8.
Minęły cztery dni i zegar wiszący na ścianie podskoczył niebezpiecznie, kiedy Draco uderzył pięścią tuż obok niego.
- Uważaj - upomniał go Blaise. Złapał blondyna za nadgarstek i odciągnął na bok. - To było droższe od całego tego twojego Pottera.
Draco zgromił go wzrokiem. Na nim jednak nie wywarło to większego wrażenia, toteż nawet nie drgnął. Był przy Malfoyu już w wielu takich sytuacjach.
- On nie jest mój, Zabini - odwarknął, jakby słowa Blaise'a były najgorszym przekleństwem znanym światu. Nawet jeśli jemu samemu nigdy nie przeszłoby przez myśl zaprzeczyć w takiej sprawie. Blaise skinął głową.
- Racja - przyznał. - Twój może nie.
Draco wyrwał nadgarstek z jego uścisku, mierząc go wściekłym spojrzeniem, ale jednocześnie marszcząc brwi w niedowierzaniu.
- Musisz mi jeszcze, do cholery, dokładać?
- Tak - potwierdził Blaise, ze spokojem zajmując miejsce na podłokietniku jednego z foteli. - Bo nie rozumiem, o co ci chodzi.
Pusty śmiech rozciął pomieszczenie, szybko zmieniając się jednak w klęcie pod nosem. To tak, jakby być świadkiem morderstwa, wszystko dokładnie widzieć, ale upierać się, że za Merlina nic się nie wie.
Poza tym Draco jednak nie odpowiedział. Obawiał się, że gdyby już otworzył usta, mogłoby mu się wymsknąć coś gorszego od Sectumsempry.
- Był tu wczoraj - ciągnął po chwili Blaise, porzucając krzywy uśmiech. Draco, nerwowo chodząc od jednego kąta do drugiego, jak na zawołanie poderwał głowę i na niego spojrzał. Na uniesione brwi Zabiniego przeklął się jednak pod nosem, szybko odwrócił wzrok i wrócił do wcześniejszej czynności. - Pytał o ciebie.
- I?
- I tak się złożyło, że Pansy też na chwilę wpadła.
Draco spojrzał na niego kątem oka, żeby zobaczyć wzrok przyjaciela wyraźnie mówiący, że reszta tej historyjki jest zbyt oczywista, żeby tracić czas na jej opowiadanie.
- Powinien się cieszyć, że deportował się stąd w jednym kawałku. Zdradził raz, zdradzi następny. Zrobił to, bo się pokłóciliście. A jak często się kłócicie?
- Tak poważnie prawie nigdy - przyznał niechętnie blondyn, mimo że Blaise, jeśli w ogóle jej oczekiwał, to spodziewał się odpowiedzi zupełnie przeciwnej.
Ale te wszystkie ich drobne sprzeczki już dawno straciły miano kłótni. Były raczej umyślnymi zaczepkami z obustronną wiedzą o ich niewielkiej powadze.
- Pieprzony Potter - zaklął nagle razem z Zabinim, który kiedy tylko zobaczył, jak Draco rozchyla usta, momentalnie domyślił się, co chce powiedzieć i mruknął pod nosem to samo.
- Skończ to powtarzać, Draco - wywrócił oczami.
- Po co ja w ogóle tu przyszedłem? - zirytował się, zatrzymując się na środku pokoju. Merlinie, zastanawiał się, dlaczego ze swoimi problemami i wątpliwościami zwrócił się akurat do niego.
A czuł się naprawdę koszmarnie, na co wypływał już może nie sam przeklęty Potter, co Malfoyowie. W końcu zdecydował się powiedzieć im o wszystkim, bo wreszcie przeszło mu to przez gardło, ale teraz ponad wszystko chciałby tego nigdy nie zrobić. Bo wiadomością o ich rozstaniu wydawali się być wniebowzięci, nawet jeśli na swój sposób i zamiast skakać pod najwyższe piętro dworu w Wiltshire, byli wybitnie usatysfakcjonowani, że postawili na swoim. Nawet jeśli Narcyza starała się go pocieszyć, to w żadnym wypadku nie zwykłym Będzie dobrze, zapomnisz, a on nie jest tego wart. Kładła tylko dłoń na jego ramieniu i choć to było kojące, to nie przeczyła, kiedy Lucjusz kolejny raz powtarzał, że wiele razy mówili mu, że tak to się skończy. A on mógł tylko zaciskać zęby, żeby na głos nie przyznać im racji. Swoją bezpośredniością budzili w nim jakiś okropny żal, który starał się ukrywać pod jeszcze gorszą złością na nawet najdrobniejszą stokrotkę, które właśnie zaczynały kwitnąć i które przeklęte zawsze tak dobrze zgrywały się z oczami Pottera.
Nie cierpiał, kiedy otwarcie twierdzili, że nigdy nie był dla niego kimś szczególnym, bo mówili na głos to, co sam po cichu myślał.
Mimo starań nie umiał przyswoić sobie słów Narcyzy, która powiedziała mu, że tak jest najlepiej - jasno uświadomić sobie stratę, zrozumieć, że wobec wszystkiego wcale nie była tak wielka i przystosować się.
Nigdy nie powiedział tego głośno, ale uważał, że mówili o tym tak, jak o przegapionym rozdawaniu darmowych cukierków w Miodowym Królestwie.
- Bo jestem twoim przyjacielem - przypomniał spokojnie Blaise, otrzymując w odpowiedzi głośne prychnięcie.
- Jakoś mało z ciebie pożytku.
- Ja nie jestem Potterem, Draco, jeśli właśnie tego ode mnie oczekiwałeś - odparł podenerwowany. - Nie mam ciepłego słówka na każdą okazję i nie sypię żartami z rękawa. Nie umiem pocieszyć cię jak on, ale przynajmniej cię wysłucham. Ale, Salazarze, nie skleję ci serca zaklęciem Trwałego Przylepca - dokończył, niedbale wykonując cudzysłów w powietrzu.
Draco od niechcenia pokiwał głową na boki. Racja, Blaise zawsze go wysłuchiwał, pomagał, jeśli umiał. I tylko to zawsze mu wystarczało, to, jak Zabini uważnie słuchał.
Przynajmniej dopóki nie okazało się, że przeklęty Potter ma coś lepszego.
- Skończ o nim mówić, Blaise - uciął Draco, zostawiając to wszystko dla siebie. - Nie o to chodzi.
Zabini chciał już mu wytknąć, żeby teraz go nie uciszał, jeśli sam ten temat zaczął, ale nie zdążył. Ktoś zapukał do drzwi i Draco odprowadził go wzrokiem bez większego zainteresowania, kiedy wzruszył ramionami i zniknął w korytarzu.
****
Szare tęczówki w końcu wylądowały prosto na nim, tonąc w jakimś rozczarowaniu, jakby nie dowierzały, że za swój skarb oferuje się im taką pustkę.
- To tylko słowa, Potter. Jak to jest, że ty wciąż nie rozumiesz, że to nie jest dla mnie najważniejsze?
Harry przewrócił się na drugi bok na materacu, który teraz wydawał mu się najbardziej niewygodną rzeczą na świecie. Może liczył, że w ten sam sposób, w jaki w sali kinowej odwracając się od ekranu, nie widzi się już filmu, on ucieknie od powtarzającego się w kółko i w kółko wspomnienia.
- Ale ja przecież o tym wiem - jęknął cicho, odpowiadając Draconowi ze wspomnienia. Wtedy osłupiały się na to nie zdobył.
Co miał zrobić? Dać mu różę za każdy zakłamany dzień? Ale bukiet z ponad tysiąca kwiatów byłby większy od niego. Zresztą, Draco nawet nie przepadał za kwiatami w aż takim stopniu i otrzymywanie ich sprawiało mu przyjemność pewnie tylko dlatego, że były od niego. Dzisiaj pewnie na niewiele by mu się to zdało i zanim jeszcze dobrze by mu je wręczył, wylądowałyby w kominku.
Ktoś wszedł przez uchylone drzwi, ale Harry nie trudził się, żeby chociaż odlepić wzrok od ściany. Po cichych krokach poznał, że to Hermiona. Wciąż przebywał w ich domu, bo mimo że od wczoraj próbował powiedzieć im, że lepiej będzie, jeśli wróci na Grimmauld Place, oni stanowczo nalegali, żeby został. Nie chciał zawracać im głowy, bo mieszkali sami stosunkowo od niedawna, a i tak już wiele dla niego robili, ale oni woleli mieć go na oku. Ron w ogóle był tymi jego słowami wybitnie oburzony i nie dając mu już jakichkolwiek szans na kłótnie, stwierdził, że brata przecież nie wyrzuci.
Harry był im za to ogromnie wdzięczny, mimo że doskonale wiedział, że gdyby tylko mógł wrócić do własnego domu, zmyłby się stąd w dwie sekundy.
Hermiona chciała chyba zapytać, jak się czuje i czy dowiedział się czegoś nowego, ale zrezygnowała z tego i widząc jego minę, odpowiedziała sobie sama.
- Ja też nie mam najlepszych wiadomości, Harry - przyznała, siadając przy nim. Harry niechętnie odwrócił się w jej stronę i podniósł się na łokciach, kiedy jego wzrok spoczął na jej wyciągniętej do niego dłoni i trzymanym w niej Proroku Codziennym. Odebrał go od niej tylko po to, aby niedbale odrzucić go na szafkę obok, bo już z pierwszej strony rzucał mu się w oczy wielki tytuł artykułu, mówiącego o "zakończeniu najgłośniejszego związku ostatnich lat". - Draco powiedział o wszystkim - dodała jeszcze niepewna, czy okularnik na pewno zrozumiał, czy zobojętniały w ogóle na gazetę nie spojrzał.
- Wiem - stwierdził, opierając się o drewnianą ramę łóżka. - Jakiś dziennikarz zaczepił mnie dziś na ulicy - wyjaśnił i choć tego nie powiedział, wolałby, żeby Hermiona w ogóle nie poruszała tego tematu. Nie mógł się już nawet łudzić, że uda im się rozwiązać tę sprawę po cichu, z dala od wścibskich uszu.
Draco nie miał problemów z oficjalnym rozstaniem się z nim, gdy on z tęsknoty nocami nie mógł zmrużyć oka. Przywykł do obecności Malfoya na co dzień i nie mógł sobie poradzić z usunięciem tak ważnej części jego dnia. A odkąd Draco zarzucił mu, że skupiając się wyłącznie na słownych przeprosinach, wcale go nie zna, ani raz nie był też w Hogwarcie. Nawet jeśli wielokrotnie kładł już dłoń na klamce, ostatecznie zawsze wracał do "swojego" pokoju. Nie chciał pokazywać mu się na oczy, nie mogąc użyć słów i nie wiedząc, co zrobić.
McGonagall też mu nie sprzyjała, odkąd dowiedziała się o jego winie i zawiedziona z postawy tak niegodnej Gryfona nie chciała już z nim o Draconie rozmawiać.
Nie robił wiele, co martwiło Rona i Hermionę, którzy nie umieli go do niczego zachęcić. Tak brakowało mu obecności narzeczonego, głupich rozmów, dotyku na ciele i czułego spojrzenia utkwionego tylko w nim, że poza tym stracił ochotę na cokolwiek innego.
- Co ja mam zrobić, Hermiona? - zwrócił się do niej tak zbolałym tonem, że drgnęły jej wargi. - Mija drugi tydzień i jeśli dalej tak pójdzie, szef mojego departamentu mnie wyleje - skwitował, ale bez większego przejęcia.
- Dałam ci wolne, pamiętasz?
- Nie możesz mnie ciągle kryć. Zresztą, to i tak bez znaczenia. On nie chce moich przeprosin.
Hermiona zamilkła na chwilę i zaczęła błądzić wzrokiem pod ścinach i podłodze, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała.
- Więc go nie przepraszaj - powiedziała nagle z błyskiem w oku, jakby właśnie przypomniała sobie jakąś zapomnianą przez społeczeństwo datę osiemnastego chronologicznie powstania goblinów.
- Co? - zapytał, chociaż jego głowie oczy inteligenty wyraz zupełnie opuścił.
- Pomyśl trochę, Harry. Jeśli nie chce żadnych twoich słów, daj mu coś innego.
- Niby co?
- A ja wiem? Może zaproś go gdzieś - podsunęła, starając się łagodnie unieść kąciki ust. Nie czuła się najlepiej w roli ich swatki, bo Malfoya szczerze nie cierpiała i dla Harry'ego wolałaby zdecydowanie kogoś innego. Ale od czego są przyjaciele, nie? - No wiesz, tak jak kiedyś.
Harry pokręcił głową bez chwili zastanowienia. O tym sam myślał już wcześniej.
- Powie, żebym nie brał go na sentymenty, bo tylko się pogrążam, a nic już nigdy nie będzie takie samo.
- To podaruj mu coś - podpowiedziała znowu, niezrażona.
- Powie, żebym nie próbował go przekupić, bo i tak jest pięćdziesiąt razy bogatszy ode mnie - skwitował posępnie.
- Kiedy tu nie chodzi o pieniądze, Harry - sprostowała, kładąc dłonie na jego ramionach, jakby chciała nim potrząsnąć.
- A o intencje? - dokończył za nią nieprzekonany. - Wyśmieje mnie.
- Chodzi mi bardziej o coś prostego - kontynuowała, jakby w ogóle jej nie przerwał - ale...
- On nie znosi takich rzeczy - wtrącił się znowu. "Malfoy" i "prostota" się ze sobą wykluczały.
- Daj mi skończyć, co? - fuknęła.
Harry przeniósł na nią przepraszający wzrok, ale Hermiona nie gniewała się już i wyglądała, jakby miała coś bardzo ciekawego do powiedzenia.
****
Harry był do tego bardzo sceptycznie nastawiony.
Ciągle spoglądał niepewnie na trzymany w dłoniach bukiet, przez którego rozmiary prawie nie widział korytarza przed sobą ani dokąd idzie. Hermiona mówiła, że lepiej iść z czymś w rękach niż bez i mimo że w takich sprawach autorytetem być nie mogła, to on przecież wcale nie znał się bardziej, toteż jej posłuchał.
Twierdziła, że róże są takim delikatnym sposobem na przekazanie wszystkiego, czego nie można powiedzieć.
Cóż, Harry liczył tylko, że Draco doceni w nich to, co widziała w nich Hermiona.
Była pora kolacji, toteż zmierzał do Wielkiej Sali - a przynajmniej miał taką nadzieję, bo widoczność miał naprawdę ograniczoną. Co prawda Ron nie był przekonany, czy wręczanie Malfoyowi czegokolwiek przed całą szkołą to dobry pomysł, ale Harry się nie wahał. Obawiał się, że gdzie indziej mógłby go nie złapać, a na dodatek w obecności wszystkich może zareaguje łagodniej.
Starał się mówić pod nosem do samego siebie, co ma powiedzieć, chociaż i tak wiedział, że kiedy go zobaczy, wszystkiego zapomni. Może tak było nawet lepiej. Spontanicznie, ale to, co nasuwało na język serce.
Już w Sali Wejściowej usłyszał donośny gwar, toteż objął wygodniej swój bukiet, wyciągając w górę szyję, żeby przypadkiem nie wpaść na jakiegoś pierwszorocznego. W swoim zdenerwowaniu udało mu się już wpaść na dziesięć razy większą od niego kolumnę.
Kiedy wszedł do Wielkiej Sali, wiele oczu momentalnie zwróciło się w jego stronę, ale to nie ich szukał. Część rozmów umilkła, sekundę później zastąpiona nowymi szeptami i paroma chichotami. Musiał wyglądać dość śmiesznie i niektórzy może nawet nie poznali go wśród łodyg i liści.
Rozglądał się chwilę po stole profesorów, ale tam Dracona nie było. Najdroższą sobie sylwetkę zobaczył jednak na niewielkiej "ścieżce", rozdzielającej stoły którychś dwóch Domów. Harry'emu nie umknęło, że podrywał głowę jeszcze wyżej niż zwykle, ale jego oczy niespokojnie były rozbiegane po całym pomieszczeniu. W końcu i blondyn musiał zwrócić uwagę na nagłą zmianę atmosfery w Wielkiej Sali i odnalazł wzrokiem miejsce i osobę, o której szeptali uczniowie. Kolana Harry'ego uderzyły o podłogę. Jeszcze nigdy nie przepraszał go w ten sposób, ale nie zależało mu, czy obserwują go setki par oczu, ale czy Draco oceni to w jakikolwiek sposób pozytywnie.
Nie miał pojęcia, czy tylko mu się wydawało, czy blondyn naprawdę się wzdrygnął, kiedy go zobaczył. Po wściekłym wyrazie twarzy nie było już śladu.
- Smacznego - rozległ się donośny, stanowczy głos profesor McGonagall, która chciała w kulturalny sposób powiedzieć Zajmijcie się wszyscy sobą i nakazać im, aby wrócili do jedzenia.
Uczniowie pozornie faktycznie przejęli się upomnieniem dyrektorki, bo odwrócili się do swoich talerzy, ale przy towarzyszących im rozmowach co chwila odwracali się przez ramiona. Niektórzy starali się ukradkiem podnieść do twarzy wiszące na szyjach aparaty.
Draco jakoś się zawahał, zanim ukrył dłonie w kieszeniach i starając się zachować wcześniejszy wyraz twarzy i uspokoić tylko oczy, powoli do niego podszedł i zatrzymał się kilka kroków dalej. Długo przyglądał się jemu i różom w jego rękach. Mnóstwo czerwonych i jeszcze więcej białych. W rzeczywistości rozłożysty bukiet zasłaniał większą część twarzy Harry'ego. I tylko para jasnych, zielonych oczu wyglądała zza kwiatów, mrugając z wręcz błagalną nadzieją.
I widząc go takiego, z potarganymi bardziej niż zwykle kruczoczarnymi lokami opadającymi na twarz i delikatnie zmarszczonymi w proszącym geście brwiami, nie miał pojęcia, co się z nim stało, że jego złość niekontrolowanie gdzieś wyparowała. Mało brakowało i gdyby się w porę nie opamiętał, kolana odmówiłby mu posłuszeństwa.
Mimo wszystko postarał się, żeby Potter nie zauważył najmniejszej zmiany w jego zachowaniu.
- Róże - rzucił oschle, jakby chciał wypomnieć Harry'emu, że poza tym oczywistym wyborem istnieją jeszcze miliony innych rodzajów roślin. - Powinieneś dowiedzieć się o roślinach trochę więcej.
Nie przyjął go, kiedy okularnik wyciągnął związany bukiet bliżej niego.
- Nie rób scen, Potter - wywrócił oczami, czyniąc z tego pretekst do odwrócenia wzroku od jego twarzy i oczu. Mógłby przysiąc, że jeszcze nigdy nie widział w nich takiej prośby. - Wstawaj.
- Nie - zaprzeczył od razu, mając nadzieję, że zabrzmiał choć trochę stanowczo. - Nie, dopóki nie zgodzisz się ze mną porozmawiać.
W Wielkiej Sali zaległa napięta cisza i nic nie pomagało głośne stukanie Flitwicka i McGonagall łyżeczkami o filiżanki. Niektórzy powstawali, żeby lepiej widzieć, dodatkowo wprawiając Dracona w zakłopotanie.
Draco rozejrzał się wokół, nerwowo naciągając rękawy koszuli za nadgarstki. Jeden z uczniów pod jego wzrokiem wypuścił widelec, ale bał się schylić, żeby go podnieść. Nawet jeśli w oczach jego nauczyciela było wiele, ale na pewno nie złość.
- Dobrze - skinął w końcu głową, patrząc gdzieś ponad Harry'ego. - Klęcz tu sobie nawet do wieczora, ale ja wracam do siebie.
Ruszył przed siebie, ale nie zdążył zrobić nawet pięciu kroków, kiedy Harry niewiele myśląc zacisnął dłoń wokół jego nadgarstka, żeby jakoś go zatrzymać. Przy tym musiał upuścić kwiaty, które skończyły na podłodze gdzieś obok.
- Nie, zaczekaj! Przepraszam, Draco!
Coś zmieniło się w spojrzeniu Malfoya, odkąd ostatnio go widział. Harry był nawet skłonny stwierdzić, że niemal wszystko. Ale zanim zdążył dokładniej się przyjrzeć, on poruszył ustami w cichym Daj spokój, Potter i zniknął gdzieś za drzwiami, za którymi już nie umiał go znaleźć dokładnie tak, jak się obawiał.
Mógłby przysiąc, że zawód kopał go boleśniej, niż gdyby ktoś faktycznie teraz do niego podszedł i zrobił to rzeczywiście.
*
Dopiero kilka godzin później, kiedy Dracona z przeznaczonego dla niego pomieszczenia wywabiły hałasy uczniów z korytarza, blondyn odkrył, że coś bezczelnie nie pozwala mu otworzyć drzwi i nieznośnie szeleści, ilekroć próbował to zrobić. Pchnął je w końcu mocniej i wychylił się na zewnątrz, żeby zobaczyć pod swoimi drzwiami ten sam bukiet kwiatów, który wcześniej przyniósł tu Potter. No, może jedynie trochę bardziej z jego winy sfatygowany.
Przypatrywał mu się długą chwilę, stojąc pół na korytarzu i pół wciąż u siebie, aż w końcu między liśćmi dostrzegł trochę pomięty, wyrwany skądś kawałek pergaminu, który powoli podniósł. Rozejrzał się jednak, zanim mu się przyjrzał. Znał to niechlujne pismo.
Wiem, że ich nie chciałeś. I niech wylądują w koszu, ale nie zwrócę ich. Są Twoje.
Wiem, że nienawidzisz mnie za to, co zrobiłem. Ale nie chcę Cię stracić. Nie bez walki.
Wiem, że moje słowa ani nic nie zmienią, ani nic dla Ciebie nie znaczą. Ale przepraszam. Za wszystko.
Wiem, że już mi nie wierzysz. Ale jesteś całym moim światem.
Wiem, że nigdy na to nie zasłużę. Ale zrobię wszystko, żebyś mi kiedyś wybaczył.
Przepraszam
Harry
Wstrzymując oddech, bez namysłu odwrócił pergamin na drugą stronę, gdzie zostało jeszcze nabazgrane:
Będę w Hogwarcie za dwa dni. Jeśli chcesz, to, proszę, przyjdź, kiedy skończysz zajęcia albo kiedy sam uznasz to za właściwe. Sam wiesz gdzie. Będę czekał.
2
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro