Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

28.

Draco zaciskał dłoń wokół ciepłej filiżanki, opierając łokcie na stoliku. Niebo rozchmurzyło się jeszcze w nocy i teraz nie tak silny wiatr zdawał się raczej przynosić bardziej słoneczne dni.

Trochę przygnębiające, biorąc pod uwagę, że to wszystko zaczęło się, kiedy jeszcze za oknami leżał śnieg.

Było... coraz ciszej. Rozumiał, że Harry potrzebuje jeszcze sam wszystko przemyśleć i ułożyć w głowie, zanim będzie zmuszony zdać z tego relację w Ministerstwie. Nie chciał mu przeszkadzać, odpowiadając mu tylko czasem, kiedy Harry'ego jakieś zadane samemu sobie pytanie bardzo zastanowiło, i samemu zresztą często wpadając we własne myśli.

- Wiesz, co masz mówić? - spytał nagle, podnosząc na Harry'ego wzrok. Śniadanie śniadaniem, ale jakoś żaden nie miał na nie ochoty.

Harry najpierw kiwnął głową, w połowie nagle z tego rezygnując, żeby nią pokręcić, a ostatecznie wzruszyć ramionami.

- Zobaczymy - odparł uważnie. Cały ten czas trzymał tylko dłoń tuż przy dłoni Dracona w połowie blatu drewnianego stolika.

- Zobaczmy - poprawił go, nie chcąc odpuścić. - Powiedz.

Harry wpatrzył się gdzieś obok niego, zastanawiając się chwilę.

- Przecież nie mam zamiaru przyznawać się do winy. Powiem, jak było. Dbając jednocześnie, żeby nie nakierować ich na to - dodał, podnosząc lekko prawą rękę. - Tak jak mi mówiliście. Ty, Ron i Hermiona. Jeśli ty i Ron się za mną wstawicie, szybko wrócimy do domu. Jeśli nic do nich nie dotrze... wtedy na bieżąco będę szukał wyjścia, w zależności od tego, co Wizengamot powie. Nie bój się - poprosił, przenosząc wzrok na Dracona tak nagle, że w jakiś sposób przywróciło go to na ziemię. Do tej pory wsłuchiwał się w to, jak skupiony Harry miał głos. - Na pewno nie dam zamknąć się w Azkabanie. To śmieszne.

Draco odczekał jeszcze chwilę, ale Harry już się nie odezwał.

- Mów, jeśli masz co - powiedział, niezbyt jednak przekonującym głosem. - To ostatnie chwile na to. Kończy nam się czas, Harry.

- Kończy się czas do przesłuchania, Draco - poprawił go Harry, siląc się na uśmiech, kiedy usłyszał, jak złamał mu się głos. - Nie nasz.

- Wciąż nie mają pojęcia, kim jest - ciągnął, mimo że na słowa Harry'ego pokiwał głową. - Ten prawdziwy zabójca. Powinni.

- To na razie nie nasza sprawa - stwierdził niechętnie Harry, nie pozostawiając Draconowi wątpliwości, że bardzo będzie chciał dowiedzieć się prawdy, kiedy sam zostanie oczyszczony z zarzutów. - Wbrew pozorom.

Harry wbił wzrok w blat w odpowiedzi na przenikliwość spojrzenia Dracona, z jakim mu się przyglądnął.

- Denerwujesz się, Potter? - zapytał znowu i może to była jakaś forma przekazania mu, że sam właśnie tak się czuje. Harry wzruszył ramionami i już samo to powiedziało Draconowi, że usłyszy naciągniętą prawdę.

- To za dwa dni. Podenerwuję się jutro.

No, może gdyby nie obserwowl go od paru dni, akurat w to Draco byłby mu w stanie uwierzyć. Harry zawsze miał tendencję do zbywania wszystkiego krótkim Mamy jeszcze czas, jak choćby podczas Turnieju Trójmagicznego, kiedy, ignorując jego trzy zadania przez dwa miesiące, przypominał sobie o nich na tydzień przed.

- O szóstej? - upewnił się po chwili Draco, wskazując głową na otwarty list z Ministerstwa Magii, który Harry otrzymał dwa niespełna tygodnie temu i który obaj czytali już po dziesięć razy. - Przesłuchanie?

- O szóstej - przytaknął Harry, zanim nagle uśmiechnął się czymś rozbawiony - Pamiętasz, jak...

- Sterczałem pół godziny pod portretem Grubej Damy, pewny, że po prostu się spóźniasz, kiedy tak naprawdę nie dogadaliśmy się w sprawie Widzimy się o szóstej? - dokończył za niego. - Ciężko zapomnieć. Nawet nie wiesz, jak głupio się czułem.

Draco spojrzał na zegarek. W Wielkiej Sali właśnie zaczynało się śniadanie, ale on prychnął tylko pod nosem i oparł o ścianę między jakimiś dwoma wciąż śpiącymi obrazami, zakładając ręce na piersi.

Przeklęty, jeśli go wystawił.

Jak na Gryfona przystało, trzy minuty musiał się spóźnić - ale, Salazarze, nie trzydzieści.

Tyle dobrego, że było wcześnie i po korytarzu przy Wieży Gryffindoru nie szwędało się jeszcze tyle ludzi. Choć, co prawda, przyszedł tu z nadzieją, że ten brak tłumów to wykorzysta zupełnie inaczej i to zupełnie nie sam. To nie przystoi, żeby Malfoy w samotności podpierał ścianę, co jakiś czas ściągając na siebie nieprzychylne, może trochę prześmiewcze spojrzenia Gryfonów, którzy ostatecznie musieli przecież wiedzieć, dla kogo tu przyszedł.

Dla kogoś, komu ewidentnie się nie spieszyło.

W końcu jednak skorzystał z pomocy jednego z nich - a bardziej nawet tego, że nieznajomy Gryfon był od niego dużo młodszy i bał się jakkolwiek zareagować, kiedy Draco przeszedł za nim przez obraz Grubej Damy do Pokoju Wspólnego Gryffindoru.

Nie zwróciło jego szczególnej uwagi, jak czerwcowe słońce nadaje wyjątkowo przytulnego uroku temu pomieszczeniu - i od razu skierował się do dormitoriów piątego roku.

Cokolwiek Potter teraz nie robił, Draco bardzo chciał uświadomić mu, że właśnie zaprzepaścił im okazję do nawet krótkiego spotkania bez zaglądania za róg każdego korytarza - blisko, ale nie po to, żeby upewnić się, czy nie czai się tam bazyliszek, tylko Umbridge.

Spotkał tylko kilka osób. Żadna się nie odezwała, bo może byli już do jego sporadycznych wizyt tutaj przyzwyczajeni, nawet jeśli miny mieli dość niechętne.

Szybko znalazł odpowiednie drzwi i wszedł do środka, nie kłopocząc się pukaniem. Tylko jedno łóżko było już puste - z tego, co Draconowi drogą eliminacji udało się wydedukować, to należało ono do Longbottoma.

Skrzywił się trochę, bo Ron cicho chrapał łóżko dalej od tego, którego szukał. Miał ochotę się roześmiać. Harry Potter za nic miał silne promienie słońca padające mu prosto na głowę i spał z twarzą wciśniętą w poduszkę.

Miło było zobaczyć, że śpi spokojnie i tylko dzięki temu Harry nie dostał jeszcze jakimś urokiem. Te dziwne koszmary, wizje, które niedawno zaczęły go dręczyć, były coraz bardziej niepokojące.

Podszedł bliżej, nachylając się do Harry'ego.

- Harry - szepnął, zaraz po tym, jak skarcił się w duchu, że zamiast się odezwać, tylko gapi się, jak kręcone włosy bez ładu urokliwie opadają mu na twarz. Harry odwrócił tylko głowę w drugą stronę.

Jak Potter to robił, że to, co jeszcze przed chwilą było irytacją, teraz otuliło czymś ciepłym pierś Dracona?

Mimo wszystko, Ślizgon przecież nie miał zamiaru odpuścić.

- Malfoya nie ma w dormitorium - mówił dalej, trochę głośniej. - Jakiś pomysł, gdzie mógłby być?

Usłyszał, jak Harry niewyraźnie mruknął coś pod nosem, zanim w gruncie rzeczy niewiele bardziej zrozumiale odpowiedział:

- Nie wiem, pewnie przed lustrem. Daj mi spokój.

Draco krzywo się uśmiechnął.

Dopiero później to Harry'emu nie było do śmiechu.

- Powiedziałem tak, bo poznałem cię po głosie! - usprawiedliwił się, kiedy Dean i Seamus wyszli już z dormitorium, a Ron, jak twierdził, poszedł poszukać Hermiony. - Żartowałem! Przecież gdybyś naprawdę gdzieś zniknął...!

- Oczywiście, że tak - przytaknął pobłażliwie Draco, z dość złośliwym, ale i rozbawionym uśmiechem. Harry zgromił go wzrokiem.

- Malfoy!

- Mogłem się domyślić, że rozumiesz to jako szóstą nad ranem - stwierdził po krótkim namyśle Harry.

- Mogłem się spodziewać, że chodzi ci o szóstą wieczór. Nigdy z własnej woli nie wstałeś przed ósmą.

- Nigdy z własnej woli nie wstałeś po ósmej - odgryzł się mu, widząc, jak Draco lekko uśmiechnął się nad chłodną już herbatą. I on zrobił to samo.

Tak cieszył się, że miał kogoś, z kim potrafił uśmiechnąć się, mając nad głową deszczowe chmury - i jeszcze bardziej, mogąc je z nim rozproszyć.

****

Złote płomyki podskakiwały na czubkach niektórych świec - i jeśli nawet niewielką odgrywały rolę przy już i tak lekko oświetlającym pokój świetle księżyca, to Draco zasnął spokojnie głównie dlatego, że wiedział, że ma je nad głową.

Nie żeby bał się mroku. W cieniu spędził kiedyś tyle czasu, że noc w końcu stała się dla niego i dniem.

No, może i będącego zaraz obok Harry'ego była w tym zasługa.

Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że czuje jego policzek na ramieniu. Ale poczuł już, kiedy nagle się od niego oderwał. Głupi ruch, choć wystarczył, żeby go obudzić.

No, może obudzić to za mocne słowo, bo nawet jeśli otworzył oczy, żeby po ciemku zerknąć na Harry'ego, to nie do końca to do niego dotarło.

Przynajmniej dopóki to parę razy się nie powtórzyło i, jakkolwiek śmieszne skojarzenie by to nie było, to Draco, bardziej rozbudzony, stwierdził w końcu, że Harry porusza głową tak, jakby bardzo chciał odwrócić od czegoś twarz i wzrok.

- Harry - powiedział, trochę tym zaniepokojony. Oparł się na przedramieniu, żeby móc lekko potrząsnąć jego ramieniem i tyle wystarczyło, żeby Harry po krótkiej chwili otworzył oczy. - O czym myślisz?

Jeśli nawet to stosunkowo dziwne pytanie - to Harry pierwszy miał kiedyś w zwyczaju je zadawać. Wiedział, jak się czuł. Nawet jeśli sam okropnie nie lubił przyznawać się, że przez parę miesięcy po upadku Czarnego Pana i on w środku nocy potrafił niekontrolowanie szybkim biciem serca zagłuszyć sobie słowa, jakimi Harry próbował go uspokoić.

Harry przetarł twarz dłońmi, na chwilę je na niej zatrzymując, jakby wcale nie miał ochoty mówić czegoś, co powiedzieć miał zamiar.

- Nie wiem, jaki jest dzień. Nie wiem, która jest godzina. I nie wiem, czy chcę to sprawdzić, bo obawiam się, że od przesłuchania dzieli nas kilka minut. To... niedorzeczne, ja wiem. Ale kiedy myślę, co może stać się po nim... Nie chcę, żeby to była nasza ostatnia noc. Nie kolejny raz. Chciałbym coś zrobić, ale nikt mi nie pozwala pod groźbą, że będzie tylko gorzej. Nie cierpię tego. Nie cierpię czekania z założonymi rękami.

Draco chwilę zaczekał. Dał jego słowom wybrzmieć, wtopić się w ciszę i niejako utopić cały niepokój, jaki ze sobą niosły, w mroku.

Ale objął go w końcu ramieniem, żeby przesunąć go na swoją klatkę piersiową. Okrągły medalik zabłysnął na piersi Harry'ego, odbijając każdy najsłabszy błysk srebrnego światła wpadającego do pokoju.

- To jeszcze nie dziś, Harry - zapewnił, przyglądając się temu. - W Ministerstwie mamy stawić się dopiero za dwa dni. Porozmawiamy rano. W porządku?

Harry za chwilę poczuł się strasznie głupio - cokolwiek powiedział, to wszystko pod wpływem głupich emocji płynących z równie głupiego snu. Za żadne bogactwa Gringotta nie chciał, żeby Draco mówił do niego tak łagodnie, jak do małego dziecka.

- W porządku.

Ale kiedy uniósł lekko głowę, Draco wcale nie patrzył na niego tak, jakby zrobił coś śmiesznego.

Znów ułożył głowę na gładkim materiale okrywającym pierś blondyna.

****

Draco poprawił się w ramionach Harry'ego, wygodniej, chociaż równie leniwie opierając się na jego ramieniu, uważając przy tym, żeby nie rozlać odrobiny wina, które, podobnie jak Harry, trzymał w dłoni.

Gdzieś z boku leżały jeszcze szachy, zostawione tu ostatniego wieczoru, kiedy jak zwykle niezapowiedziane wejście aurora przerwało im grę, ale mimo to od dobrych paru chwil bezczynnie wodzili tylko wzrokiem to po sobie, to po reszcie pomieszczenia. Harry mógłby przysiąc, że tak było lepiej. Lepiej, niż gdyby na siłę próbowali skupić myśli na czymś jednym i konkretnym.

Trawiło go jakieś napięcie odliczające godziny i pozostałe do jutra minuty.
Ale jeśli to była ostatnia okazja, żeby trzymać go w ramionach, nie chciał się bać.

Mając wsparcie tak samo Dracona, jak i Hermiony i Rona, jakoś półświadomie mówił sobie, że z tego wybrną. Ostatecznie tak, jak zawsze im się to udawało. W obawie jednak, że to dość głupi argument, z Draconem się nim nie podzielił. Nie potrzebował słuchać o swojej naiwności, kiedy próbował tylko podbudować swoją nadzieję.

Nie wiedział już, co jeszcze ma mu powiedzieć. Wiele było rzeczy, o których chciał, żeby Draco pamiętał - ale nie chciał, żeby którakolwiek z nich miała w sobie cokolwiek z pożegnania. Pewnie nawet nie było to potrzebne - ale przysiągł sobie, że po wszystkim, co już przeszli, coś tak niedorzecznego nie doprowadzi jutro po przesłuchaniu do chwili, kiedy będą musieli powiedzieć sobie Do widzenia.

Azkaban raz wydawał mu się czymś strasznie odległym, raz jakąś niedaleką wizją, którą spróbuje ominąć. Ale po ostatniej nocy starał się bardziej nad sobą panować i w razie czego być tym, który to Draconowi powie Wszystko będzie dobrze.

- Kocham cię - powiedział, patrząc gdzieś w bok, jako że Draco, oparty na jego boku, i tak nie mógł go zobaczyć.

- Potter!

Harry wiele by oddał, żeby to był głos Dracona - nawet udzielający tak niedorzecznej odpowiedzi na słowa, których sam od dawna głośno od niego nie słyszał. Westchnął cicho, ale w gruncie rzeczy przyzwyczajał się już do kontroli z Ministerstwa bezceremonialnie wszystko rujnujących.

- Zaraz wracam - powiedział, wstając niemal od niechcenia, kiedy Draco krótko pocałował jego policzek i przesunął się trochę, żeby mógł to zrobić.

- Byle zanim wino się skończy, bo ja nie obiecuję wstrzemięźliwości.

Harry odpowiedział mu tym samym na jego krzywy, choć w jakoś dziwnie dobrym tego słowa znaczeniu, uśmiech. Zgarnął tylko swoją różdżkę ze stolika obok, spodziewając się, że aurorzy będą jak zwykle chcieli sprawdzić, czy przy niej nie kombinował.

Oni, bo była ich dwójka, też mieli swoje w rękach, kiedy wpadł na nich w korytarzu, gdzie Draco odprowadził go wzrokiem.

Harry stanął gdzieś za rogiem, więc i tak nie mogąc go już zobaczyć, Draco odwrócił od tego miejsca oczy. Podciągnął tylko kolana, żeby móc się na nich oprzeć. Miał w głowie tylko to, żeby, tylko kiedy Harry wróci, przypomnieć mu, że jutro to wszystko ma wielką szansę się skończyć - ale w międzyczasie usłyszał pośpieszne:

- Mamy coś dla ciebie. Naczelny Mag Wizengamotu wydał to pół godziny temu.

Draco wyprostował się tak, jakby to miało pomóc mu lepiej słyszeć, ale w miejscu wytrzymał tylko do chwili, kiedy usłyszał niewyraźny odgłos rozdzierania koperty. Nawet jeśli aurorzy zwykle prosili go o wyjście, kiedy chcieli porozmawiać z Harrym, to tym razem będą jego obecność musieli znieść. Ta nowa wiadomość od Wizwngamotu zainteresowała go na tyle mocno, że wspierając się na argumencie, że minutę po wyjściu aurorów Harry i tak jak zawsze wszystko by mu powtórzył, szybko wstał. Nie spuszczając wzroku z tego miejsca, po paru sekundach był już w korytarzu, krok od Harry'ego, który w przeciwieństwie do aurorów nawet na niego nie spojrzał, kończąc czytać trzymany w dłoniach list.

- Ale dlaczego? Co się stało?

Draco spojrzał ponad jego ramieniem na tę wiadomość. Harry'emu drgnęły dłonie tak, jakby miał zamiar go zmiąć i podrzeć, ale szybko zaczął sprawiać wrażenie, jakby to ten kawałek pergaminu przedarł na pół niego.

Jakaś okropna pustka jego głosu kazała Draconowi niemal wyrwać mu list z odrętwiałych rąk, kiedy zignorował jego nerwowe, ciche Daj mi to. Nie był długi, ale i tak nie dano mu czasu, żeby go przeczytać. Będąc mniej więcej w połowie, musiał podnieść wzrok, kiedy Harry'emu odpowiedział jeden z aurorów.

- Mieliśmy tylko przekazać Harry'emu Potterowi wiadomość o nakazie natychmiastowego przeniesienia do Azkabanu.

Draco na moment krótszy nawet od sekundy wrócił wzrokiem do listu, który wciąż trzymał w rękach, ale nie potrafił już dokończyć czytania go. Odruchowo złapał Harry'ego za rękę, zanim jeszcze do końca zrozumiał, co usłyszał.

- Miałem zostać tutaj do czasu przesłuchania - przypomnia Harrył, siląc się na spokój, chociaż bardzo niepewnie przenosił wzrok z jednego aurora na drugiego. - To dopiero jutro.

- To decyzja Wizengamotu.

- Nie macie prawa - wtrącił się Draco, spanikowany pewnie bardziej od Harry'ego. Tego... Takiej możliwości nie przewidział i złapał się dość głupiego argumentu: - To... To Harry Potter!

- Więc trafiliśmy pod dobry adres. Zgadza się - odparli ponuro.

- Daj spokój, Draco. To decyzja samego Wizengamotu - uciął Harry, wymownie patrząc na aurorów. Wcale nie wyglądali, jakby chcieli tu być i raczej tylko usiłowali zachować się profesjonalnie wobec sytuacji, w jakiej ich postawiono. - Dacie nam minutę? Chyba że Wizengamot zabronił wam rozmów z mordercą, wtedy sam z chęcią zamknę się w celi.

Draco spojrzał na niego dziwnie, jakby Harry powiedział coś nagle w niezrozumiałym dla niego języku. Ale Harry tylko nie do końca jeszcze rozumiał - i chyba wolał o tym nie myśleć, żeby tym razem odwagę móc chociaż zgrywać.

- To decyzja Wizengamotu - powtórzyli, jakby chcąc mu uświadomić, że aresztowanie jego, z którym do niedawna na co dzień pracowali, i dla nich nie było przyjemne. - Oddaj swoją różdżkę.

- Nie - odmówił od razu, chociaż trochę cicho. Spojrzał na Dracona i pokręcił głową, zanim głośniej powtórzył:  - Nie.

- Chcesz tej minuty czy nie?

Harry wrócił wzrokiem do Dracona, jakby w ogóle się nad tym zastanawiał - wiedział, że musi się zgodzić, żeby móc się tylko pożegnać. Czuł, że i tak potraktowano go łagodnie.

Powoli, jakby wciąż chciał dać sobie szansę na wymyślenie czegoś innego, wyjął różdżkę z kieszeni - i tak, jak mu kazano, w końcu ją oddał. Od razu poczuł się tak, jakby stracił wiernego towarzysza, kiedy jego różdżka zniknęła pod płaszczem aurora.

Oni też dotrzymali słowa. Cofnęli się pół kroku, odwracając się bardziej w swoją stronę, żeby w miarę możliwości dać im śmieszną namiastkę prywatności - albo przynajmniej, żeby się na nich przez cały czas nie gapić. Nie chcieli bardziej tego przeciągać.

I kiedy Harry, widząc to, odwrócił się do Dracona, nie wiedział właściwie, co zrobić dalej ani co mu powiedzieć. Nie chciał się żegnać. Uniósł tylko trochę głowę, żeby móc na niego spojrzeć.

Miał tuż przed sobą ukochane oczy, ale patrzył gdzieś poniżej nich.

Tyle już przepłakały. Nie chciał być powodem kolejnych łez.

- Porozmawiaj z Hermioną i Ronem - poprosił go Harry, na prędce uznając to za najlepsze wyjście. - Będą wiedzieli, co robić.

- A ty? - zapytał niezamierzenie cicho. Starał się nie zwracać uwagi na stojących dwa kroki dalej aurorów.

- W porządku - zbył go. - Do zobaczenia jutro w Ministerstwie. Na przesłuchaniu.

Draco nie odrywał od niego wzroku. I to, jak mimo wszystko Harry na niego patrzył, wyraźnie mówiło Wiesz, że tego nie zrobiłem.

- Wiem - zapewnił, nawet jeśli Harry wcale się nie odezwał. - Co teraz będzie, Harry?

Harry jeszcze nigdy nie słyszał od niego tak dziecinnego pytania. Nie odpowiedział, nie pokręcił głową ani nawet nie wzruszył ramionami. Sam nie chciał myśleć, jak będzie wyglądała ta noc - a już na pewno nie chciał opowiadać o tym jemu.

Harry czuł tylko jego dłonie lekko trzymające się o przednie kieszenie swoich spodni. Draco bał się go przytulić, wiedząc, że będzie musiał go odsunąć - ani nie chciał się cofnąć, bo wiedział że nie będzie już mógł wrócić.

Pierwszy raz jego spojrzenie wywoływało w Harrym taki niepokój. Sprawiało, że coraz bardziej bał się rozstania z nim.

Nie był pewny, czy minuta już nie minęła.

Na krótką chwilę Harry poczuł wokół siebie dużo mocniejszy uścisk, jakby Draco siłą chciał go tu zatrzymać. Harry szybko jednak odciągnął jego dłonie od siebie i tylko schował je swoich, może żeby zapamiętać to uczucie i móc wspominać je nocy, która zapowiadała się bardzo chłodno.

Czuł przyśpieszony oddech na policzkach i w żadnym wypadku nie spieszyło mu się, żeby cokolwiek tutaj zmieniać - i patrzyć tylko na siebie, nie chcąc się wzajemnie martwić domysłami, które obaj już mieli w głowach, i nie potrafiąc się pocieszyć.

Draco nie miał pojęcia, kiedy złapał go za ramiona, albo siebie wspierając na Harrym, albo to jego utrzymując na nogach. Aurorzy zaczynali rzucać im pospieszające spojrzenia - więc choćby żeby udawać, że tego nie widzi i żeby dać sobie tym dodatkowych parę sekund, powoli zamknął oczy. Może jeszcze z jednego powodu, dla którego lekko rozchylił też usta.

A kiedy niepewnie jak nigdy nachylił się trochę do Harry'ego, trzymające go w jako takiej równowadze, będące do tej pory ciepło drugiej osoby nagle zniknęło. I zastygł w tak śmiesznej pozycji, kiedy otworzył oczy i zobaczył tylko, jak Harry znika za drzwiami między dwójką aurorów.

- Potter!

Ten jednak nie zdążył się już odwrócić, zanim zniknął z charakterystycznym dla deportacji odgłosem.

Tak naprawdę dobrze Dracona usłyszał, ton jego głosu zakłuł go w pierś, ale spojrzeć na niego już wcale nie chciał.

Tylko zniknąć wszystkim z oczu, zanim straci nad sobą kontrolę, zanim wyda się, że panicznie się boi.

Draco długą chwilę nie spuszczał oczu z tego miejsca, myśląc tylko o tym, jak beznadziejnie wszystko znów zaczynało się toczyć.

Przecież Wizengamot musiał mieć jakiś, nawet z jego i Harry'ego perspektywy niedorzeczny, powód, żeby nie pozwolić mu zaczekać na swoje przesłuchanie na wolności.

Niemal bezmyślnie, wyciągnął rękę w bok, żeby zaraz potem przywołana wsunęła się do niej otwarta butelka wina - i nie dbał o to, że rozbił jeden z dwóch kieliszków.

Pogoda była bardzo spokojna. Nie słoneczna, nie mroźna. Najdrobniejszy listek nie drgał na najlichszej gałęzi drzewa, nieporuszany wiatrem. Wszystkie wody w okolicy stały niezmącone najmniejszą kroplą deszczu. Zupełnie tak, jakby świat pozostał obojętny na to, że Harry właśnie łamał Draconowi serce.

A tak, jak nie każdy dzień może błyszczeć w słońcu, tak nie każda historia może mieć dobre zakończenie.

2

Nie, mimo tej sugestii na końcu to jeszcze nie koniec. W zasadzie to nawet nie połowa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro