55.
Harry zacisnął mocniej powieki i mimo to rozejrzał się w mroku. Było tak ciemno, że nie widział niczego dalej niż dwa kroki przed sobą. Trochę tak, jakby wokół niego rozwiały się czarne zasłony, bo coś zaszumiało obok. Wyciągnął nawet dłoń przed siebie, ale niczego tam nie było. Drgnął gwałtownie w urywanym oddechu.
Było w tym cieniu coś, co go przerażało. Może to właśnie, jak nie widział jego końca. Coś poruszyło się niedaleko i odwrócił się gwałtownie w tę stronę. I wodził tylko zagubionym wzrokiem po czerni, ją widząc jako ciężką zasłonę przed światem, ale czując, że przed nią samą nie chroni go nic. I kiedy zaczęła formować się w jakiś wyraźniejszy kształt, od którego nie potrafił oderwać oczu, z drugiej strony coś dotknęło jego ramienia.
- Uspokój się. To tylko ja, Potter. Obudź się.
Harry otworzył oczy i wydało mu się, że mimo późnej nocy jest wyjątkowo jasno. Wątpił, czy światła za tym oknem kiedykolwiek gasną. Z szybko unoszącą się klatką piersiową sam nie wstał jednak, nie drgnął nawet i rozejrzał się tylko wciąż z tyłem głowy na poduszce.
- Krzyczałem? - spytał, dostrzegając nad sobą bladą w nocnym półmroku twarz Dracona i wpatrujące się w niego uważne, szare oczy. Schował na chwilę twarz w dłoniach.
- Czułem, że jest za spokojnie - westchnął blondyn, wracając na swoje miejsce obok. Tylko chwilę jednak bezmyślnie patrzył w sufit, zanim obrócił twarz do Harry'ego i zobaczył, że taka odpowiedź niezbyt mu odpowiada. - Nie. Nie na tyle głośno i długo, żeby ktoś poza mną to usłyszał. Szybko cię obudziłem.
Harry pokiwał głową, odwracając już od niego wzrok. Złożył dłonie na piersi, wpatrując się w jeden punkt na suficie, żeby się uspokoić.
- Co to było, Harry? - usłyszał znowu szept Dracona, czując na policzku jego nieustępliwe spojrzenie. - Dawno już nie zdarzało ci się coś takiego.
- Nic mi nie jest - zbył go. - Dzięki.
Odwrócił się od niego, przodem do okna, żeby wbić w nie nieobecne, zamyślone jeszcze spojrzenie. I tak pochłonęły go własne myśli, raz oddane swojemu sennemu koszmarowi, potem nieskupione absolutnie na niczym, że nie czuł już zupełnie wciąż nieodwróconego od tyłu swojej głowy wzorku Dracona. I on jednak zamknął wreszcie oczy, kiedy Harry wciąż niewyraźnie obserwował, co dzieje się na zewnątrz.
- Harry. Co to jest?
Harry zastanowił się chwilę, o co mu chodzi, przywrócony do rzeczywistości. I wyrwany z myśli, w które to do tej pory się wsłuchiwał, uznał, że w tym pokoju wcale nie jest tak cicho, jak przed chwilą mu się wydawało. Podejrzewał, że dla Dracona mgło tu faktycznie być nawet głośno, a te co parę chwil obijające się o szyby światła wydawały mu się co najmniej niecodzienne.
- To tylko mugolskie ulice zaraz za oknem, nie przejmuj się.
Sam odwrócił się znów, lekkim uśmiechem potwierdzając swoje słowa i jednocześnie bezgłośnie zapewniając, że z nim wszystko jest w porządku. Ujął w swoją dłoń Dracona, ułożoną odrobinę poniżej ich twarzy na poduszce. Co prawda, w dzień dostali drugą, ale ani Harry, ani Draco nie wykazali się pracowitością i niczego z tym faktem nie zrobili.
Harry spojrzał na niego ostatni raz, zanim zamknął oczy. Lubił nawet, kiedy on był niewyraźnym widokiem kończącym jego dzień. Bądź, jak teraz, ocieplającym noc.
*
Kiedy Draco wreszcie zasnął, to zapadł w sen tak spokojny i głęboki, jak tylko pozwała na to zupełnie beztroska reszta nocy. A ta była tak bezpieczną i niczym niezmąconą pierwsza od paru miesięcy.
Nad ranem dopiero obudziło go coś, czego na początku nie potrafił zidentyfikować. W ogóle najpierw bardziej jeszcze we śnie niż na jawie mimowolnie to ignorował, ale to swoją nieustępliwością coraz bardziej go rozbudzało. Nie tak co prawda bardzo, żeby zaspany miał otwierać oczy, bo o tym mu się nawet nie śniło. Zresztą, nie myślał wiele i nawet zbytnio nie starał się zacząć. A od może paru minut co kilka sekund czuł na policzku coś wilgotnego.
- Harry... - mruknął nieptrzytomnie, krzywiąc się lekko, ale jednocześnie układając usta w słabym, niewyraźnym uśmiechu. Odwrócił twarz w drugą stronę, kiedy dokończył gładko, ale bardzo stanowczo: - Potter, przestań.
Zbyt zmęczony wciąż nie otworzył nawet oczu, za bardzo zaspany był nawet na irytację, bo nie pamiętał, ile tygodni temu ostatnio czuł się tak beztrosko, nie musząc spieszyć się absolutnie do niczego. Znów poczuł jednak ten sam dotyk na policzku. Właściwie nie znów, a po prostu nadal.
- Potter, naprawdę, przestań - poprosił znowu, odchylając głowę jeszcze dalej w przeciwną stronę. Merlinie, teraz naprawdę wszystko by oddał za jeszcze parę minut świętego spokoju.
Półświadomie nie chciał też jednak tak bezceremonialnie Harry'ego od siebie odpychać, więc na chwilę jeszcze odwrócił się w jego stronę, chcąc zakończyć tę sytuację sennym i słodkim przez to pocałunkiem. Tylko, na Merlina, nie był aż tak nieprzytomny, żeby w pół sekundy nie zorientować się, że to nie Harry'ego przy sobie napotkał i dotknął.
Otworzył oczy przerażony, niewiele myśląc z krótkim krzykiem gwałtownie zrywając się z miejsca i odruchowo odskakując w tył, prawie przy tym zrzucając siebie i spokojnie śpiącego za nim Harry'ego na podłogę.
- Co się dzieje?! - zawołał okularnik, kiedy tak nagłym ruchem wyrwany ze snu, sam poderwał się do siadu, zaalarmowany krzykiem Dracona odruchowo ściągając go ramionami do siebie. Poczuł pod otwartą dłonią, jak szybko biło mu serce. Obaj wbili wzrok w jedno miejsce.
Przed nimi, na materacu, na skrawku brutalnie wyrwanego mu przed chwilą spod łapek koca, siedział wyjątkowo skonfundowany kot, patrząc na nich tak ciekawsko i niewinnie, że obaj poczuli się jak na głos wyzwani od skończonych idiotów. Harry wybuchnął śmiechem, wypuszczając Dracona z ramion i nie mogąc się opanować, opadł znów na poduszkę, kiedy blondyn skrajnie zakłopotany wciąż mierzył się wzrokiem z błękitnymi oczkami zwierzęcia.
Drzwi, które, dopiero teraz zauważyli, już wcześniej były uchylone, otworzyły się już zupełnie.
- Tutaj jesteś - westchnęła Claire, zaglądając do środka i najpierw najwyraźniej dostrzegając swojego kota niż ich dwójkę. - Przepraszam - dodała z lekko rozbawionym i zażenowanym uśmiechem, podnosząc wzrok na nich. Draco, który wciąż nawet nie drgnął, znów usłyszał za sobą wyjątkowo zadowolony śmiech Harry'ego, który zaraz poczuł lekkie szturchnięcie.
Kot bardzo szybko stracił nimi zainteresowanie, zeskoczył na podłogę i zniknął gdzieś za dziewczyną. Draco przyjrzał się jej w milczeniu z braku lepszego zajęcia i z tego, jak elegancko była ubrana, wywnioskował, że właśnie wychodziła do pracy.
- Wybaczcie. Do później - pożegnała się szybko, zamykając za sobą drzwi.
Minęło jeszcze parę chwil, zanim Draco ruszył się wreszcie i spojrzał przez ramię na Harry'ego. Zmarszczył brwi, patrząc na niego z rumianymi od złości czy zdezorientowania policzkami.
- Malfoy, przestraszyłeś się kota? - spytał przez śmiech, który znowu wywołał mordujący go wyraz oczu Dracona.
- Myślałem, że to ty! - usprawiedliwił się zaraz, choć teraz i to wyjaśnienie, i to, że parę minut temu faktycznie mógł tak pomyśleć, wydawało mu się wyjątkowo głupie. Miał wielką ochotę wyrwać mu tę poduszkę spod głowy i mu nią na ten przezabawny śmiech odpowiedzieć. Tyle jedynie go przed tym powstrzymywało, że nie miał pojęcia, kiedy widział Harry'ego ostatnio w tak dobrym nastroju. - Pocałowałem go!
Harry otworzył oczy, żeby na niego spojrzeć, wciąż głupio uśmiechnięty.
- Mam być zazdrosny?
- Masz się zamknąć - uciął, zakładając ręce na piersi. Harry wstał wreszcie, podpierając się na rękach, z ramionami drżącymi jeszcze co parę sekund od urywanego śmiechu. Złożył pocałunek na jego policzku, w rekompensacie za wielce zranioną dumę.
- Tym razem to ja, jeśli miałbyś jakieś wątpliwości - dodał w międzyczasie Harry, nie mogąc nie powstrzymać. - Jesteśmy kwita?
- Nie. Jesteś mi coś winien - odgryzł się z nieprzekonaną miną, choć kiedy upomniał się o ten pocałunek na Dzień dobry i tym samym wyrównał rachunki, pozwolił sobie już, żeby głos zadrgał mu w rozbawieniu. - Uznam, że spłaciłeś dług, więc możesz zapomnieć o całej sprawie.
Harry wywrócił oczami. W życiu nie zapomni. Nie powstrzymał się jeszcze przed ostatnim, krótkim śmiechem, na co tym samym odpowiedział mu też Draco, nawet jeśli nie aż tak może zadowolony.
Minęło parę chwil, kiedy Harry się już uspokoił, a Draco doszedł do siebie po swojej... pobudce. Dopiero zorientowali się, że znów zostali w mieszkaniu sami, oprócz pewnie tego kota, który lepiej, żeby teraz znowu się Draconowi na oczy nie pokazywał. Taki stan rzeczy nawet im odpowiadał i Draco wstał wreszcie, oznajmując, że musi się w końcu ogarnąć.
- Jak ty niby chcesz to zrobić? - spytał Harry, trochę podniesionym w niedowierzaniu głosem. - Nie masz żelu do włosów.
Toteż Draco zatrzymał się w progu i z wymownie zimnymi oczami dobitnie wyjaśnił mu, co by teraz z nim było, gdyby sam miał przy sobie różdżkę i mógł jej użyć.
Wrócił po jakimś czasie, zamykając za sobą drzwi. Mokre włosy przylegały mu do skóry po obu stronach twarzy, ale jako że nie miał też innego wyboru, koszulka wciąż służyła mu ta sama. Zdecydował zresztą w międzyczasie, że będą musieli coś z tym zrobić i to jak najszybciej. Podejrzewał, że to byłby też pierwszy raz, kiedy Harry ucieszyłby się na myśl wyjścia z nim po ubranie.
- Czy mugole mają na to jakieś tajemne sztuczki? - spytał, podnosząc jedną dłoń do wilgotnych włosów. Nie oczekiwał w zasadzie odpowiedzi, chcąc tylko głośno uzmysłowić całemu światu to, jak mugole są niepraktyczni, skoro w pięć sekund nie mogą wysuszyć się zaklęciem. - Zaczekam te dwie godziny, aż same wyschną - zapewnił szybko, widząc, jak Harry otwiera usta. Odpowiedział mu wzruszeniem ramion.
- Mógłbym ci z tym pomóc - stwierdził, zastanawiając się już w duchu, jakby to było, gdyby przedstawił Draconowi mugolski wynalazek suszarki.
- Wtedy to byłoby pięć godzin - ocenił z krzywym uśmiechem. Harry odwzajemnił mu się tym samym.
- Wybacz te mało arystokratyczne warunki.
- Obawiam się, że jako arystokratę wykluczono mnie już kiedy w Proroku pojawiło się pierwsze nasze zdjęcie.
Harry uniósł dłonie w poczuciu niesprawiedliwości.
- Czyli tak czy inaczej to moja wina?
Draco wzruszył ramionami, bo bardzo ciężko było mu się nie zgodzić.
Korzystając z tego, że Harry, siedząc na krańcu materaca, jeszcze rąk nie opuścił, przelotnie zacisnął dłoń na tej jego, przechodząc obok. Większe poczucie wyjątkowości dawało mu to niżeli nawet czysta krew.
- Wybrałeś sobie półmugola, to teraz za to płać - dokończył z tym samem uśmiechem co od samego rana Harry.
- Nie jesteś półmugolem - poprawił go powoli, jakby to była sprawa wagi złota. - Jesteś półkrwi.
- Półkrwi znaczy półkrwi czarodziej - przytaknął. - Druga połowa to twoim zdaniem co? Pufek pigmejski?
Draco uśmiechnął się pod nosem, ale zadbał o to, żeby Harry tego nie zauważył.
- Mam być szczery?
- Nie bardziej niż zwykle.
- A co do tego, co stało się w nocy - dodał Draco po tym, jak zbył go krzywym uśmiechem. Zajrzał w międzyczasie do plecaka Harry'ego, zanim wrócił do niego i podał mu coś w dłoni. - Masz. Podobno pomaga.
- Draco - zaczął, nie będąc pewnym, czy lepszą odpowiedzią nie byłby znów śmiech, kiedy zauważył, co blondyn mu podawał. - Naprawdę pomyślałeś sobie, że lepiej będzie wziąć dla mnie czekoladę niż, nie wiem, choćby jakieś ubrania?
Blondyn wzruszył ramionami, zanim obszedł łóżko dookoła i bezceremonialnie zajął sobie wygodnie jego drugą, większą część.
- Po spotkaniu z dementorami zawsze ci pomagała. Ta czekolada jest właściwie twoja - dodał zaraz, widząc już po oczach Harry'ego, że zamierzał setny raz tego dnia, który jeszcze nawet dobrze się nie zaczął, podziękować mu. Bo nie wiedział też, jak ma mu na to odpowiadać. - Zawsze trzymasz słodycze po półkach. Nawet to rozumiem, kiedy jeszcze byłeś aurorem i często wyjeżdżałeś, ale teraz? Po co ci szuflada czekolady? Żeby objadać się za biurkiem do spółki z Weasleyem?
Harry odwrócił się do niego gwałtownie, żeby później przekrzywić lekko głowę i spojrzeć na niego niemal z urazą.
- Za kogo ty mnie masz? Do tego mamy szafę czekoladowych żab.
I Draco uniósł lekko brwi, mierząc go wymownie wzrokiem, bo sylwetka Harry'ego mówiła co innego. Rozbawili się jednak wzajemnie tymi spojrzeniami, toteż pierś znowu drgnęła im w swobodnym śmiechu. Harry tym razem zresztą szybko się uspokoił.
Wpadli parę minut później na pomysł, żeby lepiej zobaczyć to mieszkanie, skoro już zostali w nim sami. W zasadzie pomyślał o tym Harry, który kolejnego dnia siedzenia w jednym pomieszczeniu nie mógł już ścierpieć. Zwłaszcza, że czoła i policzków nie miał już rozpalonych, a i ogólnie czuł się lepiej.
Ledwo zeszli ze schodów, kiedy Draconowi rzuciło się coś w oczy przy ścianie naprzeciw. Coś, co stało na ciemnym biurku, i na czego widok złapał Harry'ego za rękaw, żeby go zatrzymać.
- Co to jest? - zapytał, wolniej przy ostatnim słowie, bo zaczął wodzić wzrokiem po całym pomieszczeniu, coraz więcej odnajdując w nim rzeczy, które zdały mu się dziwaczne. Wrócił jednak spojrzeniem do tej pierwszej, chcąc, żeby Harry zrozumiał, o co pyta.
- Mugolski komputer. Są strasznie drogie. Przynajmniej były jeszcze kilka lat temu. Ale, wiesz, czego się nie robi dla Dudziaczka - zironizował, wywracając oczami, zanim zatrzymał je na Draconie. Poczuł wcześniej, że i on się w niego wpatruje.
- Nie cierpisz go bardziej, niż nie cierpiałeś mnie, racja?
Harry pokręcił głową, ale zastanowił się krótką chwilę.
- Nie. Aż tak to nie.
Zatrzymali się tu jeszcze na chwilę i mimo że kiedy Harry rozglądał się po tym mugolskim mieszkaniu, poczuł, jak Draco otacza go ramieniem, nie podobało mu się to, co widział. Poczuł się w pewien sposób pusty, w bardzo wielu miejscach, tak jak tym pomieszczeniom na każdym kroku brakowało czegoś, co pamiętał z Nory, pierwszego domu czarodziejów, jaki w życiu zobaczył, i co znał na co dzień ze swojego.
Jeśli nawet było przytulne i dobrze urządzone, to mimo wszystko kategorycznie niemagiczne - i Harry'ego poranny nastrój opuścił nieznacznie. Tym bardziej, kiedy myślał, że za swoim wyrokiem może będzie musiał zostać kiedyś w takim na stałe. I co, jeśli nie uda się tego zmienić?
Ruszyli się wreszcie z miejsca i niedaleko, bo na blacie przy kuchni parę korków dalej znowu coś ich zatrzymało. Leżały tam dwa talerze i po tym, jak były nietknięte i ułożone, wywnioskowali, że ktoś zostawił je tutaj jako śniadanie dla nich. Harry'ego w dziwny sposób to zaskoczyło, bo poczuł się trochę tak, jak kiedy dwanaście lat temu w Hogwarcie nagle odkrył, że dostał coś na Gwiazdkę.
- To jest... zimne - stwierdził Draco, kiedy zbliżył do jedzenia dłoń. Harry mimowolnie się uśmiechnął.
- Czego się spodziewałeś? - spytał, obserwując, jak Draco powstrzymał w połowie już wykonany odruch sięgnięcia po różdżkę, której nie miał przy sobie.
Draco odwrócił się w jego stronę, postanawiając najwyraźniej poczekać z założonymi rękami, aż Harry w takim razie coś z tym zrobi. Weszli więc do otwartego pomieszczenia obok, ale Harry zatrzymał się tuż za progiem.
- Ostatni raz stałem w mugolskiej kuchni sześć lat temu! - usprawiedliwił się, niepewny do końca, co ma teraz zrobić.
- Czyżby? - zironizował w odpowiedzi.- Ja dwadzieścia trzy, czyli, jeśli byś nie skojarzył, nigdy.
Harry rozglądał się tu jeszcze chwilę, czując na sobie niemal ciągłe spojrzenia Dracona. Parę minut mu to zajęło, żeby wreszcie, intuicyjnie co prawda, ale sobie poradzić. Na tyle dobrze nawet, że Draconowi, który nie do końca załapał chyba cały proces, udało się nawet gorącym talerzem poparzyć, zanim Harry zdążył go o tym uprzedzić.
Wrócili więc do swojego pokoju, żeby tam zjeść przy blacie przypominającego stolik biurka - przy, bo służył im tylko do tego, że Draco siedział na jego brzegu, bo i Harry swoje śniadanie trzymał na kolanach, żeby na krześle móc odwrócić się w stronę okna.
- Draco... - zagadnął go nagle Harry, słyszalnie czymś przejęty. - Czy my ich nie narażamy? Tych mugoli? Koniec końców ukrywają dwójkę uciekinierów.
Draco skinął na to głową, odkładając talerz na bok, zanim spuścił wzrok na Harry'ego.
- Nieświadomie - dodał. - Do tego, jak powiedziałeś, to mugole, więc procedury w takim przypadku są nieco inne niż wobec czarodziejów. Ministerstwo będzie mogło ominąć formalności dotyczące podania Veritaserum, bo i tak po skończonym przesłuchaniu będą musieli zmienić im pamięć. A pod wpływem eliksiru prawdy nie skłamią, mówiąc, że o niczym nie wiedzieli.
- Ty też to przemyślałeś - stwierdził Harry po tym, jak chwilę wpatrywał się w niego z nieukrywanym rosnącym podziwem. - Wiesz, czasem, to się ciebie trochę boję.
Draco schylił lekko głowę jak na wybitny komplement.
- Więc ciesz się, że masz mnie po swojej stronie.
- Cieszę się, Draco - zapewnił, odkładając wszystko, co miał w rękach, po to jedynie, żeby móc położyć dłoń na jego kolanie. - Cieszę. Ale, jak myślisz... Co my zrobilibyśmy, gdyby w naszym domu pojawiła się para mugoli?
- Gdyby w naszym domu pojawiła się para mugoli, próbujących nam wcisnąć, że są czarodziejami i że są tu, bo nie mają pieniędzy na świstoklik, licencji na teleportację ani nic przy sobie, bo zgubili bagaże? - dopytał, próbując sobie wyobrazić odwrotną do ich własnej sytuację.
- Coś w tym stylu - zgodził się z rozbawionym uśmiechem. - Co wtedy?
- Nic - stwierdził krótko - bo bym nie otworzył.
- Bo każdy, kto stoi przed naszymi drzwiami, to potencjalnie mugol?
- Albo dziennikarz - dopowiedział Draco, krzywiąc się niechętnie. - Nie wiem, co jest gorsze.
- Draco, na Merlina - przerwał mu Harry, choć sam nie wiedział, czy to miało być upomnienie, czy zabrzmiał na rozbawionego tak, jak faktycznie był.
- Harry - przedrzeźnił go. Oparł dłonie na blacie po obu swoich stronach, uważając instynktownie, żeby nie potrącić ich talerzy. Puste jeszcze nie były, ale sądząc po tym, jak zajęci swoją rozmową wymienili się spojrzeniami, to było już na tyle z ich śniadania. - Wydaje mi się, że mugole nie wzywają przy pierwszej lepszej okazji Merlina.
- Może i nie - przyznał. - Ale co niby mówią?
- Ty mi powiedz. Mieszkałeś z mugolami szesnaście lat, Dursleyowie musieli jakoś mówić w twojej obecności.
Harry spuścił na chwilę wzrok, żeby się zastanowić, zanim znów podniósł na niego oczy, które wyraźnie mówiły, że na coś wpadł.
- Wolisz "Wstawaj, cholerny smarkaczu!", czy "Złaź mi z drogi, łajzo!"?
Jeśli nawet Harry żartował, to szybko zorientował się, że mógł pomyśleć, zanim coś powiedział. Nie chciał tego, ale oczywiście udało mu się w dwie sekundy pozbawić Dracona uśmiechu.
- Uważaj, co mówisz, bo nawet tobie nie pozwolę cię obrażać - powiedział powoli, tym samym w ten nieprzyjemny sposób, w jaki zwykł mówić do wszystkich, a od kiedy się pogodzili, niemal tylko do Harry'ego nie.
Okularnik wcale na to jednak nie spochmurniał i kiedy przyjął jego wyciągniętą do siebie dłoń, nie opierał się temu, jak Draco pociągnął go w górę, na miejsce obok siebie. Harry otoczył go tylko ramieniem, umyślnie go w tym uprzedzając.
- Jak to jest, Draco, że ty sam jesteś aroganckim cynikiem, a tak bardzo irytuje cię, kiedy ktoś inny zachowuje się tak samo?
Harry nie do końca tego się spodziewał, ale oczy Dracona nie straciły na powadze zupełnie, kiedy wzruszył ramionami.
- Po prostu jestem też hipokrytą.
- Dopiszę do list twoich zalet.
Draco prychnął pod nosem, ale Harry widział, że odzyskał humor.
- Harry - zagadnął go po paru chwilach, przyglądając się ich niedokończonemu, zimnemu już znowu śniadaniu. - Jak jest u mugoli z sokiem dyniowym? - spytał, a kiedy Harry uśmiechnął się tylko wymownie i długo nie odpowiadał, dodał: - Zresztą, musisz chyba... wytłumaczyć mi to wszystko - dokończył zażenowany, jak nic o tym zupełnie innym od swojego świecie nie wie, jak najprostsze rzeczy były dla niego niezrozumiałe.
- Jasne - przytaknął od razu, jakby już od jakiegoś czasu się takiej prośby spodziewał. - Więc, mój drogi, mugoloznawstwo lekcja pierwsza...
****
Harry bardzo długo obserwował zachód słońca, jakby nie widział niczego innego, tkwiąc w zupełnym bezruchu. Robił to w niejakim napięciu, które jednak zostawało gdzieś w jego piersi, nie pokazując się na zewnątrz. W niejasny sposób, z którego nie zdawał sobie nawet sprawy, im więcej granatu było na niebie za oknem, tym bardziej on czuł się tu nieswojo i zupełnie nie na swoim miejscu. Draco wyszedł gdzieś parę minut temu, ale Harry nawet o nim nie myślał. O niczym, w zasadzie, chociaż jednocześnie we własnych myślach pogrążony był bardzo głęboko.
Nie wiedział, czego się w tym półmroku doszukuje i raczej może chciał po prostu upewnić się, że nie ma w nim niczego, czego się obawiał. Cokolwiek to nie było, bo nie znał do tej pory tak nachalnego uczucia pustego lęku, niewynikającego z niczego, które zostać mu musiało po czasie, który spędził w Azkabanie.
Chciałby powiedzieć, że czuje się szczęśliwy, teraz, kiedy nie był już ani sam, ani czymkolwiek tu zagrożony, po tak dobrym dniu - i nie potrafił. I z tych samych powodów nie umiał powiedzieć też, że tego szczęścia mu brakuje. Zresztą, wcale nie chciało mu się o tym myśleć.
Usłyszał, jak za nim uchylają się drzwi, ale nie zwrócił na to uwagi. Draco też nie od razu się odezwał, dopiero kiedy, mając wrażenie, że Harry wcale go nie zauważył, zajął sobie miejsce kawałek za nim, a on nie oderwał nawet policzka od poduszki. Przechylił się trochę nad nim, żeby na niego spojrzeć.
Harry leżał zwrócony w stronę okna, z twarzą niewyrażającą absolutnie nic, co samo już w sobie przykuło jego uwagę, bo u Pottera raczej czegoś takiego nie widywał.
Draco westchnął, ale wyprostował się, wrócił na swoje wcześniejsze miejsce i położył tylko dłoń na jego boku. Nie chciał pytać, co się stało, bo sam potrafił sobie odpowiedzieć. Domyślił się, że teraz na pewno nie stało się nic, a Harry'ego dręczy jeszcze po prostu to, co już się wydarzyło i co działo się przez ostatnie dwa miesiące. I nie chciał męczyć go niepotrzebnymi wyjaśnieniami, których złożyć w słowa i udzielić mu Harry pewnie wcale by nie potrafił.
- Jestem - mruknął tylko, nie prostując zupełnie, o czym mówi, bo tego z kolei domyślił się niemal machinalnie Harry. I podejrzewał, że blondynowi bynajmniej nie chodziło o to, że już wrócił do pokoju. Nie chciał niepotrzebnych tłumaczeń i odpowiedział mu tylko równie krótko:
- Dziękuję, że jesteś.
Cokolwiek Draco nie miał na myśli, to faktem było, był tu już z powrotem. I nagle Harry uśmiechnął się słabo, może nawet niechętnie, bo ochoty do śmiechu wcale nie miał, ale poczuł, że razem z blondynem jemu samemu wróciło sporo z tej części siebie, której tak jeszcze przed chwilą mu brakowało. Tej, która pozwalała mu być pełnym nadziei w swoim smutku. Nie powiedział tego na głos. Draco nie musiał wiedzieć, że był mu teraz tak potrzebny, że w zasadzie niezbędny.
- Dlaczego jesteś? - spytał za chwilę Harry, kiedy odwrócił się w jego stronę i podniósł na niego dziwnie zmęczone oczy. - To znaczy... dlaczego wróciłeś? Ja cię zawiodłem. Ty przeszedłeś wszystkie moje nadzieje.
- Może z egoizmu - wzruszył ramionami, przyznając to jak oczywisty domysł.- Po prostu musiałeś mieć kogoś do pomocy, a ja nie mogłem rozdzielić się z tobą na znów nie wiedząc ile. Musiałem też dotrzymać słowa. Prosty rachunek. Wszyscy skorzystali. Szlag by mnie trafił, Potter, bo nie myśl, że tylko ty byłeś przez ostatnie dwa miesiące sam.
- Rachunek - powtórzył po nim z lekkim uśmiechem. - Teraz obaj jesteśmy sami - zauważył Harry, słyszalnie wcale nie mając o to pretensji. Draco nawet się na to uśmiechnął, chociaż może niezbyt radośnie. Mimo wszystko bardzo podobało mu się zupełnie inne znaczenie, jakie Harry nadał jego słowom.
- I jakiś czas pewnie jeszcze będziemy - przypomniał, prostując się bardziej, kiedy poczuł i zobaczył, że Harry opiera się o jego bok. - Nikt prócz Blaise'a nie wie, gdzie jesteśmy.
- A twoi rodzice? Mówiłeś, że to oni pomogli ci się skontaktować z tą twoją ciotką.
- Właściwie rozmawiałem tylko z matką - sprostował, zanim wyjaśnił jeszcze: - Ona nienawidzi cię trochę mniej niż mój ojciec. Ale jestem pewien, że i on już wie, i że oni oboje na razie nie powiedzą słowa - dokończył, kiedy Harry na jego ostatnią uwagę mruczał jeszcze posępne Miło słyszeć. Poza tym jednak odpowiedzi nie dostał, toteż rozmowę dokończyła cisza. Taka przynajmniej na miarę możliwości centrum wielkiego miasta, do czego blondyn jeszcze nie przywyknął.
Mimo to, potrafił się tu poczuć niespodziewanie dobrze. W miejscu, gdzie Harry faktycznie był tylko Harrym i nikim więcej, a on jedynie mającym całe dnie na wpatrywanie się w niego, kiedy swobodnie mógł trzymać go za rękę... mugolem. Może ta ostatnia część psuła mu cały urok sytuacji.
Ale, zresztą, zbyt dawno nie miał dla Harry'ego tyle czasu i za wielkim spokojem wciąż jeszcze się z nim wzajemnie dzielił, żeby przejmować się czymkolwiek znajdującym się poza tym niedużym pomieszczeniem. Na Merlina, wciąż jeszcze samemu sobie nie wierzył, że wszystko poszło pomyślnie - i Harry był przy nim znowu w jedynym miejscu, w którym być powinien. Zresztą, sam ciągle nie przestawał mocno przytrzymywać go ramieniem przy sobie, gubiąc w tym swoją tęsknotę.
Widział co prawda, jak Harry co chwila ucieka wzrokiem i ledwo zauważalnie odwraca się w stronę okien. Nie dziwił się, że ciągnęło go na zewnątrz - ale nawet dla jego wytęsknionego zadowolenia Draco nią miał zamiaru ryzykować teraz jego bezpieczeństwa.
- Chcesz powiedzieć mi coś jeszcze? - spytał nagle po kilku minutach, nie wiedząc samemu, jak inaczej miałby pomóc mu na ten nastrój, tracący na radości wraz z szarzejącym na dworze niebem. Harry kiwnął głową, zanim przechylił ją w tył, żeby móc podnieść na niego wzrok.
- Byłeś tam i jesteś tutaj moją magią.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro