71.
Wesołych Świąt wszystkim!
Nie o tych co prawda jest ten rozdział, ale jakoś tak wypadło.
Wobec tego - wesołych i jednych, i drugich, i miłego, mam nadzieję, czytania 💚
Wiem, że ten rozdział jakoś szczególnie wiele do ogółu historii nie wnosi - ale następny wniesie za to więcej niż ostatnie trzydzieści razem wzięte.
Powoli zbliżamy się do końca.
*****
- Jestem.
Draco zerknął tylko na niego przelotnie, ale nie odezwał się, wiedząc, że Harry, utkwiwszy oczy w kamiennym nagrobku, nie mówi do niego. Zatrzymał się za to obok, w smętnej ciszy tego miejsca dobrze słysząc, jak Harry szuka różdżki w kieszeni kurtki i szepce coś, przyklejając na śniegu.
Nie wstał od razu, mimo że nieduży bukiet czerwonych kwiatów spoczął już przy kamiennej płycie z nazwiskami jego rodziców. Co roku przychodził tu w dzień Świąt, a Draco w równie nieugiętym zwyczaju miał mu w Dolinie Godryka towarzyszyć.
- To naprawdę ładne - przyznał Harry, oglądając się na niego z wdzięcznym uśmiechem, kiedy ten tuż obok ułożył kilka własnych kwiatów o jasnych płatkach. - Dzięki.
Draco nie pytał już nawet, czy Harry chce zostać na chwilę sam, bo dobrze wiedział, że lubił mieć gu tu ze sobą. Szczególnie tu i szczególnie jego. Więc kiedy on sam nie miał serca cofnąć się ani podejść, jego szare oczy nie znajdywały chęci ani siły, żeby ruszyć się choć pół cala z jego skroni. Trochę tak, jakby miał tam zobaczyć wypisane wszystkie jego myśli, bo w tym nieruchomym spojrzeniu tkwiło do tego pytanie, którego Harry odwrócony nie mógł zobaczyć. A Dracona zawsze ciekawiło, o czym on, siedząc przy najbliższym wspomnieniu rodziców, jakie kiedykolwiek dostał, myśli.
I pierwszy raz wtedy Harry może wyjawili mu tego część:
- Myślisz, że dziś ktoś jeszcze mógłby powiedzieć, że jestem do nich podobny? Teraz, kiedy mam więcej lat niż oni, gdy zginęli?
- Żałuję, że nigdy nie mogłem ich poznać.
- Ty żałujesz? Co ja mam powiedzieć?
Draco nie umiał oczywiście znaleźć odpowiedzi - więc w ogóle mu jej nie udzielił. Wolał w swoim milczeniu przekazać mu, że jest to coś, nad czym nie powinien się zastanawiać, zamiast pocieszać go na siłę. Nie znał dobrych do tego, tkliwych słów bez sensu.
- Wstań - poprosił za to, podając mu rękę. - Jest zimno.
- Dziękuję - powtórzył tylko Harry. Obejrzał się znowu na blondyna, uśmiechając się przez zaciśnięte usta na podaną mu dłoń, widząc, jak drugą chowa w kieszeni płaszcza.
Nawet jeśli nogawki spodni przemokły mu już od śniegu, nie było mu zimno, a czuł się tak, jakby to od kogoś przemarzniętego obok bił cały chłód. I zorientował się wtedy, że to Draconowi może być zimno, i głównie to skłoniło go do wstania, wzięcia go za tę podaną mu dłoń i schowania w kieszeni swojej kurtki.
- Co mam zrobić? - spytał blondyn niemal bezradnie, kiedy Harry długo nie odrywał od niego oczu. Bo pocieszyć go nie umiał tak, jak patrzeć na to puste zmieszanie w jasnych, tchnących zielenią wiosny oczach pod przyprószoną zimowym śniegiem ciemną grzywką.
Czuł się tu chyba równie słabo co Harry.
- Ja też ciągle się o to pytam, kiedy jesteśmy z twoimi rodzicami - przyznał okularnik z czymś na wzór uśmiechu. Zorientował się zaraz, jak to brzmi, ale zamiast się wytłumaczyć, spojrzał jeszcze raz na nagrobek i dokończył: - Nie wiem, czy to śmieszne, czy tragiczne. Ale wiem za to, że dla ciebie to jedno i to samo.
Draco uśmiechnął się na to, i chociaż szczerze, to zaraz ten uśmiech stłumił, będąc pod wrażeniem, że tak powinien.
- Podziękowałbym ci, Draco - zaczął znowu Harry, jakby wracając do wcześniejszej myśli - po prostu za to, że jesteś. Ale ty robisz tak wiele poza tym...
Był stałym wsparciem w każdym miejscu i cichym oparciem tuż za jego ramieniem.
- Zasługujesz na wszystko - odpowiedział, kiedy był pewien, że Harry wcale nie zamierzał dokończyć. - Powiedziałbym, że za to, że jesteś. Ale robisz zbyt wiele poza tym.
- Chodźmy już - westchnął w chwilę później Harry, odwracając od niego wzrok na ulicę. I kiedy po paru krokach znów zwrócił go na Dracona, ten nie zobaczył już w nich tej samej bezbronności.
- Na pewno nie chcesz jeszcze tu zostać?
- Nie - zaprzeczył, wychodząc powoli na ulicę. Nie byli na niej sami i to w pewien sposób sprawiło, że Harry poczuł się pewniej. - Kiedy tu jestem, ciągle myślę tylko o tym, że oni kiedyś tu mieszkali. Że i ja dzieciństwo spędzałbym tutaj, tutaj wracałbym na wakacje. Wszystko byłoby tak inne. Miałbym rodzinę i prawdziwy dom. Kiedy o tym myślę, nawet Hogwart wydaje mi się pustym miejscem.
Blondyn wypuścił jego dłoń, ale po to tylko, żeby ciasno otoczyć go ramieniem.
- Masz dom, Harry.
Harry spojrzał na niego jakoś niewyraźnie, ale nieprzytomność wynikała z zapatrzenia, może w to, kogo ma przed sobą i przy sobie, może w jedną myśl, która błysnęła mu w piersi krzepiącym płomykiem.
- Wesołych świąt, Draco. Dziękuję, że tu ze mną jesteś. To ważne... dla mnie.
- Nie zrozum mnie źle, ale to wspaniałe, móc ci towarzyszyć. Wesołych świąt, Potter.
Wrócili do domu, żeby jeszcze z ulicy zobaczyć zielony błysk za oknem i na kilka sekund tył głowy osoby, której pewnie by nie poznali, gdyby tak dobrze jej nie znali.
- Dlaczego on zawsze ładuje się nam do domu bez pytania? - westchnął blondyn poirytowany, zatrzymując się po ledwie pół kroku. Obaj wpatrzyli się w szybę, za którą zniknął już niewyraźny ruch, ale tylko Harry się uśmiechnął.
- Bo Ron jest dla mnie jak brat. Nie musisz z nim rozmawiać - dodał, kiedy Draco wzruszył tylko ramionami. - I tak dobrze wiesz, jak zawsze życzysz jemu i Hermionie wesołych świąt. Jeszcze nigdy nie powstrzymałeś się, żeby przy Ronie po z pozoru miłym Wesołych świąt nie dodać Uważaj, żeby ktoś nie pomylił cię z bałwanem, a przy Hermionie zawsze musisz powiedzieć coś w stylu Co to, na dworze rozwiała się jakaś burza śnieżna?
- To ta jej... fryzura - usprawiedliwił się, ruszając się powoli za Harrym, który był już parę kroków dalej. - Nie moja wina.
- I ciebie jeszcze to bawi - skwitował Harry, widząc, w jaki sposób on się uśmiecha.
Rona w środku znaleźli już przy kominku, chwilę przed tym, jak zdążyłby wyjść, nie zastawszy Harry'ego. Ale później ledwie Pottera zobaczył, przypadł do niego z czymś w oczach, co ostatnio miał w nich po próbie zaproszenia Fleur na Bal Bożonarodzeniowy.
- Harry, zakochałem się! - oznajmił, łapiąc go za ramiona. Harry kiedyś może i by się z tego roześmiał, ale teraz spojrzał tylko na niego w nagannym, beznadziejnym przerażeniu.
- Ron! - odpowiedział dziwnie podniesionym szeptem, jakby nie chcąc, żeby ktokolwiek te bzdury usłyszał. Nawet jeśli prócz Dracona nie było tu nikogo. - A Hermiona?
Ron zmarszczył brwi, jakby otrzeźwiony nagle niezrozumieniem, o czym Harry w ogóle mówi. Draco się nie wtrącał, bo całkiem nieźle się bawił, obserwując, jak obaj ściskają się za ramiona w zamkniętym, niepamiętającym o nim kółeczku.
- No przecież o niej mówię!
Harry odetchnął, nawet jeśli Ron patrzył na niego z zabitym entuzjazmem jak na skończonego idiotę. Cofnął się pół kroku.
- I przyszedłeś powiedzieć to mnie? - spytał już spokojniej. - I to dopiero teraz ci się zebrało?
Dracona w tej chwili przestało to bawić, więc na kilka sekund ułożył dłoń na plecach Harry'ego, żeby zwrócić na siebie jego uwagę i usprawiedliwił się, wychodząc:
- Nie będę uczestniczył we wzdychaniu do Granger.
W chwilę później wyjaśniło się też, że Ron przyszedł tu po prostu ciepło urzeczony tym, jak wchodząc wcześniej do Nory, zobaczył, jak Molly uczyła mającą wprawę w co najwyżej skrzacich czapeczkach Hermionę robienia na drutach jej słynnych świątecznych swetrów.
*
Harry drugi raz czytał trzymany w rękach krótki list i uśmiechał się z jego dobrych, nieskładnych czasem słów. Draco obok od pół godziny wybierał się gdzieś, a Harry nawet jeśli miał iść razem z nim, to w tym krążeniu między lustrami mu nie towarzyszył. Dla niego wyjść to tylko wstać i z miejsca po prostu - wyjść.
Draco zatrzymał się jednak wreszcie w progu, patrząc na niego w ciszy, więc Harry ogarnął go wzrokiem i domyślił się, że czeka już tylko na niego.
- Zajrzę do rodziców tylko na parę minut. To wszystko - odezwał się Draco, kiedy tylko Harry wstał, samemu nie ruszając się ani o cal. Okularnik kiwnął głową na znak, że jest na wszystko gotowy.
- Wiem. Idę z tobą.
- Nie musisz - odpowiedział od razu, chociaż niezbyt przejętym tonem. - Wiem, że tego nie cierpisz.
Harry zbył go tylko przeczącym pokręceniem głowy. Draco też nie przepadał za Weasleyami, a mimo to nie wymawiał się przed spędzeniem z nim chwili w Norze na świątecznej kolacji właśnie z nimi.
- Będę miał okazję, żeby z nimi porozmawiać. Od dawna myślę, że powinienem. Może przy nich jeszcze raz przeproszę ciebie.
- Liczysz na świąteczny cud, że to twoje przepraszanie skończy się miłą kolacją?
- Że nie oberwę na tyle mocno, żeby wylądować w Mungu na dłużej niż tydzień.
Stalowe oczy Dracona błysnęły na to jego zdeterminowane pogodzenie się z losem. Ale ostatecznie tylko westchnął.
- Harry, mogę ci coś powiedzieć?
Okularnik tylko spojrzał na niego zaskoczony, że w ogóle o to pyta. Draco zrezygnowany splótł ręce na piersi, kiedy dokończył:
- Oni nie chcą, żebyś odwiedzał ich ze mną.
Harry doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale przywykły już do tego, że tam, gdzie się kogoś nie chce, nie należy zapowiadać wizyty, zaskoczyło go tylko jedno:
- Powiedziałeś im, że chciałem?
- To nie tak, że ja zacząłem o tym mówić... - usprawiedliwił się Draco, obserwując uważnie jego reakcję. - Uważają, że tylko wciągasz mnie w kolejne problemy, że zniszczyłeś mi reputację, ośmieszyłeś... Na pewno chcesz tego słuchać? To nie było w porządku wobec ciebie, więc przerwałem im. Powiedziałem, że się zaręczyliśmy, a mój ojciec stwierdził, że sam jestem sobie winien.
Harry parsknął śmiechem, a potem dopiero doszedł do wniosku, że chyba nie powinien.
- Nieważne - zbył to wszystko Harry. - Pamiętam, co mi powiedziałeś, kiedy poprosiłem, żebyś za mnie wyszedł. Nie chcę, żeby dłużej cię to męczyło, pogadam z nimi i spróbuję to naprawić. Liczyłem się z tym, że nie będą chcieli mnie widzieć.
Draco wzruszył ramionami, dochodząc do wniosku, że jeśli on go nie przekona, to mina Lucjusza na jego widok z pewnością.
- Pomyśl o tym w ten sposób, Potter: nigdy nie mieli szczególnej ochoty na ciebie patrzeć, więc zbyt wiele się nie zmieniło.
- Dzięki za pocieszenie.
- Ja cię nie pocieszałem, tylko nakreślałem sytuację.
Doszli więc wreszcie do porozumienia, że najpierw obaj zajrzą do Nory, a do Wilthisre udadzą się dopiero wieczorem - może Draco liczył, że do tej pory Harry'emu życie zacznie być jeszcze miłe.
Póki co jednak Harry wrócił na swoje wcześniejsze miejsce i podał mu wciąż trzymany w ręce pergamin.
- Lepiej siadaj. I zobacz. To od Andromedy i Teddy'ego.
Draco odepchnął się wreszcie lekko od ściany, unosząc jasne brwi zrezygnowany.
- Napisała do ciebie? - rzucił w międzyczasie. - Myślałem, że to moja ciotka.
Harry uśmiechnął się na jego nieznaczny ton, zanim usprawiedliwił siostrę Narcyzy:
- I mój chrzestny syn.
Swój drogą, później, już w Norze, Harry najwięcej czasu to właśnie temu chłopcu, który pojawił się u Weasleyów wraz z babcią, poświęcił. Uwielbiał Teddy'ego tym bardziej, że z całą jego wzajemnością, i że z całą świadomością, że prócz Andromedy jest mu najbliższą i najbardziej odpowiedzialną za niego osobą. I Harry czuł się w obowiązku wyjaśnić mu, co się stało, że przez ostatnie pół roku nie odwiedził go ani raz i dlaczego chłopiec od różnych ludzi mógł słyszeć o swoim chrzestnym różne rzeczy - a przełożenie tego wszystkiego na dziedzięcy, jeszcze z Draconem na ramieniu, który stanowczo odmawiał zostania sam na sam z Arturem i jego tosterem, trochę mu zajęło.
Nawet jeśli blondyn tą nieznajomością przerażających mugolskich wynalazków tylko naiwnie się wymawiał, bo po ostatnich doświadczeniach miał wiedzy o mugolach aż nadto. O tosterach też.
Potem dopiero okazało się, że to co dobre szybko się kończy, bo na dworze się ściemniło i przyszło im obu pożegnać Weasleyów i przywitać labirynt ogrodu wokół dworku w Wilthisre. Harry momentalnie poczuł, że tu wszystko, począwszy już od samej bramy, jest do niego niechętne - prócz jednego Dracona.
To miejsce miało w każdym razie jakiś swój urok - nawet jeśli już przy wejściu do ogrodu zaciskał on Harry'emu dłonie w kieszeniach. Obsypane śniegiem, w swoim srebrzystym błysku odbijającym dobrze widoczne gwiazdy z aksamitnego nieba na białym puchu, równe i symetryczne do bólu, ze stalowym światłem migoczącym w mnóstwie okien, w których zasłonami był mrok na zewnątrz - to miejsce miało w sobie i coś urzekającego, i wywołującego dreszcze. I miało jeszcze idącego pół kroku przed Harrym blondyna o zaczesanych w tył włosach skrzących się podobnie co ten śnieg. Na niego patrzyło mu się chyba jeszcze lepiej.
- Dlaczego zawsze przychodzimy tu po zmroku? - mruknął Harry, w ciszy nocy słuchając do tej pory tylko równego tonu jego i własnych kroków na ścieżce słabo obsypanej świeżym śniegiem.
Draco spojrzał na niego kątem oka, ledwo odwracając twarz w jego stronę, w tym przelotnym spojrzeniu zatrzymując na Harrym podkreślone srebrnym światłem gwiazd oczy tak, że okularnika dotknęło to bardziej niż cokolwiek, co mógł tu zobaczyć. I był w tych oczach jakiś błysk, który mimowolnie podsunął Harry'emu myśl, że Draco bardzo do tego schowanego w swojej tajemnicy miejsca pasował.
- Wtedy jest bardziej mrocznie - odpowiedział, unosząc nieznacznie kąciki ust.
Harry zmrużył oczy, wpatrzony gdzieś w całkiem zasłaniający mu szyję, bo postawiony prosto kołnierzyk u płaszcza blondyna, zanim niespiesznie znowu się odezwał:
- Do pełni cienia jeszcze tylko Snape'a tu brakuje.
Harry co prawda po tym, jak dowiedział się, ile Severusowi zawdzięcza, posługiwał się jego postacią już tylko niepoważnie.
Za sobą za to usłyszał ton całkiem poważny:
- Dobry wieczór, Potter.
Harry zatrzymał się gwałtownie i odwrócił, żeby spojrzeć w czarne oczy starego znajomego, który również zatrzymał się na jego widok. I który chyba słyszał jego słowa, delektując się teraz skutkiem, jaki zrealizowanie ich wywołało na twarzy Harry'ego.
Mrok zatriumfował.
Snape uniósł co prawda tylko brwi, ale twarz miał fatalnie bladą i szarą wśród czarnych, długich włosów, ciemniejszych jeszcze na tle nocnego nieba.
Nie poświęcił jednak Harry'emu więcej uwagi, bo poszedł dalej, a okularnik w tej samej chwili złapał Dracona za nadgarstek i na oślep odciągnął go w przypadkową stronę ogrodu.
- Nie powiedziałeś mi, że on tu będzie! - zarzucił blondynowi, kiedy tylko sam zatrzymał się za jakimś wyższym krzewem. Podniósł wzrok na spokojną twarz Dracona, któremu tylko wstrzymywany śmiech grał w szarych oczach.
- To dobry znajomy moich rodziców - wyjaśnił tonem wyraźnie mówiącym, że Harry mógł obecności Severusa tutaj się spodziewać.
Draco schował do tego zaciśnięte dłonie do kieszeni, bo bawił go wypływający na twarz Harry'ego wyraz zorientowania się w swoim błędzie.
O ile Harry Lucjuszowi i Narcyzie był w stanie pójść na rękę i wysłuchać, czyli zignorować, ich prób prowokowania go - nie zamierzał też wtedy znosić ociekającego ironią spojrzenia Snape'a na karku.
- Przeproszę i nie ma mnie - stwierdził nagle Harry, zanim dodał jakby sam do siebie: - Nie chcą mnie tu!
- Ja chcę twojej obecności tutaj - przerwał mu Draco. - Może wreszcie to uszanują. Po tylu latach to już śmieszne.
- Jeśli oni cokolwiek we mnie uszanują - ciągnął Harry, podnosząc na niego nieustępliwe oczy - to moje ostatnie słowa. Mam przeczucie, że padną tej nocy!
Draco uśmiechnął się przez zaciśnięte usta, nie próbując nawet sprawiać pozorów.
- Panikujesz, Potter - stwierdził nieznacznie. - Mój sławny Wybraniec boi się wejść do domu narzeczonego.
- Nie boję się - zaznaczył szybko Harry, żeby zaraz dokończyć: - Ale rozmawialiśmy już o tym, jak byś się czuł, gdybym został zamordowany, tak? W trochę innych okolicznościach, ale miejsce się zgadza.
Harry niedbale wskazał na koniec dłonią na dworek za sobą, nawet się na niego nie oglądając, kiedy blondyn wywrócił oczami.
- Jak miło, że tchórzysz z troski o mnie.
Więc Harry przekrzywił głowę poirytowany, zanim złapał go za rękę i westchnął zrezygnowany:
- Na Merlina, chodź. Jak mam zginąć, to przynajmniej sam wyjdę naprzeciw śmierci i nie zaskoczy mnie zza pleców.
I ścisnął mocniej dłoń blondyna, żeby odwrócić się w miejscu i niemal wpaść na czyjąś klatkę piersiową. Bo tyle Harry zobaczył, zanim nie podniósł wzroku i nie zobaczył oczu tak podobnych do tych, które tak dobrze znał, i cofnął się gwałtownie dwa kroki.
- Dobry wieczór, Potter - przywitał go jak gdyby nigdy nic Lucjusz, zanim przeniósł szare oczy na Dracona. - Szukaliśmy was.
Harry przysunął się nieznacznie do Dracona, żeby szepnąć do niego ciche:
- Mówiłem ci. Już prawie mnie miała.
Draco nie dał po sobie poznać, że w ogóle go usłyszał, mruknął coś tylko do Lucjusza o tym, że zaraz przyjdą, a ten spojrzał ostatni raz na Harry'ego, jakby liczył, że okularnik jeszcze się rozmyśli i zwieje, zanim odwrócił się i odszedł.
- Pamiętasz, jak ci mówiłem, że świat się może walić, a ja na święta wrócę do ciebie? - spytał jeszcze Harry, obserwując, jak Lucjusz znika w drzwiach, zza których na zewnątrz wylało się na chwilę złote światło. - Wszystko się zgadza, wróciłem i jestem u ciebie, teraz tylko świat musi się jeszcze zawalić. Myślę, że twój ojciec i Snape w duecie mi to załatwią.
- Zostań przy tym humorze, Harry - poprosił, nie starając się go wcale uspokoić - bo to dopiero początek.
- Nie mam humoru - jęknął Harry, ruszając się jednak powoli z miejsca. - Już czuję, jak mnie opuszcza.
Opuścił też Harry dość szybko dom Malfoyów, chociaż dojść do porozumienia mu się z nimi nie udało - ale cenił przynajmniej, że tym razem nikomu nie udało się też pobić, a on po swojej stronie miał decydujący dla siebie głos Dracona.
*
Ściemniło się już dawno, ale nie kłopotali się zapalaniem świateł - nawet jeśli wymagało to tylko sięgnięcia po różdżkę. Zostali więc w cieniu, który rozpraszały tylko złote płomyki kominka i parę lśniących kolorowo światełek. I tylko aksamitne niebo domykało okna. Było cicho, ale cisza miała spokój ciepłego komfortu.
Draco siedział na ziemi przy kominku i w jego złotym świetle, kiedy słyszał z boku kroki Harry'ego. I blondyn widział w tym marnym świetle jego puchate, złoto-bodrowe skarpetki, kiedy Harry podchodził bliżej. Okularnik, zdając sobie sprawę ze śledzącego go spojrzenia blondyna, przyklęknął wreszcie obok, żeby ułożyć dłoń przy jego kostce - i dać Draconowi do zrozumienia, że widzi w tych szarych oczach to powątpiewanie w jego zmysł wzroku. Usiadł obok, żeby Draco mógł oprzeć się o jego kolana.
- Dlaczego ty tak kochasz te swetry od Weasleyów? - zagadnął go w chwilę później blondyn, kiedy odwrócił się trochę, żeby móc ułożyć dłoń na jego piersi i dotknąć materiału tegorocznego prezentu od pani Weasley.
Harry też spuścił łagodny wzrok na równie miękkie ubranie.
- Kiedy podczas Gwiazdki w pierwszej klasie zapytałem Rona, co takiego dostał, odpowiedział mi, że mama to dla niego zrobiła.
I Harry więcej nie powiedział ani słowa, zanim po paru chwilach dodał:
- Wiem, o co ci chodzi, Draco. Ale nie martw się, nie musisz być zazdrosny, przecież ty też dostałeś swój.
Draco nie odpowiedział, sarknął coś tylko pod nosem i z powrotem się odwrócił, czując, jak Harry pochyla się i opiera czoło na jego ramieniu. Wpatrzył się gdzieś przy płomieniach kominka i chociaż wcale się do niego nie przysunął, poczuł się jakoś bliżej jego ciepła.
Jasne, mogliby wyjść na zewnątrz i w podobnej ciszy zobaczyć jedne z ostatnich gwiazd tego roku. Tylko, na Merlina, za nic nie mieli w sobie ochoty ruszyć się ani o cal. Nawet lubił tę myśl - że mogą zostać tu, nie musząc nigdzie wyjść, bez granicy czasu.
To było ciepłe, wygodne uczucie, którego nie potrafił nawet wyjaśnić.
- Wesołych świąt, Harry - odezwał się wreszcie pierwszy.
Nie powiedział wiele. W zasadzie... nic. A Harry zamrugał przymkniętymi do tej pory oczami i czuł się tak, że nigdy nie chciał inaczej.
Podniósł głowę z jego ramienia, żeby przycisnąć na chwilę usta do granicy jego szyi, ciesząc się w duchu tylko ze spokojnego oddechu, którego słuchać mógł przy własnym cichym kominku, i rozluźnionej bezpiecznie postawy blondyna. Oparł znów policzek na jego ramieniu, żeby móc spojrzeć na kolorowe światełka za oknem, które odbijały mu się w wysłużonych szkiełkach okularów.
- Wesołych świąt, Draco.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro