Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

41. cz. I

Draco przyzwyczaił się już do prostej ścieżki od ciężkich, stalowych drzwi Azkabanu, podczas której której nie zwracał już uwagi absolutnie na nikogo, aż dopóki nie zobaczył przed sobą Harry'ego. Toteż kiedy kolejnego dnia, jak obiecał, znów stawił się w Azkabanie, podniósł zaskoczone i trochę zaniepokojone oczy na czarodzieja, który zatrzymał go już przy szczycie schodów.

Draco przyjrzał mu się, a przynajmniej na tyle, na ile mógł, bo jak zwykle było tu dość ciemno, a obszerny szary płaszcz tamtego też mu w tym nie pomagał. Blondyn w każdym razie upewnił się w jednym - Hermiona dotrzymała słowa. To nie był ten sam strażnik, którego zawsze tu spotykał.

Może odrobinę młodszy, w każdym razie z twarzą niepoznaczoną taką ilością twardych rys, tak samo jednak ściętą w posępnym, zamkniętym w sobie wyrazie. Ze zmrużonymi lekko powiekami, jakby był bliski zaśnięcia, ale czarnymi brwiami ściągniętymi w skupieniu, kiedy pierwszy raz zmierzył Dracona wzrokiem i wypytał o wszystko, co dotyczyło jego wizyty tutaj. Wersja blondyna musiała się najwyraźniej zgadzać z tą podaną jemu, bo potem dał mu spokój.

Tę jedną zasługę Draco oddał Hermionie, nawet jeśli, kiedy tylko zobaczył Harry'ego i jego minę na swój widok, to poczuł, że najgorsza część swoich prób pomocy mu to dopiero przed nim. I w zasadzie teraz, kiedy powinien cieszyć się już z tak szybkiego powodzenia, to zaczął przejmować się tym, jak wyjaśnić to Harry'emu. Podejrzewał, że kiedy Hermiona była tu ostatniego dnia, raczej go w tym nie wyręczyła, a jeśli nawet próbowała, to bez efektów.

I chwilę później Draco przekonał się, że Harry faktycznie ma do niego parę wyrzutów. Zwłaszcza o to, że nie przejmując się jego prośbami, i tak rozmawiał o nim z Hermioną.

- Tak - przyznał Draco, zanim dokończył na swoje usprawiedliwienie: - ale najpierw uprzejmie uprzedziłem cię, że mam zamiar cię nie posłuchać.

Tylko tak to skomentował, a reszty po prostu wysłuchał. Widział że Harry, jeśli nawet w oczach Dracona bezpodstawnie, to czuł się upokorzony i blondyn nie chciał mu niczego wypominać.

Racja, już wczoraj, kiedy próbował dojść do jakiegoś rozwiązania z Hermioną, zdawał sobie sprawę, że splatali bardzo cienką nić. Harry, zmęczony i nieszczęśliwy bliską, samotną obecnością dementorów, mógł nie zrozumieć, że wszystko, co robią, to tylko dla jego dobra, nie uwierzyć, że Draco nigdy nie mówi Hermionie więcej, niż wiedzieć musi. Przecież nigdy nie chciałby, żeby Harry poczuł się przez niego oszukany.

Toteż słuchał tylko, kiedy Harry mówił mu, że niepotrzebnie cokolwiek robił, że jemu nic się nie stało, bo zranienie na twarzy dziś słabo już było widoczne. I kiedy Harry wreszcie się już wygadał i zamilkł, siedząc tylko obok niego w ciszy, Draco po długiej chwili posłuchał też jego szeptu:

- Dziękuję.

Draco nagle spojrzał na niego w niezrozumienieu, kiedy Harry już od chwili patrzył na niego dziwnie zrezygnowany. We własnej głowie przegrał wreszcie z głosikiem, który nazwał go idiotą, jeśli naprawdę sądził, że jest na Malfoya zły.

Przecież nie mógł być. I nie chciał. Nie tutaj, gdzie Draco był jedynym, na kogo każdego dnia mógł liczyć. Nie potrafił mieć do niego żalu o cokolwiek, kiedy nie widział w tym sensu, kiedy spędzali ze sobą zbyt mało czasu, żeby go marnować.

- Myślałem, że nie popierasz tego, co zrobiłem.

- Nie za to - sprostował Harry. - Nie dokładnie.

Draco wciąż słyszał wątpliwości w jego głosie, toteż, samemu nie wiedząc, który to już raz, odpowiedział:

- Nie cierpię się powtarzać, Harry, ale dobrze. On cię uderzył. Myślisz, że to jest w porządku wobec kogokolwiek?

Jeśli nawet Draco specjalnie zadał to pytanie w ten sposób, wiedząc, że Harry to, bardziej niż na siebie, jest wrażliwy na innych, to ten nie zwrócił na to uwagi. Kiwał tylko lekko głową, dając Draconowi do zrozumienia, że tę część przyjął już do wiadomości.

- Jasne, że nie.

- Więc, choćbym ci nie wierzył, był święcie przekonany, że mnie okłamałeś i siedzisz tutaj z własnej winy, nie każ mi patrzeć, jak ktoś krzywdzi cię na moich oczach, bo już teraz mogę ci powiedzieć, że nigdy cię wtedy nie posłucham.

Na Merlina, kiedy widział rany na jego ciele, sam czuł w sobie nagłe napięcie, tak, jakby to jego zaatakowano, przyłożono do skóry coś tak gorącego, że nie potrafił patrzeć na Harry'ego w bezruchu, chcąc jedynie natychmiast zobaczyć tego, kto to zrobił.

Szanował go za bardzo, żeby komukolwiek na brak tego szacunku pozwolić.

- Za to chciałem ci podziękować - wyjaśnił wreszcie Harry. - Za to, że dzięki tobie czuję, że nie muszę się o nic martwić. Jeśli ty nawet Azkabanu potrafisz dosięgnąć, nieważne już nawet w jakim celu, czym ja się w ogóle przejmowałem? - spytał, uśmiechając się słabo, ale tak, jak tylko w tej chwili potrafił. Draco jednak wydawał się spoważnieć.

- To jeszcze nie wszystko, Harry - szepnął ciszej niż do tej pory.

- Co to znaczy? - dopytał, nie wiedząc zupełnie, jak to rozumieć. Teraz i Draco uniósł lekko kąciki ust.

- Po prostu podziękujesz, kiedy wrócimy do domu.

- Dziękuję, że sprawiasz, że z tobą czasem już tutaj czuję się, jakbym w nim był. Ronowi i Hermionie już podziękowałem, ale... myślę, że tobie powinienem najbardziej. Musisz mi wybaczyć, że nie mam teraz nic poza własnymi słowami, żeby to zrobić.

- Nikomu, Harry - zaczął po chwili Draco, a Harry miał wrażenie, że coś go rozbawiło, mimo że nagle śliczne szare oczy spojrzały na niego tak intensywnie, że okularnik drugi raz przemyślał swoje słowa - ale to nikomu innemu nie dziękuj w ten sposób, w jaki właśnie podziękowałeś mnie.

- Powiedziałem coś nie tak? - spytał trochę zakłopotany, bo też nie wiedząc zupełnie, w którym miejscu mógłby źle coś ująć. Draco spojrzał na niego pobłażliwie, przechylając lekko głowę.

- Nie - zaprzeczył delikatnie. Harry uwielbiał ten jego cichy ton. Chyba zrozumiał już, o co Draconowi chodziło, czując lekki dotyk jego ust na swoich.

A Draco po prostu już raz musiał ustawiać się do niego kolejce i absolutnie nie miał ochoty już drugi raz się przez nią przepychać. Choć możliwe oczywiście, że to wyłącznie dla niego słowa Harry'ego miały tak wyjątkowe brzmienie.

Ale i Harry po chwili już patrzył na niego urzeczony, całując lekko jego policzek. Niezbyt potrafił ubrać w słowa to wszystko, za co Draconowi oddałby to, co jedyne teraz miał - tę srebrzystą gwiazdkę, która jako jedyna raz na jakiś czas prześwitywała tu zza chmur, pozwalając mu przypomnieć sobie noce, które razem spędzali pod całym ich szlakiem.

Tak piękna wydawała mu się tu każda chwila, jaką kiedykolwiek z nim podzielił. Nad wyraz piękna, ale też tak samo odległa.

Nieważne. Chyba mu się udało. Chyba przypadkowo udało mu się trafić do ukochanego serca słowami niezbyt przemyślanie podyktowanymi przez własne.

Później Draco wypytał go jeszcze o parę rzeczy, widząc po Harrym, że wróciła mu ochota do rozmów, jakby nie było między nimi najmniejszego nieporozumienia. Dowiedział się więc, że, przynajmniej z domysłów Harry'ego, Ron i Hermiona spędzili tu z nim wczoraj około dwóch godzin, a Draco i tak słyszał po jego głosie, że nie zdążyli długiej rozmowy dokończyć, ale za to Harry jak najbardziej zdążył już za nimi zatęsknić.

Strażnik przez cały ten czas ani razu się nie odezwał. Bił od niego jakiś spokój, ale tak odpychający, że Dracona zupełnie nie dziwiło, że znalazł się akurat w takim miejscu. W każdym razie, kiedy Draco obserwował to w kolejnych dniach, widział, że z nim Harry zaczął inaczej. Nie pyskował, bo i on zwykle się nie odzywał, rzadko tylko rzucił parę słów, kiedy faktycznie ktoś tego od niego wymagał, a Harry starał się wtedy odpowiadać na tyle rozsądnie, na ile mu zmęczone myśli pozwalały. A on musiał przez to zauważyć, że Harry, jako do niedawna jeszcze auror, znał się na tym, co mówiło się do niego i o Azkabanie, i o Ministerstwie, i o jego przesłuchaniu, o które coraz rzadziej pytał czy jego, czy Dracona, bo słyszane za każdym razem Nie dobijało go coraz mocniej. W każdym razie, jeśli nawet oschły i przekonany o niższości więźnia, nie używał sobie na nim tak, jak ten wcześniej, choć Potter raczej w jego myśli wolał nie zaglądać. Podejrzewał, że w nich już takiej ogłady nie zachowywał.

Toteż Harry, zostawiony w ten sposób w jako takim spokoju, czuł się trochę lepiej. Jedynym, co go teraz zajmowało, stało się więc teraz czekanie na przesłuchanie, w którego sprawie zaufał przyjaciołom. Nie żeby miał inny wybór, ale wierzył im przede wszystkim, bo sam czuł, że chce i jak zawsze może.

Mimo to jakiś tydzień później jego żmudne czekanie znów przerwało gorące poczucie niesprawiedliwości, które jednak postarał się zamknąć gdzieś z tyłu głowy.

Chłopak może rok czy dwa od niego starszy, który czasem bez wzajemności lubił urozmaicać mu, czy samemu sobie, czas rozmową, skończył wyrok. Dopiero wtedy Harry, przypominając sobie, że kiedy pierwszy raz z nim rozmawiał, ten miał zostać tu jeszcze przez dwa tygodnie, uświadomił sobie, ile sam czasu już tutaj spędził. Nawet jeśli dzięki Draconowi orientował się mniej więcej, jaki jest dzień, to wciąż dopiero słysząc zgrzyt otwieranych krat celi obok, jakoś dokładniej zrozumiał, że minęła już połowa maja.

Harry zobaczył go prowadzonego przez dwóch strażników. Szybko spotkał się wzrokiem z jego ciemnymi oczami, błądzącymi gdzieś między brązem a zielenią, naznaczonymi szarymi śladami pod nimi. Widział, jak chłopak szarpnął się lekko tak, żeby pozwolono mu się przed nim na chwilę zatrzymać, więc Harry mimowolnie patrzył na jego chudą twarz, na czole zakrytą ciemnymi, prostymi włosami. Ale okularnik wiedział też, że to nie był wynik miesięcy spędzonych w Azkabanie - on po prostu zawsze tak wyglądał, już dnia, kiedy Harry z paroma innymi pierwszy raz zauważył go na Nokturnie.

Nie rozumiał przez chwilę, jak to jest, że kiedy sam musiał tutaj zostać, on, faktycznie kiedyś winien paru sprawom, jeszcze dziś stanie pod błękitnym niebem i podniesie przywykłe do cienia oczy na słońce.

- Wrogów ci nigdy nie zabraknie, Potter - odezwał się nagle, beznamiętnym tonem i z równie pustym uśmiechem. Harry zastanowił się chwilę mimowolnie, czy on w ogóle ma jakiekolwiek pojęcie, co ze sobą zrobić, kiedy opuści te mury. - To każdy rozsądny może ci obiecać. Ale mam do ciebie pewien szacunek. Zawsze otaczasz się ludźmi, którzy w razie czego podłożą się za ciebie, a to nie lada praktyczna umiejętność. Jest mi cię nawet żal, że teraz nieprzydatna.

Harry nie drgnął nawet, wciąż splatając dłonie za podciągniętymi wysoko kolanami. Milczał tylko i odpowiedział jedynie samemu sobie. To nigdy nie było tak, nigdy nie chciał, żeby ktokolwiek cierpiał za niego. Skupił się jednak na tym, jak czarodziej szarpnął się nagle w przód, gwałtowniej niż ostatnio i wyrywając się na krótką chwilę ze słabego uścisku strażników, przykucnął bliżej jego krat i złapał za nie dłońmi, żeby powiedzieć tylko:

- Dlatego... jeśli jeszcze kiedyś będę próbował cię otruć, zrobię to tak, żeby cię nie bolało.

Ostatnie jego słowa Harry usłyszał już dość niewyraźnie, bo strażnicy już odciągali chłopaka od niego. Wstał, nawet po dobroci. Zniknął zaraz z wyrazem zamyślenia na twarzy, nie patrząc już na Harry'ego, ale w stronę, gdzie wiele stóp niżej otwierały się ciężkie drzwi Azkabanu.

- Jesteś nienormalny - skwitował sam do siebie Harry, kiedy cała trójka, w towarzystwie jeszcze dementora, zniknęła na schodach.

Pierwszy raz został tutaj sam.

No, prawie.

- O mnie mówisz? - usłyszał znajomy głos, tak inny od wszystkich tych, które towarzyszyły mu tutaj. Otrząsnął się na to z uczucia otępienia, w które nagle wpadł.

- Draco. Dobrze cię widzieć.

Cudownie jasne w tym pełnym nocy miejscu, proste pasemka wychynęła zza rogu, równo opadając na boki niespokojnej, ale zadowolonej z widoku Harry'ego twarzy. Okularnik podniósł do nich dłoń, kiedy tylko wrócił strażnik i pozwolił Draconowi podejść do niego.

- Mogę cię o coś zapytać? - spytał Harry, gładko przeczesując jego włosy i odrzucając je w tył, żeby znów delikatnie spłynęły na mleczne czoło. Gdyby nie tak dobre uczucie, Draco potrząsnąłby nim lekko, słysząc, jak bardzo melancholijny miał ton. Pokiwał głową, starając się jednak, aby nie odsuwać jej od dłoni Harry'ego. - Jaka jest dziś pogoda?

Draco na chwilę znieruchomiał. Racja, widział, jak jakiś nieciekawie wyglądający czarodziej opuszczał przed chwilą w towarzystwie strażników Azkaban i teraz właśnie to łączył z nastrojem Harry'ego, ale nie sądził, że mógłby aż tak się tym przejąć.

- Nad ranem padało - zaczął powoli, czując się wyjątkowo dziwnie, kiedy odpowiadał na takie pytanie. - Niedawno minęło południe i... jest cieplej. Wieje słaby wiatr. Może później znów przyniesie deszczowe chmury.

Harry spojrzał mu w oczy, jakby oczekiwał zobaczyć w nich odbicie tego dającego ciepła słońca, o którym Draco mówił. Ale przez brudne szkiełka okularów dostrzegł w nich tylko smętny cień i przed to rozluźnił usta tak, że chociaż wcześniej wcale się nie uśmiechał, to teraz wyglądał jeszcze smutniej.

- Nie chciałem zabierać ci czasu, który mógłbyś spędzić na zewnątrz. Muszę być strasznie uciążliwy.

- Nie niszczysz mi dni - zapewnił Draco. - Ja tylko patrzeć mogę na ciebie godzinami. To żadna strata czasu.

Westchnął cicho, zanim dodał:

- Znam cię, Harry, i wiem, jaki jesteś. Rozumiem, że nie chcesz dla mnie źle, ale pomyśl, że ja chcę dla ciebie właśnie tego samego. Nie wiem, dlaczego to zawsze się wyklucza. Ale tyle widzieliśmy wschodów słońca, Harry. Musisz pamiętać chociaż jeden z nich, jeśli tak tęsknisz do świata. Choćby ten drugiego maja pięć lat temu. Kazałeś mi obiecać, że przeżyję, żeby go zobaczyć.

Harry cofnął dłoń, w międzyczasie przelotnie dotykając jego policzka. Nie potrzebował wspomnienia tamtej nocy. Dziś widział w niej jeszcze mniej dobrego niż do tej pory.

- Chciałbym przeżyć to z tobą jeszcze raz - przyznał po chwili, spoglądając w bok, żeby móc na Dracona spojrzeć, bo ten przed chwilą usiadł przy jego ramieniu, opierając się jak on o ścianę. - Od nowa. Zmienić coś, co doprowadziłoby nas w inne miejsce.

- Mówisz tak, jakbyśmy nigdy nie mieli stąd wyjść. Chcesz wrócić do wspomnień lepszych dni, Harry, ale żeby móc, najpierw trzeba takie stworzyć. Na razie tylko to nas czeka. To jeszcze nie koniec. Słowo.

To było naprawdę dla Dracona ciężkie. Samemu nie czując się najlepiej, wykrzesać z siebie jakieś niemal marzycielskie pozytywy, czego, zawsze patrząc na wszystko realnie, nigdy w zasadzie nie miał w zwyczaju robić. I, Merlinie, jeszcze coś takiego mu obiecywać.

Ale ta przedstawiona mu przez Dracona wizja życia dobrą chwilą, która dopiero w nieokreślonej przyszłości mogła stać się idealnym wspomnieniem, pochłonęła Harry'ego zupełnie.

Draco cieszył się, że on zamilkł. Sam był zbyt zajęty sam przed sobą unikaniem odpowiedzi na pytanie, jak będzie w stanie dotrzymać tej właśnie złożonej obietnicy. Może i to nieważne. Ostatecznie liczyło się to, że Harry jego słowu wierzył i z niego czerpał nadzieję, a on przecież po prostu musiał się z niego wywiązać. Inaczej nie mogło być.

W zasadzie... chyba coś przyszło mu do głowy.

- Więc chciałbyś teraz stać na trawie, tak? - zagadnął go po chwili, żeby znów zwrócić na siebie uwagę Harry'ego. - Na wietrze i w wątpliwym słońcu?

Harry spojrzał na niego w tęsknym żalu, przez szkiełka, z których jedno było u góry pęknięte, czego ani on, ani Draco nie mogli naprawić, nie mając swoich różdżek.

- Chciałbym lepiej widzieć twoją twarz.

Toteż Draco przyłożył jego dłoń do swojego policzka, splatając ją ze swoją.

Malfoy później nie rozmawiał już z nim o tym, ale sam cały czas miał w głowie słowa Harry'ego. Chciał mieć dobre wspomnienie? Proszę bardzo. Dostanie nawet wymarzone.

Tego wieczoru z bezpiecznej kryjówki Harry'ego w ich domu, gdzie ostatnio schował ją jeszcze on sam, na chwilę zniknęła peleryna niewidka - a na dobre zapodziało się parę drobnych rzeczy z pracowni Severusa Snape'a w Hogwarcie.

Cóż, póki Draco nie miał dostępu do swojej, musiał radzić sobie inaczej. Do późnej nocy ćwiczył jeszcze w każdym razie parę prostych zaklęć, które jednak, kiedy już umie się je wykonać bez różdżki, są całkiem przydatne.

Chyba sproro ryzykował, następnego wieczoru próbując wejść do Azkabanu z niewielką fiolką. Cały poruszony zdenerwowaniem, ale w ruchach opanowany i wyćwiczony. Dopiero będąc już z Harrym usatysfakcjonowany uspokoił się i po dłuższym czasie, który najpierw jak zwykle chciał z nim spędzić, obejrzał się, upewniając się, że nikt nie ma ich na oku. I z wewnętrznej kieszonki wyciągnął coś tak drobnego, że Harry w pierwszej chwili tego nie zauważył, dopóki Draco nie zacisnął dłoni, szepnął coś pod nosem i znów rozłożył ją przed nim.

Harry w odruchu złapał go nagle za bark, nachylając do siebie tak, że drobna fiolka z jasną zawartością, którą Draco trzymał w rękach, bezpiecznie ukryła się teraz przed oczami innych w cieniu między nimi dwoma.

- Co to jest? I jak ty się tu z tym dostałeś? - zapytał szybko, oczekując równie prędkiej odpowiedzi, bo był jednocześnie zaciekawiony i wystraszony.

- Mam parę starych sposobów - odparł, z pozoru wymijająco, ale Harry wystarczająco naoglądał się już kiedyś wszystkiego, co Draco potrafił, kiedy w na szóstym roku kombinował coś w Pokoju Życzeń. - Nikt nie wie - dodał, uprzedzając jego pytanie i nie pozwalając Harry'emu zadać następnego.- Gdzie chciałbyś teraz być?

- Na Merlina, w domu - westchnął, jakby nie chciało mu się w ogóle mówić czegoś tak oczywistego, ale też coraz bardziej zainteresowany. - Z tobą, chciałbym zobaczyć Rona, Hermionę. Ale wiem, że to niemożliwe - dodał na koniec tak, jakby było to wyuczoną formułką, wbitą mu do głowy.

Draco uniósł lekko dłoń z fiolką.

- Wcale nie. Pomyśl o tym jeszcze raz. Będę tu, kiedy się obudzisz. Przysięgam. I nad ranem opowiesz mi, czy to nadal niemożliwe.

- W porządku, ale... Co to jest? - powtórzył cicho Harry, marszcząc lekko brwi.

Eliksir słodkiego snu, zwinięty od Snape'a, ale zmodyfikowany przez Dracona o tyle, żeby odrobinę zmienić jego działanie i niezupełnie usuwać po jego wypiciu sny. O przyjemnej, jasnofioletowej barwie i słabo wyczuwalnym, łagodnym smaku. Miał dość okropnego zmęczenia na twarzy Harry'ego, jej pobladłej szarości, później tego, jak okularnik przyznawał mu, że tu w obecności dementorów po prostu nie potrafi zmrużyć oka. Chociaż na to zasługiwał - chociaż na chwilkę spokoju, kiedy mógłby oczyścić myśli.

Ale Draco uśmiechnął się w swojej tajemnicy, nawet jeśli bardzo oczywistej po tym, co już powiedział.

- Przecież ja nie zrobię ci krzywdy.

- Czy ja wiem? - zastanowił się Harry. - Ilu znałem nauczycieli Obrony przed Czarną Magią, tylu próbowało mnie zabić albo przynajmniej uszkodzić.

Draco uśmiechnął się krzywo swoim sposobem.

- Poczucie humoru, jak widać, cię nie opuszcza. Może jednak pomyliłem się i tego nie potrzebujesz? - dodał, spoglądając na eliksir w swojej dłoni.

Harry pokręcił szybko głową. Wizja odpłynięcia w nawet krótki, ale głęboki sen wydawała mu się nierealnie zachęcająca, bo, na Merlina, ostatnią noc to przespał jeszcze dobre kilka tygodni temu przy Draconie. Może i teraz zamiast tego wystarczyłaby mu dłuższa jeszcze romozwa z nim o rzeczach ważnych i nieważnych. To każdego dnia działało jak najlepsza kawa. Choć, biorąc pod uwagę, że Draco akurat jej nie cierpiał, to może to słabe porównanie.

Ale jeśli wierzyć mu, że tak, jak kiedyś uśmiechem niemo obiecywali sobie co wieczór, że nad ranem będą dla siebie pierwszym, co po zaspanym otwarciu oczu zobaczą...

Brunet uśmiechnął się z niejaką ulgą, na co Draco podobnie mu odpowiedział.

- Słodkich snów, Harry.

1

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro