Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

57.

Słońce jeszcze nie zachodziło, chociaż zniżało się powoli na niebie i Harry uznał to za dobry moment, żeby zagadnąć o coś Dracona. Był tym chyba nieuzasadnienie podekscytowany, chociaż podejrzewał, że to może być dla Malfoya temat potencjalnie problematyczny.

Postanowił sobie jednak, że tak, jak wcześniej już mu zasugerował, nie spędzi kolejnego wieczoru w czterech ścianach. Przestał więc wpatrywać się za okno, co ostatnio stało się jakoś jego ulubionym, bo praktycznie też jedynym zajęciem prócz rozprawiania z Draconem o wszystkim, co się stało.

- Draco... - zaczął, kiedy obracał się do niego, ale urwał zaraz, marszcząc brwi, gdy faktycznie zatrzymał na nim wzrok. - Co ty właściwie robisz?

Harry podszedł powoli do niego, kiedy ten nie podniósł nawet wzroku znad swojego zajęcia. Siedział na krańcu łóżka, pochylony opierając przedramiona na kolanach i w dłoniach uważnie obracając nieduży mugolski zegar. Niedziałający, swoją drogą, i to wcale nie dlatego, że trochę z jego części leżały na blacie szafki obok Dracona, który sięgał po którąś co chwila, żeby je obejrzeć. Mugolski mechanizm, tak jak też co jakiś czas i parę innych przedmiotów, nie wytrzymał po prostu obecności dwójki czarodziejów i wcześniej już odmówił posłuszeństwa.

- Nie wiesz, jak to działa - zauważył Harry. Draco skinął tylko lekko głową.

- Nie wiem - przyznał powoli, słyszalnie skupiony na czymś zupełnie innym niż na rozmowie. - Ale widzę. Widzę, jak to działa. Na tym polega nauka.

Popatrzył na koniec w bok na Harry'ego, rzucając mu bardzo przelotne spojrzenie zza opadających mu na twarz jasnych włosów. Wrócił do swojego zegara, kiedy Harry najwyraźniej zaniemówił na tyle, że w milczeniu zajął sobie miejsce obok niego. I minęło parę chwil, zanim Draco postanowił kontynuować.

- Na obserwacji, zrozumieniu i kilku próbach, aż w końcu sam nie musisz już widzieć, bo po prostu wiesz - dokończył, kiedy na swoje miejsce wróciła ostatnia część i odwrócił zegarek w dłoniach, znów działającą tarczą w ich stronę. Uśmiechnął się lekko, usatysfakcjonowany, bo udało mu się to z niewielką, wyłącznie słowną pomocą Harry'ego na początku.

- W porównaniu z szafką zniknięć... to właściwie śmieszne - stwierdził, dość niedbale odkładając już zegarek na jego wcześniejsze miejsce. Dopiero wtedy dotarło do niego, że Harry już jakoś zaskakująco długo, bo parę minut, nic nie mówi, toteż wreszcie z pełną uwagą na niego spojrzał. I przekonał się, że on cały ten czas wzroku z niego nie spuszczał.

- Zaimponowałeś mi - przyznał wreszcie Harry, z jakąś swobodną powagą w oczach.

- Nie sądziłem, że tobie da się zaimponować nauką - sarknął w odpowiedzi, mimo że uśmiech odrobinę mu się na to poszerzył. - Co, nie sprawiam wrażenia kogoś, kto musi się czegokolwiek uczyć? - zgadł, obserwując, jak Harry bierze do rąk zegarek, żeby samemu go obejrzeć. Działał i to chyba zdawało się go zaskakiwać, albo i ciekawić.

- Zupełnie nie.

Draco przytaknął mu, kiwając głową iście po profesorsku i Harry nie mógł powstrzymać myśli, że on jeszcze nigdy tak bardzo nie pasował mu do roli nauczyciela jak tylko w tej chwili.

- To z kolei inteligencja - wyjaśnił blondyn. - Niektórzy mają wrodzony dar. Mogłeś nie słyszeć.

Harry ostentacyjnie odłożył zegar na blat szafki.

- I czar prysł - skwitował. Mimo wszystko Draco nikomu nie pozwolił mieć ostatniego słowa, zamykając je w pocałunku równie bezceremonialnym i niewinnym co jego wcześniejsze żarty. - Draco, widziałeś te schody na końcu korytarza? - spytał późnej Harry, wracając wreszcie do tego, o co od początku chciał go zapytać. Draco skinął głową, więc Harry uśmiechnął się i wstał. - Chodź ze mną.

- Ale wiesz, że to niebezpieczne? - zapytał w odpowiedzi, choć faktycznie poszedł za nim.

- Od tygodnia nie stało się nic złego - usprawiedliwił się Harry. - Niebezpieczne - powtórzył po nim chwilę później. - Od kiedy uważasz, że ja znam takie słowo?

I ostatecznie Draco musiał mu przyznać, że świeże powietrze może i im obu się przyda. A Harry, oczywiście, ocenił wcześniej ryzyko swojego pomysłu - i ono nie było wcale tak duże, biorąc pod uwagę nawet to, że żaden z nich mimo domysłów wcale nie był pewien, dokąd te schody prowadzą.

- Ta ciekawość cię kiedyś wykończy - stwierdził Draco, kiedy stał już za Harrym na przypominających raczej niezbyt stromą drabinę schodów na końcu korytarza. Podejrzewał, że i on domyśla się i spodziewa, że prowadzą na dach całego budynku. Harry'emu udało się bez większego problemu otworzyć niewielkie przejście na nie, zanim odwrócił się do Dracona i u szczytu schodów podał mu rękę.

- Niech próbuje.

Faktycznie udało im dostać się na zewnątrz, gdzie dach był płaski. Słońce, jak Harry miał nadzieję, jeszcze nie zdążyło zajść.

- Nie powinno nas tu być - zauważył nagle Draco, oglądając się za siebie, czy przypadkiem żadne z mugoli, z którymi chwilowo mieszkali, niczego nie zauważyli.

- Tutaj? To nic, Draco - żachnął się Harry. - Ja mam zakaz opuszczania kraju. Na Merlina, co ja mówię, mam zakaz opuszczania własnego domu, a co dopiero kraju! Skoro nie wolno mi już być nawet w tym mieście, to bez różnicy, czy będę łamać zakaz tu czy wewnątrz.

- I? - dopytał. Nawet przyjemnie słuchało mu się jego głosu, wreszcie żywo czymś tak przejętego, kiedy jednocześnie Harry rozglądał na wszystkie strony, zaaferowany każdym szczegółem dookoła.

- Nic, w zasadzie. Po prostu w takiej sytuacji albo wrócę do domu uniewinniony, albo wcale, bo zarobiłem sobie już coś więcej niż jedno dożywocie.

- Teraz również mnie to dotyczy. Ale nie boję się, że ktoś nas tu znajdzie. Mam tu ciebie.

Harry przestał na chwilę rozglądać się wokół, żeby zacisnąć lekko usta zakłopotany. Draco go uprzedził, zanim on zdążył powiedzieć, że to on liczy, że dzięki Malfoyowi nie wpadną.

Pierwszy raz trzeźwiej spojrzał na wielkie miasto, w którym nie znał nikogo i niczego, na obce budynki i ulice, których nawet nazwy niczego mu nie mówiły, uświadomił sobie język, z którego, jeśli już, to pojedynczych słów tylko mógł się domyślać.

Chyba naprawdę nie powinno ich tu być. A właściciele tego mieszkania może mówiąc Czujcie się jak u siebie, nie mieli tego na myśli w aż takim stopniu.

- I co teraz, Potter? - usłyszał Dracona, który najwyraźniej coś zauważył. Swoją drogą, że blondyn uznał też, że skoro już i tak stoją w pełnym widoku, wcześniej swobodnie rozmawiając sobie o wyroku Harry'ego, to już nie zaszkodzi, jeśli głośno rzuci jego nazwiskiem. - Strach obleciał?

Harry nie starał się powstrzymać krzywego uśmiechu.

- Chciałbyś, Draco.

Harry zapomniał jednak o tym, co jeszcze przed chwilą mówił, kiedy mimowolnie zwrócił rozjaśnione tym widokiem oczy ku słońcu.
Zapomniał się na chwilę w tym różanym niebie, które dało mu jakiś nowy oddech w piersi. Jedną cichą myślą zdał sobie sprawie, że Draco ogląda to razem z nim.

- Mogę coś powiedzieć? - spytał, z jakiegoś powodu nie chcąc może się wtrącać w nic, co się w tej chwili działo. Nawet jeśli tak bardzo urzekło go to, że nie działo się absolutnie nic. Oparł się o jego klatkę piersiową, kiedy Draco zamknął wokół niego ramiona.
I poczuł się, jakby to ciepły wiatr otoczył go całego, zwyczajnie swoim dotykiem obejmując całe ciało.

- Dziś ten zachód należy do ciebie - odpowiedział mu wreszcie blondyn. - Przerywaj go, kiedy tylko chcesz.

- Co byś nie mówił, Draco - zaczą, nie czekając już na nic więcej. - Nie możesz zaprzeczyć, że tu jest pięknie.

Blondyn co prawda nie podniósł nawet głowy z jego ramienia, ale oderwał wreszcie wzrok od nieba, żeby jakoś łagodnie spojrzeć na niego. Nawet z czystej złośliwości nie miał ochoty się teraz z nim nie zgadzać i lepiej, żeby Potter to docenił.

- Przepraszam za to, co mówiłem - dodał jeszcze Harry. Jakoś bardzo chciał powiedzieć mu to wszystko, zanim dzień się skończy.

- Kiedy? - dopytał, pewny raczej, że on nie postanowił nagle przepraszać za to, jak podobało mu się znikające za horyzontem słońce.

- Sam wiesz kiedy. Tam, w Azkabanie. Mówiłem różne rzeczy. Nie myślę tak. Tam po prostu wszystko jest...

- Wiem - przerwał mu, nie chcąc teraz męczyć się takimi wspomnieniami.

- Takie szare - dokończył mimo wszystko Harry. - Powiedziałem, że nie mam szczęśliwych wspomnień. Przepraszam. Musisz wiedzieć, że mam w tobie swoje szczęście. Tam o tym nie pamiętałem. Jak... Pamiętasz? Jak na piątym roku, kiedy stałem przed tobą jak skończony idiota, gapiąc się, jak pierwszy raz przy mnie płaczesz? Unikałeś mnie potem przez tydzień.

- O czym ty mówisz? - zapytał jakby niemal czymś oburzony. - Nie gapiłeś się na mnie bezczynnie. Powiedziałeś mi wtedy pierwszy raz, że mnie kochasz - dokończył ciszej, choć było to pewnie dość głupie ze względu na to, ile minęło już lat. Mimo wszystko nadal bardzo dobrze pamiętał, jak Harry nieskładnie to zrobił.

- Naprawdę? - dopytał Harry, jakby rzeczywiście zapomniał. Draco mruknął coś na potwierdzenie.

- I nie unikałem cię, tylko byłem tak wstrząśnięty myślą, że tobie może na mnie zależeć, że na twój widok umiałem co najwyżej wybełkotać Smacznego, nawet jeśli nic nie jedliśmy.

Harry uśmiechnął się mimowolnie, kiedy to wspomnienie znowu ułożyło się w jego głowie właściwie.

- Byłem tam inny - dokończył.

- Obaj byliśmy. Ale chcę chwili. Nie wspomnienia. I skoro już chcesz o tym rozmawiać, to muszę cię o coś zapytać. Tamtej nocy, w Azkabanie, ufałeś mi, że cię złapię, czy po prostu bezmyślnie zrobiłbyś wszystko, żeby tylko stamtąd wyjść?

- Jaki sens ma ten związek, jeśli nie jesteś w stanie na moje słowo wyskoczyć z wieży sięgającej pod niebo na szereg skał? - rzucił w odpowiedzi Harry, jakby cytował jakąś starą prawdę. Potem jednak trochę spoważniał. - Wierzyłem, że wiesz, co robisz. Ale, masz rację, wszystko bym wtedy zrobił, byleby nie musieć spędzić tam ani minuty więcej. Ale ty też mi zaufałeś, Draco. Gdybym okazał się winny, wpadłbyś w naprawdę poważne kłopoty.

- Nie wiem, jaki w sądzie się okażesz, Harry - przyznał szczerze, dając mu do zrozumienia, że wyrok może, ale też nie musi być różny od rzeczywistości. - Ale na pomoc zasłużyłeś. Jestem pewien, że zasłużyłeś.

Harry odwrócił się do niego, żeby spojrzeć na niego z całą wdzięcznością, ale też żeby zdeterminowany obiecać:

- Znajdę tego, kto to zrobił. Zanim oni znajdą mnie.

Słońce zaszło za plecami Harry'ego i Draco wybrał, że nie odpowie niczym więcej jak niepewnym spojrzeniem. Nie podobała mu się zawzięta powagą w jego głosie, ale wiedział też, że nie ma sensu z nią walczyć.

Harry odszedł na bok, żeby zająć sobie miejsce niedaleko zamkniętego teraz szczytu schodów, którymi się tu dostali. Noc zapowiadała się dość ciemna i nie była to do końca pogoda, na jaką Harry liczył - mimo wszystko, we własnych myślach nie narzekał ani chwili. Wydał się jednak Draconowi  czymś nagle przybity, więc podszedł powoli do niego, ale w międzyczasie usłyszał:

- Na Merlina, ty zmieniłeś dla mnie wszystko, z czym kiedyś coś cię łączyło. Ja nie tak powinienem ci się odpłacać. Tylko zmuszam cię do dalszego rzucania wszystkiego, bo nie potrafię w nic się nie pakować.

- I ty będziesz mi jeszcze mówił, że przy tobie mogę oczekiwać jedynie świętego spokoju - mruknął w odpowiedzi blondyn, chcąc go rozbawić. I widząc, że nie do końca mu się udało, ruszył się znowu z miejsca, bo wcześniej się zatrzymał. - Słuchaj, zrobiłem, co zrobiłem, bo chciałem. Nigdy mnie o nic nie prosiłeś. Ale jeśli jeszcze raz powiesz coś równie mądrego, przysięgam, że naprawdę cię tu zostawię i wrócę do Wiltshire. Tylko twoje słowo, Harry. Ale inaczej będę z tobą, choćby nie wiem co.

Harry przy ostatnim zdaniu nagle podniósł na niego wzrok. Kiedyś, zanim zaczęli wspólnie szukać horkruksów, usłyszał coś podobnego od Rona i Hermiony. Od rozerwanego wtedy między dwoma stronami Dracona zresztą również. Ale to, że po takim czasie, kiedy jeszcze tak go skrzywdził, blondyn był w stanie powtórzyć to z taką samą pewnością, napawało Harry'ego niewymowną otuchą.

- I musisz wiedzieć - zaczął okularnik, kiedy on usiadł obok - że możesz na mnie liczyć, Draco. Zawsze.

- I co? - zagadnął go po chwili, jakby od niechcenia, kiedy, otoczony jego ramieniem, oparł się o bok Harry'ego. - Taka będzie nasza postawa wobec wszystkiego, co na nas spadło? Będziemy sobie siedzieć, zbyt leniwi, żeby ruszyć się z miejsca, gapiąc się na Wieżę Eiffla?

Harry wzruszył ramionami.

- Możemy też iść protestować przeciw niesprawiedliwości sądów.

- Chrzaniłeś mniejsze bzdury na urodzinach Weasleya pięć lat temu - skwitował, zaraz otrzymując w odpowiedzi iście mordercze spojrzenie iście morderczo zielonych oczu.

- Skończ z tymi urodzinami!

*

Ściemniło się już zupełnie.

Ilekroć tej nocy się śmiał, Harry patrzył na niego, chcąc i na jego twarzy zobaczyć uśmiech. Nawet jeśli teraz sam się już nie uśmiechał.

Parę chwil temu niemal znieruchomiał z jakimś cieniem tylko wyrazu na twarzy, wspomnieniem ich skończonej już, ostatniej rozmowy w oczach. Mimo wszystko Harry wcale o tym nie myślał. Bezwiednie wciąż splatał tylko dłonie na piersi Dracona, którego powoli zaczynało to nudzić. Oczywiście, nie do tej ciszy miał pretensje, bo nie ona mu przeszkadzała. Jedynie to, jak Harry zdawał się go tu absolutnie nie dostrzegać, traktując jak głupią poduszkę.

- Hej, Harry - przypomniał mu wreszcie o sobie, gotowy naprawdę znowu zamilknąć, jeśli on by o to poprosił. - Jesteś tu ze mną?

Nie zamierzał ukrywać, że po takim czasie sam bardzo chciał jego uwagi.
Może i dobrze się nawet złożyło, bo Harry potrzebował całą na czymś ją skupić.

Harry uniósł lekko głowę, żeby w międzyczasie zamrugać parę razy, jakby właśnie się obudził.

- Tak - potwierdził, może trochę za szybko. - Tak, wybacz.

- Lubię tę twoją uprzejmość - przyznał po paru sekundach, kiedy wyplątał się z jego ramion, żeby samemu go do siebie przygarnąć. - Ale nie jestem głupi.

- Tego nie powiedziałem.

- Jak się czujesz?

- Tu jest pięknie - powtórzył Harry to, co jakoś silniej ujęło go już wcześniej - ale...

- To nie dom. Rozumiem. Ale nie pytałem o wrażenia wizualne. Co myślisz teraz, kiedy od ponad tygodnia jesteś wolny? Jak się czujesz, Harry?

- Chyba... jakoś - stwierdził nieprzekonany. - Jest lepiej. Każdego dnia.

- Ale nie każdej nocy, co?

Harry niespecjalnie miał ochotę mu na to odpowiadać, bo sam nie rozumiał, co takiego w tych wieczorach było, że choć myślało mu się przy nich prościej, to też o wiele bardziej szaro.

- Mogło być znacznie gorzej. Wiesz, Snape zawsze lubował się w ratowaniu mi życia, mogło mu wrócić. Gdybym z nim tu utknął... - nie dokończył umyślnie, po czym trochę spoważniał. - W każdym razie, być tu, z tobą... uważam za szczęście. Dziękuję.

- Za co?

Harry odwrócił się do niego i zaczekał sekundę, aż on się uśmiechnie, zanim podniósł wzrok z jego ust i odpowiedział:

- Właśnie za to.

- Trzeba było powiedzieć, zamiast silić się na słodkie gadki.

- Wtedy uśmiechnąłbyś się nieszczerze.

- A ty? - spytał nagle Draco. Harry'ego w jakiś niemiły sposób absolutnie to nie zdziwiło. - Byłeś szczery?

- Przysięgam.

- To znaczy... - dodał jeszcze, chcąc dać Harry'emu do zrozumienia, że nie miał na myśli nic złego ani niczego nie chciał mu wypominać. - Szczęśliwy?

- W tej chwili? - dopytał Harry, jakby coś jej jeszcze brakowało. I zanim Draco zdążył poprawić się, rozumiejąc, że może użył zbyt wielkiego słowa, Harry obdarzył go słodkim pocałunkiem, żeby potem spojrzeć na niego i z odrobinę lepszym humorem bezceremonialnie z powrotem się od niego odwrócić. - Tak. Ale powiedz lepiej, co ty o tym myślisz. Znam twoje zdanie na temat mugoli, a ty pewnie zdążyłeś już trochę poznać ich.

Harry niewiele oprócz niego potrzebował. I podejrzewał, że to mimo wszystko Draco większą różnicę odczuł, od kiedy się tu pojawili.

- Ja... - zaczął blodnyn, chcąc kupić sobie jeszcze trochę czasu na odpowiedź. To był jeden z tych niewielu momentów, kiedy chciał znaleźć jak najłagodniejsze słowa, bo też między nim a Harrym to był temat, który potrafił wywołać najwięcej sporów. Wiedział, że on wciąż liczy, że zmieni zdanie na temat mugoli. - Magia zaczyna tlić się tylko w wyjątkowych duszach. To coś niezwykłego, niepowszechnego. Jak możesz uważać ich za takich samych jak my?

- Nie uważam mugoli za takich samych. Są inni, tak jak my jesteśmy inni od nich. Ale to nie czyni ich gorszymi, nie?

Może i tak. Mimo wszystko Draco zdecydowanie wolał jedną swoją różdżkę od całego tego miasta ze wszystkimi jego mugolskimi wynalazkami.

- Kiedy już naprawdę wrócimy do domu... - usłyszał w odpowiedzi Draco, kiedy przyznał to Harry'emu. - Wygląda na to, że jestem do twojej dyspozycji dwadzieścia cztery na dobę.

Nie dość, że z Ministerstwa został zwyczajnie wyrzucony, to Harry podejrzewał, że nawet, gdyby go uniewinniono, nie miałby tam już czego szukać. Ostatecznie podejrzanym pozostanie już zawsze.

- Z tego co wiem, Snape zastępuje mnie teraz w Hogwarcie. Może McGonagall znalazła jeszcze kogoś - zastanowił się Draco. - Myślisz, że, kiedy wrócimy, Snape miałby z tym problem, gdybym przedłużył swój urlop o miesiąc?

- Dwa? - podsunął Harry.

- Dwa.

- Tak - zgodził się Harry, wygodniej opierając się o jego klatkę piersiową. - Jestem pewien, że sobie poradzi.

Okropnie doceniał to, jak znowu miał go obok i cały dzień nawet wzroku nie musiał z niego spuszczać. Jakoś wyjątkowo spokojnie Harry poczuł się na myśl, że nie dość, że ma taką możliwość tutaj, będzie miał ją jeszcze długi czas po powrocie do domu.

Skrzywił się jednak lekko, bo w tym wszystkim nie odpowiadała mu na razie tylko jedna rzecz:

- Świetnie. Moi rodzice ukrywali się przed Voldemortem, a ja, żeby uciec przed sądem. Znowu jestem najbardziej poszukiwanym w Wielkiej Brytanii czarodziejem. Tęskniłem za tym, nie ma co.

Draco przez chwilę w ogóle nie odpowiadał, żeby się przy tym nie zająknąć. Nigdy nie wiedział, jak z nim rozmawiać, kiedy Harry zaczynał zastanawiać się, co pomyśleliby jego rodzice.

- I znowu wrócisz do domu niewinny, kiedy wszyscy inni też się o tym przekonają. Zadbałem o wszystko.

- O wszystko - powtórzył po nim Harry, niejako się z nim zgadzając, zanim zapytał nagle: - Ale ty wiesz, ilu ludzi marzeniem jest ktoś, komu nawet kraty i kamienne mury nie przeszkadzają?

- Wiem. Dlatego pisałem się na bycie tylko twoim. Tyle murów... Komu by się chciało?

Harry odsunął się nagle od niego, żeby móc na niego spojrzeć. Z jakiegoś powodu Draco zupełnie nie spodziewał się zobaczyć, że on się uśmiecha. I patrzył na to bardzo długo.

To nienormalne, żeby uśmiechem odbierać komuś oddech.

- Skąd ten uśmiech? - zapytał wreszcie.

- Z serca - odparł Harry, wykonując teatralny gest w jego stronę, ale odrobinę rozbawione iskierki w oczach szybko go zdradziły. - A poważnie to... Po prostu cieszę się, że jesteś. Sam pomyśl. Nie zasługuję na to i nawet nie próbuj zaprzeczać, ale mimo to jesteś tutaj, ze mną, chociaż mógłbyś teraz siedzieć bezpiecznie w Londynie, albo gdzie tylko byś chciał. I z kimkolwiek byś chciał.

- Ty jesteś tylko jeden, Harry - stwierdził ściszonym głosem, kręcąc lekko głową. - I kocham cię.

Harry uśmiechnął się na to tym bardziej. Nie pamiętał, kiedy ostatnio rozmawiali tak otwarcie, z radością zdając sobie sprawę, że wokół nie ma żywej duszy. Serce drgnęło mu lekko na myśl, że jest właśnie tak, jak przez trzy lata święcie przekonany był, że już być nie może - tak dobrze, jak było tylko dawniej.

- Ja też.

Draco ściągnął brwi w dezaprobacie.

- Na tyle cię stać?

Harry uniósł na krótką chwilę oczy ku zachmurzonemu niebu, zanim wymienił na jednym oddechu:

- Jesteś moim słońcem, gwiazdką, światem, wszechświatem, planetą i każdą planetoidą, skarbem, marzeniem, nadzieją, życiem całym i najlepszą jego częścią, kochaniem, lekiem, misiem, kotkiem i w ogóle całym zoo, wszystkim, szczęściem, najdroższym i najsłodszym, tym jedynym, miłością mojego życia, telefonem zaufania, chociaż nie wiesz, co to jest, tym, czym lustro jest dla Lockhakrta i eliksiry dla Snape'a i inne głupoty tego typu. Czujesz się usatysfakcjonowany?

Draco jednak przeznaczył tę chwilę, żeby spojrzeń na niego jak na coś, na co patrzeć wcale nie miał ochoty.

- Jestem zniesmaczony - oznajmił, samemu postanawiając wymienić mu parę ładnych przymiotników. - zgorszony...

- Zgorzkniały - podsunął Harry.

- Zgo... - zaczął bez namysłu, żeby potem spróbować zamordować go wzrokiem. Ostatecznie Harry tylko się roześmiał.

- Kocham cię - odpowiedział wreszcie, kiedy się uspokoił. - I nadal każdego dnia mam zamiar ci dziękować, że mogę mówić ci to na wolności.

- Co mam ci powiedzieć? - mruknął Draco, przeklinając go w duchu, że kolejny raz tej nocy brakuje mu przez niego słów. - Nie ma za co, Harry.

Mimo wszystko było za co dziękować i Draco dobrze to wiedział. Ale od niego niczego nie chciał, nigdzie, a na pewno nie tutaj, gdzie Harry nie miał nic prócz niego, a każda cena byłaby po prostu niemożliwa do zapłacenia.

Harry znów przesunął się, żeby siedzieć z nim ramię przy ramieniu. Tym razem dobrej już i świadomej ciszy nie przerywali, a że zajęcia w przysłoniętym chmurami niebie Draco nie mógł znaleźć, to podniósł dłoń do zdających się ciemniejszymi jeszcze niż zwykle włosów Harry'ego. I kiedy chciał ją cofnąć, mógłby przysiąc, że te czarne pasemka specjalnie splątały się nad jego palcami, żeby nie mógł tego zrobić.

Głupio to musiało brzmieć, jako że na głos się tym z Draconem nie podzielił, ale parę chwil później, kiedy Harry siedział naprzeciw niego, z jego dłońmi splecionymi ze swoimi przy swoich ustach, poczuł się jak we własnym wspomnieniu.

Może gdyby się nie rozglądał, nie widział niczego poza niebem nad nimi, mógłby sobie wyobrazić, że jest na szczycie jednej z wież Hogwartu. Pamiętał jedną taką noc, kiedy na ich szóstym roku wszystko ostatecznie się skomplikowało, uczniom pozwolono wracać do domów, a on sam z okropnym ciężarem na ramionach myślał, że to już koniec, bo nie mógł i nie chciał wrócić do szkoły po lecie. Pamiętał dobrze tę ostatnią noc, kiedy z Draconem, ostatni raz jako uczniowie, zapatrzeni w niepewną, zupełnie różną dla nich obu przyszłość, mimo wszystko w milczeniu spacerowali wszystkimi korytarzami Hogwartu. Wtedy też okazało się, że ten cudowny zamek większy był nawet od ich wyobrażeń, bo udało im się zgubić, w konsekwencji trafiając na szczyt jakiejś wieży. I stamtąd obserwując, jak odjeżdża ich pociąg do Londynu. Dziś Harry myślał, że warto było się spóźnić.
Może to idealizował. Bo chociaż prawdą było, że dużym byli dla siebie wsparciem, to głównie milczącym, kiedy Draco nie potrafił przestać myśleć o Dumbledorze, a Harry o tym, co czeka jego i jego przyjaciół.

Teraz jednak Draco, kiedy bez większego celu spojrzał w niebo, zobaczył, że srebrzyste światło słabo błyszczy już niemal na jego najwyższym punkcie. Harry szeptał coś bez większego zaangażowania, ale mimo to przeznaczonego wyłącznie dla niego.
Więc wsłuchał się w jego cichy głos tuż przy sobie, żeby jeszcze raz tej nocy poczuć się wyjątkowym.

- Chodźmy już - powiedział, kiedy spojrzał na Harry'ego i zobaczył, jak mimowolnie głowa opada mu w bok na ramię. Draco sam zdał sobie nagle sprawę z chłodu dookoła i późnej godziny, która chociaż jeszcze nie dawała się we znaki jemu, Harry'emu już o sobie przypominała. Wstał już, kiedy Harry złapał go nagle za nadgarstek.

- Poczekaj - poprosił, wolną ręką wskazując jakiś punkt daleko w górze, z którego sam nie spuszczał wzroku. - Z nieba zniknęły chmury.

*

Powrót do swojego pokoju okazał się trudniejszy, niż się spodziewali. Głównie dlatego, że w mieszkaniu było zupełnie cicho, a oni nagle przypomnieli sobie, że nie są tu sami. Nie chcieli, a nawet nie mogli, nikogo obudzić, więc starali się zejść z powrotem do środka najciszej, jak potrafili.

Harry tego powrotu i zamknięcia się w czterech ścianach zaczął żałować od razu. Czuł, że zbyt krótko patrzył na te gwiazdy i za mało chłodnego, ale orzeźwiającego wiatru poczuł na skórze, żeby teraz móc tak samo jak na zewnątrz odetchnąć w jakimkolwiek pomieszczeniu. Mimo wszystko, nie odezwał się słowem, bo rozumiał, że nie mogli spędzić całej nocy na dworze i to w takim miejscu.

Teraz, w mroku przyciskając policzek do poduszki, nie mógł się jednak pozbyć myśli, że jest tu bardzo cicho. Zbyt dobrze spędził tę noc, żeby skończyć ją teraz głuchym milczeniem. Zamknął oczy, ale to nie pomogło, bo tylko bardziej się na tej ciszy skupił - westchnął krótko, zanim postarał się odsunąć te myśli i przestać nad tym zastanawiać.

Wreszcie, będąc w półśnie, nie usłyszał nawet kroków za sobą, ale za to minęło parę sekund, kiedy ciepło drugiego ciała wywołało mimowolny uśmiech na jego twarzy, a na karku poczuł delikatny pocałunek. Sam, niezbyt przytomnie zresztą, odwrócił się, żeby z błąkającym się na ustach uśmiechem objąć Dracona ramieniem.

Blondyn odczuł to jakoś inaczej niż zwykle. Ta noc była tak absolutnie niczym nieprzerwana, że w niejasny sposób go to niepokoiło - albo po prostu nie podobała mu się myśl, że przy zmrużonych w półmroku oczach, w znajomych ramionach poczuł się tu na chwilę jak w domu. Zresztą, nie tylko z tą jedną myślą bił się w duchu.

Jeśli Harry wszystko, co zrobił wcześniej tej nocy, robił po to, żeby on poczuł, że jest w nim nieprzytomnie zakochany, to mu się udało. Ale Draco już wiedział.

Harry swoją drogą zawsze był na to gotowy, ale miał nadzieję, że nigdy nie będzie już musiał udowadniać mu tego inaczej niż tylko takimi gestami, zwykłą codziennością.

Blondyna trochę męczyło to, jak sam potrafił myśleć w ten sposób. Tak, jakby nie doznał od Harry'ego nigdy niczego złego.

Chyba nauczył się znów patrzeć na niego tak samo jak dawniej. Rozmawianie z nim i wreszcie myślenie o nim bez urazy przyszło łatwiej. Po prostu uwierzył tym zapatrzonym w siebie jasnym oczom.

Naprawdę chciał wierzyć, że przez za długi czas i za wiele działo się ostatnio, żeby wciąż mogli nie rozejść się po drodze, rozdzielić, gdyby byli wobec siebie nieszczerzy.

- Dziękuję - usłyszał nagle Harry'ego.

- Za co znowu? - jęknął w odpowiedzi blondyn, wyrwany bezceremonialnie z roztrząsania własnych myśli. Na Merlina, w porządku, zrobił dla niego coś niezwykłego, ale naprawdę brakowało mu już skromnych uśmiechów i odpowiedzi!

- Każdy mój kolejny dzień jest twoją zasługą.

Harry poczuł na te słowa jego dłonie nagle zaciśnięte na materiale swojej koszulki.

- Już nigdy tam nie wrócisz. Do Azkabanu. Daj mi słowo.

- Nie pozwolę, Draco - zapewnił pewnym nagle tonem, żeby zasnąć z jego imieniem na ustach.

Nawet jeśli tylko na chwilę.

We śnie, nieświadomie, próbował znów uciec pod to czyste niebo, gdziekolwiek naprawdę byłby wolny, gdzie nie byłby z każdej strony zamknięty. Bo taki też się czuł.

Ale nie mógł. I ta niemoc wydostania się stąd, powrotu na powietrze, męczyło go nierealnie. Bo w pewnym momencie nie bronił go już przed niczym bezwiedny sen i Harry półprzytomnie zastanawiał się tylko, czy to ciężka rzeczywistość, czy tylko nieprawda. Kolejny raz. Chyba zdążył się już przyzwyczaić.

W takich chwilach mimo wszystko nie potrafił zmrużyć oczu, oprzeć policzka przy sercu Dracona i cieszyć się w ciszy jego spokojnym rytmem. Zamiast tego całe jego ciało paliło miejsce, z którego nie mógł się ruszyć, a w którym nie potrafił też we śnie odgonić od siebie wszystkich myśli. Gdyby tylko mógł wyjść na długi spacer, nocnym chłodem na zewnątrz ostudzając też własne myśli.
Kusząca możliwość, ale mimo wszystko Harry wolał raczej nie narażać Dracona na atak paniki, a siebie na późniejszą śmierć z jego rąk, jeśli w środku nocy nagle postanowiłby sobie bez słowa wyjść.

Udało mu się jakoś wstać bez niepotrzebnego budzenia Dracona. Dopiero po paru krokach, kiedy mimowolnie odwrócił się przez ramię, żeby rzucić mu krótkie spojrzenie, zobaczył obserwujące go niewyraźnie zmrużone, ale błyszczące się lekko szare oczy. I nie dbał o to ani nie odezwał się słowem. W międzyczasie zabrał ze sobą tylko coś, co do tej pory przerzucone było przez oparcie krzesła, zanim poczuł chłodny wiatr na zarumienionej przez to twarzy i zamknął za sobą przeszklone drzwi, samemu zostając na niewielkim balkonie.

Miał gdzieś taki spokój, który odbywa się w zamknięciu. Splótł ręce na piersi, wpatrzony gdzieś przed siebie, na granicę mnóstwa dachów i nieba, tak daleko, jak tylko w myślach wzrokiem potrafił wybiec.

- Poważnie myślałeś, że to możliwe, żebyś się samotnie wymknął? - usłyszał za sobą znajomy ton i po prostu był pewien, że jego właściciel kpiąco się uśmiecha.

Draco zatrzymał się dwa kroki za nim, dłonie z zimna zaciskając w kieszeniach. Harry uniósł najpierw na wysokość swojego ramienia sweter, który wcześniej zabrał z pokoju, zanim odwrócił się do niego przodem, żeby blondyn mógł zauważyć jego pobłażliwe spojrzenie.

Harry zająknął się najpierw, zanim podał mu ciepłe ubranie, widocznie specjalnie wcześniej dla niego ze sobą zabrane.

- Chciałem powiedzieć, że jesteś przewidywalny - wyjaśnił okularnik - ale spodziewałem się też, że już minutę temu każesz mi wracać do środka i nie sterczeć na widoku.

Draconowi ciężko było po jego tonie nie powiedzieć, że gdyby faktycznie tak było, Harry absolutnie by go nie posłuchał. Zresztą, na całkiem niezłym widoku byli cały wieczór. Jeśli ktoś miał ich zauważyć, to pewnie i tak już się napatrzył.

- Dam sobie radę - mruknął po chwili Harry, wykorzystując trochę to, jak Draco zaspany przetarł twarz dłońmi, ale jednocześnie nie chcąc mówić mu dosłownie, że wolałby być teraz sam. Blondyn uniósł lekko brwi.

- Przeszkadzam ci?

Harry potrząsnął głową na znak, że nie o to mu chodziło.

- Nie, jasne, że nie.

- Więc nie przeszkodzi ci też, jeśli się stąd nie ruszę - skwitował, wyraźnie od Harry'ego oczekując teraz wyjaśnienia, co w ogóle tutaj robią. - Znowu nie śpisz.

- Nie chciałem, żebyś się o mnie martwił.

- Więc mam jakiś powód?

Harry westchnął, odwracając się znów od niego, żeby móc zacisnąć dłonie na zimnej barierce. I spuścił oczy gdzieś na zakrytą cieniem ziemię, bo łatwiej było mu mówić, kiedy słów nie ograniczał mu wyraz czyjejś twarzy.

- Nic mi nie jest - zapewnił na początek. - Ja... Sam nie wiem, Draco. Boję się czegoś, ale nie wiem z jakiego powodu. Nie potrafię tego nazwać. Kiedy już myślę, że wszystko jest w porządku, to znowu nie daje mi spokoju. I... Czasem mam wrażenie, że to tylko mój wymysł.

Draco nie spieszyl się z odpowiedzią, kiedy stanął bliżej niego, tuż za, żeby lekkim ruchem odchylić jego głowę w tył i oprzeć na swoim ramieniu.

- Moje gadanie... pewnie nic nie zmieni - powiedział powoli, kiedy przy okazji umyślnie przesunął bok dłoni po ciemniejszym jeszcze niż to nocne niebo numerze na jego szyi. Poczuł, jak Harry spiął się na to, jakby chciał odsunąć się gwałtownie, chociaż ostatecznie tego nie zrobił. - Ale jesteśmy tu właśnie po to, żebyś nie musiał się bać, że kiedykolwiek jeszcze... tam wrócisz - dokończył po krótkiej przerwie, kiedy wpatrzył się jak lekki wiatr odgarnia mu czarne fale z czoła, z przymkniętych oczu. Miał tak delikatny i przy tym rozsądny głos, że Harry mimowolnie nie potrafił inaczej, jak tylko zacząć brać głębsze, spokojniejsze oddechy. Nie nawet dlatego, że czuł, że Draco jest spokojny - bo na pewno nie był. Na pewno miał na głowie nie mniej niż on, ale Harry jakoś wiedział, że razem dadzą sobie radę. Jak zawsze. - Nie dlatego, że ja tak mówię, ale sam się o tym przekonasz. Przysięgam, Harry.

Harry zacisnął lekko dłonie na jego przedranionach, złożonych na swojej piersi, nieznacznie go obejmujących. I przycisnął je mocniej do siebie, chcąc tego uczucia bardziej niż kiedykolwiek.

- Pamiętasz, że tutaj nic ci nie grozi?

- Ja wiem - zapewnił Harry. - Ale nie o to chodzi. Bezpieczeństwo bezpieczeństwem, ja...

- Wolisz być wolny - dokończył za niego, zanim dodał: - I jesteś. Tyle przeżyłeś.

Harry otworzył oczy i zamrugał parę razy, czując się, jakby dopiero się obudził. Mimo że w najlżejszy półsen nie zapadł ani na chwilę, słuchając każdego słowa i na każde, nawet jeśli niemo, odpowiadając. Potrzebował tej nocy. Nawet jeśli zapowiadała się bardzo długa.

- Co powiesz na partię Eksplodującego Durnia?

Harry przez ułamek sekundy na raz zastanowił się, czy się nie przesłyszał albo czy faktycznie nie śni o czymś wyjątkowo głupim.

- Ta... - zaczął bezmyślnie, żeby zaraz podnieść nagle głowę z ramienia Dracona i na niego spojrzeć. - Co?

- Słyszałeś.

- Ale jak? To magiczne i... No, karty.

Blondyn uniósł na chwilę wymownie oczy, w głębokim podziwie tej elokwencji.

- Tego nie wykryją. A karty mam.

Harry odsunął się od niego, kiedy tym razem jego klatka piersiowa drgnęła w śmiechu. Naprawdę nie rozumiał, w jaki sposób Draco wybierał rzeczy, które tu ze sobą weźmie.

- Co cię tak bawi? - mruknął obruszony blondyn. - To twój plecak, zapomniałeś? Masz tam kompletny zestaw wypoczynku-i-rekreacji, gdybyś przypadkiem wpadł na ulicy na Weasleya - przypomniał, co Harry z uśmiechem potwierdził mu kiwnięciem głowy. - Jest cały przesiąknięty zapachem kremowego piwa - dodał po paru sekundach. - Jestem prawie pewien, że i ono by się gdzieś na dnie znalazło.

- Kocham cię - odpowiedział mu przez nagły, chociaż niegłośny śmiech. Draco prychnął pod nosem.

- Bo wspomniałem o kremowym piwie?

Harry podniósł na niego oczy, żeby zobaczyć, jak te jego wpatrują się w niego wielce urażone. Pokręcił głową w zaprzeczeniu., żeby później oprzeć dłoń na jego ramieniu i pocałować skroń.

Faktycznie wrócili zaraz do środka i w plecaku Harry'ego znaleźli karty. Nie zajęły ich one co prawda na długo, bo za szybko odkryli, że nie są w stanie w grze trzymać języka za zębami i śmiech z przesadnie poirytowanymi wyzwiskami tłumić w sobie.

W każdym razie, Harry'ego nic poważnego już tej nocy nie zajmowało. Długa rozmowa zdawała się go uspokoić.
Teraz niedbale złożone karty leżały już na blacie szafki obok, zgasła zapalona wcześniej przez Harry'ego lampka. Nie chciał nawet wiedzieć, która jest godzina i rozmawiał jeszcze tylko z Draconem ściszonym tonem. Lubił słyszeć ten głos przed snem, mówić ciche Dobranoc i otrzymywać w odpowiedzi pocałunek na rozchylonych w uśmiechu ustach.

- Jesteś zupełnie bezpieczny. Przysięgam - obiecał ostatni raz tej nocy Draco. Dla Harry'ego temperatura w tym pokoju podskoczyła o parę stopni.

Nie wiedział, czy on zrobił to specjalnie, czy umyślnie dobrał słowa tak, a nie inaczej, ale Harry'ego zajęła na to jedna myśl.

Wiele właściwie myśli, skladajaych się razem w jego wspomnienie. Bo nakreśliły mu one zupełnie inną noc, kilkanaście godzin po Ostatniej Bitwie, pociąg z Hogsmeade, w którym mimo wszystko z lżejszym sercem zostawiali za sobą zrujnowany Hogwart. A nie spiesząc się z tym, ciągnęło ich do Londynu, gdzie miał pojawić się Harry, gdzie musiał stawić się nie tylko Draco, ale i jego rodzice.

Wojna się skończyła, ale wszystko było jeszcze tak świeże i grząskie, a zajęć tyle, że nikt nie wiedział, w co ręce włożyć. Mimo wszystko, przynajmniej w tym pociągu, przynajmniej w tym prawie pustym przedziale, atmosfera panowała pogodna.

Harry'emu wpisał się na ustach odległy, łagodny w swojej swobodzie uśmiech, ale Draco nie widział jego twarzy. Sam z resztkami oszołomienia w głowie miał wygodne jak nigdy miejsce przy oknie, kiedy Harry leżał obok z policzkiem ułożonym na jego kolanach. Ale Draco wiedział, że on nie śpi i niemal czuł, ile kłębi się w jego głowie myśli, podobnie jak w jego. Chociaż kiedy półprzytomnie, wpatrzony w znikający szybko obraz za oknem, gładził dłonią jego wciąż trochę zabrudzone pyłem włosy, te myśli były tylko czymś odległym i niekształtnym, czym nie chciał się teraz wcale przejmować. Sam nie wiedział, jak się czuł, czy dobrze ani czy źle. Jedynie to, że Harry jak nikt inny zasługiwał na przerwę i jeśli chciał jej szukać w nim - to jak nikt inny on był z tego dumny.

Po tym, jak Harry milczał, poznawał, że on również nie chce się niczym w tej chwili zadręczać i tylko myśleć o tym, że po roku, kiedy byli dla siebie zupełnie nieosiągalni i nieobecni, znów mogą usiąść razem w jednym przedziale pociągu pełnego ludzi tak jak oni wracających z zamku.

Ron i Hermiona też gdzieś tutaj byli, ciesząc się sobą, ale na razie Harry'emu wystarczała wiedza, że są cali i zdrowi. Nie ich towarzystwa chciał teraz najbardziej, bo to nie do nich było mu przez długi czas tak beznadziejnie tęskno.

- Jesteś naprawdę bezpieczny, Harry - odezwał się wreszcie Draco, jakby samemu chcąc to sobie uświadomić. Złożył przy tym pocałunek na boku jego twarzy, na świeżej ranie. Harry uśmiechnął się szerzej z takim spokojem jak jeszcze nigdy i kiedy leniwie odwrócił się, podnosząc wzrok na jego bladą, brudną trochę twarz, zobaczył u niego tę samą pogodę.

- Wszyscy jesteśmy - dopowiedział, zgodnie kiwając głową. Podniósł się na łokciu, żeby podzielić z nim pocałunek i niemal się przy tym nie roześmiać.

Wiedział, że za chwilę będą musieli wrócić do rzeczywistości, ale przynajmniej do ostatniej stacji chciał cieszyć się jedynym, co go od niej odrywało. A kiedy wszystkie formalności zostaną już zamknięte, kiedy Ministerstwo stanie na nogi, Hogwart zostanie odbudowany, a życie będzie wracać na dawne dobre tory - będą mieli przecież tyle czasu, że na pewno im go nie zabraknie. I ta myśl wydawała się Harry'emu i wtedy, i teraz tak szczęśliwą, że nie wiedział nawet, kiedy trzeźwe myśli przeszły w beztroski sen.

5

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro