Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

56.

- Śpisz już?

Przez pierwsze swoje wieczory na wolności Harry może był bardzo zmęczony, ale przez to i łatwiej zasypiał. W kolejnych dniach już tak prosto nie było.

- A potrzebujesz, żebym nie?

Harry usłyszał po nim, że szczytem jego marzeń nie były w tej chwili rozmowy w ogóle, a co dopiero takie z jakimkolwiek sensem albo wagą.

- Mam rozumieć, że jednak nie wszystko jest w porządku? - odezwał się znowu Draco, kiedy Harry długą chwilę mu nie odpowiadał. Na Merlina, spodziewał się tego i już wieczorem widział, że Potter naciąga prawdę, mówiąc, że wszystko gra.

Kiedy jednak odwrócił się, leniwie układając na miękkiej poduszce drugi policzek, i zobaczył, jak uważnie Harry się w niego wpatruje, zorientował się, że się pomylił. Harry nie o sobie chciał z nim rozmawiać. Domyślał się też więc, że nie będzie od niego oczekiwał niemych odpowiedzi, polegających głównie na wyrozumiałych spojrzeniach i udostępnieniu otwartych ramion, ale zwykłych, rzeczowych rozwiązań tego, co chodziło mu po głowie. Ułożył wobec tego niedbale dłonie na piersi i tylko wzroku z Harry'ego nie spuszczał, czekając, co powie.

Choć, jak go znał, to z pewnością dręczył go problem, na który bardzo chciał, ale nic nie mógł poradzić. Może nawet Harry doszukał się już w tym czymś jakiejś swojej drobnej winy.

- Słucham, o czymkolwiek będziesz mówić - dodał jeszcze, na tyle tylko głośno, żeby Harry go usłyszał i na tyle cicho, że stojąc na drugim końcu tego samego pokoju, w ogóle byłoby to niemożliwe. W gruncie rzeczy, w nocnej ciemności, do której sami się już przyzwyczaili, w ciszy patrząc na nich z boku łatwo byłoby powiedzieć, że obaj śpią spokojnie, nie myśląc o całym świecie.

- Ciągle o tym myślę - zaczął wreszcie Harry, chowając na chwilę twarz w dłoniach. - Wiesz, co teraz musi dziać się w Londynie? Na pewno szuka mnie całe Ministerstwo, zresztą nie tylko, bo jestem pewien, że wszyscy wiedzą już, co się stało. Ja jestem niewinny, a to nie jest warte rzucania wszystkiego innego. Możesz mi wierzyć, Draco, ja tam pracowałem, wiem, ile dzieje się w Ministerstwie. Nie chcę, żeby ktoś wykorzystał ich nieuwagę, to, że teraz tracą czas, żeby uganiać się za nami. Nie powinni.

Draco długą chwilę nie wiedział, co miałby mu odpowiedzieć na coś takiego.

- Naprawdę nawet teraz martwisz się o wszystko inne, byle nie o siebie? - spytał wreszcie niemal zrezygnowany. Harry wzruszył ramionami.

- Do martwienia się o mnie mam ciebie. To dlatego - ciągnął dalej, wracając do wcześniejszej myśli - że nadal nic nie wiem. Ciągle myślę, za co mnie skazano, co naprawdę się stało. Bo ktoś powinien być teraz na moim miejscu, Draco - przeniósł na niego wzrok, żeby zaraz dokończyć: - Ktoś jest winny i wolny. Nie rozumiem, co się stało. Jak myślisz?

Draco zastanowił się chwilę, w zamyśleniu nie zdając sobie nawet sprawy z wyczekującego spojrzenia na sobie. Nie szukał jednak dobrej odpowiedzi dla Harry'ego, bo, podobnie jak on, nie potrafił jej udzielić. Sam wiele o tym myślał i wątpił, żeby któregokolwiek z nich olśniło nagle o północy, jakkolwiek w nocnej ciszy nie myśli się łatwiej i jaśniej mimo półmroku wokół.

- Bywały gorsze zagadki - zbył go ostrożnie Draco, starając się odwrócić jego uwagę od własnego pytania.

- Jak na przykład?

- Pamiętasz, jak w Hogwarcie rozeszła się plotka, że masz gdzieś na ciele wytatuowanego rogogona węgierskiego? - spytał, pozwalając sobie w międzyczasie na lekkie uniesienie kącików ust, co przysłonięte jeszcze półmrokiem wywarło na Harrym jakieś dziwne, delikatne wrażenie. - Nie wiesz nawet, jak się rozczarowałem. Trzy lata czekałem, żeby się okazało, że to wszystko podłe kłamstwa.

Harry oczu z niego nie spuścił, ale dlatego tylko, że przez brak większego światła wszystko wydawało się szare i mimo że blondyn mógł widzieć, jak krzywo się uśmiechnął, to na pewno nie zauważył jego blado oblanych różem policzków.

- Bardzo zabawne, Malfoy - uciął, przymykając oczy, ale nie powstrzymywał uśmiechu, kiedy doszedł go krótki śmiech Dracona.

*

Tej nocy w każdym razie Harry już więcej się nie odezwał, a blondyn dobrze ją nawet zapamiętał. Jeśli pomyśleć o innych, nawet bardzo dobrze i... jakoś prosto. Wtedy nie dawały Harry'emu spokoju tylko własne myśli, które Draco potrafił skierować na coś innego.

Ale wiedział, że dręczy go coś jeszcze i na to, znacznie bardziej dotkliwie dające o sobie znać, żywe wspomnienie strasznego niepokoju Draco sam niewiele mógł poradzić. Harry tłumaczył mu to tym, że chociaż on sam zdaje sobie sprawę, że Azkaban już opuścił, to jego ciało i myśli z tyłu głowy jeszcze o tym najwyraźniej nie wiedzą.

I jeśli nawet to lekkie drżenie na całym ciele, którego doświadczali wszyscy po najkrótszym pobycie w Azkabanie, powoli przestawało tak dawać się we znaki, to Draco gorzko zauważał, że znacznie łatwiej było pomóc wyjść stamtąd jemu, niż z tych ponurych murów wyciągnąć jego uparte myśli. Bo mimo że dniami Harry nie trzymał tego w pamięci, to cichymi nocami one same się o tę jego mimowolną pamięć dopominały.

Toteż Harry często budził się w środku nocy, raz z tylko urywanym oddechem, żeby poza wodzeniem wzrokiem po całym pomieszczeniu nie wykonywać długą chwilę żadnych ruchów, innym razem to Draco musiał przytrzymywać go, wyrwany ze snu w ostatniej chwili, zanim ten przechyliłby się za bardzo i w jakimś gwałtownym odruchu upadłby na podłogę. Zdarzało się też, że podrywał się nagle, żeby podeprzeć się na rękach, uspokoić oddech i po pytającym spojrzeniu Dracona albo pokręcić głową, albo wymienić z nim parę słów i wrócić na poduszki. Czasem przy tym długo nie mógł zasnąć i zamiast w sen zapadał we własne myśli, czasem czarne pasemka przylegały mu do zimnego, wilgotnego czoła, a zwykle też odwracał się, żeby to blondyna otoczyć ramieniem i samemu ukryć twarz w jego włosach czy klatce piersiowej, w nadziei, że to do samego rana zapewni nie tylko jemu spokój - często we śnie to na ruch Dracona reagował ślepym złapaniem go za rękę, jakby w obawie, że ma zamiar odejść. Po kilku takich przypadkach w dzień już o tym nie rozmawiali, pozwalając, aby ranek dał im o tym zapomnieć.

Dziś dopiero, kiedy Harry obudził się dość wcześnie, pierwszy raz udało mu się mimowolnie nie zmusić do tego i Dracona. Szczęścia miał na tyle, że kiedy coś wyrwało go ze snu, a on gwałtownie oparł się na przedramieniu, żeby wyprostować się i dojść do oddechu, przechylił się w przeciwną do niego stronę i drugą dłoń wciąż nieświadomie mu podawał. I Harry ucieszył się nawet, kiedy odwrócił się i upewnił, że on niczego się zauważył. Pogrążony we własnym świecie, z równo, lekko unoszącą się klatką piersiową i bez jakichkolwiek zmartwień odbitych na twarzy wydał się Harry'emu tak niesamowicie spokojny, że w pewien sposób po prostu cudowny. Pojęcia nie miał, kiedy podniósł dłoń, żeby w paru wolnych ruchach odgarnąć mu tlenione pasemka z twarzy.

On został tu jego jedyną pewnością.

Harry uśmiechnął się, bo patrząc na to, jak jeszcze dwa tygodnie temu sam myślał, że nie zostało mu nic, w tej chwili sam sobie wydał się mieć wszystko. Ale krótką chwilę po tym wstał ostrożnie, wziął ze sobą swój sweter i cicho zniknął za drzwiami, zamykając je za sobą.

Kiedy Draco obudził się może po niecałych dwóch godzinach, był nawet mile zaskoczony. Może trochę dlatego, że nie do końca zdawał sobie jeszcze sprawę z niczego, co się wokół niego działo, ale przynajmniej wiedział jedno - ta noc była pierwszą bardzo spokojną. Wziął to za niewielki krok Harry'ego do dojścia do siebie.

On miał w sobie wiele siły i Draco nie znał nikogo, kto przeszedł tyle co on. Był nawet dumny, że sam mógł pomóc mu przejść i to.

Chciał mu o tym powiedzieć, ale kiedy otworzył oczy i odgarnął spadające na nie jasne włosy, cały jego dobry nastrój prysł. Harry'ego nie było raz, że obok, dwa, że, kiedy się rozejrzał, w całym tym pomieszczeniu - i choćby stał tuż za jego ścianą, Draco już samą niewiedzę tego i stracenie go z oczu mimowolnie wziął za coś alarmującego. Jeśli nawet był przewrażliwiony, to miał swoje powody, które chyba dobrze słychać było po jego głosie w krótkim:

- Harry?

Zdezorientowany nie zdążył jeszcze postanowić, co zrobić ani nawet wstać, kiedy drzwi się uchyliły, lekko najpierw, żeby potem znów popchnięte otworzyć się zupełnie.

- Cześć, Draco - przywitał się na jego widok Harry, mimo zajętych rąk próbując zamknąć drzwi za sobą. Blondyna dobiegł ciepły, przyjemny zapach czegokolwiek, co Harry trzymał na talerzu w dłoniach, który zresztą zaraz mu podał. - Smacznego.

Draco zmrużył lekko oczy. Przypłacił to śniadanie bladym cieniem na twarzy i biegnącym dokądś pośpiesznie sercem. Smacznego.

- Zrobiłeś mi śniadanie? - spytał, jakby ledwo to do niego dotarło. To było nawet miłe uczucie, biorąc pod uwagę, że Harry nie był skrzatem domowym i wcale nie musiał tego robić, nawet niepoproszony. - A ty?

- Ja już jadłem. Zapytałem o wszystko, zanim nasi mugole wyszli do pracy. Wcześnie się obudziłem - zaczął wyjaśniać, kiedy Draco temu swojemu śniadaniu przestał się wyłącznie dziwnie przyglądać. - I pomyślałem, że lepiej nie zdawać się zupełnie na nich. Nie w rzeczach, do których ich pomocy nie potrzebujemy.

Draco wobec tego wszystkiego przymknął nawet oko na to, że to z pewnością był ścisły przepis i wynik szkoły Petunii Dursley. W międzyczasie wpadło mu do głowy w ogóle rozwiązanie wszystkich ich problemów. Harry powinien po prostu zatrudnić się w hogwarckiej kuchni, jako że Hogwart uwielbiał i do tego nie miał aktualnie pracy, a on za to zacząłby przychodzić na kolacje w Wielkiej Sali, zamiast biegać do Pottera do domu. Wszyscy i oszczędziliby czas, i byliby zadowoleni.

- Dzięki, Potter - powiedział na koniec, pochylając się lekko, żeby pocałować jego policzek.

- Harry - poprawił go, przewracając oczami, bo Malfoy miał problemy z przestrzeganiem własnej zasady nienazywania się po nazwisku.

- Harry - przyznał. - Pamiętasz, jak kilka dni temu powiedziałeś, że nie przestaniesz dziękować mi do końca życia za to, co zrobiłem? - dodał nagle, żeby dokończyć niebyt poważnym tonem, kiedy Harry potwierdził: - W takim razie znalazłem formę, w jakiej możesz to robić.

Harry parsknął śmiechem, wzruszając ramionami.

- Cokolwiek.

*

W międzyczasie, bo już parę dni temu, ich taktyka pod tytułem Zostańmy w tym pokoju sami, to nikt nic nie zauważy, też przestała już działać. A chodziło o to, że mugolom, z którymi mieszkali, mogłoby wydać się dziwne, gdyby zauważyli, że chodzą codziennie ubrani w niemal jedno i to samo. Ich pojawienie się tutaj już i tak było wystarczająco podejrzane.

Albo to oni byli za bardzo na to wyczuleni i tylko się im tak wydawało, bo kiedy tamci faktycznie się zorientowali, zdawali się mieć pretensje do siebie. Harry w zasadzie niemal już zapomniał, czym się z Draconem wymówili i jak swoje nagłe pojawienie się tu wyjaśnili - ponoć wszystkie swoje rzeczy stracili, a ich dwoje mugoli twierdziło, że mogli się domyślić. Pokazali im ostatecznie pewien sklep tuż obok ich mieszkania, ale ostatecznie Harry z Draconem uprzejmie, ale uparli się, że pójdą tam sami.

Iść tam nie trzeba było daleko, na co Harry tak bardzo liczył, bo ledwie parę kroków na drugą stronę budynku. Nigdy nie był tak podekscytowany zwykłym wyjściem na zewnątrz.

Zanim jednak wyszli, Harry w całym tym swoim pośpiechu uznał, że lepiej będzie zakryć bliznę na swoim prawym ramieniu. Zwracała uwagę i nie chciał, żeby ktokolwiek na ulicy ją oglądał.

- Zaczekaj - zatrzymał go Draco. I chociaż ton miał cichy, to zdecydowany, więc nie zwrócił uwagi na pytanie w oczach Harry'ego ani nie czekał na jego odpowiedź, zanim ujął jego prawe przedramię w dłonie, żeby złożyć na nim pocałunek. Podniósł zaraz potem spojrzenie na Harry'ego, zanim się jeszcze wyprostował, i zorientował się, że on patrzy już na niego ze wstrzymanym oddechem.

- Teraz już wiem, jak się czułeś - przyznał Harry, ale jakimś nie swoim głosem, jakby wpadł w coś na wzór szoku i patrzył tylko na niego, oczekując jakichś wyjaśnień. Blondyn nawet się na to uśmiechnął, chociaż nie stracił powagi w jasnych tęczówkach.

Harry sam w niepewnych i ciężkich dla niego chwilach miał kiedyś w zwyczaju przyciskać usta do Mrocznego Znaku na jego ramieniu, coś tak dalikatnego łącząc na jego skórze z bezlitosnym bólem. Draco chciał, żeby on teraz poznał to, co sam za każdym razem czuł. To bezwarunkowe zrozumienie braku wyboru miejsca, w którym się znalazło, akceptację pełną ufnego szacunku.

- Ja ci wierzę - dodał jeszcze, widząc, że po Harrym ani słowa nie może się teraz spodziewać. - Przysięgam.

Harry tylko szerzej otworzył oczy. To, co Draco robił teraz, i to, jak trzy miesiące wcześniej, gdzie przez dwa kontakt mieli ze sobą bardzo ograniczony, bał się i brał różdżkę w ręce na jego widok - niech nikt Harry'ego nie wini, że spojrzał na niego jak na ósmy i wszystkie wcześniejsze cuda świata razem wzięte.

- Dziękuję - wymamrotał tylko wreszcie, czując, że powinien coś powiedzieć, ale w głowie nie mając absolutnie nic.

Dziesięć minut później od wgapiania się w Dracona oderwało go dopiero coś innego - i to tylko dlatego, że nie mógł patrzeć w dwie strony na raz. Wyszli w każdym razie z mieszkania i Harry wyprzedził Dracona na ostatnich stopniach schodów i pierwszy złapał za drzwi, żeby zaraz je otworzyć. Wielu ludzi przechodziło tu ulicą, ale najbardziej ucieszyło go w nich to, że absolutnie nie zwracali na niego uwagi. Poczuł się więc tylko jak obserwator i bardzo z tego zadowolony podniósł oczy na niebo. Stał tak tylko pod nim pierwszy raz od wielu tygodni i nie potrzebował teraz niczyjej uwagi.

I kiedy Harry tak uśmiechał się szeroko, ciesząc się nie tak znowu silnym blaskiem słońca na skórze, Draco uniósł tylko brwi w jakiejś dezaprobacie, kiedy ogarniał wzrokiem środowisko tych spieszących gdzieś mugoli.

Nigdy nie był w mugolskim centrum wielkiego miasta. Oczywiście jeśli już, przechodził tylko tamtędy, żeby, nie zwracając na nic uwagi, zniknąć zaraz w niezauważanej przez mugoli uliczce. I chyba wolałby, żeby tak zostało.

- Ale ty jesteś pewien, że to jest jakiś rodzaj istot ludzkich? - spytał Harry'ego, zanim spuścił na niego wzrok. Ten odwrócił się do niego ze szczerym uśmiechem, żeby zaraz za rękę wyciągnąć go na ulicę.

- Wszystko ci wyjaśnię.

Ale Draco nie nalegał, a Harry zdawał się być zbyt zaaferowany oglądaniem chmur, żeby teraz cokolwiek mówić. Nie szli zresztą długo.

- Gdyby mój ojciec się o tym dowiedział... - mruknął jedynie Draco, kiedy paręnaście jeszcze kroków dalej zobaczył, jak miał nadzieję, miejsce, którego szukali.

- Miałby pretensje do mnie - dokończył za niego Harry.

Draco w duchu mu przytaknął, kiedy przy cichym To tutaj? Harry'ego wszedł za nim do środka budynku.

On nie był tego pewien, ale kiedy Harry się rozejrzał, oznajmił mu, że trafili w dobre miejsce. Draco tego nie skomentował, ale w tym pseudo sklepie z ubraniami nie widział ani sklepu, ani czegoś, ci możnaby nazwać ubraniem.

Musiał przyznać, że nie znał się na tym w mugolskich normach. Toteż Harry szybko został jego osobistym doradcą w tej kwestii.

W tym jednym tylko zdaniu był i ogromny plus i równie spory minus. Zaletą była pierwsza jego część, mówiąca o tym, że chodzi o Harry'ego, wadą druga, która wyjaśniła, kim miał być.

Naprawdę w wielu kwestiach jemu Draco ufał bardziej niż komukolwiek innemu - ale, na Merlina, żeby miał się słuchać Pottera w kwestii jakiejkolwiek mody...

Spędzili tam parę chwil i czasem miał wrażenie, że Harry wie o niej tyle samo co on, ale na pewno lepiej potrafił powiedzieć, czy coś jest ubiorem dla mugola normalnym, czy nie. Cóż, to musiało wystarczyć.

Harry nigdy nie przepadał za tym, kiedy nie do końca z własnego wyboru kończył z Draconem u madame Malkin - ale po kilkunastu minutach z nim tutaj był już w stanie stwierdzić, że przez pięć lat dramatyzował i dopiero poznał prawdziwą udrękę. Nie zepsuło mu to humoru, co prawda, ale kiedy blondyn pięćdziesiąty raz na wszystko, co do niego mówił, powiedział Nie, uniósł wreszcie ręce.

- Zróbmy tak: ja się zamknę, obaj pójdziemy w swoje strony, a za chwilę się tu spotkamy i powiem ci, czy to, co znalazłeś, oni włożyliby na siebie na inną okazję niż karnawał - zaproponował Harry, nie chcąc w tym miejscu używać słowa mugol. Tłumów tu nie było, ale usłyszenia nawet przez tych kilkunastu ludzi wolał nie ryzykować. - W porządku?

- Za dziesięć minut - zgodził się pewny swego. - Ale nie chcę tracić cię z oczu.

Takiego zamiaru i Harry nie miał, toteż oglądali się często za sobą.

A po jakichś piętnastu minutach, kiedy Harry spojrzał na Dracona, szybko zacisnął usta, żeby się nie roześmiać. Tak, jak się spodziewał, skończył w czymś zupełnie nie do pary.

- Nabijaj się dalej, a jak już skończysz, to może spójrz na siebie - wtrącił się Draco, zakładając ręce na piersi i wskazując krótkim ruchem głowy za Harry'ego, gdzie wisiało lustro. - Z tą różnicą, że ja wyglądam tak pierwszy raz w życiu, a ty przez całe swoje.

- Wybacz, że uwłaczam twojemu gustowi.

- Mojego gustu też się nie czepiaj, póki on wybrał ciebie.

W każdym razie Harry doszedł do wniosku, że skoro gorzej już nie będzie, to dopełni dzieła i szybkim ruchem wcisnął mu na głowę obowiązkowy element wyposażenia francuskiego turysty, toteż czarny beret, który wcześniej gdzieś tu znalazł.

I Draco nie musiał się nawet odzywać, żeby Harry zorientował się, że stanął na granicy życia i śmierci. Tak, zdecydowanie jeszcze bardziej niż za błyskiem słońca w jego szarych oczach tęsknił za ich mordującym go bezlitośnie wyrazem.

Życie było dziś jednak Harry'emu wyjątkowo miłe, toteż dodał:

- Pasowałby ci.

- Zrujnowałeś mi włosy, idioto!

Harry wzruszył ramionami, bo na to akurat miał rozwiązanie.

- Więc go nie ściągaj, to nikt nie zauważy.

Później jednak Draco pozwolił mu sobie wreszcie pomóc - znów zajęło im to parę chwi, ale ostatecznie obaj postawili na swoim. Harry to jego ubranie zatwierdził jako odpowiednie dla oczu mugoli, Draco uznał je za tolerowalne ze względu na ciemny, niewyróżniający się z tłumu kolor, mimo że to było najgłupsze i najnudniejsze, co w życiu na sobie miał.

Wobec tych swoich niezbyt przychylnych opinii Harry nawet go zeskoczył. Długą chwilę mu się przyglądał, nie zdając sobie z tego sprawy.

Ale jeśli Malfoy myślał, że w czymś takim nikt nie zwróci na niego uwagi, to Harry mógł go co najwyżej wyśmiać. W porządku, wcześniej wyglądał śmiesznie, ale niech nie popada ze skrajności w skrajność...

Co prawda, obserwował go jedynie w odbiciu lustra, a kiedy blondyn złapał wreszcie jego spojrzenie, odwrócił się do niego z rozłożonymi beznadziejnie ramionami.

- Wyglądasz jak... no... jak mugol - stwierdził, widząc, że Draco, Merlinie, oczekuje na jego zdanie. Więcej chyba blondyn wyczytał z wyrazu jego twarzy i oczu niż słów, bo sam spojrzał na niego zdziwiony. Harry z kolei trochę zdezorientowany źle to jego spojrzenie odczytał, bo spróbował się poprawić: - Jak... bardzo ładnie ubrany mugol?

Draco mu nie odpowiedział, dając i jemu do zrozumienia, że jako jego opinię zdecydowanie woli brak opamiętania, z jakim przez chwilę na niego patrzył, niż jakiekolwiek jego słowa.

Wrócili wreszcie na zewnątrz, z wszystkim już, czego potrzebowali. Większość ubrań miała długie rękawy, niektóre też kaptury. Nie było tego tak znowu dużo, bo nie spodziewali się zostać w tym mieście długo. W zasadzie ciągle czekali na jakąś wiadomość od przyjaciół.

- Draco, to są mugole - mruknął po drodze Harry, nachylając się do niego tak, żeby nikt inny nie usłyszał. Było to o tyle łatwe, że blondyn spuścił głowę, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. I choć Harry sam nie uważał, żeby w byciu mugolem było cokolwiek umniejszającego, to chciał jakoś w ten sposób przekonać Dracona - widział, że szedł przy nim cały spięty, czując się po prostu śmiesznie. - Ich zdanie naprawdę obchodzi cię bardziej niż moje?

Draco spojrzał na niego, nie podnosząc nawet głowy.

- Chcesz, żebym skłamał?

Harry uśmiechnął się na to rozbawiony, kiedy blondyn znowu spuścił wzrok na swoje buty. Wcale niczego to nie poprawiło, bo one najbardziej do tego głupiego ubrania nie pasowały. Czarne, skórzane, to wciąż były te same, w których tamtej nocy wybiegł z domu w Londynie.

Podniósł wreszcie głowę, tłumiąc to uczucie, bo faktycznie nikt większej uwagi na nich nie zwracał. Harry wybrał to sobie na dobry moment, żeby zacząć żartować, że jak dalej tak pójdzie, to skończą u mugolskiego fryzjera. I po tym, jak już wyjaśnił mu, kto to tak w zasadzie jest, Draco wyglądał na szczerze oburzonego. Na Merlina, nie było z nim jeszcze tak źle, żeby uciekać się do takich rozwiązań.

- Zbyt ryzykowane - dodał ciszej blondyn po tym, jak mruknął pod nosem, co myśli o tym, żeby Harry'ego dotknął jakiś mugolski partacz. - Ostatecznie, nie co drugi przechodzień ma na czole tak sławną bliznę.

Dopiero później Draco zorientował się, że ta sama droga powrotna do mieszkania zajmuje im już dwa razy dłużej niż wcześniej. I zrozumiał dlaczego, kiedy zwrócił wreszcie uwagę na bardzo powolny krok Harry'ego.

Spróbował go pospieszyć, bo nie powinni zbyt długo przebywać na zewnątrz, ale już wyciągnięcie go z Azkabanu było prostsze niż zmuszenie go do powrotu do środka. Bo za każdym razem Harry mu odpowiadał:

- Daj mi minutę.

Choć nie, Draco miał ostatnio jeszcze jedno ciężkie zadanie - pozbycie się nawyku zwracania się do Harry'ego jego nazwiskiem na prawo i lewo. Podobnie i okularnik musiał czasami gryźć się w język.

- Dwa miesiące - zaznaczył wreszcie Harry, kiedy blondyn kolejny raz popchnął go lekko wprzód - siedziałem za kratami, marząc tylko o tym, żeby stanąć pod gołym niebem. Nie będę dusił się w tym mieszkaniu, kiedy wreszcie to mogę.

- Właśnie, że nie możesz - odszepnął mu  równie stanowczo. - Wrócisz tam na resztę życia, jeśli cię złapią, rozumiesz? Nie będziemy się narażać.

Harry nie wyglądał, jakby chciał mu ustąpić i tylko wpadł w rozterkę, czy dalej mierzyć się z nim na spojrzenia, żeby udowodnić swoją rację, czy wrócić już wzrokiem do wszystkiego dookoła.

Korzystając z tego, że byli w miejscu, gdzie nie było aktualnie wielu innych osób, blondyn wziął wreszcie na chwilę jego twarz w dłonie, żeby Harry ostatecznie skupił wzrok na nim. Nawet się nie odezwał, ale okularnik w parę sekund odetchnął.

- Dlaczego uważasz, że jeśli poprosisz mnie o coś w ten sposób, zrobię, cokolwiek zechcesz? - spytał Harry trochę zrezygnowany.

- Bo zawsze, kiedy proszę cię o coś w ten sposób, robisz, cokolwiek zechcę.

Harry'emu się to nie uśmiechało, bo gdzieś za rogiem budynków przed nimi, miał wrażenie, że widział niewielki fragment parku. Ale ilekolwiek nie oddałby, żeby zostać tam na parę minut, tak bardzo też Draco dotknął go wizją zostania tu przyłapanym.

- Nie pożałujesz - dodał jeszcze blondyn, nie mając wcale zamiaru wyjaśniać, o czym mówi. Harry tylko się uśmiechnął, zanim skinął wreszcie głową i ruszył w stronę mieszkania z obiecującym:

- Mam pomysł. Ale to ty nie pożałujesz.

1

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro