Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

42.

Nad Azkabanem wezbrały czarne, deszczowe chmury i szum kropel wody wypełniał niewyraźnym echem jego puste korytarze.

Harry szeptał Draconowi coś na ucho i mimo że coś tak delikatnego nie było zwykłym elementem nieustającego w Azkabanie nieodgadnionego szmeru, to wciąż stawał się jego częścią wśród innych samotnych pomrukiwań i bełkotów przez sen.

- Daj spokój, Harry - zbył go, odsuwając się na tyle, żeby móc na niego spojrzeć. Potter wywrócił oczami, ale postanowił na razie zostawić to, o czym mówili dotychczas i zapytać o coś, co nagle przyszło mu do głowy.

- Od kiedy tak często mówisz do mnie po imieniu?

- Zauważyłeś - mruknął w odpowiedzi. - Sam nie wiem. Widzimy się tak rzadko, że nie mam czasu na kreatywność. Myślałem, że wolisz, kiedy mówię do ciebie w ten sposób.

- Draco, akurat jeśli o ciebie chodzi, nie zależy mi na słowie, tylko tonie.

Draco uśmiechnął się krzywo.

- Całe szczęście, Potter.

- Dlaczego dzisiaj jesteś tak wcześnie? - spytał po chwili Harry. Draco zmarszczył brwi.

- Skąd wiesz, która jest godzina?

- Nie wiem. Ale strażnicy z nocy zwykle zmieniają się około poranka.

Harry poczekał chwilę, nie zapominając o swoim wcześniejszym pytaniu. Nie chciał go ponaglać, bo odkąd się znali, wiele miał czasu, żeby zauważyć, że jeśli spokojnie się na jego odpowiedź zaczeka, przypominając mu o oczekiwaniu na nią tylko spojrzeniem, podczas tej krótkiej chwili Draco poważniał i zwyczajowa, nawet jeśli nieszkodliwa, arogancja jego głosu na moment ten ton opuszczała.

- Długo nie mogłem zasnąć - przyznał wreszcie, tak cicho, że choćby ktoś przycisnął się do krat, i tak nic by nie usłyszał. - Nie wiem, co działo się przez następne parę godzin, ale obudziłem się w środku nocy i...

- I? - dopytał w miarę swoich możliwości spokojnie, widząc, że Draco zacisnął lekko usta i nie wie, czy mówić dalej.

- Nie było cię. Nie wiedziałem, co się z tobą dzieje. A ja zdezorientowany bałem się, że coś złego. Chciałem się upewnić, że nic ci nie jest. Dlatego jestem tak wcześnie. Koniec opowieści.

- Jeśli ci to pomoże, miałem podobny sen.

- To nie był sen. Raczej myśl, przez którą spanikowałem, bo ledwo przytomny nie potrafiłem sobie na nią odpowiedzieć. Nie żebym potrafił później. Jestem pewien tego, co się z tobą dzieje, tylko, kiedy tu z tobą jestem. Po prostu powiedz mi znowu, że panikuję - dokończył, chcąc już bardzo tę rozmowę uciąć. Harry dotknął nagle jego ramienia.

- Kiedy ci coś takiego powiedziałem? - spytał, nie do końca rozumiejąc, co ma znaczyć to znowu. Draco już nie odpowiedział. Sam zastanowił się, czy w ostatnim złym samopoczuciu sobie czegoś nie dopowiedział. - Draco, jeśli ja mógłbym stąd wyjść, ile razy zacznę się martwić, czy wszystko z tobą w porządku, to w ogóle by mnie tu nie uświadczyli. Nie panikujesz. Jeśli już o tym mówimy, co z Ronem i Hermioną?

Draco zmieszał się, ale nawet Harry w swoim doświadczeniu tego nie wyłapał.

- Wiesz... - zaczął Draco, zastanawiając się na prędce, czy łatwiej będzie mu płynnie zmienić temat, czy udawać, że nie zrozumiał pytania.

- Bo ty to niby wiesz, co trzeba zrobić! - żachnął się Ron, poirytowany już nie dość, że samą Malfoya obecnością, to jego przemądrzałością w sprawach Harry'ego. Draco ledwo zdążył otworzyć usta, żeby mu odpowiedzieć, kiedy Weasley mówił dalej: - Na Merlina, przepraszam, że zapomniałem, z jakim mistrzem zbrodni mamy do czynienia! Przecież ułożyłeś drogę swoim kolegom prosto do Hogwartu pod nosem samego Albusa Dumbledore'a! Gratulacje! - zawołał, zanim teatralnie znieruchomiał nagle z uniesionymi dłońmi. - Nie, czekaj. To nie było przypadkiem tak, że on o wszystkim wiedział, tylko się nad tobą zlitował i dlatego cię nie wydał?

- A czy to nie było przypadkiem tak - odciął się Draco, lekceważąco zakładając ręce na piersi - że kiedy mianował cię prefektem Gryffindoru, Weasley, to dlatego, żeby Potterowi nie dokładać obowiązków, a nie dlatego, że to ty byłeś dobry?

- Tak? To spójrz sobie na nas teraz! Ja...

- Twoim największym osiągnięciem to jest wżenienie się między znaczących ludzi - przerwał mu. - Gdyby nie to, że twoja dziewczyna jest ministrem magii, znaczyłbyś tyle samo, ile kiedyś przez całe swoje życie.

Ron poczerwieniał na twarzy, kiedy Draco wmieszał do tego jeszcze Hermionę.

- Hermiona nie zawsze była ministrem...

- A nie pomyślałeś, że przyjęli cię tu z otwartymi ramionami tylko dlatego, że towarzyszyłeś w walce Harry'emu Potterowi? Dlatego że to on mówił, że się nadajesz? I kto tu nad kim się zlitował, Weasley?

Draco widział, że Ronowi brakuje powoli słów, ale pierwszy raz nie poczuł się z tym najlepiej, bo, bardziej niż przejmowanie się kłótniami z Weasleyem, leżała mu na sercu sprawa Harry'ego.

- Nic o mnie nie wiesz, Malfoy!

- Harry czasem mówi o tobie więcej, niż bym sobie życzył.

Ron prychnął głośno.

- Wzajemnie.

- Nie jestem głupi, Weasley. Potter nie powiedziałby ci nic, o czym nie chciałbym, żebyś wiedział.

- Mogę powiedzieć to samo - zapewnił Ron, gratulując sobie w duchu, że to jedno zdanie Dracona tak sprawnie obrócił przeciw niemu.

- Nie martw się. Nic się od ostatniego razu nie zmieniło - odpowiedział powoli Draco, samemu wiedząc tylko, jak bardzo wymijająco. Harry pokiwał głową, od niego akurat nie oczekując więcej na temat Rona i Hermiony.

Ale to był ostatni raz, kiedy Draco widział go tak opanowanego i rozmownego. Nie znał do końca tego przyczyny, ale Harry chyba przeszedł swoją pierwszą granicę i od tej chwili markotniał coraz bardziej.

Niepokoił się. A w towarzystwie Dracona to do tej pory było coś jak niecierpliwe oczekiwanie, niekoniecznie już strach.

Mimo że to nie na przesłuchanie czekali, ale na jego koniec. Harry chętnie by je ominął. Nie miał zbyt wiele nowego do powiedzenia. Właściwie to pojawiło się parę rzeczy, których powiedzieć absolutnie nie mógł i musiał na to uważać.

Pół sam wspomniał, pół Draco sam się domyślił, że coraz bardziej martwi i zastanawia go to, co tak długo trwa, że za tydzień zaczynał się czerwiec, a on wciąż siedział tu bez żadnych wiadomości.

Malfoy oczywiście tego nie zostawił i w związku z tym udało mu się nawet nie pokłócić z Ronem, chociaż dyskusja często blisko tego krążyła:

- Potter nie może tam siedzieć w nieskończoność, bo my nie potrafimy znaleźć niczego na jego obronę - żachnął się ostatnim razem, kiedy rozmawiali. - Na jedno wychodzi!

- Dobra - przytaknął Ron, unosząc ręce, jakby szukał między nim a Draconem kompromisu. - To wyobraź sobie, Malfoy, że teraz Wizengamot każe Harry'emu wytłumaczyć się z tej blizny na ramieniu. Co powiemy? Że skaleczył się pergaminem, jak coś czytał, co oczywiscie robi całymi dniami, czy może sam rozciął się zaklęciem, bo pomylil sobie siebie z marchewką? To dosyć proste. Jeśli przyspieszymy jego przesłuchanie i pójdziemy na nie z tym, co mamy, w najlepszym wypadku, mówię - w najlepszym - przełamią mu różdżkę, a Harry tego nie zniesie. Jeżeli zaczekamy z oficjalnym przesłuchaniem, żeby znaleźć coś, co ostatecznie przekonałoby Wizengamot o jego niewinności, Harry niewiadomo ile spędzi jeszcze w Azkabanie i tego też nie wytrzyma.

Jak na oko Dracona, to on wcale nie wyglądał, jakby chciał dodać coś jeszcze i podjąć jakąś decyzję, toteż spojrzał na niego z niechęcią.

- Tak szybko straciłeś nadzieję, Weasley?

- Nie - zaprzeczył i rozglądnął się wokół, zanim z większą uwagą utkwił jakby pytający wzrok w Draconie. - Po prostu mówię, że nie osiągniemy nic racjonalnymi ścieżkami.

Draco czuł, że Ron bardzo czeka na to, co odpowie, z nadzieją, że się z nim zgodzi, ale też nie do końca w to wierząc.

- Ja też o tym myślałem - przyznał poważnie. Ron uśmiechnął się krzywo, ale z pewnym porozumieniem.

- Mimo wszystko trzeba najpierw spróbować - zaczął po chwili Ron, lżejszym już tonem, jakby zaczynał zupełnie inny temat. - Ja pogadam z Hermioną. Ty będziesz musiał o wszystkim, co my ustalimy, powiedzieć Harry'emu.

- Skąd to zaufanie, Weasley? - spytał, z większą ciekawością w oczach niż ironią na ustach.

- Nie bój się. Zawiedź to zaufanie i będziesz jeszcze marzył, żeby trafić tylko do Azkabanu.

I Draco pierwszy raz poczuł, że los Harry'ego tak bardzo leży w jego rękach. I jego samego również.

Harry'emu jednak ta myśl wcale się nie podobała, choć nie wiedział, kiedy przestał uważać obiecaną mu pomoc Dracona za coś, na czym mógłby do końca polegać.

Czasem miał jego słowa za obietnicę niepiśmiennego, że przepisze od nowa całe niebo z wszystkimi gwiazdami - takiemu można co najwyżej życzyć powodzenia, a na pewno nie wierzyć.

Tęsknota do świata na zewnątrz, mieszając się z desperacją, ciągle tylko rosła, aż w końcu i Draco nie był w stanie przesłonić jej i zahamować. Po prostu była większa niż cokolwiek, co on mógł mu dać i nad wszystkimi zapewnieniami, chociaż one same w sobie zdawały się być chroniącymi go murami, po prostu się przelewała.

Draco się starał, ale po tylu dniach i on czasem nie umiał, a może i nie chciał go zrozumieć. Choć cierpliwość stracił tylko raz.

- Twoje życie jest zbyt wiele warte - szepnął Harry'emu któregoś razu, kiedy znów był u niego. Wszystko na dowód tego, żeby zrozumiał, że nikt nie pozwoli mu zostać w Azkabanie.

Harry parsknął sztucznym śmiechem, na co Draco drgnął lekko, mocniej ściskając jego dłoń. To nie był jego gładki, przyjemny dla uszu śmiech, który Malfoy znał. Zresztą, to nie była reakcja, jakiej by się po swoim Harrym spodziewał.

Zanim tu trafił zawsze rumienił się lekko na takie jego słowa. Tym razem zdawał się Draconowi być ponad nimi i niejako umniejszać ich znaczenie. To też nie było do niego podobne. Przecież zawsze bawiło go to, że choćby Malfoy słodził mu cały dzień, to zawsze zupełnie poważnie.

- Ja nie miałem dożyć tego dnia, Draco. Sam Wiesz Kto miał mnie zabić, kiedy miałem siedemnaście lat. Tak było to zaplanowane. Nic z tego, co stało się później, wcale nie było mi przeznaczone. Moje życie wart jest tyle, ile dni zostanie mi z niego po odsiedzeniu wyroku. Obawiam się, Draco, że to nie będzie wiele. Jeśli w ogóle odbije się od zera.

Draco w pierwszej, długiej chwili poczuł się jak pod lodowatą wodą, gdzie niemożliwe jest wzięcie kolejnego oddechu.

- Przestań, Harry - poprosił, chociaż brzmiało to niemal jak rozkaz. Nigdy więcej nie chciał słyszeć od niego czegoś takiego. - Przestań.

Tak bardzo przypominał Draconowi Syriusza, o którym Harry mu opowiadał. Bo kiedy już chciał z kimś porozmawiać, to zwyczajnie i rzeczowo, wiedząc dobrze, o czym mówi. Ale z taką goryczą w głosie, myślami wymieszanymi tak, że złe zawsze wygrywały nad dobrymi.

- Nie pocieszaj mnie - rzucił Harry, odwracając od niego wzrok. Patrzenie na bladą twarz Dracona bolało go tak, jak oglądanie czegoś, co już mogło się mieć, ale co straciło się w ostatniej chwili i nawet mimo że było tuż obok, już nie mogło się tego dosięgnąć. - Ja nie potrzebuję fałszywej nadziei.

- Nadzieję zawsze można mieć. Nie ty to mówiłeś?

- Ja tylko powtarzałem Dumbledore'a. Ale, jak wiesz, nawet on nie zawsze mógł wyjść ze wszystkiego obronną ręką.

Spojrzał krótko na Dracona i zmarkotniał jeszcze bardziej.

- Zależało ci na nim tak samo jak jemu na tobie, Harry, wiesz o tym, Mnie też zależy. I spróbuję wyciągnąć cię z tego, w co się wpakowałeś.

Silił się na spokojny ton, ale patrząc na odwróconą od siebie twarz Harry'ego i samemu czując się tak, że miał ochotę jedynie stąd uciec, nie miał siły już opanowywać drżenia głosu.

Harry zerwał się nagle, patrząc na niego tak, jakby Draco właśnie go oskarżył.

- Ja?! - krzyknął, od razu zwracając na siebie uwagę strażnika, którego szybkie kromi usłyszeli. - Ktoś mnie w to wrobił, nie prosiłem się o to! A co ty możesz z tym zrobić, Malfoy? Poskarżenie się ojcu nie rozwiąże wszystkich problemów! Przestań mi wciskać, że wyjdę stąd przed przesłuchaniem, przestań przysięgać, że wyjdę po nim, bo jakimś cudem wszystko udowodnicie! Zamknęli mnie z jakiegoś powodu i z tego samego zamkną mnie znowu!

Draco miał już dość. W obcym, rozpaczliwym miejscu, nie mogąc polegać ani na Harrym, ani nawet na sobie, bo wszystko w nim wręcz krzyczało ze strachu. Rozejrzał się wokół rozbieganymi oczami i te wszystkie ciemne mury tak go nagle przeraziły, że nie umiał już wrócić wzrokiem do Harry'ego. Nie chciał znów słyszeć jego krzyku. Zresztą, co miał zrobić, kiedy nawet on już w niego wątpił?

Strażnik stał już przy nich, ale nie odezwał się, jako że i Harry zacisnął mocno usta i odwrócił i od niego, i od Dracona głowę. Dopiero sprzypnięcie krat oznajmiło okularnikowi, że blondyna już tam nie ma.

Obrócił się szybko, przebiegając po wszystkim wokół wzrokiem, ale spotkał się jedynie z ciemnymi oczami strażnika, w których nie znalazł ani współczucia, ani pobłażania - jedynie chłodną wyższość.

Wciąż zły, zaklął tylko, ukrywając twarz w dłoniach - bo też co więcej mógł zrobić? Nawet jeśli zupełnie nowe było dla niego uczucie, które rozerwało mu pierś po tym, jak Draco po prostu wyszedł.

Teraz Draco już od parunastu minut błąkał się niedaleko domu Pansy - dziewczyny nie było w domu, kiedy zapukał do jej drzwi. Z okropnego rozczarowania i jeszcze gorszego żalu uderzył wtedy zaciśniętą dłonią o ścianę domu na wysokości swojej głowy, którą też do niej przycisnął. Głupi przypadek, który wziął do siebie poważnie. Ten dzień był już tak zły, a na dodatek teraz nie było jeszcze tej, która obiecała mu zawsze czekać na niego z pomocą.

Wciąż piekły go policzki, ale zanim Pansy wróciła, zdążył już ochłonąć. Minutę czy dwie wcześniej usiadł pod jakimś drzewem, opierając się o nie, bo też nie mogąc ustać na nogach. Tak cholernie żałował, że uciekł, że zostawił Harry'ego samego - i dręczyła go przeklęta myśl, że nie może już dziś do niego wrócić, że będzie mógł porozmawiać z nim dopiero rano, dopiero wtedy wszystko mu wyjaśnić.

Zaciskał ramiona splecione na piersi, bo serce wciąż biło mu bardzo szybko, niecierpliwie każąc mu natychmiast wstać i za wszelką cenę porozmawiać z Harrym. I jednocześnie nadal drżał lekko na myśl, że miałby wrócić między lodowatą mgłę wokół Azkabanu.

Może jednak wcale nie był jeszcze tak opanowany, jak mu się wydawało.

Pansy stała już tuż przy swoich drzwiach, kiedy go zauważyła. Raczej nie było to ciężkie, bo jego wyjątkowo jasne włosy łatwo było na tle ciemnej kory dostrzec.

- Draco! - zawołała, chociaż początek jego imienia wymówiła głośniej, ciszej kończąc. Uniosła przy tym dłoń, jakby chciała mu pomachać albo po prostu zwrócić na siebie jego uwagę. Ściągnęła jednak brwi i przyspieszyła kroku, bo ledwo na nią spojrzał i wcale nie odpowiedział.

Usiadła przy nim, kładąc dłoń na jego ramieniu.

- On mnie wykończy - jęknął niewyraźnie.

- Potter? - dopytała z niezrozumieniem. - Czy Azkaban?

- Azkaban, Potter - powtórzył po niej - wyliczaj dalej i wybierz sobie - rzucił, w czyjejś obecności czując się znów tak, że choćby Pans kazała mu się teraz podpisać, to prędzej by się rozpłakał, niż postawił chociaż jedną kreskę piórem.

Odgarnęła mu włosy z czoła, obserwując go najpierw, czy jej na to pozwoli, a po tym, że wciąż były lekko wilgotne, poznała, skąd wracał.

Tutaj nie było zimno, więc kiedy wstała i ściągnęła z ramion ciemnobrązową, podobnie jak jej włosy, spinaną pod szyją pelerynę z kapturem, zrezygnowała z okrywania nią jego i poprosiła, żeby również wstał. Nie posłuchał, więc bez słowa rozłożyła materiał na trawie obok niego i sama usiadła ubraniu jak na kocu, starając się zachęcić do tego i niego.

- Co jest, Draco? - zagadnęła, swoim zwyczajem nie spuszczając go z oczu. Nie lubił tego, ale się nie odezwał. - Czy ty sam nie chciałeś szlachetnie na Pottera czekać?

- Gdyby chodziło tylko o moje czekanie na niego, Pansy, to ani by mnie tu dziś nie było, ani nie liczyłbym trzydziestej nieprzespanej nocy - urwał na chwilę, wywracając oczami, bo w zasadzie w liczeniu sam się już gubił. Zaczynał mieć dość i nie cierpiał myśli, że to nawet w połowie nie może być to, co czuje Harry. - To nie jest takie proste, Pansy. To nie trzylatek. Nie wmówię mu, że wszystko jest super, a on mi bezmyślnie nie uwierzy.

- Wiem - westchnęła. Spojrzała na niego, jakby zastanawiając się, czy mówić dalej. - Może... To beznadziejna sytuacja, Draco. Bez wyjścia. Widzę, że sam nie wierzysz, że uda się coś zrobić. Próbowałeś. Ale może to już czas, żeby odpuścić.

- Nie mogę, to nie tak - zaprzeczył tak stanowczo, jak tylko głos mu w tej chwili pozwalał. Coś zmieniło się w jego oczach i teraz patrzył na nią dziwnie, bo nie podobało mu się, jak rozmawiała z nim o Harrym. Może w ogóle nie powinien był rozmawiać o tym z nią.

Wiedział, że jeszcze w Hogwarcie parę lat była nim bezwzajemnie zauroczona - jeśli nawet ta słabość jej minęła, to czasem myślał, że choćby z sentymentu była na Harry'ego tym bardziej cięta.

- Muszę zaczekać przynajmniej do drugiego przesłuchania - ciągnął dalej, odrzucając tę myśl. - Wiem, że to musi być już niedługo. Jeśli się uda i nasze argumenty przekonają Wizengamot, spróbuję mu pomóc wrócić do normalności. Ale jeśli nie... Sam nie wiem, Pansy.

- Nie czuj się zobowiązany. Wystarczająco dla niego zrobiłeś.

- On zrobił dla mnie niemniej. Kiedy nade mną Czarny Pan wydał wyrok śmierci, Potter stanął za mną i pokierował wszystkim tak, że jednak dziś tu jestem, mimo że miał o wiele groźnieszego przeciwnika. Za kogo ty mnie masz? Ja...

- Wiem, wiem - przerwała mu. - Nie chcesz go zostawiać, nie w takim momencie - wyrecytowała jak stary, niezbyt lubiany wierszyk.

- W żadnym innym - mruknął tak cicho, że Pansy nie zauważyła nawet, że otworzył usta.

- Słuchaj, a... - zaczęła znowu po dłuższej chwili, delikatnym tonem próbując wynagrodzić to, co chciała powiedzieć. - Nie myślałeś nigdy, że Potter może jest winny?

Pokręcił głową.

- Tak długo powtarzałem sobie, jak mówił, że nie jest, że po prostu przyjąłem to do wiadomości. Wiem, że tak jest. Że jest niewinny.

- Naprawdę nadal wierzysz, że jest taki nieskazitelny? - spytała zrezygnowana, nie mogąc się powstrzymać.

- Ja w nic nie wierzę. Wiem, że nie jest mordercą. Ktoś go wrabia, to wszystko.

- Tak? - żachnęła się, tak jak on opierając się o pień drzewa. Nie było tak szerokie, toteż siedzieli trochę bokiem, trochę tyłem do siebie i Pansy tylko często spoglądała na niego przez ramię. - Kto? I po co?

- Nie wiem. Może ona sama. Żeby mu dokopać, bo wiedziała, że się nie wywinie. Bo ubzdurała sobie, że to jego wina, że kilka lat temu zginął jakiś mugol.

- To byłoby głupie - stwierdziła i teraz to Draco wyprostował się i odwrócił, żeby móc na nią spojrzeć.

- Wszystko, co się teraz dzieje, jest głupie. Harry Potter jest ostatnim, kto powinien siedzieć. Ja jestem ostatnim, kto powinien spierać się w kwestiach niewinności z Wizengamotem. Granger jest ostatnią, która miałaby powody mu nie ufać. To wszystko nie tak.

****

Następnego dnia przed południem Draco wracał do Azkabanu spokojny. Miał całą noc, żeby pomyśleć i poukładać wszystko, co się stało, aż zupełnie się opanował.

Pierwszy raz nie zastał Harry'ego siedzącego pod ścianą, a chodzącego powoli w tę i z powrotem od jednej, do drugiej ściany. Stanął w miejscu dopiero na jego widok, kiedy i Draco zatrzymał się przed nim, dłonie słabo zaciskając w kieszeniach.

- Przepraszam - powiedział od razu Harry, żywszym jakoś tonem niż wczoraj. - Przesadziłem.

- Tak - zgodził się, nie chcąc jednak rezygnować z odwzajemnienia spojrzenia jasnozielonych oczu.

- Pomagasz mi, przychodząc tutaj, przysięgam - mówił dalej, czując i widząc po Draconie, że nie powiedział jeszcze tego, co ten chciał usłyszeć. - Bardzo mi pomagasz.

- Wiem.

- Przepraszam. Ostatnio... Jestem na siebie taki zły. Wściekły na coś, co we mnie mi tę wściekłość narzuca. Chcę tylko, żeby to się już skończyło. Przepraszam za to, co mówiłem.

- Nie ma sprawy - odpowiedział zaraz, faktycznie chcąc już o tym zapomnieć. - Nie wróciłem, żeby się nad tobą znęcać, kiedy będziesz przepraszać mnie na kolanach. Zresztą, ja też powinienem, niepotrzebnie wyszedłem - przyznał ciszej, kiedy Harry podał mu rękę, a on zrobił krok w jego stronę i ją przyjął. - Nie chciałem cię zostawić, kiedy tym bardziej powinienem był zostać.

Harry zadarł lekko głowę, żeby po upewnieniu się, że on nie ma nic przeciwko, pocałować jego policzek. Draco sam obrócił się lekko, żeby w tej samej chwili na boku i jego twarzy złożyć krótki pocałunek.

- Przecież nie zostawiłeś, nie? Już jesteś. A ja... Szczerze mówiąc, przez chwilę bałem się, że cię tu dziś nie zobaczę. Bo to wczoraj tutaj byłeś, tak?

- Tak - przytaknął, przekrzywiając lekko głowę, na co Harry zmarszczył brwi. - Ja tyle się głowiłem, a mogłeś powiedzieć mi, że wystarczy, żebym się z tobą pokłócił i poczujesz się lepiej.

Harry pokręcił przecząco głową, chociaż faktycznie wydawał się dziś Draconowi spokojniejszy niż wczoraj. A przynajmniej mniej wystraszony.

- To nie tak. Kiedy myślałem, że powiedziałem za dużo i przez to mógłbyś już nie wrócić, to... Co mi tam jacyś dementorzy?

W innej sytuacji i innym miejscu Draco może by się roześmiał.

- Mam rozumieć, że mnie boisz się bardziej niż dementorów?

- Powiedzmy, że nieporównywalnie bardziej wolę towarzystwo twoje niż ich. Ale nadal myślę, że za bardzo przejmujesz się mną.

Draconowi opadły ramiona. I Potter, stojąc w zimnej celi, wyglądając jak po spotkaniu z buchorożcem, będzie mu jeszcze mówił, że nie ma się o co martwić.

- Pomyśl trochę o sobie. Nie wyglądasz najlepiej.

- Mam ci powiedzieć, jak ty wyglądasz? - odciął się, wymownie mierząc Harry'ego wzrokiem. - Który z nas siedzi zamknięty w Azkabanie z wyrokiem dożywocia nad głową? Powiedziałem, żebyś nie zgrywał bohatera. Od czegoś masz przyjaciół. Weasley mówi, że prędzej wysadzi te przeklęte mury, niż pozwoli cię w nich na dobre zamknąć. Zaufaj mi. Zrobię wszystko, a jeśli to ci nie pomoże, jeszcze więcej.

Harry pokiwał głową.

- Skoro tak mówisz, dobrze.

- To znaczy, że wierzysz mi, kiedy mówię, że nigdy nie pozwolę ci tu zostać? Czegokolwiek by to nie wymagało?

- Skoro tak mówisz, uwierzę.

2

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro