37.
Kolejny dzień chował się w szarości nocy i mimo że działo się sporo, nie zmieniało się prawie nic.
I to "sporo" też dotyczyło pewnie jedynie Dracona, bo kiedy Pansy go słuchała, załamywała tylko ręce.
- Zwariowałeś, jeśli to według ciebie dobry pomysł - skwitowała, kiedy ostatnio z nim rozmawiała.
On nie mógł do końca się z nią zgodzić. To, prawda, było dobre, ale w podły sposób. W każdym razie wynikło to z tego, że Ron i Hermiona po paru dniach spokoju kolejny raz wpadli z Draconem w kłótnie.
Nad ranem Draco otrzymał kopertę z Ministerstwa i znalazł w niej dwa listy - jeden wydany przez Wizengamot, z wyznaczonym terminem przesłuchania Harry'ego, drugi od Hermiony, że już po wszystkim. Kilka razy czytał go, zanim zrozumiał, co ona miała na myśli - najpierw trochę spanikował na widok godziny, która miała rozpoczynać przesłuchanie, a która trwała już od dobrych kilkudziesięciu minut.
Z listu Hermiony dowiedział się w każdym razie, że ono wcale się nie odbyło, bo postarała się o to razem z Ronem. Oboje musieli przyznać, że gdyby do przesłuchania doszło teraz, nikła była szansa, że Harry by się wybronił, nie mając na tę obronę za wiele.
Draco rozmawiał z nimi tego samego dnia, poirytowany, że dowiaduje się ostatni i po fakcie - liczył, że to jedno już sobie wyjaśnili, a do nich dotarło, że chciał wiedzieć wszystko to co oni.
Zresztą, myśl, że gdyby nie Ron i Hermiona, on i Harry o tej porze opuszczaliby już Ministerstwo Magii, zawsze zostawiała po sobie jakąś nadzieję, że może wcale nie musieliby znów rozejść się w dwie różne strony - a razem wrócić do domu.
- Wy sobie nawet nie wyobrażacie, jak to wygląda - rzucił w którymś momencie, myśląc o tej wersji wydarzeń i oceniając jej naiwność. - Ja przez was miałem w Azkabanie ojca. Widziałem, jak się zmienił, kiedy stamtąd wyszedł.
Nie był już pewien, co było dla Harry'ego lepsze, a czym tylko odbierali mu szansę powrotu do normalności i czy przeciąganie wszystkiego ostatecznie faktycznie zadziała na czyjąkolwiek korzyść.
- Wyszedł - prychnął Ron, nie mogąc się powstrzymać. - Chyba uciekł.
- Nie o to chodzi, Weasley! - syknął zirytowany, zanim wrócił do wcześniejszej myśli: - Teraz jest jeszcze gorzej. Dementorów, którzy mają pilnować więźniów, pilnują strażnicy. Oni nie dają mu spokoju. Mają Harry'ego Pottera pod ich rozkazami za coś zabawnego. On tego nie znosi. Nie wiem, jak zachowa się dalej.
Żadne z nich w zasadzie nie miało na myśli nic złego, ale że dogadać się nigdy nie potrafili, to od słowa do słowa Draco powiedział w końcu, patrząc na Hermionę:
- Jeśli on się złamie, to będzie tylko twoja wina.
Ale wcale tak nie myślał. Nie do końca tak, ale chciał, żeby Hermionę poczucie winy skłoniło do sprawniejszych działań. Nawet jeśli czuł, że Harry by tego nie pochwalił.
Ale z drugiej strony, co z tego, że może za parę miesięcy sprawę wygrają, jeśli do tego czasu Harry straci dla dementorów... siebie?
Draco czuł się za niego odpowiedzialny i obeszły go wszystkie broniące Hermiony wrzaski Rona w reakcji na jego komentarz.
Nie chciał tylko biernie czekać na ich listy tak jak na ten ostatni, siedzieć w miejscu, nie tym razem, kiedy Harry'emu bezpodstawnie działa się krzywda.
Ale nie mógł mścić się na całym Ministerstwie. W ogóle niewiele mógł zrobić i to palące uczucie okrutnej bezsilności wobec cierpienia Harry'ego, i nawet swojego, nie dawało mu spokoju.
I o tym myślał, ale nie mógł też za Pottera poręczyć. Nie miał już do tego przeklętego prawa, do tego, żeby teraz umożliwić mu wyjście na wolność, a w razie czego wziąć część odpowiedzialności na siebie, gdyby Harry okazał się winny - co przecież nigdy by się nie stało. Ale Harry już kiedyś go uprzedził - i tylko dzięki jego przysiędze przed przedstawicielem Wizengamotu Draco sam nie siedział dziś w Azkabanie.
Pierwszy raz niemal pożałował, że Harry wstawił się wtedy za śmierciożercą. Przez to on nie mógł teraz zrobić tego samego dla niego.
Dla Ministerstwa ich wzajemne słowa, opierające się tylko na sobie nawzajem, niewielkie miałyby już znaczenie.
W każdym razie jego oskarżenie wobec Granger przyniosło efekt - a przynajmniej pośrednio ono, bo Hermiona faktycznie zastanowiła się nad tym, co powiedział, choć może nie konkretnie nad tym o jej rzekomej winie.
W jednym mogła się z Draconem zgodzić. Azkaban to podłe miejsce. W międzyczasie czasie dobiegł końca siódmy dzień, odkąd którekolwiek z nich widziało Harry'ego, a że Draco coraz częściej ją o to podpytywał, uznała to za zgodę na realizowanie po cichu własnego pomysłu, który zdradziła mu dopiero później.
- Zgodzi się? - dopytał jeszcze Ron, kiedy Hermiona najpierw jemu wszystko opowiedziała. - Harry?
- Nie jest głupi. Ani tak nienormalnie dumny, żeby samemu bez pytania biec wszystkim na pomoc, ale dla siebie od nikogo jej nie przyjąć. Wie, że tego potrzebuje i zamiast nas powstrzymywać, to, jak go znam, prędzej nam podziękuję. Dopóki nie uzna, że ta pomoc komuś z nas może zaszkodzić.
- Tego się boję - przyznał Ron, jakby tylko ostatnie zdanie najbardziej do niego trafiało. - Ale warto spróbować.
Nie chciała zwlekać, toteż mając aprobatę wszystkich tych, od których jej potrzebowała, z dalszą sprawą zwróciła się do Dracona.
Ostatnio lepiej poznawała jego usposobienie, toteż od niechcenia poszła mu na rękę i za neutralny grunt na rozmowę obrała mieszkanie jego i Harry'ego - ta pseudo-neutralność polegała na tym, żeby Malfoy czuł się w swoim domu pewniej i ważniej, a przez to zachowywał swobodniej i dał jej dokończyć chociaż jedno zdanie.
Irytujący był, prawda, ale tego jednego nie miała mu za złe, że sprawą Harry'ego interesował się tak żywo i głośno. Choć, co prawda, mógłby czasem odrobinę mniej wulgarnie w stosunku do niej i Rona.
- Masz zielone światło - oznajmiła, będąc już na miejscu. Draco zmarszczył brwi.
- Co mam?
- Mugolska rzecz, nieważne - sprostowała, zanim niepewna, czy może być zadowolona z sukcesu swoich działań, czy rozżalona, że w ogóle musiała je podejmować, dodała: - Póki Harry nie jest oficjalnie winny, masz wolną drogę do niego.
Draco spojrzał na nią pochmurnie, chowając dłonie do kieszeni.
- Oprócz tych krat, chciałaś powiedzieć.
Uniosła lekko kąciki ust w sposób, którego Draco nie zrozumiał, toteż skrzywił się tylko prawie niezauważalnie. Wiedział, że Hermiona próbowała wyciągnąć od Wizengamotu jeszcze jedną zgodę na to, żeby zobaczył Harry'ego - sam tego chciał, bo, na Merlina, tydzień bez wiadomości o nim to o całe siedem dni za dużo. Hermiona zataiła przed nim jednak drobny szczegół.
- Ja wiem, co powiedziałam, Draco - zapewniła, każąc mu drugi raz przemyśleć swoje słowa i jednocześnie obserwując go uważnie. Zacisnął tylko lekko dłonie w kieszeniach, czując się powoli tak, jakby słońce przez okno rzuciło nagle na niego parzące promienie.
- To znaczy?
- Że wcale nie "oprócz tych krat" - powtórzyła po nim. - Na chwilę pozwolą się wam do siebie zbliżyć. Porozmawiać normalnie. Na miarę normalności, która panuje w Azkabanie, mam na myśli. Ale otworzą na chwilę jego celę, chociaż nie oczekuj za wiele. Jeśli będziesz chciał, Malfoy. To jak? - spytała po chwili.
Spojrzał na nią jak na skończoną wariatkę.
Głupszego pytania w życiu nie słyszał.
*
- Nie boisz się? - powtórzyła kolejny raz Pansy, siedząc niedbale na sofie, kiedy Draco stał parę kroków przed nią. - Nie licz, że zostawią celę otwartą, aż ty sobie spokojnie wyjdziesz.
- Potter jest ostatnią osobą, której możnaby się bać - stwierdził i jeśli nawet Pansy nie o to chodziło, to już do tego nie wracała i zapytała o coś innego.
Zresztą, czego bardziej mógł się jeszcze bać? W murach Azkabanu był już wystarczająco przerażony, żeby wierzyć, że coś wystraszy go jeszcze bardziej tylko dlatego, że będzie bliżej Harry'ego. Pansy miała trochę racji, bo sam spodziewał się, że widząc zamykaną mu przed nosem kratę, kiedy on był po tej gorszej jej stronie, pewnie spanikuje - chyba że to nie na niej skupi oczy.
- Skąd ty bierzesz tę pewność, Draco?
- Nie wiem. Czuję, że Potter nic nie zrobił.
Zbyt żal było mu go, kiedy na niego patrzył.
- A jesteś pewien, że nie usprawiedliwiasz go, bo masz do niego słabość? - spytała, zanim wzruszyła ramionami i dodała ciszej: - Lekko mówiąc.
- Uważasz, że gdybym od początku ślepo mu wierzył, uciekłbym do ciebie, kiedy tylko zobaczyłem to znamię, które potencjalnie świadczyło o jego winie? - żachnął się, na głos nie odważając się dodać, że właśnie to, że wciąż go kochał, pomagało mu uwierzyć. - Nie mam innego jasnego powodu. Nie jestem... Chyba nie jestem tak naiwny, żeby nic nie widzieć, kiedy on robiłby takie rzeczy.
Spojrzał na Pansy i nie spodobała mu się jej mina.
- Jak ty śmiesznej łączysz to, co czujesz, z tym, co myślisz, Draco.
- Nawet ty nie możesz powiedzieć, że to zły człowiek - mruknął poirytowany. - Zresztą wystarczy.
- Nie zniechęcę cię? Nawet jeśli powiem, że na chwilę staniesz niemal w roli więźnia? Że na pewno tak się poczujesz?
Pokręcił głową, nie odpowiadając już na głos, a tylko po cichu w myślach:
Nie sam.
*
Nie cofnął się, jeśli nawet chęci do tego nie potrafił się pozbyć. Myślał o wszystkim, co z Harrym przeszedł, i z tej afery też chciał już uczynić wspomnienie.
Zostawić go nie mógł, moralnie i po prostu dla zgody z samym sobą. Te osiem dni to już i tak było za wiele, żeby pozwolić mu jako tako spokojnie przespać noc.
W Azkabanie musieli już wiedzieć, co Draco zamierza, bo przed jego wejściem, prócz oddania różdżki, nigdy jeszcze tak dokładnie nie sprawdzano, co ma w kieszeniach i w ogóle przy sobie. Chwilę później drugi raz przeszedł to samo, będąc już na poziomie, na którym był Harry. Czuł okropne dreszcze na ciele, ale nie odezwał się nawet, widząc dementora czuwającego bliżej niż zwykle, nie ukrytego już w którymś z kątów.
- Draco?
Spojrzał zaraz w stronę Harry'ego, który ledwo przed chwilą go zauważył. Draco kiwnął głową w jego stronę, mrużąc lekko oczy, widząc, z jaką niekontrolowaną nadzieją on na niego patrzy, mimo że ton wyraźnie mówił, że wcale się go tu już nie spodziewał. Blondyn poczuł dziwną chęć do wyjaśnienia swojej tak długiej nieobecności - ale zaraz uznał też, że to nie byłoby ani mądre, ani nie jest od niego czy Harry'ego zależne.
Strażnik sięgnął już po różdżkę, spoglądając co chwilę na Dracona. Mruknął coś pod nosem, zaskrzypiało i przytrzymywana przez czarodzieja krata uchyliła się.
Draco spojrzał na Harry'ego, pierwszy raz od ponad dwóch tygodni bez niczego między nimi i sam zdziwił się, jak bardzo wyraźny ten widok mu się wydał. Ten siedział jeszcze na ziemi, zawieszając wzrok po kolei na Draconie, strażniku, otwartym zamku i odwrotnie, z ustami lekko rozchylonymi tak, jakby chciał o coś zapytać, ale nie potrafił.
Harry zerwał się z miejsca tak gwałtownie, jakby cała podłoga nagle stanęła w ogniu. Strażnik drgnął nawet w reakcji na to, ale z jego obecności Harry przestał sobie zdawać sprawę, ginąc już zaraz w tak dobrze znajomych ramionach, mocno i niedbale przyciskając bok twarzy do szyi czy policzka Dracona.
Ten nie zamknął oczu, wodząc dłońmi po ciele Harry'ego, nie odrywając ich od niego, bo chcąc też na własnej skórze poczuć, że jemu nic nie jest. W końcu mógł dać upust trosce, widząc go przytomnego i całego, i tęsknocie, nie wypuszczając go z ramion przez długie minuty, czując też jego dłonie kurczowo zaciśnięte na sobie.
Draco w przeciwieństwie do Harry'ego zdawał sobie sprawę z obserwujących ich pary oczu, więc przesunął się o krok, odwracając się do strażnika plecami i tak jednocześnie zasłaniając drugiego.
Przycisnął usta do przykrytej czarnymi, słabo falowanymi pasemkami skroni, nie tyle nawet, żeby złożyć na niej pocałunek, co po prostu tylko na tym poprzestać.
- Tyle tego dobrego - usłyszeli bezemocjonalny ton strażnika, a Draco pomyślał, że mógł trochę przesadzić. - Odsuń się, Potter.
Jeśli nawet Harry miał już zamiar bez słowa to zrobić, to poczuł, że uścisk wokół niego zamiast słabnąć, to stał się tylko silniejszy. Zamiast strażnika posłuchał Dracona, kiedy ten wyprostował się trochę, wciąż trzymając go przy sobie, i obrócił się tak, że stanął trochę bokiem i trochę przodem do strażnika.
- To mój chłopak - usłyszał jego głos. - Więc dotknę go, jeśli będę chciał.
Draco patrzył na niego nieustępliwie i z taką uwagą, że wyraźnie nie mógł widzieć niczego poza nim. Niedorzeczne wydało mu się, że jeśli już pozwolono mu się do Harry'ego zbliżyć, teraz miałby odpuścić.
- Jestem tu strażnikiem - odpowiedział niewzruszony. - Więc wyrzucę cię, jeśli będę chciał.
- Draco, daj spokój - wtrącił się Harry, prostując się w jego ramionach, jakby bardzo tego żałował. Cofnął się na tyle, żeby móc na niego spojrzeć. - To nic nie da.
Strażnik odetchnął jakby z podziwem.
- W końcu się nauczyłeś.
Draco przenosił chwilę zdenerwowane oczy z niego na Harry'ego, do którego on nie miał najmniejszego prawa mówić w ten sposób.
- Draco, nie - powtórzył Harry, nawet jeśli nie wyobrażał sobie, co tak w zasadzie blondyn mógłby zrobić. Ten nie oponował już, kiedy Harry złapał go za nadgarstki i odciągnął jego dłonie od siebie, je same na koniec zamykając jednak w swoich. Okularnik poczuł się okropnie, robiąc to, jakby ktoś znowu wydarł z niego wszystko to, co na za krótką chwilę odzyskał, z czym czuł się tak... fatalnie dobrze.
- Nie możesz pozwalać, żeby... - zaczął Draco, ale Harry mu przerwał.
- Staram się nie pozwalać. Ale to nie jest ktoś, z kim można i warto się kłócić. Nie chcę, żeby przyczepił się jeszcze do ciebie.
Draconowi ciężko było go słuchać, tak jak jemu ciężko było mówić. Coś bardzo ostrego przebijało mu pierś, kiedy myślał, że gdy po tygodniach czekania w końcu ma Harry'ego tak blisko, nic oprócz tego wcale nie jest tak, jak miał na to nadzieję - i wciąż może tak niewiele.
Harry chyba trochę za długo i zbyt tęskno na niego patrzył, ale nic już nie mógł poradzić na to, że jak by nie próbował się w sobie zebrać, bardzo brakowało mu tu jego obecności i czegokolwiek, co się z nią wiązało. Swojej niezwyczajnej codzienności.
Wydało mu się, że to przez wyraz jego oczu, ale Draco cofnął dłonie od tych jego, podnosząc je powoli do jego twarzy. Harry'emu drgnęły lekko kolana. Malfoy był tu jedynym, który obchodził się z nim tak delikatnie. W ogóle chyba nigdy wystarczająco nie zwracał uwagi na to, co teraz tak wyraźnie zauważał, na tę ostrożność w jego ruchach.
I był jednym gdziekolwiek, przy którym duszą był w domu.
- Malfoy - przerwał znowu strażnik. Jeszcze chwilę temu mogli mieć wrażenie, że przestał zwracać na nich uwagę, ale mimo to ten zauważył, jak obaj mrużą powieki, głowę przechylając delikatnie w bok. - Ostatni raz i nawet minister ci tu w niczym nie pomoże. Mieliście swoje trzy minuty. Jeśli to ma być wszystko, po co przyszedłeś, droga wolna. Chyba że jednak chcesz z nim porozmawiać, to bądź łaskaw odsunąć się, bo Potter ma na tyle dobry słuch, żeby dwa kroki nie zrobiły różnicy.
- Co za różnica, jeśli mogłem go przytulić? - zapytał w odpowiedzi Harry.
- Większa, niż ci się wydaje - rzucił, zanim znów zwrócił się do Dracona: - Możesz poprosić panią minister, żeby na to też wypisała ci papier. Co cię powstrzymuje?
Draco zacisnął tylko usta, nie mając zamiaru odpowiadać. Trochę rozproszony pierwszy raz zwrócił jakąkolwiek uwagę na coś poza Harrym i tym strażnikiem - i skupił wzrok na zamkniętej kracie, nagle szerzej otwierając oczy. Harry też musiał to zauważyć albo przynajmniej usłyszeć czy poczuć, jak szybciej zabiło mu serce.
- Oszalałeś? - zapytał nagle dużo trzeźwiej, mocniej ściskając dłonie Dracona. Chyba dopiero dotarło do niego, co blondyn zrobił. - Wiesz, gdzie ty jesteś? To Azkaban, Draco, nie łąka, na którą powinno się ot tak przychodzić!
- A krajobraz typowo polny - sarknął, chociaż jego ton nie był zbyt przekonujący. - Mogłem się pomylić, nie?
- Możesz iść - ciągnął, nie zwracając na to uwagi. - Wiem, jak jest.
Draco przestał wodzić rozbieganymi oczami po starych kratach.
- Mogę? Nic nie wiesz, Harry. A powinieneś chociaż to, że nie jesteś tylko możliwością.
- Spodziewałem się po tobie naprawdę wiele - zaczął Harry po tym, jak na chwilę zamilkł. - Ale nie aż tyle. Musisz mi wybaczyć, że cię nie doceniałem. Masz o wiele silniejsze nerwy niż myślałem.
Ściągnął Dracona w międzyczasie lekko na ziemię, żeby móc tuż przed nim usiąść i poczekać, aż zrobi to samo. Ten nie powiedział ani słowa sprzeciwu, zanim też zajął miejsce na zimnej posadzce.
W nagłej ciszy dobiegł ich wreszcie świszczący oddech dementora, bliżej nawet, niż Harry już trochę do tego przywykł. Spiął się cały, odruchowo przysuwając się trochę bliżej blondyna, ale zaraz odsunął się z powrotem zakłopotany, nawet jeśli czuł się, jakby zostawiał bezpieczne ściany. Zadrżał delikatnie z chłodu, który nagle znów do niego dotarł.
- Nie ty jeden - usłyszał szept Dracona. Nie do końca wiedział, o co naprawdę mu chodzi - o to, że nie on jeden się boi, że nie on jeden czuje się samotnym albo że nie on jeden ma już tego wszystkiego dość, bo jego ton na każde to wskazywał.
Harry myślał o tym jeszcze, kiedy Draco sięgnął po coś, co musiało leżeć gdzieś za nim. Podał mu już za chwilę zostawiony mu ostatnim razem płaszcz. Kiedy dziś blondyn tu przyszedł, widział przez chwilę, jak Harry, czy spał, czy pozostawał na jawie, ale był nim okryty niedbale, chociaż szczelnie na tyle, na ile mógł.
- To nic nie da - mruknął Harry, mimo że przyjął ubranie i nawet niepotrzebną, ale przyjemną pomoc Dracona w jako takim narzuceniu go na siebie. Dementorzy byli winowajcami tego przenikliwego chłodu i po prostu wiedział już, że najcieplejszy materiał nic tu nie pomoże. - Powiedz lepiej, co dzieje się na zewnątrz.
- Rozmawiałem z Granger - zaczął.
To nie tak, że zapomniał, że Hermiona prosiła, aby nie powtarzał niczego Harry'emu.
Po prostu postanowił to zignorować.
- Weasley szuka jakichś argumentów, żeby cię wybronić. Granger stara się udobruchać Wizengamot.
Niepełna prawda, ale i nie kłamstwo. Po prostu ogólnik. Ale chyba zlekceważył trochę Harry'ego, bo ten zaraz domyślił się chociaż w części, czego mu nie mówi.
- Niewiadomo, kiedy będę mógł wyjść, prawda? Nawet do Ministerstwa na jakieś przesłuchanie?
- Nie chcę, żebyś o tym myślał. Niepotrzebnie się dobijasz, kiedy to nigdy nic nie da. Ja myślę o tym wszystkim i to wystarczy. Tym razem to ja mogę coś zrobić. Ty tylko zaczekaj.
- To gorsze od działania. Mów mi o wszystkim, Draco - poprosił, widząc, jak wymijająco próbuje mówić. - Chcę wiedzieć, co się dzieje. Cokolwiek by to nie było.
- Coś wymyślę, Harry - zapewnił.
Tego dnia nieświadomie zrobił z tego swoje nowe ulubione stwierdzenie, co jedynie Harry zauważył, bo często też później to słyszał.
- Nie pocieszaj mnie na siłę.
- Nie robię tego.
Harry wywrócił oczami.
- Kłamiesz, Draco. Ja zawsze, kiedy nie wiem, co robić, mówię, że coś wymyślę. Podłapałeś to ode mnie.
- Odezwał się ten, który pięć lat temu na urodzinach Weasleya najpierw się mnie nasłuchał, a potem...
- Przestań mi przypominać o tych przeklętych urodzinach - przerwał mu, ale Draco nie mógł oprzeć się wrażeniu, że na to wspomnienie głos Harry'ego stał się odrobinę pogodniejszy.
W innym miejscu, gdzie konkretne uczucia mają mniejsze znaczenie, może nawet nazwałby to rozbawieniem. Tutaj nie chciał niczego sobie dopowiadać.
Harry spojrzał w bok na strażnika i znów spochmurniał.
- Nie zrobiłem tego, przysięgam - odezwał się po chwili. Draco położył dłoń na jego ramieniu, bojąc się jednak choćby do niego zbliżyć.
- I udwodnisz to.
- Jak? Siedząc tutaj?
- Wyjdziesz stąd. Ja ci w tym pomogę.
- Tak? Kupisz Azkaban?
- Być może. Staram się uwierzyć, Harry, że jesteś niewinny. Nie odciągaj mnie od tego, zachowując się tak, jakbyś faktycznie siedział tutaj za coś - upomniał go, nie mając jednak w głosie nic z chłodnego tonu.
- Dzięki, Draco.
- Jesteś mi potrzebny - mówił dalej cicho, ale Harry nie dał mu dokończyć, że choćby ze względu na to go tu nie zostawi.
- W czym, co? Nie za wiele mam okazji do pomocy ci w czymkolwiek - powiedział, zanim odetchnął i dodał: - Przepraszam.
Draco nie potrzebował jego przeprosin. Jego samego dręczyło beznadziejne uczucie, że nie potrafi go pocieszyć. Policzki zapiekły go na myśl, że jest tak bezsilny, że niedługo wyjdzie, zostawiając go w takim stanie, najpierw nie umiejąc znaleźć dla niego dobrych słów.
- Co robisz? - szepnął jeszcze, widząc co jakiś czas, że Harry podnosi dłoń do szyi czy piersi, jakby czegoś tam szukał. Ten wzruszył ramionami.
- Pamiętasz srebrny łańcuszek, który dałeś mi dokładnie rok po tym, jak zaczęliśmy się spotykać? Wciąż zapominam, że mi go zabrali.
- Wystarczy, Malfoy - usłyszeli twardy głos strażnika, zanim Draco zdążyłby odpowiedzieć. - Chodź.
- Idź już, Draco - zgodził się z nim Harry, choć ton miał taki, jak Ron zaklinający się, że uwielbia pająki. Wstał razem z Draconem, przytrzymując na ramionach jego płaszcz, a więc i wypuszczając jego dłonie ze swoich po tym, jak ostatni raz na chwilę spuścił na nie wzrok.
- A ty?
Harry podniósł na niego przygaszone, zielone oczy, które błysły tylko krótko, spotykając się z szarymi o bliźniaczym wyrazie.
- A ja będę siedział cicho i udawał, że nie istnieję.
Tak cholernie zabolały go jego słowa, że czując się, jakby ktoś uderzając go, odebrał mu głos, Draco nie wydusił już z siebie nic, dopóki strażnicy Azkabanu nie upewnili się, że opuścił jego mury.
Później szedł ogromnymi korytarzami Ministerstwa Magii, przepychając się niespiesznie przez tłum. Hermiona jako warunek widzenia się z Harrym postawiła mu to, żeby zaraz po nim spotkał się z nią w jej gabinecie. Spodnie wciąż widocznie były wilgotne, na kolanach po prostu brudne, trochę poszarzałe od pyłu włosy sterczały tak, jak ułożył je gwałtowny wiatr, który dziś zamienił się z deszczem wokół Azkabanu.
Patrzyli na niego dziwnie, ale wzrok miał tak obojętny i nieobecny, że nikt nie odważył się wyrywać go z tego, o czymkolwiek myślał.
Ale wbrew pozorom cieszył się. Odczuwał radość, która dziś fundament miała na żalu. I dopiero to, mieszając się, w efekcie wywoływało taką pustkę na twarzy.
Spotkał Harry'ego i nie wierzył, że to kiedykolwiek mogłoby go nie pocieszyć.
Widział, w jak żałosny wpadał stan, i nie wierzył, że to kiedykolwiek mogłoby go nie zasmucić.
2
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro