72.
Harry dawno obiecał sobie, że zrobi wszystko, żeby cała ta sprawa od początku do końca się wyjaśniła i dała im raz na zawsze spokój.
Ale kiedy w końcu ona sama zechciała się wyjaśnić, Harry wcale nie był pewien, czy dobrze się dzieje.
*
Południe dwa dni po Gwiazdce było nadzwyczaj pochmurne. Harry pokręcił głową na podawaną mu leniwie przez Dracona szklankę - za parę chwil miał widzieć się z Ronem i Hermioną i bynajmniej wolał pokazać się wtedy trzeźwy. Ten wywrócił tylko oczami, kiedy mu to oznajmił.
- Ja cię raz w życiu widziałem naprawdę pijanego - żachnął się od niechcenia. - Znaczy... - poprawił się nagle zmieszany i zmarszczył brwi, zanim dokończył: - Podobno, bo sam sobie nie przypominam.
Harry w śmiechu zajął sobie miejsce na fotelu naprzeciw. Draco znów spojrzał na niego dziwnie.
- A ty co, Potter?
- O co ci chodzi?
- Będziesz tam tak sam siedział? - spytał, machając niedbale ręką na odległość między nimi.
- Sam? - powtórzył po nim Harry, rozglądając się tak, jakby szukał miary, według której to jest niby daleko: - Jestem z pięć stóp od ciebie.
- Właśnie mówię - sam.
Więc Harry uniósł brwi i wstał na widok wyciągniętej w swoją stronę dłoni Dracona. Z tym, że do drzwi zapukał najwyraźniej zniecierpliwiony już Ron. Toteż Harry zmienił wpół drogi kierunek i zniknął na korytarzu, żeby mu otworzyć.
Harry dawno przywykł do tego, że bez przerwy powinien spodziewać się wszystkiego. I to nie tak, że się zaskoczył - nie miał okazji tego zaskoczenia poczuć, kiedy serce zamarło mu we własnej piersi.
Nie zobaczył Rona, a kogoś sporo od niego niższego. Nie spotkał się wzrokiem z niebieskimi oczami Rona, a z o wiele bledszymi, błękitnymi. I nie uśmiechnął się na żartobliwy ton i lekką minę przyjaciela, ale zgubił oddech na widok milczącej postawy i poważnej, pewnej siebie i przede wszystkim wrogo nastawionej do niego twarzy.
Nie mógł tego widzieć. Nie powinien. I nigdy później nie pamiętał, ile tak patrzył bez świadomości i oddechu na tę nieruchomą, złotowłosą blondynkę, czarownicę, chociaż ubraną po mugolsku, o całkiem przytomnych oczach, chociaż jego skazano za ich zamknięcie.
Chciał podeprzeć się o ścianę - ale we własnym domu poczuł się nagle tak nieswojo, że nie śmiał się ruszyć. Tak, jak nienormalny wydaje się nagle sen na ułamek sekundy przed tym, jak się z niego budzi.
- To znowu ty? - spytał tylko niewyraźnie, chociaż nie chciał wcale, żeby tak brzmiały jego pierwsze słowa. Może wcale nie chciał się odzywać, jedynie w pierwszym, zdezorientowanym odruchu na oślep i niedbałe poszukać przy sobie różdżki.
Enid, czarownica, która miała nie żyć od miesięcy, zauważyła to i wykorzystała jako pretekst do odwrócenia wzroku od jego twarzy, na którą nie chciała wcale patrzeć.
- Znowu? - powtórzyła po nim i na dźwięk jej głosu Harry drgnął. - Dawno się nie widzieliśmy.
- To ty? - poprawił się odruchowo, zanim odzyskał nagle część opanowania i opamiętał się w tym, co się dzieje. - Ty nie żyjesz! Dwa miesiące za to odsiedziałem!
- Tak, słyszałam - przyznała chłodno, chociaż nie bez cienia satysfakcji. - Dlatego przyszłam wyjaśnić wszystko od początku do końca, bo chyba wszystko się już u ciebie uspokoiło.
Harry w pierwszym odruchu wcale nie chciał jej wyrzucić, zamknąć drzwi przed nosem i zabronić więcej pokazywać się na oczy - ciekawość narastająca od wielu miesięcy była większa od czegokolwiek innego. Od ostrożności również, dlatego kiedy cofnął się o krok, ona odczytała to jako przyzwolenie na wejście do środka. Nie żeby Harry miał właśnie taką intencję - nie żeby ona miała ochotę w tym domu przebywać.
Ale kiedy znalazła się już całkiem w środku, Harry zupełnie się opamiętał. Nie zastanawiał się co ani jak, przyjął jedynie do wiadomości sam fakt. I zatrzasnął drzwi, kiedy w progu pokoju obok pojawił się też Draco, zaniepokojony tym trzaskiem i wcześniej jego podniesionym głosem.
Jego z kolei na widok tej kobiety w korytarzu od bezwiednego wypuszczenia szklanki z dłoni powstrzymało jedynie to, że równie mimowolnie zacisnął ją na szkle kurczowo.
Są rzeczy, których nie potrafi się rozgryźć przez długi czas, ale które w pewnej chwili nagle stają się zupełnie oczywiste.
Dlatego Draco mógł przysiąc, że niewiele razy w życiu bał się tak cholernie, że nie był w stanie tego powstrzymać, że to obejmowało całe jego ciało w niekontrolowanym drganiu. Harry zresztą zaraz stanął przy nim, nie spuszczając czujnych oczu z Enid. Ale jemu wcale to nie pomogło.
- Co ty tutaj robisz? - usłyszał zniecierpliwiony ton Harry'ego, jego ciężki oddech. - Dlaczego... Jak to się stało, że tutaj jesteś? I kim była ta kobieta, którą martwą znaleziono w twoim domu?
Mówił szybko, za każdym pytaniem mając niespodziewanie dwa kolejne, przy czym każde przypominało mu tylko całą złość, niepewność i cały strach, jaki przez nią przeżył. Nie tylko on.
- Czy ja wiem? - żachnęła się, nie patrząc jednak na niego, ale na Dracona, obracając różdżkę w dłoniach. Harry'emu tylko ten gest wiele powiedział.
- Ja za to odpowiedziałem - zaczął, chcąc upewnić się w tym, czego tylko się domyślał - ale to ty zabiłaś. Ona tylko wyglądała jak ty, mam rację? Zadbałaś o to. Dlatego twoją różdżkę znaleźli na dworze, a nie przy tobie... nie przy niej! Dlatego wszyscy myśleli, że to ja jej użyłem i wyrzuciłem przy pierwszej lepszej okazji!
Wysłuchała go do końca, odpowiadając mu podobnie na rosnącą w jego oczach z każdym słowem przerażoną pogardę.
- Tak. Po prawie roku potrzebowałeś jednego zdania, żeby się domyślić?
- Potrzebowałem usłyszeć je od ciebie - poprawił ją, będąc zimnym i w tonie, i w zielonych oczach. - Odpowiesz za to.
- Na razie to ty odpowiedziałeś - przypomniała, jakby chciała wyłącznie bardziej go sprowokować, zanim sama wydała się zirytowana i zapytała: - Jak kolejny raz ci się udało, Potter?
- Nie mnie - odpowiedział Harry, prostując się trochę pewniej. - Ale mam przyjaciół, którzy cię rozgryźli.
- A tobie - rzuciła nagle, podnosząc rozzłoszczone oczy na Dracona, któremu resztki krwi uciekały z twarzy - tobie, Malfoy, to chyba naprawdę znowu się nudzi, co?
- Jemu daj spokój - wtrącił się od razu Harry, na oślep za sobą biorąc go za rękę, w drugiej dłoni ściskając różdżkę. - To mnie obwiniasz za śmierć ojca.
- Właśnie - podłapała, spoglądając znowu ciekawie na blondyna - Draco, wiedziałeś, że mieszkasz z mordercą?
- Harry nie jest mordercą - wydusił tylko, czując jednak, że wcale nie powinien się odzywać.
- To mnie w to wrobiłaś - dokończył Harry. - Draco nic ci nie zrobił.
Pierwszy raz uśmiechnęła się na ten jego przekonany zupełnie ton, przenosząc na niego błękitne oczy.
- Taki jesteś pewien - odparła, przekrzywiając lekko głowę. - Tak w niego wierzysz?
Draco nie wiedział, co ze sobą zrobić, kiedy czuł, że mówią o nim, jakby go tu nie było - naprawdę chciał, żeby go tu nie było.
- Wierzę - usłyszał od razu odpowiedź Harry'ego. Jeśli chciał dodać tym trochę pewności jemu i odebrać trochę jej, to wyszło mu dokładnie odwrotnie, chociaż o tym nie wiedział. - Po co wciągasz w to jeszcze jego?
- To trochę zabawne. Czasem było mi was nawet żal.
- Żal?! - powtórzył Harry, głośniej niż zamierzał. - Pół roku nie mogłem przez ciebie wrócić do domu!
- To niespecjalnie! - przerwała mu, zanim zdążył wyliczyć całą resztę rzeczy, które go przez nią spotkały. - Spodziewałam się, że kto jak kto, ale że Malfoy zorientuje się w różnicy między tymi bliznami!
- Przepraszam, że o tym nie pomyślał! - żachnął się za niego Harry, bezwiednie robiąc pół kroku w jej stronę.
Zamilkli na chwilę, kiedy ona czekała jakby na to, co zrobią oni dwaj, Harry wrzał w duchu, a Draco stał jak pośrodku koszmaru, nie mogąc uciec, niezdolny tkwić w miejscu.
- Potter - odezwała się nagle znowu. - Jeszcze jedno. Myślę, że się ucieszysz, a i ja nie mam zamiaru dłużej trzymać cię w takim przekonaniu. Tamtej nocy, ponad trzy lata temu, nic się nie stało. Gapiłeś się na mnie, ale chyba byłeś tak pijany, że widziałeś jego - stwierdziła, wskazując ruchem głowy na Dracona. - Nie dałeś się dotknąć, dopóki nie przegiąłeś z ognistą whisky. Przyznaję, trochę ci z tym pomogłam. Odpłynąłeś, bełkocząc coś o tym, że nie możesz. Albo nie chcesz. Ja też nie, jeśli już jesteśmy szczerzy.
Harry'emu błysnęło przed oczami coś, co przesłoniło mu na chwilę i ją, i całe to pomieszczenie, i w ogóle całe światło. I słyszał tylko, jak Draco niekontrolowanie zaklął głośno, w nagłej bezwładności ratując się oparciem o ścianę. On sam spuścił jednak z tonu.
- Ale... - zaczął, zarumieiony na twarzy. - Przecież pamiętam, że...
Urwał, widząc, jak z irytacji opadły jej ramiona.
- Naprawdę nie zorientowałeś się, że jest coś dziwnego w tym, że chociaż piłeś cały wieczór, tak dobrze wszystko zapamiętałeś? Wydaje ci się, że pamiętasz to, co pamiętasz, bo ja o to zadbałam. Podsunęłam ci to wspomnienie. Brzydzę się tobą, Potter. Na Merlina, naprawdę sądziłeś, że pozwolę zbliżyć się do siebie komuś, przez kogo straciłam ojca? Nie zdradziłeś go - dokończyła, jakby niepewna, czy Harry do tej pory załapał, co mówi.
Dla Harry'ego to mogło być coś będącego w stanie ogromną ulgą usunąć to, co już od kilku lat i na zawsze miało jako największa wina ciążyć mu na sercu - dlatego nie chciał od razu uwierzyć. Nie z ust, które do tej pory tylko go okłamywały.
- Skoro nic się nie stało... - spytał wolniej, odsłaniając część prawego ramienia. - Skąd wzięło się to?
- Uwierzyłeś, że na to zasługujesz - wyjaśniła, wzruszając ramionami. - Że jesteś winny. Wystarczyło. Nie nosiłbyś śladu czegoś, za co byś się nie obwiniał. Ale skoro już wiesz... - dodała, wyciągając ku niemu różdżkę. - Dimitte.
Harry spuścił wzrok na swoje przedramię, które zapiekło go nagle. Wstrzymał oddech, ale w chwilę później to uczucie ustało, a on patrzył już tylko całkiem zbity z tropu na czystą, oliwkową skórę, bez najmniejszego śladu po sporej bliźnie. I Harry poczuł się tak wolny, że może byłby najszczęśliwszy pod słońcem - gdyby tylko nie czuł się też tak oszukany.
- Co tutaj robisz? - powtórzył znowu, koniec końców wściekły bardziej od czegokolwiek innego. - Po co wciąż to robisz? Wsadziłaś mnie do Azkabanu! Na dwa miesiące! Odsiedziałem swoje!
- Tak - skinęła głową. - Dlatego chciałam ci tylko powiedzieć, że wyrównaliśmy rachunki, Potter. Nie jestem bezduszna. Nie będę gnębić cię do końca życia, bo mam dość twojego widoku. Właściwie, ostatnia rzecz.
Harry nic nie mówił, patrzył tylko na nią w oczekiwaniu, bo to wszystko brzmiało tak, jakby chciała jedynie dodać, że już więcej się nie zobaczą.
- Nie, nie do ciebie - sprostowała, dostrzegając to spojrzenie Harry'ego. - Do niego - dokończyła, przenosząc wzrok na Dracona.
Harry wtedy dopiero odwrócił się w jego stronę zupełnie i odruchowo podtrzymał go za ramiona. Nawet jeśli faktycznie Draconowi było jeszcze do tego daleko, to wyglądał co najmniej, jakby się dusił, cierpiąc przy tym coś fatalnego.
- Draco? Wszystko w porządku?
Przynajmniej dopóki nie zorientował się, że Harry skupił na nim całą swoją uwagę i postarał się opanować. Wreszcie spojrzał na niego pusto.
Harry... Szczęście miało jego uśmiech, a strach jego oczy.
- Nie znam go za dobrze - mówiła dalej, zwracając się na chwilę do Harry'ego. Ten nawet na nią nie spojrzał, obserwując tylko, jak Draco próbuje opanować ostatni bezwiedny odruch, drżenie chłodnych ust. - Nie wiem, co w nim widzisz, i nie interesuje mnie to. Ale czasem kłamca... jest tylko kłamcą. Jesteście siebie warci. Ty mnie już poznałeś, prawda, Malfoy? Przed chwilą?
Nie odpowiedział, oddychając tylko nierówno. Harry niejako zrobił to za niego, znając go dobrze i wiedząc, że to jego nieme potwierdzenie - a kiedy przeniósł na Enid wzrok przekonany o tym, że Draco właśnie głośno powiedział Tak, i ona dostała swoją odpowiedź.
Również blondyn, jeśli wcześniej jeszcze nie miał pewności, tylko przypuszczał, teraz nie miał już za to wątpliwości.
- Może coś powiesz?
Draco nie wiedział nawet, czy to Harry powiedział, czy ona, i przeszło mu nawet przez myśl, żeby jak dziecko pokręcić tylko przecząco głową i milczeć ze spuszczonym wzrokiem. Ale tej myśli nawet nie próbował zatrzymywać. Zimnej krwi potrafił zachowywać pozory, a przyzwoitości czy chociaż szacunku do Harry'ego miał na tyle, żeby nie podnosić na niego oczu gotowych na kolejną wymówkę.
Harry miał wrażenie, że kiedy spojrzała na Dracona, jej błękitne oczy na krótką chwilę błysnęły innym kolorem, które, będąc metamorfomagiem, mogła zmieniać ot tak. Draco też to zaważył i jego szare tęczówki zniknęły na chwilę za powiekami w beznadziejnym niedowierzaniu.
- Jesteście idiotami! - zawołała nagle, rozdrażniona już ich zachowaniem. Spojrzeli na nią, ale to była ostatnia rzecz, jaką zrobili dziś zgodnie razem. - Obaj! Własne kłamstwo nie pozwalało wam myśleć racjonalnie! A ty - zwróciła się do Dracona, jakby z tego, co o nim słyszała, spodziewała się po nim więcej - naprawdę myślałeś, że ktokolwiek inny od razu nie pochwaliłby się w Proroku, że umówił się z narzeczonym Pottera? Słowem nawet nie prosiłeś, żebym tego nie robiła!
- Co? - wtrącił się Harry, zdecydowanie głośniej niż zamierzał, ale nie przejmował się tym.
I Draco poczuł, jak uścisk na jego boku i ramieniu wzmocnił się nagle, a potem zelżał i równie szybko zniknął całkowicie.
Harry skupił na nim wzrok tak, jak chyba jeszcze nigdy w życiu, i coś w tych oczach tliło się niebezpiecznie.
- Czy ty... - zaczął, nie wiedząc nawet, jak dokończyć tę beznadziejną myśl, która nieznośnie zaczęła obijać mu się o wszystkie inne, nie dając im dojść do głosu.
- Nie, nigdy, przysięgam - zaprzeczył blondyn szybciej nawet, niż zamierzał i niż to jego zgrywane opanowanie by wymagało.
Ona w tym czasie, nie zwracając już na siebie uwagi, wyszła, nie mając nic więcej do powiedzenia. Harry to zauważył, na ułamek sekundy odwracając się przez ramię na drzwi - i równie przelotnie ostatni raz obrzucił skrzącym tłumioną usilnie złością wzrokiem Dracona, zanim wybiegł na zewnątrz za nią. Zatrzymanie jej było po prostu ważniejsze niż cokolwiek, co on miał jeszcze do powiedzenia.
Draco został sam, więc pozwolił sobie na wyraźne drgnięcie, kiedy usłyszał krzyk Harry'ego z zewnątrz:
- Immobilus!
Harry nie wracał przez następne minuty, a Draco jedyne, co zrobił, to cofnął się z korytarza do salonu. Brakło mu odwagi, żeby wyjść za nim na własne podwórko.
Chyba później przez kilka chwil słyszał tam czyjeś głosy, zniecierpliwiony ton Harry'ego, którego słów nie mógł jednak zrozumieć. Ale potem wszystko nagle ucichło, minęło pół godziny i Harry wrócił do środka, kiedy Draco mimowolnie przygotował się już w myślach na to, co i jak mu powie - i co sam usłyszy od niego.
- Ktoś tu był - odezwał się cicho, chociaż spokojnie blondyn, kiedy po długiej chwili Harry wciąż tylko mierzył go wzrokiem. - Kto?
Widział po nim, że Harry uznał to pytanie w takiej sytuacji za głupie i tylko go to zdenerwowało. Ale co on miał zrobić, kiedy zamiast mówić to, czego wcale mówić nie chciał, mógł i wolał przecież patrzeć tylko na tę silną zawziętość w zielonych oczach, gorący chłód na twarzy wobec niego, i po cichu doceniać w nim to, jak w jednej chwili zostawił wszystko, żeby rzucić się za obowiązkiem?
- Nic jej nie będzie - odparł tylko sucho, nie mając ochoty mu opowiadać, jak na prędce zawiadomił starego znajomego z Ministerstwa. - Nie martw się.
- Nie broniła się?
Harry ścisnął tylko w opuszczonych dłoniach wciąż trzymaną w nich różdżkę, tym bardziej zniecierpliwiony.
- Byłem szybszy.
- Auror... - zaczął niewyraźnie Draco, jakby liczył, że z niczego utną sobie nagle pogawędkę o ścieżkach zawodowych.
- Przestań! - uciął znowu Harry. - O czym ona mówiła? To brzmiało tak, jakbyś się z nią umawiał!
Draco trząsł się cały w środku, ale przed nim stał opanowany - może przez to pogorszył tylko swoją sytuację w oczach Harry'ego. Nic nie mógł jednak poradzić na to, że chociaż z postawy spokojny, kiedy tylko się odezwał, to wszystko powoli runęło pod wpływem jedynego człowieka, który tak, jak umiał go uspokoić, tak też jednym spojrzeniem umiał zachwiać całą jego równowagę.
- Ja tylko... - zająknął się i chociaż przeklął się za to w duchu, nie umiał tego powstrzymać, kiedy te jedne rozjaśnione złymi iskierkami oczami tak na niego patrzyły. - Spotykałem... Spotkałem, znaczy, ja... Harry! - poprosił na koniec, pogubiony we własnych dobrze ułożonych wcześniej słowach.
- Spotkałeś czy spotykałeś? - dopytał, mimo wszystko wcale nie spodziewając się, że blondyn się przyzna. Ani że w ogóle będzie miał do czego. Nie po tym, jak wciąż pamiętał jego szeptaną obietnicę sprzed tylu lat:
- Harry, ja wiem, co sądzi o mnie cały świat, ale jeśli jakaś drobna część mojego serca jest dobra i czysta, należy wyłącznie do ciebie. Przysięgam.
I kiedy przez tę myśl przebił się głos Dracona, odpowiedź zraniła go tym bardziej potęgowana starym, cenionym wspomnieniem.
- Spotkałem.
Ale że Draco spojrzał też wtedy na niego pierwszy raz od dłuższej chwili i powiedział to nienaturalnie spokojnie, Harry mógł tylko podnieść okropnie zirytowane oczy na sufit.
- Nie ściemniaj, Draco, wiem, kiedy kłamiesz!
- Ale... - zaczął znowu, zanim westchnął i dokończył: - Zrozum, to były dwa czy trzy razy, to...
Harry po cichu zaczął się zastanawiać, dlaczego on nie próbuje zaprzeczać, a mówi nawet więcej, niż on pytał.
- I co? - spytał, w szerokim, nerwowym ruchu chowając różdżkę do kieszeni. - Chcesz mi powiedzieć, że graliście w szachy, czy ważyliście Veritaserum?
- Przysięgam, że nic więcej się nie stało - zapewnił mniej już pewnie - ale... Mogłem... ją pocałować.
- Też dwa czy trzy razy? - wtrącił się Harry. Samo patrzenie na blondyna i jego wyjątkowo niezgrabne próby znalezienia delikatnych słów po prostu zaciskało mu w odrazie usta i rozpalało piekło w piersi.
Przez tyle miesięcy Draco pouczał go, mówił o błędach, wybaczał, podczas gdy sam nie był wcale lepszy.
- To obrzydliwe, Malfoy! - wyrzucił nagle, bo blondyn nie odpowiadał. - Wiedziałeś, że cholernie żałuję jednego spotkania z nią, a ty nie widziałeś niczego złego w tym, żeby umawiać się z nią raz i kolejny! Kiedy?
Draco naprawdę nie widział, co ma mu powiedzieć, kiedy to samo przyznanie się do wszystkiego wykończyło go i kiedy wcale nie sądził, że poza tym będzie musiał mówić coś jeszcze. Na Merlina, nigdy nie musiał. A nie zamierzał się pogrążać i tłumaczyć mu, że te dziewięć miesięcy temu, kiedy sam był wściekły po tym, czego dowiedział się o Harrym, w jego głowie tak miało być... uczciwie.
- Kiedy? - powtórzył Harry ostrzejszym jeszcze tonem.
- W lutym, zanim jeszcze się pogodziliśmy. Dzień wcześniej, jak wyskoczyłeś z tymi kwiatami. Minęło kilka tygodni, odkąd się rozstaliśmy, myślałem, że dałeś sobie spokój, a ja... Nie wiem, o co mi wtedy chodziło, Harry. Ale kiedy przyszedłeś do Hogsmeade i dałem ci nadzieję, przyjmując te cholerne kwiatki... Dopadło mnie poczucie winy.
Harry poczuł się oszukany tym bardziej, kiedy przypomniał sobie, jak lekki i szczęśliwy wrócił tamtego dnia do Rona i Hermiony, z durnym uśmiechem na twarzy nie śpiąc potem do późna, bo on zgodził się łaskawie wziąć od niego parę róż.
- Pamiętasz tamten dzień, wcześniej, kiedy przyszedłeś do Hogwartu? - ciągnął słabo Draco. - Czułem się piekielnie winny, kiedy mnie przepraszałeś...
- Ale nie na tyle, żeby odmówić sobie jeszcze mocniejszego dokopania mi i unoszenia się dumą, co?
- Czy ty nic nie rozumiesz? - zawołał blondyn, jak Harry podnosząc nagle głos. - Nic się nie stało! My wtedy nie byliśmy nawet razem, a ja szybko ją wystawiłem! Przysięgam, że... - zaczął, ale zawahał się krótko, zanim dokończył: - nie mogłem patrzeć na nią jak na ciebie!
- Ale to robiłeś! Jesteś tchórzem, Draco, nikim więcej, jeśli wolałeś mścić się za moimi plecami, zamiast otwarcie uderzyć mnie w twarz! Mój błąd niczego cię nie nauczył?
Draco miał w sobie coś, co w obronie kazało mu wyrazem twarzy zaostrzyć jeszcze jej rysy i z chłodnego tonu pozbyć się całej pokory - a naprawdę irytowały go już kpiny Harry'ego.
- Nauczył mnie tyle, że to złamałoby ci serce i upokorzyło tą twoją... gryfońską dumę!
- Przepraszałem cię na kolanach! Błagałem! Płakałem i błagałem cię o wybaczenie! Szczerze tego żałowałem! Czego jeszcze chciałeś? Myślisz, że mnie to bawiło? Nawet nie wiesz, jak podle się czułem, kiedy miesiącami nie mogłem na siebie patrzeć! I tylko po to, żeby teraz się dowiedzieć, że mnie oszukała! A ty razem z nią!
- Ja nie wiedziałem, że to ona! Zrozumiałem to dopiero dzisiaj! - odpowiedział, próbując się z Harrym wzajemnie przekrzyczeć. - Jest metamorfomagiem, zapomniałeś? Byłem u Blaise'a, kiedy ona się tam pojawiła i przedstawiła jako jego znajomy! Jego też w to wciągnęła, chociaż jestem pewien, że nie wiedział!
I jeśli zwykle jego struny głosowe drgały tylko delikatnie, powodując co najwyżej śmiech, teraz coś nimi szarpało, wytrącając ze spokojnego rytmu i zmieniając jego ton w złamany, ale głośny krzyk.
- Ale to była ta sama osoba, oszukała nas obu! - dokończył, nie bardzo myśląc już, co mówi. - To bez znaczenia!
Harry nie odpowiadał, kiedy jemu tak szybko unosiła się i opadała klatka piersiowa, tylko patrzył długo w milczeniu na blondyna, skrajnie zmieszany, z rozpalonymi wstydem policzkami, ale przede wszystkim utkwił w nim wzrok rozczarowany, że podobny niemal do upokorzenia.
I myślał tylko o tym, że kiedy wiele miesięcy temu odnalazł jej mieszkanie, ona stąd umiała nadać sobie przed nim rysy twarzy i oczy Dracona, bo wcześniej widziała to już z bliska - i o tym, że to dlatego Draco w Paryżu tak nie widział problemu w mugolskim ślubie, bo jak sam kiedyś Harry'emu tłumaczył, przy takim kłamstwie czarodziejski po prostu nie byłby ważny - i o tym, że to o Lucjuszu i Narcyzie to tylko głupia wymówka, żeby go zbyć...
Miał gdzieś, co się działo - dla niego to pomieszczenie właśnie stanęło w ogniu.
Draco wciąż stał przed nim, głupio trzymając w ręce tę samą szklankę i to pęknięcie jej szkła nagle usłyszeli. Może to blondyn już zbyt mocno bezmyślnie ją ściskał, albo to Harry nie umiał nad sobą zapanować i niechcący zniszczył. Szklany odłamek w każdym razie drasnął policzek niewzruszonego tym Dracona, zostawiając po sobie niewielkie rozcięcie, na którego powierzchni zalśniło kilka kropli krwi, chociaż żadna nie spłynęła mu po twarzy. On sam prócz lekkiego pieczenia nie poczuł nic.
W Harrym jednak na tę jego ostatnie słowa coś drgnęło i przechyliło się na stronę, na której nie czuł już absolutnie żadnej potrzeby hamowania się. Draco po prostu przegiął.
- Kiedy ona pojawiła się tutaj prawie rok temu i powiedziała ci, że to ja cię okłamałem, potraktowałeś mnie, jakbym był wart mniej niż nic! A teraz mówisz mi, że to, jak ty próbowałeś się na mnie odegrać, się nie liczy, i oczekujesz, że mnie to nie obejdzie? Nie liczy się? - powtórzył, z rozchylonymi ciężko ustami i rozpalonymi oczami dziwnie wyglądając jednak, jakby miał się roześmiać.
- Na Merlina, żałuję tego! Żałowałem każdego dnia, ale tak samo z każdym dniem coraz trudniej było ci powiedzieć! W końcu już nie mogłem! Było za późno na rozmowy! Nie zrozumiałbyś, że tyle zwlekałem!
Harry pojęcia nie miał, czy najpierw bezwładnie opadną mu ramiona, czy po prostu szlag go trafi i potrząśnie Malfoyem tak, że nie utrzyma równowagi. Merlinie, przecież nikt nie zrozumiałby lepiej niż on, jak to jest tygodniami wyglądać dobrego momentu przed sobą tylko po to, żeby któregoś dnia brutalnie zrozumieć, że ten moment dawno już minął.
- Ja za to żałuję, że kiedykolwiek próbowałem się przekonać, że ty nie jesteś po prostu podły, Draco! Mam gdzieś całą tę twoją pomoc, jeśli była z poczucia winy! I każde wybaczenie, jeśli przepraszać to tak naprawdę potrzebowałeś ty!
Harry dość miał tego widoku człowieka, na którym pierwszy raz aż tak się zawiódł. Więc szybko odwrócił się, w korytarzu złapał tylko do ręki kurtkę i chciał wyjść, szukając zimowego powietrza, w którym może udałoby mu się wziąć głębszy oddech.
- Daj mi wytłumaczyć! - zawołał za nim blondyn, doganiając go jeszcze przed progiem, a wizja tego, że Harry za parę sekund może wyjść i już nie wrócić, przeraziła go i zmusiła do spuszczenia z tonu.
Ale to nie pomogło, więc w otwartych już drzwiach złapał Harry'ego za nadgarstek. Zrobił to na tyle mocno, że okularnik machinalnie zacisnął pięść i podniósł wzrok na jego bladą, ale natychmiast zarumienioną od zimnego wiatru twarz.
- Spróbuj zatrzymać mnie siłą, Malfoy - powiedział przez zaciśnięte zęby po tym, jak równie gwałtownie spróbował sie wyrwać, a Draco nie dał za wygraną. Ale teraz blondyn puścilł go w ułamek sekundy, pod jakimś okropnym wrażeniem tego, jak Harry to powiedział i jak przy tym wwiercał w niego spojrzenie zielonych oczu.
Na cokolwiek Draco choć przez chwilę nie miał nadziei, Harry natychmiast odwrócił się, chcąc dać upust złości w zatrzaśnięciu drzwi za sobą. Blondyn je przytrzymał, jakby to wtedy stanowiło o jego życiu, bo z jakiegoś niejasnego nawet dla siebie powodu nie chciał słyszeć ich trzasku.
Harry w kilka kroków zatrzymał się jednak i spojrzał na niego ostatni raz, ściskając tylko swoją kurtkę w dłoni.
Nie wierzył, jak tego południa upadł w jego sercu człowiek, który ostatnio w jego głowie urósł do rangi jakiegoś bohatera, któremu, jak uważał, zawdzięczał zdrowie i życie.
- Dlaczego jej nie wyrzuciłeś? - spytał jeszcze i chociaż głos miał zaciekawiony, to w taki sposób, że Draco drgnął i to wcale nie z zimna. - Dlaczego pozwoliłeś jej mówić?
Blondyn milczał kilka sekund, z zimna ukrywając tylko dłonie w kieszeniach, kiedy odpowiedział z wręcz machinalnie dobranym tonie i w niejako instynktownych słowach:
- Wolę cię wściekłego niż naiwnego.
Harry ostatni raz obrzucił go wzrokiem zupełnie już bez serca, zanim pokonał te ostatnie parę kroków i zniknął mu z oczu, odpowiadając w międzyczasie zrezygnowanie:
- Ty jesteś beznadziejny.
5
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro