Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I

To krótkie scenki, niektóre jednozdaniowe, inne trochę bardziej rozbudowane, ale mam nadzieję, że przez to łatwiej się je czyta. I nie, nie są przypadkowe. Każda ma jakieś swoje małe ważne znaczenie.

Miłego poznawania przeszłości, której tu jest tak zdecydowana większość, że jest zapisana zwyczajną czcionką.

****

- Kolejne dziesięć punktów dla Slytherinu!

Szukający Ślizgonów, najmłodszy z drużyny, bo trzecioroczny, zwolnił na ten okrzyk i obrócił się w powietrzu nad boiskiem ostatniego w tym roku szkolnym meczu. Zmęczony, z błyszczącym od majowego słońca czołem, ale z pewnym siebie uśmiechem tak, jakby już wygrali.

Draco wyprostował się na miotle, zwalniając uścisk na jej rączce, żeby rozejrzeć się pobieżnie po szkarłatno-zielonych trybunach, na których było tyle ruchu, ile w wyginanej na wszystkie strony wiatrem trawie. I zmrużył oczy szyderczo, zauważając profesor McGonagall i Hagrida, którzy raczej nieświadomie prawie rozrywali już między sobą szpiczasty kapelusz Minerwy, bo ich ulubiony Gryfon chyba nie był dziś w dobrej formie.

Draco się im nie dziwił. Potter grał tak, jakby na końcu jego miotły siedział mu dementor.

Te uniesione w zadowoleniu kąciki ust Ślizgona w następnej sekundzie ściągnęły się już jednak w bólu, a w oczach błysnął mu jeden pusty cień. Chwilę przedwczesnego tryumfu przypłacił nieuwagą, a ona z kolei odpłaciła mu się gwałtownym uderzeniem tłuczkiem w bok.

Draco na ułamek sekundy tak był oszołomiony, że nie wiedział wręcz ani nie widział, co dzieje się wokół czy z nim samym, ale tyle wystarczyło, żeby przechylić się i niezdolny do mocnego zaciśnięcia na niej dłoni, spaść z miotły w upalne powietrze.

Zamknął tylko mocno oczy i wyjątkowo głośno jak na to, że bezwiednie, krzyknął, a kiedy parę stóp niżej poczuł kurczowy uścisk na lewym nadgarstku, odebrał to jako nieznośnie palące i bolesne uczucie. I odruchowo chciał się temu wyrwać.

- To już i tak twój najlepszy popis tego roku, Malfoy - usłyszał niewyraźnie znajomy głos, próbujący przekrzyczeć i wiatr, i trybuny, i szamotaniny Ślizgona, którego przytrzymał tym mocniej. - Nie musisz kończyć go dramatycznym upadkiem ze stu stóp.

Draco wtedy dopiero rozchylił delikatnie powieki, żeby chwilę później rozbieganymi oczami odszukać nad sobą Pottera, który wcześniej brzmiąc na znudzonego jego paniką, wyglądał na wyjątkowo rozbawionego. Gryfon nie umiał po prostu patrzeć w jego otworzone szeroko w zdezorientowaniu oczy i rozchylone jak w niemym krzyku, podbladłe ze strachu usta, i nie śmiać się przynajmniej w duchu. Harry sam rozejrzał się, żeby nie podzielić zaraz jego losu.

- Nie chcę twojej łaski, Potter - rzucił w odpowiedzi, marszcząc nieprzyjaźnie brwi, kiedy ze złości łatwo zarumienił się na bardzo bladej skórze. Draco mimowolnie spojrzał jednak w dół, a kiedy wysokość osiemdziesięciu stóp odbiła się panicznie w jego oczach, sam oddał uścisk Gryfona i zdecydowanie za mocno złapał go za przedramię.

- Potrzebujesz jej - skwitował Harry nieprzejęty. W pośpiechu, bo bardzo spieszyło mu się do Złotego Znicza, zniżył się nad ziemię na tyle nisko, żeby Malfoy, spadając, nie zrobił sobie większej krzywdy. O mniejsze Harry nie dbał. Kto wie, może jeśli Ślizgon w histerii pobiegnie do skrzydła szpitalnego i dwa dni nikt nie będzie musiał widywać go na korytarzach, zrobi tym wszystkim nawet przysługę.

Ostatecznie nie chciał go zabić. Nie na oczach tylu ludzi.

Wciąż był jednak w powietrzu na tyle wysoko, że Draco nie czuł ziemi pod stopami, bo Harry'emu nie zależało na tym, żeby ustał na nogach, kiedy go puści.

- A poza tym i tak zleciałeś z miotły, nie, Malfoy? - dokończył z szerokim uśmiechem Harry, słysząc z trybun też trochę śmiechu. - Dzisiejsza gra tu się dla ciebie kończy!

Harry ledwo skończył mówić, kiedy wypuścił go i cofnął rękę, żeby samemu się wyprostować - i obserwować, jak Malfoy wylądował niezgrabnie na piasek i bezwładnie upadł na niego i usiadł jak nieumiejące chodzić dziecko.

- Tak, powodzenia, Potter! - odkrzyknął, wstając obolały tak szybko, jak tylko był w stanie, kiedy Gryfon roześmiał się ostatni raz i już chciał znowu zająć się grą. - Jesteś jedynym szukającym na tym boisku, masz w końcu szansę zabłysnąć!

Ale Harry nie poświęcił mu już więcej uwagi, a on czuł się upokorzony na oczach całej szkoły. Pokaże mu, że wcale tego nie potrzebował.

I nienawidził Pottera jeszcze uparciej.

Zaczekał na koniec meczu niedaleko boiska, ale to nie wynik go interesował, ale wracający do zamku Gryfoni. Dlatego w podłym humorze poszedł za Harrym i Ronem, kiedy zauważył ich kawałek dalej.

- Weasley! - zagadnął go nieznacznie, idąc parę kroków za nimi. Obaj odwrócili się w jego stronę i Ronowi mina zrzedła. - Jak to jest być przyjacielem kogoś tak sławnego, kiedy samemu nic się nie znaczy?

- Wspaniale, szczerze mówiąc - odpowiedział Harry, uśmiechając się z dłonią na ramieniu Rona. - Wspaniale jest być przyjacielem kogoś takiego jak Ron. Jestem z tego dumny. A ty, Malfoy? Może nie ma kto cię odprowadzić do Skrzydła Szpitalnego? Napisałeś już do ojca, żeby pozwał tłuczek? Potrzebujesz czegoś, czy po prostu mojej atencji?

Draco nie odpowiedział, nie wiedząc, co Potter ma na myśli i jak daleko jego słowa sięgały.

Ale Harry i Ron już odeszli.

- Harry - zaczął kilkanaście kroków dalej Ron. - To było ekstra. Ty jesteś ekstra, stary.

Harry uśmiechnął się w odpowiedzi i obrócił się przez ramię. Ślizgon stał tam nadal, ale widząc wzrok Harry'ego, zaraz odwrócił od niego oczy i odszedł, z palącym uczuciem zazdrości w gardle.

*

- Malfoy! Potter! Dosyć! - krzyczała profesor McGonagall, czarami musząc rozdzielać tę dwójkę, która, Merlinie, w jednym czasie wylądowała tu w łóżkach. - Skrzydło szpitalne ma już wystarczająco takich, co to nie umieli nie wymachiwać bez sensu różdżkami z braku ciekawszego zajęcia! I to w czerwcu! Pan Filch z pewnością znajdzie wam obu zajęcie, jeśli wyraźnie wam go brakuje.

- Nie - odpowiedział Draco, zakładając bez większej uwagi ręce na piersi. Profesor McGonagall spojrzała na niego surowa, ale zaskoczona.

- Proszę, panie Malfoy?

- Nie - powtórzył spokojnie.

- Co to znaczy?

- Znaczy, pani profesor, że nie pójdę z Potterem na szlaban.

- Histeryk - mruknął Harry, który zbliżyć się do Ślizgona nie mógł już ani o cal, kiedy dwa kroki między nimi zdawał się zajmować jakiś niewidzialny mur.

- Pupilek - odciął się równie cicho i równie wcale nie dbając, czy profesor McGonagall to usłyszy, czy nie.

- Ma pan rację, panie Malfoy - przyznała spokojnie chłodno. - Dwa szlabany, do końca tego tygodnia. A wasze Domy tracą po pięć punktów.

- Jest piątek! - oburzyli się naraz, w tym jednym zgodni. Profesor McGonagall skinęła łagodnie głową.

- Więc radzę się pospieszyć, jeśli nie chcecie towarzyszyć panu Filchowi całą niedzielę.

Odwróciła się już i odeszła parę kroków, kiedy Draco wycedził za nią:

- Mój ojciec się o tym dowie!

- Na Merlina, zamknij się już, Malfoy - westchnął Harry, idąc w ślad profesor McGonagall do wyjścia ze Skrzydła Szpitalnego.

*

Harry przy Ronie i Hermionie szedł już do pociągu na stacji w Hogsmeade, oglądając się co jakiś czas na Hogwart. I to tam właśnie przez przypadek napotkał odwzajemnione spojrzenie oczu, z którymi już od kilku tygodni się nie skrzyżował. I one wciąż zadawały mu nieme pytanie, głupie, zawistne Po co?

- Co, Malfoy? - zapytał Harry w wyjątkowym zadowoleniu z tego, że na ostatnim meczu i zachował się zgodnie z własnym instynktem, i dopiekł Malfoyowi. - Chciałbyś mi może podziękować?

Ron zaśmiał się z jego boku:

- Daj spokój, Harry. Musiałby poprosić swoich goryli, żeby zrobili to za niego, a jakoś ich tu nie widzę.

Draco założył ręce na piersi, Ronem nie przejmując się wcale, a na Harry'ego patrząc z bezceremonialnie sztucznym uśmiechem.

- Miłych wakacji, Potter - życzył mu, zanim wyprzedził jego, Rona i Hermionę i pierwszy zniknął w jednym z wagonów.

Harry poczuł, że życzenie mu miłych wakacji u Dursleyów było tak absurdalne, jak spodziewanie się, że Hagrid zaprzyjaźni się z łagodnym kociątkiem. I Draco musiał doskonale o tym wiedzieć.

Ale kiedy Gryfon razem z przyjaciółmi wszedł do pociągu, już o tym nie pamiętał.

*

Harry opuścił Dziurawy Kocioł po stronie ulicy Pokątnej. Wakacje dobiegały końca, a on ich resztę miał spędzić u Weasleyów. Teraz potrzebował jeszcze tylko paru rzeczy na nowy rok w Hogwarcie. Najpierw trafił więc do Banku Gringotta, żeby potem skierować się do Esów i Floresów po książki, które mieć musiał, a których pewnie nigdy w życiu nie otworzy.

Jakiś wyjątkowy pech chciał, że w pół drogi prawie zderzył się z kimś wychodzącym z innej ulicy, a Harry, poznając Malfoya, powstrzymał się w porę, zanim, Merlinie, powiedziałby Przepraszam. Podniósł wzrok na tabliczkę z nazwą ulicy i wcale nie zdziwił się, że Ślizgon właśnie był na Nokturnie.

- Co ty tam robiłeś, Malfoy? - spytał z ciekawości, zanim zdążył pomyśleć i dojść do wniosku, że lepiej byłoby, gdyby milczał. Draco uniósł tylko jasne brwi.

- Jeśli myślisz, że cokolwiek ci powiem, to gratuluję rozumu. Już prędzej zaufałbym sklątce.

Draco parsknął śmiechem, patrząc na niego z tym samym złośliwym pobłażaniem co zawsze, kiedy kontynuował:

- Jak wakacje, Potter? Na ostatnich przekląłeś ciotkę. Mugola, zgadza się? Pierwszy raz w życiu nie mam do ciebie żadnych pretensji, a nawet nie zdążyłem ci jeszcze pogratulować.

- Niespecjalnie przecież - odmruknął Harry, ale nie chciał mu się z tego tłumaczyć. - Skąd ty w ogóle o tym wiesz?

- Mój ojciec często rozmawia z samym ministrem magii - odpowiedział, niepotrzebnie poprawiając skórzaną torbę na ramieniu tak, jakby to był jakiś powód do dumy. - Bo ty, Potter... Możliwe, że niepotrzebnie wtykając nos w nieswoje sprawy, nieproszony przyczyniłeś się do tego, że wylądowałem na boisku z odrobinę mniejszymi obrażeniami.

- Zabiłbyś się, gdyby nie ja! - sprostował od razu, ale potem zajęło Harry'emu chwilę, żeby rozszyfrować jego słowa. Zmarszczył więc brwi, nie do końca własnym wnioskom wierząc. - Ty mi dziękujesz?

Draco rozejrzał się gdzieś ponad nim.

- Interpretuj to, jak chcesz, Potter.

Ślizgon wzruszył ramionami i nawet w tym Harry dostrzegł jakąś kpinę, zanim Malfoy bez słowa już go minął i więcej się nie odwrócił.

Wcale mu nie dziękował. Po prostu odkąd Potter wspaniałmyślnie i równie nieproszenie postanowił ratować mu życie, co i tak pewnie zrobiłby ktoś inny - nawet w swoim absolutnie chłodnym do niego stosunku czuł się zobowiązany. A nie chciał tego czuć ani żeby Potter myślał, że wybawił kolejną wdzięczną mu osobę.

*

- Co ty sobie myślisz, Potter? Że raz mi niepotrzebnie pomożesz, a ja od razu rzucę się przed tobą na kolana?

*

- Skończ się przed nimi popisywać, Draco - poprosiła wreszcie Pansy, nie chcąc go denerwować, dlatego delikatnie. - Oni nie są tego warci.

- Ja się nie popisuję! - zaprzeczył od razu, oglądając się przez ramię na grupę Gryfonów, którzy zniknęli przed nimi w korytarzu.

- To co robisz?

Draco przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć.

- Chcę, żeby wiedział, że nie potrzebuję jego łaski - odparł wreszcie.

- Ale on ci wcale żadnej nie robi. Nawet nie próbuje - stwierdziła, wywracając oczami. - Chodź już. Spóźnimy się do Moody'ego.

Draco obrzucił ją tylko poirytowanym spojrzeniem i zamilkł. Wcale nie chciał nikomu zaimponować. Czuł po prostu ogromną satysfakcję, kiedy przyciągał czymś uwagę Pottera i jego nierozłącznej dwójki Gryfonów. Niech sobie nie myśli, że to on mógłby zaimponować czymkolwiek jemu.

*

Czara ognia błysnęła czerwienią po raz czwarty, a szare oczy wbiły się w plecy Gryfona.

- Harry Potter!

*

- Harry, kiedy przestaliście się z Malfoyem atakować? Jestem z ciebie naprawdę dumna - przyznała szczerze Hermiona, chociaż on wydawał się być zajęty zupełnie czymś innym i wcale tej zmiany nie dostrzegać.

- Bo ja wiem? To idiota. Ale jak daje nam wszystkim spokój, to mi nie przeszkadza. Ja mam teraz inne sprawy na głowie, Hermiona.

Ale Harry zrobił ledwie dwa kroki dalej, kiedy zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na Hermionę:

- Co on planuje, że dał nam spokój?

*

Harry poczuł się wyjątkowo głupi, kiedy patrzył na Malfoya na neutralnym gruncie, bo przy sali Obrony przed Czarną Magią.

- Ty proponujesz mi zgodę? - spytał niepewny, czy dobrze zrozumiał.

- Ty zacząłeś - sprostował od razu Draco, jakby to był bardzo poważny zarzut. - Ja tylko powiedziałem jak na inteligentnego człowieka przystało to, co ty próbowałeś tak żałośnie wymamrotać.

Harry, to prawda, po zajęciach z palącej ciekawości zagadnął go wreszcie o to, co Ślizgonowi odbiło, że jest w tym miesiącu wyjątkowo mało irytujący.

Chyba Dracona tym pytaniem uraził, bo on jak najbardziej starał się mu życie uprzykrzać. W tym roku szło mu ciężej może tylko dlatego, że źle patrzyło mu się w oczy, którym był coś winien i w których na tamtym meczu pierwszy raz dostrzegł oczy po prostu człowieka.

Draco nie od dziś chciał znajomości z Harrym Potterem i ta możliwość nadal go kusiła, satysfakcjonując dawne upokorzenie. A w Harrym na myśl o nim skrzyła się niezwykła gryfońska ciekawość.

- Myślałem, że nie szukasz sojuszników w takich jak ja - odpowiedział wyjątkowo spokojnie Harry.

Ślizgon wyglądał tak, jakby wiedział coś, o czym Harry nie miał pojęcia, ale w tej marnej ciszy wokół to, co niepokoiło ich obu, dziwnie zdawało się być tym samym. Nawet jeśli Gryfon wątpił, żeby Malfoy martwił się uczestnictwem w śmiertelnie niebezpiecznym Turnieju.

Może to pchnęło Harry'ego do tego, żeby wyciągnąć do niego rękę, po zawahaniu, ale pewnie. Nie potrzebował mieć w nim kolejnego wroga.

- Sojusznik to sojusznik, Potter - odpowiedział mu w tym samym czasie Draco. - I nie szuka się ich po barwach, tylko jakości.

Harry odczekał chwilę, ale Draco już nic nie powiedział. Do tego skinął tylko głową, zamiast podać Potterowi rękę.

- To tyle? - dopytał Harry. - Byłem pewien, że powiesz "po jakości skarbca".

Draco zmierzył go znacząco wzrokiem.

- Tak czy inaczej, kwalifukujesz się - podsumował, wzruszając ramionami.

*

- Harry, jak to się stało? - dopytywała go Hermiona, kiedy we trójkę siedzieli wieczorem w Pokoju Wspólnym.

- Ale żeby pogodzić się z tym obślizgłym wężem? - wtrącił Ron. Harry pokręcił zamyślony głową.

- To za duże słowo - stwierdził. Nie przepadał za Malfoyem ani nie ufał mu przecież tak samo jak zawsze.

Ale musiał przyznać, że w porządku było zamiast awantur i straconych punktów przyciągać jego neutralną uwagę i nieme spojrzenia.

- Co ci odbiło, Harry? - dokończył Ron, a Hermiona wyglądała, jakby trochę podzielała to zdanie, nawet jeśli nie była z obrotu spraw niezadowolona.

- Tego... - zaczął, patrząc po nich obojgu - jeszcze nie wiem.

*

Harry opierał niedbale policzek na dłoni, drugą zapisując coś na pergaminie, bo tego wymagały obserwujące go jak zawsze nadzwyczaj uważnie oczy Snape'a. Nie mógł się skupić, zamyślając się ciągle na temat zbliżającego się pierwszego zadania Turnieju Trójmagicznego. Dlatego zorientował się, że eliksiry już się skończyły, dopiero kiedy ktoś stanął przy jego stole i bezceremonialnie zabrał mu jego notatki.

- Tojad żółty prezentuje się jak zaklęty bez i z ropuchą mglistą trzy razy w prawo - odczytał z każdym słowem z coraz większym uznaniem Draco. - Jestem pod wrażeniem, Potter.

Harry podniósł na niego oczy i przekrzywił tylko głowę.

- Co?

Może i dobrze, że powiedział tylko tyle - bo Draco właśnie zorientował się, że tym podejściem do niego mógłby zdradzić Potterowi to, że obserwował jego dekoncentrację przez część zajęć.

- Jesteś albo nad wyraz inteligentny, albo głupi, jeśli byłeś w stanie stworzyć coś takiego - skomentował, oddając mu notatki. - Szkoda, że takich jak ty zazwyczaj doceniają dopiero po śmierci.

Draco odwrócił się już z zamiarem odejścia, kiedy dobiegł go jeszcze głos Harry'ego:

- Naprawdę, Malfoy, nic się nie zmieniło? Odwaliłbyś się w końcu ode mnie.

Draco spojrzał na niego w szczerym zdziwieniu.

- Ja cię nie chciałem obrazić, Potter - odparł zdezorientowany, nie wiedząc nawet, czy to o to Gryfonowi chodzi. -  Nie miałem na myśli nic złego.

- To niby jak ci to brzmiało, co? - spytał zirytowany, zbierając swoje rzeczy. - Mógłbyś wreszcie przestać zgrywać centrum świata, Malfoy.

- Źle mnie zrozumiałeś - powtórzył tylko.

Harry zamilkł, bo zdawało mu się, że Ślizgon naprawdę ma szczere oczy, ale jego słowami wciąż był zdenerwowany. Długo stali w ciszy, Draco nie chcąc przepraszać za sposób, w jaki mówił, Harry za błędne interpretowanie go.

- Zmień ton, Malfoy - rzucił wreszcie Harry - bo w ten sposób się nie dogadamy.

Dogadali. Rozszyfrowanie się trochę zajęło, ale dogadali.

- Taki mój urok - dokończył sucho Draco, zanim wyszedł, a Harry w chwilę za nim.

I, Merlinie... To naprawdę był jego urok.

*

- Dobrego dnia, Potter - mruknął, mijając Gryfona na korytarzu, żeby nowym zwyczajem usłyszeć w odpowiedzi równie uprzejme:

- Tobie też, Malfoy.

*

Większość uczniów opuszczało klasę Moody'ego nadzwyczaj zadowolona - Draco jako jeden z nielicznych krzywił się tylko ciągle na obrzydliwe wspomnienie zbyt dużej ilości nóg pająka na twarzy. Harry jednocześnie bardzo chciał się roześmiać na jego minę i równie mocno się powstrzymywał.

- W porządku? - spytał, doganiając Ślizgona na korytarzu, mimo że ten prawie do swojego dormitorium biegł.

- Idę się umyć - oznajmił, podnosząc ręce tak, jakby chciał przetrzeć nimi twarz, ale w końcu tego nie zrobił, bo i to go obrzydziło. - I do tego momentu się do mnie nie odzywaj, Potter.

Harry parsknął śmiechem, pozwalając mu się wyprzedzić.

- W razie czego, wiedz, że jesteś teraz u Snape'a, bo to mam zamiar powiedzieć McGonagall na twoje usprawiedliwienie!

*

- To nie jest żart, prawda?

- Przysięgam.

Ale obaj nie wiedzieli, czy do końca temu wierzą, dlatego Ślizgon znów zapytał:

- Dlaczego miałbym ci wierzyć, Potter?

- Bo mam ciekawsze i ważniejsze sprawy na głowie niż przekrzykiwanie się z tobą?

Malfoy naprawdę spojrzał na niego dogłębnie zraniony.

- Niby jakie?

*

- A ten olbrzym co się tak odstawił? Byłeś z nim na randce, Potter?

Harry spojrzał na niego, wciąż zdyszany, jak na ostatniego wariata.

- Smoki, Malfoy! Smoki, idioto!

*

- Jesteś idiotą, jeśli myślisz, że... - Draco urwał nagle, dopiero orientując się, co powiedział. - To znaczy... Nie bardziej niż zwykle - sprostował, jakby to miało coś poprawić. Nie potrzebował i nie chciał, żeby Potter znów źle go zrozumiał.

Harry wzruszył tylko lekceważąco ramionami, zauważając jednak to, jak Ślizgon spróbował się poprawić.

- I tak długo wytrzymałeś - stwierdził Gryfon.

- Za długo z tobą nie rozmawiałem, Potter - wyjaśnił. - Dłużej nie mogłem.

- Jakie to miłe - zironizował Harry - że jest ktoś, kto nie może wytrzymać tygodnia bez nazwania mnie idiotą.

Draco bez żadnego konkretnego powodu poczuł się w duchu wyjątkowo głupio, kiedy całe ciało rozłączyło mu się z językiem.

- Nawet taka ślizgońska Fretka - dokończył Harry, żeby zaraz czyjeś niewinne zaklęcie zepchnęło go z ławki na posadzkę.

*

Krytykę znał na długo przed Potterem. Dzięki niemu poznał też miłe słowo. Może to go do niego ciągnęło.

A Harry, kiedy tak coraz częściej rozmawiał z nim i słuchał go, dostrzegał, że Ślizgon potrafi mówić i myśleć bardzo do rzeczy. Potrzebował teraz kogoś takiego, bo Malfoy lepiej niż Ron i Hermiona zdawał się rozumieć jego obawy. I może to go przy nim trzymało.

Chociaż... Z tą ich tlącą się powoli przyjaźnią też bywało różnie, ale to też nic takiego. Każda relacja na swoje dobre i złe chwile.

W okolicach grudnia byli na takim etapie swojej, że z cichego, prowokującego poczucia chęci najmniejszego zaufania zdarzało się im mówić trochę więcej. To, co głupio było w ogóle nazywać jakimkolwiek sekretem, ale czym też niechętnie z innymi się dzielili, często po to, żeby po prostu przekonać się, co ten drugi z tą informacją zrobi.

Harry nie najlepiej wybrał wtedy miejsce, gdzie raz jeden powiedział trochę o tym, co wcześniej usłyszał od Dracona. I przekonał się, jak szybko plotki roznoszą się w Hogwarcie, kiedy już w dwie godziny później Draco zdawał się przysiąc całemu światu, że więcej się do niego nie odezwie.

Nie zdradził Potterowi wprawdzie nic aż tak ważnego i otrzymał parę słów od niego w zamian - ale Harry stanął po prostu na nici bardzo cienkiego lodu zaufania, które dopiero miało zaistnieć między nimi.

Harry nie do końca rozumiał to, jak bardzo Malfoy był na niego obrażony. Ale zajęło mu parę dni, zanim w końcu złapał Dracona na korytarzu.

- Draco! - spróbował go zatrzymać i może Harry wcale tak o tym nie myślał, ale Ślizgon posłuchał tylko dlatego, że pierwszy raz odważył się zawołać go po imieniu. - Nie bądź zły za to, że powiedziałem prawdę! Nie chciałem, żeby ktoś to usłyszał!

- Prawdę, tak? - powtórzył po nim. - Hej, Chang! - zawołał do niej, nagle zauważając Krukonkę w towarzystwie jej koleżanek obok. Harry spojrzał na niego przerażony, żeby zaraz momentalnie czerwony na twarzy przenieść wzrok na Cho. - Wiedziałaś, że Potter ślini się na twój widok od początku roku? Zabujał się w tobie!

Harry był przez chwilę pewien, że nie utrzyma się na miękkich kolanach, a jego serce upadnie razem z nim i tak już zostanie. Bo Dracona nie zdążył powstrzymać, a Cho patrzyła na niego tak niezręcznie uśmiechnięta, nie wiedząc, co zrobić, podobnie jak pół Hogwartu zgromadzonego na tym korytarzu, że Gryfon na chwilę zgubił po prostu oddech.

Zresztą, nie wierzył, że w całym tym cichym nagle i jak nigdy zamku było czym oddychać.

Cho odwróciła się w końcu i odeszła szybkim krokiem, zarumieniona, ale w połowie nawet nie tak jak Harry, któremu nawet przed ogniem smoka nie było tak gorąco. I jeśli już wtedy jego serce, które naprawdę lubiło Cho, nie zostało wystarczająco za to rozerwane, z boku usłyszał jeszcze znajomy głos:

- Nie bądź zły, że powiedziałem prawdę, Potter. Teraz przynajmniej wiesz, że nie masz u niej żadnych szans.

Harry stał nadal bez ruchu w miejscu i nawet na Malfoya nie spojrzał.

*

Zaczęli czuć się ze sobą dobrze, dlatego tym tokiem idąc, kiedy byli bez siebie, czuli się źle.

Ale minęło trochę czasu, kiedy konsekwentnie tak, jak Cho unikała Harry'ego, oni unikali siebie nawzajem, zanim zauważyli ten brak.

Nikt nie spodziewał się, żeby jeszcze się pogodzili, bo cała szkoła, która zauważyła zmianę między Gryfonem a Ślizgonem, miała ją za bardzo słabą i krótkotrwałą, więc niezbyt się tym wszystkim interesowała. Ron i Hermiona również uważali, że to by było z tej ich zgody na tyle, ale że Harry i Draco nie wrócili do kłótni, ale stała między nimi wyłącznie cisza - też się tym nie przejmowali.

Dlatego Gryfon zaskoczył wszystkich i samego siebie, kiedy w końcu któregoś dnia ustąpił, przyznał Malfoyowi rację, oczekując też jednak przeprosin od niego. Draco wtedy jeszcze o tym nie wiedział, ale na decyzję Harry'ego miała największy wpływ Cho, która odezwała w końcu do niego i którą, dzięki Malfoyowi nie mając nic do stracenia, zaprosił na Bal Bożonarodzeniowy. Dzięki Malfoyowi, bo Harry wiedział, że gdyby nie on, nigdy nie odważyłby się przy Cho prosto przejść, a co dopiero do niej odezwać.

I pogodzili się, tym silniej, że związała ich zdolność i chęć do wybaczenia.

I właściwie tak się to wszystko zaczęło.

*

Harry siedział przy stoliku pełnym szklanek i porzuconych na rzecz parkietu talerzy, i opierał ramię na wolnym miejscu blatu. Wystukiwał w powietrzu melodię w rytm muzyki wypełniającej Wielką Salę i z całą nieprzytomną uwagą, bo nie widząc niczego wokół, patrzył przed siebie.

Tam Draco tańczył z Pansy i Harry mógłby przysiąc, że nic nigdy tak nie przyciągało jego ciekawskich oczu.

Cały w bieli, bez płaszcza na ramionach, który porzucił już dobrą chwilę temu, w koszuli zlewającej się z mleczną skórą wyglądał jak tylko jeszcze więcej delikatnych płatków śniegu, jeszcze zawzięciej wirujących po Wielkiej Sali. Zwłaszcza, że ten stalowy błysk zimowego słońca w śnieżynkach on miał w oczach, dla których srebrno miał obszyty wysoki kołnierzyk i rękawy.

A co do Pansy to nie wiedział, w co była ubrana.

Ale gdyby tak mógł podejść bliżej, stanąć tuż przy nim i obserwować każdy ten idealny ruch...

- Idziemy, Harry? - usłyszał obok głos Cho, która właśnie do niego podeszła.

Harry spojrzał na nią i odwzajemnił jej delikatny uśmiech.

No, może tylko ona podobała mu się bardziej.

Uśmiechnął się szerzej, może trochę nieporadnie, i nie myśląc o tym więcej, wstał, podając jej rękę.

*

Harry nie dość, że siedział w bibliotece, co już było wystarczającą tragedią, to jeszcze siedział tam sam, bo Rona i Hermionę przed chwilą zabrał gdzieś ze sobą Moody, i z zegarem w głowie, który odliczał mu ostatnie godziny życia zakończonego z pewnością pod wodą drugiego zadania Turnieju.

- To nie ma sensu - powtórzył sam do siebie załamany, tak jakby liczył, że ktoś nagle pojawi mu się magicznie przed twarzą i wyjaśni te śmieszne znaczki starej księgi, którą z braku lepszego zastosowania wykorzystał właśnie jako poduszkę.

I wtedy tuż przed nim zatrzymał się Malfoy, z rękami pobłażliwie założonymi na piersi, ale z pewną siebie zawziętością w oczach, kiedy patrzył na to, co o północy w bibliotece reprezentował sobą Harry.

- Nie tak prędko, Potter - zaczął, wskazując ruchem głowy na najbardziej oczywiście potrzebną im teraz osobę, czyli niosącego książki Neville'a parę regałów dalej w towarzystwie Moody'ego.

- Co ty tu robisz? - spytał najpierw Harry, bo to absurdalnie bardziej go interesowało niż cokolwiek, co mógł wyczytać w książkach Gryfona.

Wstał, kiedy Draco uśmiechnął się tylko irytująco, ale w sposób, który nie kojarzył się już Harry'emu z nieprzyjaznym.

- Sojuszników trzyma się przy życiu, nie? Nigdy nie wiesz, kiedy będą potrzebni.

*

- Mogę ci zaufać?

Pokiwał głową, ale tak, jakby mimo wszystko chciał powiedzieć Wiesz, że o tym sam będziesz musiał się przekonać.

*

Draco był jedynym, który nie pozwalał mu olać ostatniego zadania Turnieju Trójmagicznego na trzy miesiące przed nim.

Ron przez to początkowo nabijał się z Harry'ego, że Malfoya boi się już bardziej od Hermiony - początkowo, bo kiedy potem Ron pomyślał, jak to jest bać się kogoś jeszcze bardziej od Hermiony, zaczął przyjacielowi współczuć.

Tego dnia Harry pierwszy raz faktycznie umówił się ze Ślizgonem, żeby spotkać się z nim w ustalonym miejscu i o określonym czasie, zamiast jak do tej pory rozmawiać z przypadku na korytarzach czy po zajęciach. I to z inicjatywy Dracona.

Dlatego siedzieli teraz razem w kącie biblioteki, blisko działu Ksiąg Zakazanych, bo Ślizgon nie chciał, żeby ktokolwiek przeszkadzał. Od kilku minut przeglądał księgi o różnej grubości i tematyce, ale że Harry'ego coś innego interesowało od kilku dni, to uznał, że ma pierwszeństwo zapytać, zanim obaj zaczną czytać:

- Dlaczego mi pomagasz, Malfoy?

Ślizgon wyprostował się znad książki i spojrzał na niego wyjątkowo spokojnie, jakby wyciszony w skupieniu nad tymi pergaminami. To też bardzo Harry'ego zaciekawiło, bo nigdy jeszcze nie widział go takim.

- Przysięgam, Potter, że sam chciałbym wiedzieć - odpowiedział, zanim wrócił wzrokiem do swojej książki i rzucił Harry'emu jeszcze tylko jedno bardzo krótkie spojrzenie, kiedy dokończył: - Ale to pewnie twoja wina, więc wszystkie zarzuty i zażalenia kieruj do siebie.

Harry zamrugał parę razy, jakby się nad czymś zastanawiał.

- No tak - westchnął wreszcie zrezygnowany, przyciągając tym zdziwione spojrzenie Ślizgona. - Jak ja mogłem?

*

- Potter, albo mnie posłuchasz, albo zginiesz. Twój wybór.

- Nie widzę różnicy.

Harry przy tym spojrzał na niego w taki sposób, który sprawił, że Malfoy zwyczajnie się roześmiał. I Gryfon pomyślał, że klucz był właśnie w słowie zwyczajnie. Nie wyśmiewał go. Raczej śmiał się, zachęcając do tego i niego.

I nieźle się tego słuchało, chociaż Harry'ego zajmowało coś innego. Draco szybko to zauważył.

- Potter, ja wiem, że ty masz złamane serce po najgorszej randce tego stulecia z Chang - zaczął, przewracając łagodnie oczami, ale głos drżał mu tak, jakby się cieszył, i Harry tylko to usłyszał.

- Bawi cię to? - przerwał mu urażony, a Ślizgon bardzo postarał się, żeby się nie roześmiać na jego zażenowany do bólu głos. Faktycznie miał dobry humor. - Po co ja ci w ogóle o tym mówiłem?

- Bo i tak bym się dowiedział - wyjaśnił Ślizgon, zanim wrócił do wcześniejszej myśli: - Ale Walentynki się jeszcze nie skończyły, Potter, więc nawet nie myśl o powrocie do zamku.

Bo stali wtedy przy jeziorze, z którego znikały powoli odłamki lodu, i gdzie Harry, błąkając się po fatalnym wyjściu do Hogsmeade, zobaczył Dracona. Teraz tylko spojrzał na Ślizgona z jeszcze większą niechęcią.

- Jeśli masz zamiar zaciągnąć mnie do Hogsmeade i szukać mi dziewczyny, to...

- Nie dziewczyny - poprawił go - tylko dobrego kremowego piwa, żeby jakoś zadowalająco zakończyć ten dzień. Idziesz?

I nie czekając na odpowiedź, sam wstał, jakby wcale nie dbał o to, czy Gryfon pójdzie zanim, czy nie. Ale nie rozczarował się.

- Zadowalająco? - powtórzył po nim Harry, idąc wpół kroku przed nim. - Ty już nawet na koniec dnia musisz mi wystawiać ogólną ocenę? - spytał, na co Draco wzruszył ramionami, uśmiechając się jednak pod nosem. - Byłby z ciebie nauczyciel, Malfoy. Najbardziej przerażający, nieznośny i cyniczny nauczyciel, jakiego miałby Hogwart. Ale byłby.

*

- Malfoy, a może ty chciałbyś dołączyć do stowarzyszenia WESZ?

*

Pogoda nabierała wiosny i powietrza lata, dlatego zmienili miejsce swoich nieregularnych spotkań na błonia wokół Hogwartu, niedaleko jeziora. Harry nie wiedział co prawda, jak miałoby to przygotować go do trzeciego zadania, po którym nikt z uczestników nie wiedział, czego się spodziewać - ale chodził na nie całkiem chętnie.

Harry i Cho rozeszli się na dobre, ale Gryfon nie myślał już o tym wiele, kiedy razem z Malfoyem siedział niemal zakopany w książkach przed jeziorem, a on czegoś w nich szukał.

Hermiona nazywała go leniwym, ale on przecież tylko polegał tak samo na niej, jak i na Draconie. Harry nie próbował im tego tłumaczyć, ale wiedział, że podczas ostatniego zadania nawet najbardziej skomplikowane zaklęcia mu nie pomogą, jeśli braknie mu odwagi i zimnej krwi.

- Potter - westchnął, widząc jego roztargnienie - skup się, a potem zastanowisz się, czy wolisz, aby na twoją cześć pisano wiersze czy pieśni.

Harry pomyślał chwilę, wpatrzony w niebo, i kiwnął na koniec głową, przyznając dumnie:

- Najbardziej to bym chciał, żeby zrobili mi portret.

- Pewnie - potwierdził, prostując się nagle i odkładając pióro zbyt zamaszystym ruchem, żeby Harry już na samo to się nie uśmiechnął. - Zawiśnie w głównej sali Ministerstwa. Na wiernym hipogryfie, z dumnie wypiętą piersią i podpisem Harry Potter, pogromca smoków, trytonów, Puchona, bułgarskiego byczka i Francuzki. Jeśli tego dożyjesz, sam ci taki strzelę.

- Jasne. Ale miej na uwadze, że ja chciałbym być na grzbiecie tego hipogryfa i w jednym kawałku, nie porozrzucany przy jego dziobie - zaznaczył, uśmiechając się zwycięsko. - Rozgryzłem cię?

Draco spojrzał na niego z uznaniem.

- Krótka przerwa? - zagadnął znowu Ślizgona, nie licząc wcale, że ten się zgodzi. Nie chciał jednak też być niewdzięczny i bezceremonialnie wstać i pójść sobie bez wcześniejszego dania mu znać, że zrobi to bez względu na jego zdanie.

- Znowu? To ostatnie zadanie tego Turnieju, Potter. Potem możesz przerywać się do woli, jeśli przeżyjesz.

- Dziesięć minut? - zaproponował, wstając już roześmiany, na co Ślizgon spojrzał sceptycznie.

- Dobrze wiesz, że...

- Tak. Wiem - przyznał, bo nieciężko było się domyślić, jak skończy się najkrótsze oderwanie od nauki na rzecz pięknej pogody i ciepłego, delikatnego wiatru. - Ale udajmy, że obaj nie wiemy.

Draco wstał w wielkim niezadowoleniu i Harry pomógł mu pozbierać wszystkie rzeczy. Ale zdziwił się, kiedy Ślizgon bez słowa poszedł w jakimś konkretnym, tylko sobie znanym kierunku.

- Dokąd?

- Niedaleko Hogsmeade i Wrzeszczącej Chaty jest takie... miejsce. Zauważyłem je niedawno. Będzie idealne.

Spojrzał przy ostatnich słowach na Harry'ego, któremu niezbyt się to spodobało.

- Idealne do czego?

- Do wertowania tych ksiąg zaklęć, oczywiście - wyjaśnił, stukając dłonią o swoją przerzuconą przez ramię torbę, sztywną od książek. - Sam pomyśl, Potter. Tam jest genialny widok na Hogwart, na pewno rośnie tam sporo kwiatów, które pięknie teraz pachną, drzewa będą szumiały na wietrze i niedługo słońce zacznie zachodzić, a ty pochylony nad starym, rozlatującym się w rękach pergaminem pełnym starożytnych runów. Idealnie, jak mówiłem.

Ślizgon poczuł lekkie uderzenie w bok i Harry nawet nie wiedział, jakie ma szczęście, bo gdyby nie był sobą, madame Pomfrey nic by tu już nie pomogła.

- Nie znoszę cię, Malfoy.

Draco uśmiechnął się słabo dopiero, kiedy odwrócił wzrok od Harry'ego, który nie mógł się zdecydować między męczeńskim wzdychaniem a śmiechem.

- Z wzajemnością, Potter. Z wzajemnością.

*

- Wiesz co, Potter? Ty nie jesteś nawet taki głupi, jak się wydajesz.

Harry mógłby za to powiedzieć, że on był znacznie bystrzejszy niż Gryfon sam chciał to sobie przyznawać, ale chyba nie miał ochoty.

*

- On wrócił, Malfoy! Wrócił! Musisz mi uwierzyć!

Ron i Hermiona stali obok, Gryfonka wciąż zapłakana patrzyła w stronę boiska do quidditcha, które przed chwilą opuścili. Ron od długiej chwili nic nie mówił. Oboje od kilku tygodni nie komentowali już obecności Ślizgona, do której się przyzwyczaili, chociaż sympatią nigdy nie zaczęli Dracona darzyć. Co najwyżej cichą wdzięcznością za pomoc Harry'emu.

I Harry nie wiedział, co sprawiło, że najpierw pobiegł do niego, a nie do nich. Ale to, że wcale o tym nie myślał, świadczyło tylko o tym, że zrobił to szczerze.

Gryfon przytulił go równie nagle i mocno, jak bezmyślnie, dlatego kiedy przyciskał tak do niego poraniony, rozpalony ze zmęczenia i brudny łzami policzek, zły, przerażony i pokonany, Ślizgon rozchylił tylko usta, zdezorientowany i zszokowany tym wszystkim, bo Harry nigdy wcześniej tego nie robił.

Draco nie był przerażony w przeciwieństwie do pozostałej trójki. Spodziewał się i domyślał, że coś takiego może się wydarzyć, w pewien sposób obawiał się tego - dlatego lepiej niż Ron i Hermiona rozumiał Harry'ego.

Może żałował, że wcześniej mu o tych swoich domysłach nie powiedział.

Był może wystraszony nagłą śmiercią Cedrika, zaniepokojony o Harry'ego, bo jego krzywdy w tym wszystkim już nie chciał.

I źle zafascynowany. Palony ciekawością o tym, co stało się w labiryncie.

Ale jeśli nie tam, oczy uciekały mu do kogoś, kogo ostatnio coraz odważniej nazywał swoim przyjacielem.

- Wierzę - zapewnił słabo, trochę zmuszony do odezwania się przez obserwujących go Rona i Hermionę. - Przysięgam.

- A Cedrik... - zająknął się znowu, przed otwartymi już uparcie oczami wciąż mając objęte zielenią szare oczy Puchona. - On nie żyje, ja... Nie mogłem nic... Ja nie chciałem tego, przysięgam!

Draco stał nadal w bezruchu, ze śmiesznie na wpół wyprostowanymi przed sobą rękami, które głupio sterczały za plecami Harry'ego. Ale w końcu otrząsnął się i chociaż sztywno, to również zamknął na nim ramiona.

- Nic nie mogłeś zrobić - powtórzył za nim powoli, zgodnie kiwając głową. - Wierzę ci. Przysięgam.

*

- Jak to jest, że do Złotej Trójcy Gryffindoru na dobre doczepił się Ślizgon?!

*

- Od kiedy tak stoisz po jego stronie, Harry? - zarzucił mu Ron, bo oboje z Hermioną się o niego martwili. Harry przyznał im, że tamtego dnia przy Voldemorcie widział też ojca Dracona i od tej pory oboje znów zaczęli uważać go niegodnego zaufania i przy tym niebezpiecznego.

- Zasłużył sobie na nasze zaufanie.

- Trochę pomógł - przyznała Hermiona, niepewnie kiwając głową na boki. Harry spojrzał na nią jak na wariatkę.

- Trochę? Wiem, że go nie cierpisz, ale...

- Niech ci będzie - przerwał mu Ron, kiedy przewrócił niedbale oczami. - Ale żeby później nie było, że nie ostrzegałem. Zanim ja mu zaufam...

- To będziemy w wieku Dumbledore'a - dokończył za niego Harry.

I tę sprzeczkę skończyli w głupim śmiechu.

*

Zaczął się czerwiec i wyglądało na to, że Harry z Malfoyem wrócili do swojej dawnej normy.

Ślizgon znów zaciskał pięści na szkolnej koszuli Harry'ego, trzymając go w miejscu w pustym korytarzu w czasie, kiedy reszta zamku była na obiedzie.

- Potter - szepnął nieprzyjemnie tuż przy jego twarzy, dłonie zaciskając na materiale jeszcze mocniej, jakby to była gwarancja tego, że Harry go słucha. - Jeżeli mnie zdradzisz, oszukasz albo wykorzystasz w jakimkolwiek celu... Nie wiesz, do czego jestem zdolny.

Harry wyrwał mu się i cofnął dwa kroki, ale mimo że twarz miał zaciętą, nie był zły ani się nie bał. Draco, wbrew pozorom, też nie.

A Gryfon cofnął się tylko po to, żeby mieć na tyle miejsca, aby móc wyciągnąć do niego rękę.

- Ja też mam swoje warunki, Malfoy - odpowiedział całkiem poważnie. - Ale najpierw... To była najlepsza propozycja przyjaźni, jaką w życiu słyszałem.

Draco uniósł lekko kąciki ust.

- Pierwszej nie przyjąłeś - przypomniał, a sam podał mu rękę, którą Harry mocno ścisnął.

*****

8

Mam na koniec małe pytanie. Te rozdziały są dość długie, dlatego: podzielić następne na dwie krótsze części?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro