74.
Draco odetchnął, splótł luźno ręce przed sobą i mówił dalej tym samym monotonnym tonem, wpatrzony w podłogę klasy służącej do zajęć z eliksirów:
- Bełkot to...
- Chciał pan powiedzieć blekot, tak? - wtrąciła jakaś śmiała uczennica, do bólu staranna albo niemądra, skoro mu przerwała.
Już teraz parę innych spojrzało na nią ostrzegawczo, ale i w niemym podziwie odwagi. Bo był to już szósty rok i większość z nich orientowała się powierzchownie w nastroju Dracona.
Czasem był w stanie wejść do klasy zupełnie szczęśliwy i zdarzało się, że widać to było ot tak, bo spóźniał się wtedy z pół minuty. Kiedy to robił, wiadomo było, że ma dobry humor, bo tego uczniowie już nie wiedzieli, ale logika Dracona wyglądała wtedy tak - trzydzieści sekund mniej różnicy nie zrobi, a on wolał spędzić je jeszcze z Harrym.
Niektórzy uczniowie chwalili się przez to nawet, że go rozpracowali - ale dziś, chociaż nie wparował do klasy idealnie na czas, jak to robił zawsze, kiedy był zły, i chociaż ci niektórzy uczniowie na początku już kiwali zachęcająco głowami do kolegów, i chociaż twarz Draco miał nawet chłodnie spokojną, to wściekły był bardziej niż kiedykolwiek.
Dlatego wystarczyła ta jedna uwaga, do tego wytknięcie mu bezmyślnego błędu, żeby wytrącić go z jego pustego, ciasnego rytmu, w którym usiłował się utrzymać od rana, żeby jakoś ten dzień przeżyć.
- Co chciałem, to chciałem - odpowiedział, zatrzymując na niej tak zimne spojrzenie nieruchomych oczu, że dziewczyna drgnęła w miejscu. - Może mówiąc bełkot, miałem na celu ocenę wszystkich informacji, jakimi raczyłaś nas dziś zaszczycić, Laurence?
- Nazywam się Lawyer - odpowiedziała ciszej, starając się zgrywać niezrażoną, ale zagłuszona jeszcze przez kilka śmiejących się głosów, na które Draco nie zwrócił uwagi.
- Znowu bełkoczesz - stwierdził Draco, udając, że nie był w stanie jej usłyszeć. - Dziesięć punktów od... - zaczął, żeby spojrzeć na jej krawat i sprawdzić jej Dom, ale zobaczył tyle, że krawatu wcale nie miała. - Dwadzieścia punktów od...
- Niby za co?! - wyrwało się jej, zanim druga dziewczyna, z którą siedziała, zdążyła zakryć jej usta dłonią. Zaraz potem odwróciła spojrzenie, nie mogąc już znieść jego wzroku.
Po tym, jak tylko złożona ze Ślizgonów połowa klasy śmiała się pod nosem, Draco doszedł do wniosku, że ona z pewnością nie jest ich częścią.
Musiała być więc Krukonką i musiała też porządnie zastanawiać się, czy nie lepiej po prostu udać utraty przytomności i schować się w Skrzydle Szpitalnym.
- Trzydzieści punktów od Ravenclawu - dokończył, przeciągając każde słowo, kiedy ruszył się ze swojego miejsca, żeby oprzeć na chwilę dłonie na blacie stołu jej i jej koleżanki. Obie wyprostowały się wręcz nienaturalnie. - Hańbisz ten Dom. Oszczędzając nam wszystkim wysłuchiwania twoich jęków rozpaczy, uprzedzę, że to za przejęcie tytułu nieznośnej panny Wiem To Wszystko, brak krawatu i przerywanie mi.
Wielu uczniów narzekało zwykle na to, że na jego zajęcia po prostu nie sposób było niczego przemycić - teraz myśleli o tym Ślizgoni, którzy musieli takie widowisko przeżywać na sucho. Bo wiadomo przecież, że niestrawną lekcję można jakoś jednak przełknąć, mogąc osłodzić ją jednym - czy tam paroma - lizakami.
Na ich nieszczęście Draco miał Harry'ego, który razem ze swoim przyjacielem byli w tej dziedzinie prawdziwymi koneserami.
I nie było najlepiej podszywającej się pod przybory szkolne słodyczy, której Draco by nie znał. Łącznie z żelkowymi piórami i atramentem z galaretki, które z oczywiście niewyjaśnionych przyczyn zawsze nagle stawały się obrzydliwie gorzkie, kiedy tylko dotykały ust uczniów. No, chyba że któryś z nich umiał wytworzyć przeciwzaklęcie - to Draco jako Ślizgon potrafił taką zagrywkę docenić, chociażby wstawiając mu P. Bo śmiałość takiego ucznia i to, jak w ogóle umiał zdjąć zaklęcie nauczyciela, przynajmniej w jego opinii była Powyżej Oczekiwań.
Zwykle tak było, przynajmniej, bo aktualnie Krukoni zbyt byli wbici w krzesła, żeby w ogóle móc się ruszyć.
Ale Draco wyprostował się, odwrócił i wrócił do swojego biurka.
Komuś najwidoczniej wciąż było jednak mało, albo był wyjątkowo głupi, bo postanowił podnieść rękę i od razu zapytać:
- Co się panu stało w policzek?
Draco powstrzymał odruch podniesienia dłoni do zranienia powstałego prawie dwa tygodnie temu od szkła, aktualnie trochę zaczerwienionego, bo nigdy przez niego nieoczyszczonego.
- Oparzenie chrobotka - rzucił pierwsze, co przyszło mu na myśl. Uczeń zmarszczył jednak tylko brwi i zaprzeczył, jakby wcale nie widział kurczowo zaciskanych dłoni Dracona:
- Chrobotki przerabialiśmy tydzień temu, ich oparzenie wygląda inaczej!
Draco zmierzył go wzrokiem z mordem w oczach, nie umiejąc dłużej się powstrzymać. Ale zanim zdążył się odezwać, ktoś na szczęście już krzyknął:
- Zamknij się! To oparzenie chrobotka, kretynie!
- Zamknijcie się obaj! - przerwał im Draco, zanim tamten w ogóle skończył mówić. Obrócił się gwałtownie w miejscu przodem do nich. - Znawcy się znaleźli. Jeśli tak bardzo chcecie się wykazać swoją wiedzą, proszę bardzo. Weźcie ze sobą pannę Laurence i o dwudziestej zapraszam pod Zakazany Las. Hagrid zabierze was na długi spacer w świetle księżyca. Chrobotki same się nie zbiorą. Przynajmniej przekonamy się, jak wygląda ich oparzenie.
Każdy zacisnął na wszelki wypadek usta, jak gdyby one same miały niekontrolowanie się odezwać - oprócz jednej Ślizgonki gdzieś z tyłu klasy, która nachyliła się do dziewczyny obok i zasłaniając usta ręką szepnęła, że Malfoy w sumie jest całkiem słodki, kiedy się wścieka.
I, jak się szybko okazało, był to skrajnie głupi ruch, bo Draco w tej grobowej ciszy wszystko usłyszał.
Cóż, wystarczy powiedzieć tylko, że pod koniec tych zajęć Draco z bólu gardła nie mógł już mówić, a nawet po ich zakończeniu wszyscy uczniowie siedzieli wbici w swoje krzesła, bojąc się z nich wstać i wyjść, dopóki to za Draconem nie trzasnęły drzwi.
Harry'ego nie widział już prawie dwa tygodnie, ale to tydzień temu, jak Draco przynajmniej się domyślał, Potter gdzieś zniknął. Nie wiedział, czy faktycznie tak było ani dokąd. Po prostu miał przeczucie, że u Rona i Hermiony już go nie ma.
A on czuł w sobie coraz większe rozdrażnienie, przypominające już raczej wstrzymywaną tylko czasem wściekłość, której nic nie umiało uspokoić.
Harry potrafił. Ale myśl, że nie poczuje jego dłoni na swoim ramieniu ani nie usłyszy cichego zapewnienia, że jest obok, doprowadzała go do szału.
Okropna była wiedza, że kiedy się odwróci, to nie będzie tam nikogo, z kim mógłby porozmawiać tak szczerze, jak nie mógł z nikim innym.
Niewiele już powstrzymywało go przed wykrzyczeniem wszystkim, że ma serdecznie dość tych przeklętych uczniów, nienawidzi tej szkoły, a przede wszystkim siebie za to, jaki był. Na siebie za to, jak potraktował Harry'ego, i na Harry'ego za to, jak nie dał wytłumaczyć się z tego jemu.
W każdym razie, Harry'ego zabrakło, a z nim jakiegoś elementu, który trzymał Dracona w równowadze.
- Draco.
Blondyn nie zatrzymał się, słysząc znajomy głos, ale obrzucił krótko wzrokiem jego właściciela. Na Merlina, nie zdążył jeszcze nawet wyjść z lochów, a Snape już czegoś do niego chciał.
- Spieszę się. Nie chcę się spóźnić. Obiecałem siódmorocznym, że pokażę im Patronusa. Nie gwarantuję, że ich nauczę, bo wątpię, czy załapią.
Szedł dalej, ale Snape mimo to wcale nie ruszył się z progu swojej pracowni. Utkwił tylko w plecach Dracona czarne oczy, dobrze wiedząc, że on sam zaraz wróci.
- Nie zachowuj się jak dziecko - mówił dalej, niezbyt tym przejęty. - Cała szkoła nie musi wiedzieć o twoich pięćdziesięciu dzisiejszych nastrojach. Dobrze ci radzę, Draco - powtórzył, odsuwając się nieznacznie, ale sztywno, odsłaniając trochę przejście do środka jego gabinetu - chodź.
Draco zatrzymał się nagle i został chwilę w miejscu, kiedy nerwowo poprawiał torbę na ramieniu. Ale odwrócił się potem i nie patrząc nawet na Snape'a, wszedł do jego pracowni.
- O co ci chodzi, co? - zapytał szybko, kiedy tylko Severus zamknął za nimi drzwi. Spokojna powaga Snape'a w porównaniu z jego szybkim oddechem i poirytowanymi oczami tylko bardziej go drażniła.
- Nie możesz wyżywać się na uczniach - pouczył go od razu Snape i kiedy tylko zostali sami, stracił część z tego zimnego opanowania na rzecz ostrej stanowczości na twarzy. - Słychać cię było na korytarzu.
- Ty całe życie wyżywałeś się na Gryfonach - przypomniał mu Draco.
Na Snapie nie wywarło to żadnego wrażenia.
- Jesteś młody i zbyt wrażliwy, Draco - ciągnął dalej, wymijając blondyna, który nawet się nie odwrócił. - Pozwalasz, żeby to, co czujesz, miało wpływ na to, co robisz. Opanuj się.
- Nie jestem wrażliwy - zaprzeczył przez zaciśnięte zęby, zanim Snape skończył jeszcze mówić. Podszedł bliżej drzwi. - I spieszę się na zajęcia.
- Nie spieszysz się, bo nie masz na co - poprawił go spokojnie. - Myślisz, że dlaczego oddałem ci dzisiaj swoje zajęcia z eliksirów?
Draco znów zatrzymał się z ręką na klamce.
- Rozumiem, że to zamiana? - domyślił się.
- Tak. Uznaliśmy z Minerwą, że lepiej, jeśli nie rozpłaczesz się przed uczniami w środku Obrony przed Czarną Magią.
- Więc przekaż Minerwie, żeby się nie martwiła. Nie zrobię tego.
- Draco - powtórzył trochę bardziej pobłażliwie. - Sam powiedz. Czy będziesz dzisiaj w stanie wykonać zaklęcie Patronusa?
Draco nie wiedział co prawda, czy będzie w stanie wykonać w ogóle cokolwiek, kiedy w głowie nadal obijał mu się głos Harry'ego, który usłyszał w końcu któregoś dnia po pokonaniu Czarnego Pana, w pustej klasie odbudowanego Hogwartu, przy srebrnym błysku jego pierwszego cielesnego Patronusa:
- Genialnie, Draco!
Ale milczał chwilę nie tylko przez to głupie wspomnienie Pottera, który co tydzień pojawiał się wtedy w Hogwarcie, żeby z nim to zaklęcie ćwiczyć. Ten Patronus to było coś, co dawało mu autorytet wśród uczniów mimo wątpliwej przeszłości i młodego wieku. Oprócz Snape'a był jedynym śmierciożercą, który potrafił go wyczarować. Miał teraz stchórzyć i stracić ich szacunek?
- A ty? - zapytał w odpowiedzi, odwracając się wreszcie do Severusa. - Myślę, że jeśli chodzi o szczęśliwe wspomnienia, to jesteśmy w podobnej sytuacji - stwierdził i chociaż Snape początkowo chciał zaprzeczyć, nic nie powiedział po tym, jak Draco dokończył: - Z tego, co pamiętam, ciebie też wystawił Potter. Z tym, że w twoim przypadku to była jego matka, Snape.
Draco po jego badawczym spojrzeniu zrozumiał jednak, że chyba powinien się w końcu nauczyć, że próby obrażenia Snape'a na siebie dla świętego spokoju przynoszą odwrotny efekt. Bo on zamiast unieść się dumą, wyciągnął z jego słów parę wniosków.
- Co się wydarzyło?
Draco nagle całkiem opadł z sił na tę wzmiankę o Harrym i dociekliwe pytanie Snape'a. Przeszedł powoli przez pokój i usiadł na jakimś kufrze, pewnie pełnym składników eliksirów, trochę obok stojącego przy roboczym blacie Snape'a.
- Zniszczyłem sobie życie - odpowiedział, wzruszając ramionami. Oparł przedramiona na kolanach i spuścił głowę na piersi, gdzieś już mając, co pomyśli o nim Severus, który i tak naoglądał się go już w o wiele gorszych stanach. - To wszystko.
- Jak bardzo?
Draco podniósł na niego wymowne spojrzenie szklanych oczu, przy tym słabym świetle z lepiej widocznymi ciemnymi śladami pod nimi i zarumienionymi policzkami, z których na jednym wciąż znaczył się słaby ślad po draśnięciu czymś ostrym. Snape wtedy dopiero lepiej się temu przyjrzał.
- Kto ci to zrobił?
- Nikt, nie specjalnie - mruknął najpierw Draco - to szkło. Ale nie udawaj, że to nie oczywiste. Harry. Mój Harry.
Snape założył ręce na piersi.
- Z tego, co widzę, to już wcale nie taki twój.
Draco zerwał się nagle z miejsca.
- Coś jeszcze, Snape? - warknął, żałując, że w ogóle cokolwiek mu powiedział.
- Siadaj, Draco - polecił z tą samą oschłością w głosie, jaką blondyn brał czasami za jakąś namiastkę troski, która wcale mu nie odpowiadała. - Siadaj. Rozstaliście się - odgadł łatwo, żeby kolejny raz tego dnia wbić Draconowi małe ostrze w skroń już i tak pękającej głowy.
Serce łamało mu się za każdym razem znowu, kiedy komukolwiek przyznawał, że się rozstali, a oni pytali, dlaczego.
Wobec tego starał się ograniczać spotykanie kogokolwiek gdziekolwiek, a najlepszą do tego drogą było zaszycie się w Hogwarcie.
Niech to Prorok Codzienny ogłosi wszem i wobec, że Harry Potter nie chce go znać.
- Żadne słowo nie jest w stanie rozdzielić nas w jeden dzień - westchnął, kręcąc delikatnie głową. I brzmiało to jak jakiś zarzut, kierowany najpewniej do Harry'ego i jego nagłego zniknięcia.
Często zastanawiał się, czy on też tak cierpi. Czy, gdziekolwiek teraz był, wszystko w tym miejscu krzyczało A pamiętasz jak...?
- Ale zerwaliście zaręczyny.
- Skąd taki pomysł?
- Który raz? - dopytał Snape, ignorując go. Draco uniósł dłonie zrezygnowany, opierając się o blat.
- Drugi.
Snape uniósł brwi i dopiero po chwili dodał:
- Mam być bardziej bezpośredni?
- Chcesz powiedzieć, że jeśli rozstajemy się drugi raz, powinniśmy dać sobie spokój z tym całym ślubem?
- Żeby brać ślub, trzeba najpierw mieć narzeczonego. Czyja to była wina?
Draco otworzył już usta, żeby odpowiedzieć, ale przyznanie się do czegokolwiek nie przyszło mu tak łatwo.
- Nie jego - odparł wreszcie. - Drogą eliminacji policz sobie, ile zostaje podejrzanych.
Snape rozłożył ręce, jakby tłumaczył mu najprostszą oczywistość:
- Więc skoro wiesz, że to twoja wina, to idź i mu to powiedz. Potter to nieskomplikowany umysł. Powinno wystarczyć.
- Nie mogę. Potter gdzieś przepadł. Zniknął.
Snape pierwszy raz się uśmiechnął i na pytające spojrzenie Dracona wyjaśnił:
- Dożyłem czasów, kiedy nasz Wybraniec ucieka jak tchórz, a ja zostałem twoim doradcą w związku z Potterem.
Draconowi brakło już słów, a Snape'owi pomysłów na pomoc, skoro próbował udzielić mu jej tak. Mówił jednak dalej:
- Odzyskaj go, jeśli wiesz, że masz szansę. Zapomnij, jeśli wiesz, że cię przekreślił. Szczerze mówiąc, właśnie to od dziewięciu lat ci doradzam. Nie masz już pięciu lat. Czasami musisz powiedzieć trudno.
Draco niekontrolowanie uderzył dłonią o blat, kiedy odepchnął się od niego i w niemal histerii krzyknął:
- Trudno? Snape! Ja go kochałem!
Ale nieruchome oczy Severusa patrzyły tylko na niego poważnie, niemal pusto.
- Nie płacz za kimś, kto nie płacze za tobą, Draco.
Blondyn zaprzeczył głośno, ale tylko w duchu. Nie chciał słuchać o tym, że Harry'ego to wszystko mogłoby w ogóle nie obejść.
- Co się z tobą stało, Draco? Pomyśl, czy dziesięć lat temu, gdyby ktoś obiecał ci to wszystko, co jeszcze niedawno miałeś, uwierzyłbyś? Nie? Dokładnie. Lucjusz dobrze powtarzał ci, że nie warto liczyć na nikogo poza sobą. A teraz? Wystarczyło ci jedno jego słowo, żebyś zaczął latać za tym Potterem jak naiwna nastolatka.
- To wcale nie było tak - zaprzeczył, ale bez większej siły w głosie. A może irytowało go to, że Snape miał trochę racji? - Nie znasz nas!
- Zapomnij o nim albo zapomnij o sobie, Draco - dokończył bezkompromisowo.
Jego życie kończyło się tam, gdzie brakło w nim osoby, która najpierw złożyła mu je w całość, a potem pierwszy raz oddała w jego ręce. Dlatego nadal liczył, że Harry wróci. I bynajmniej nie zamierzał o niczym zapominać.
Chyba już wolał o sobie.
Dlatego na odchodne rzucił do Snape'a coś o tym, żeby lepiej szedł już na zajęcia, bo i tak jest spóźniony, i sam wyszedł, uprzednio prostując się i wymazując ze spiętej twarzy cokolwiek, co nie byłoby ciężko utrzymywanym na niej znudzeniem.
Doświadczył bólu do nieprzytomności. Ten był jeszcze gorszy. Jego musiał znosić z równym oddechem i przytomnymi oczami, jedynie z bezlitosnym chaosem w myślach i gorzkim płomieniem w piersi.
Nie tylko Snape tego nie rozumiał. Kilka dni temu Draco próbował wytłumaczyć to też Pansy i Blaise'owi.
- To Gryfon całym sercem. Uparty i... Prędzej wybaczyłby, gdybym mu przywalił, niż że bawiłem się jego honorem. Nie złożyło się, bo akurat ja nigdy nie zrobiłbym mu krzywdy. Nie wiecie, o czym mówicie. Dlatego nie mówmy o tym wcale.
Zachowywał się tak, a nie inaczej, bo choć o tym nie myślał, czuł, że tego Harry mu nie wybaczy. I zniknął w drzwiach łazienki Jęczącej Marty, a nie w innych, bo czuł, że zaraz się rozklei i tylko tam może być sam.
Żałował, że to stało się wtedy. Gdyby wiedział, mógłby ze świadomością, że robi to ostatni raz, wziąć go za ręce, przygarnąć do siebie, zapleść jego włosy i zarobić sobie jego zrezygnowane spojrzenie, gdy znów nazwałby go po nazwisku. Co prawda, zrobił to wszystko tamtego dnia, ale jakoś tak po drodze - przyłożyłby do tego znacznie większą uwagę, gdyby wiedział, że wtedy zobaczy go pewnie ostatni raz na niewiadomo jak długo. Mógłby upewnić go, że kiedy mówi, ile Harry znaczy, nie robi tego tylko z przyzwyczajenia.
Ale dzisiaj już coraz mocniej czuł, że jakaś cząstka, która tyle lat trzymała ich przy sobie, umarła między nimi. Że jedno kłamstwo, Azkaban, cała ta ucieczka z domu, chwilowy spokój i kolejne rozczarowanie to było już po prostu za dużo.
Przed sobą nie umiał udawać tak, jak przed innymi. Dlatego oparty jedną ręką o umywalkę, drugą sięgnął do koszuli, żeby nieporadnie odpiąć jej ostatni guzik i pociągnąć za łańcuszek pod kołnierzykiem, żeby wyjąć go na zewnątrz. Błyszcząc bladym srebrem, zawisł pod jego spuszczoną głową, nad niewielką kałużą wody w kranie, zanim Draco sięgnął do niego i otworzył niewielkie, cienkie wieczko.
Na spodzie medalika podniosła się na nogi szczupła miniaturka jelenia, złożona cała ze srebrnych drobinek. Drobny Patronus uniósł dumnie głowę, ale zaczął też powoli rozsypywać się, a każda jego najmniejsza cząstka nabierała kolorów, dopóki nie zniknął całkiem, a one nie ułożyły się na wieczku w niewielki, przypominający zdjęcie obrazek - przynajmniej zwykle tak było, bo teraz, kiedy Patronus już zniknął, została po nim tylko pusta, błyszcząca srebrno tafla.
Zwykle te brokatowe drobinki w miarę, jak przybierały na kolorach, układały się wreszcie w jakiś niewyraźny przebłysk wspomnienia albo myśli, która w danej chwili wydawała się blondynowi najszczęśliwsza. Nie dziwiło go, że teraz maleńki Patronus po prostu się rozsypał.
Harry zarzekał się, że sam zaczarował tak medalik. Draco jednak zawsze dopatrywał się w tym też przynajmniej teoretycznej pomocy Hermiony. Nieważne. To od niego go dostał. Wtedy właśnie, kiedy mając osiemnaście lat, wrócił do Hogwartu i Harry usiłował go tam Patronusa uczyć. I Potter taki był jakiś poruszony i dumny, kiedy wreszcie zobaczył, że formę jego Patronusa przybiera też ten Dracona, że podarował mu ten łańcuszek ze dwa tygodnie później.
Może to było to, że pierwszy raz zobaczył widzialny i rzeczywisy, magiczny wyraz tej szczerej ufności, jaką Draco w nim pokładał.
W parę lat później Harry nabrał zwyczaju co wieczór, zanim zasnęli, oglądać ten medalik i szczęśliwe wspomnienie pod jego wieczkiem - bawiło go to szczególnie od dnia, kiedy zaczął zauważać, że blondyn ma ich wystarczająco, żeby niemal co dzień było inne.
I teraz siłą rzeczy myślał o dniu, kiedy to od Harry'ego dostał, kiedy mieli po osiemnaście lat i kiedy było po prostu wspaniale. Kiedy jemu groził Azkaban za Mroczny Znak na ramieniu, kiedy Harry biegał z nim po wszystkich przesłuchaniach, starając się wykorzystać znajomość z Kingsleyem, ówczesnym Ministrem, żeby go z tego wyciągnąć, kiedy dla bezpieczeństwa czasem nie odstępował go na krok też na ulicach, kiedy Harry stawał na głowie, żeby ostatecznie Draco zamiast do Azkabanu, trafił z nim na Grimmauld Place.
I blondyn nie wyobrażał sobie, jak nadal byłoby wspaniale, gdyby nie on sam - teraz, kiedy wrócili do Londynu, Harry został oczyszczony z zarzutów i okazał się niewinny... niemal we wszystkim.
Wiedział, jak lekko by się czuł i jak jeszcze większą ulgę odczułby Harry, gdyby wszystko, z czym zmagali się przez ostatnie kilka miesięcy, nagle okazało się tylko nieporozumieniem, o którym można już zapomnieć.
Za to było tak, jakby każde wzięcie oddechu nieodłącznie ciągnęło za sobą wylanie kolejnych łez.
I czuł się po prostu głupi, jak niewiele trzeba było, żeby dał się oszukać i nie zorientować się w kłamstwie przez wiele miesięcy. Tylko, Melinie, mógłby być ostatnim idiotą świata, gdyby tylko nie tęsknił tak za Potterem. Coś po prostu z niego kpiło - i po tym, jak ostatnio miał wiele czasu, żeby przywyknąć do prawie nieustannej obecności Harry, teraz ona zniknęła zupełnie. Zbyt nagle i zbyt zupełnie.
- Minęło siedem lat, Draco, a ty wciąż przychodzisz się do mnie wypłakać.
Draco wstrzymał oddech, dusząc w sobie urywane łkanie. Otarł twarz rękawem, chociaż przy właścicielu tego głosu nie starał się robić tego zbyt dokładnie.
- Tak, Marto. Ale dzisiaj wolę być sam.
Kolejny raz przekonał się, że Marta w ciągu całego swojego życia w hogwarckich łazienkach nie słyszała o przestrzeni osobistej, bo zaraz poczuł jej rękę na ramieniu, chociaż wyczuwalny bardziej był jej chłód niż ciężar. Oparła się o niego i wychyliła wprzód, żeby spojrzeć mu w twarz.
- Wtedy też wolałeś - przypomniała. - Nie pamiętasz, że jako jedyna próbowałam cię zrozumieć, kiedy dostałeś to okropne zadanie? Jesteś taki wrażliwy...
- Daj mi spokój - przerwał jej, w złości zaciskając powieki. - Nie jestem wrażliwy, przestańcie mi to wszyscy powtarzać!
To było dziwne uczucie - ale kiedy Harry mu to mówił, nigdy mu się za to tak nie oberwało. Kiedy on mu to mówił, to nie brzmiało jak zarzut - raczej jak delikatny komplement z zauroczonych ust.
Marta chyba chciała się opierać i wcale nie zamierzała dawać mu spokoju, ale zaraz pomyślała, że skoro Draco jest w takim stanie, to może, jeśli zostawi go samego, to kiedy znowu się zobaczą, będzie już miała współlokatora.
- Wiesz, że nadal mógłbyś zamieszkać w mojej łazience? - spytała zachęcająco. - Odkąd ty i Harry Potter skończyliście szkołę, nikt mnie tu już nie odwiedza. Mógłbyś czasem wpaść, jesteś tu profesorem. Jest... wcześnie - zauważyła nagle, spoglądając na niego w lustrze. Nagle zdała się wyjątkowo ucieszona. - Przyszedłeś do mnie, zamiast iść na swoje zajęcia z Obrony przed Czarną Magią?
Zajęło to chwilę, ale Draco usiadł wreszcie na wilgotnej podłodze i oparty o ścianę opowiedział jej wreszcie o Snapie i tym, dlaczego naprawdę się tu znalazł.
- Dlaczego profesor Snape myśli, że nie dasz rady dziś rzucić tego zaklęcia? - spytała na koniec, trochę siedząc, ale unosząc się jednak cal nad ziemią naprzeciw niego.
- Nie wiesz, jak wygląda mój Patronus?
- Nigdy o tym nie rozmawialiśmy - zaprzeczyła, nachylając się ciekawsko bliżej.
- Czego się spodziewasz? - żachnął się Draco, opierając ramię na ugiętym kolanie. - On dał mi potrzebne szczęśliwe wspomnienie, on mnie tego uczył i w końcu on oddał mi swojego Patronusa. Mój ma taką samą formę jak Patronus Pottera. Nie wiem, co myślałem. Ale ciężko mi stworzyć coś, co zawdzięczam jemu, kiedy go nie ma, łapiesz?
Marta się roześmiała, zanim spojrzała na niego w nagłej powadze i odpowiedziała:
- To beznadziejne, Draco.
Nie odpowiedział, a Marta zniknęła gdzieś na chwilę. Szczerze mówiąc, nawet tego nie zauważył. Wciąż myślał o słowach jej i Snape'a.
Naprawdę taki był?
Delikatny jak szkło - i jak szkło błyszczały we łzach jego dłonie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro