Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25.

Wbrew oczekiwaniom Harry'ego, dni mijały za szybko.

Ale powoli zauważał, że z każdym było lepiej. Nawet jeśli w jego własnej sprawie nie zmieniało się wiele, a przynajmniej on nie otrzymywał o tym żadnych informacji, to Draco na nowo się z nim oswajał. Szukał wsparcia Harry'ego, jednocześnie udzielając mu własnego, nawet jeśli w najbłahszej formie.

Harry starał się być wobec niego delikatny. Uważać na to, co mówi, zwykle tak rzeczowo, żeby przypadkiem nie wywołać kolejnego nieporozumienia. I cieszył się, że Draco coraz częściej dawał mu do zrozumienia, że już nie musi tego robić.

Swoją drogą, Draco bardzo często mu się przyglądał. Inaczej, niż dotąd miał to w zwyczaju, bo wzrok miał bardziej uważny i przenikliwy. W ogóle zmienił swoje zwykłe zachowanie, odkąd razem odkryli znamię na ramieniu Harry'ego. Z początku rzadko coś mówił i rzadko o rzeczach niezwiązanych z Ministerstwem Magii i zbliżającym się przesłuchaniem Harry'ego. Chyba że akurat chciał o coś Pottera wypytać, a choć Harry'ego męczyło ciągłe powtarzanie tego samego, cierpliwie mu odpowiadał.

Liczył, że jeśli nie jego, to Dracona nagle coś olśni.

Póki co, Draco doszedł jedynie do wniosku, że każda ich rozmowa była poważniejsza, niż pamiętał od lat. Gdzieś z tyłu głowy niezbyt mu to odpowiadało - Harry zawsze był osobą, przy której był w stanie roześmiać się w noc ogarniętą najgęstszym mrokiem.

Powoli przekonywał samego siebie, że Harry nie potrafiłby tak udawać.

A on nie powinien bać się człowieka, w którego ramionach sam tak często się chował.

Dlatego po trzech dniach, odkąd Draco obiecał Harry'emu pomoc, jeszcze przed południem poprosił go o rozmowę.

- Te wszystkie oskarżenia przeciw tobie są niesłuszne? - zapytał, wbijając w Harry'ego tak stanowcze spojrzenie, że nie dość, że trochę go ono speszyło, to sprawiło, że kłamstwo nawet nie przeszłoby mu przez myśl. - Jesteś niewinny?

- Tak. Przysięgam, że tak.

Draco usiadł obok niego, zanim on zdążył wstać.

- Więc udowodnijmy to. Razem. Chcę wierzyć, Harry, że... że będę potrafił ci uwierzyć.

Harry nie chciał nawet mu wypominać, jak niewiele miało to sensu. On dobrze zrozumiał i, co więcej, poczuł się bardzo ciepło na te słowa. Właściwie tak, jakby Draco z pasją komplementował go przez ostatnie dziesięć minut.

I dopiero później Harry sam zażenowany przypomniał sobie w duchu, że Malfoy powiedział tylko jedno, i to niezbyt składne, zdanie.

- Dziękuję, Draco. To znaczy... - dodał jeszcze, mniej pewnie i z mniejszym uśmiechem, choć więcej w nim było nadziei. - Że mi wybaczasz?

- Nie proś mnie o to, Harry. Jeszcze nie. Ale jeśli tak, jak mówisz, istnieje inne wytłumaczenie tej blizny, znajdę je.

- Dzięki - powtórzył cicho, mając w oczach za dużo wdzięczności, ale w głowie za mało na to słów.

Draco odwzajemnił jego uśmiech, kiedy Harry'ego resztki samokontroli trzymały w miejscu, nie pozwalając mu objąć go tak mocno, że prawdopodobnie strąciłby ich obu na podłogę. Niezłą rekompensatą było to, jak Draco złapał go za rękę - ale kiedy Harry przykrył jego dłoń jeszcze swoją, Draco się cofnął. To w jednej chwili stało się za dużo.

Dopiero po kolejnych dwóch dniach zaczął tego żałować.

Wtedy do przesłuchania w Ministerstwie Magii zostało już osiem dni.

I ile nie znaczyłyby dla Harry'ego słowa Dracona, jak nie byłyby dla niego ważne - to jasne, że w pewnej chwili człowiek po uszy zakochany potrzebuje trochę więcej.

Właściwie, czasem śmiał się z samego siebie, że drobny dotyk na policzku uczyniłby w jego głowie słowa Dracona niemal świętością.

Harry'emu coraz częściej uciekał wzrok na jego usta, coraz częściej szukał jego przypadkowego dotyku i po tych kilku dniach zaczynał widzieć, że Draco robi to samo. Harry'emu ciężko było mieszkać z nim jak z kumplem, kiedy każdego wieczora myślał tylko o tym, żeby przy jego boku zapomnieć o całym świecie, który ostatnio sypał mu się na głowę.

Minęło tyle dni odkąd ona pojawiła się w progu ich domu, tak bardzo wszystko zmieniając.

Ale nigdy nie mówił o tym na głos. Nawet jeśli czuł się okropnie z tym, że obrywał za kogoś innego - to Draconowi czas z pewnością się należał.

A zresztą, przez to wszystko przewijała się łagodna litość i w słowach, i w ruchach Dracona i to wcale Harry'ego do żadnych zwierzeń nie zachęcało.

Dręczyło go poczucie, że odzyskiwanie zaufania kogoś tak dumnego i, cóż, wrażliwego, będzie czymś mozolnym i, jak by to nie brzmiało, dość niewdzięcznym. Ale Draco wcale jego obaw nie spełniał.

Chyba i on zdawał sobie sprawę, jak niewiele mają czasu.

To Dracona z kolei zastanawiało, czy z takiego pośpiechu nie wyniknie coś płytkiego - ale póki wcale czegoś takiego nie czuł, nie chciał o tym mówić ani za wiele o tym myśleć.

To i tak nie kupiłoby im ani sekundy.

Czuł się potrzebny Harry'emu bardziej niż we wszystkie dni od zakończenia wojny z Czarnym Panem i wiedział, że sam też nie przestał potrzebować jego. Może przez to czuł mu się coraz bliższy.

Wieczoru, który poprzedzał ranek już tylko o tydzień dzielący go od przesłuchania, Harry nie znosił najlepiej. Nawet jeśli twarz miał skupioną, bo pogrążony był we własnych myślach, to nie panował nad tym, jak nerwowo zaciskał i rozluźniał dłonie, przygryzając w napięciu wargi.

Mógł przysiąc, że gdyby tylko nie miał związanych rąk, zacząłby działać. Ale zawsze, gdy tylko szepnął coś o tym Draconowi, zawsze w odpowiedzi słyszał:

- Nie rób czegoś, z czego nawet ja nie będę w stanie cię wyciągnąć.

Harry miał do tego dość mieszane uczucia. Słyszał troskę w jego głosie, jakiś cień strachu, że Harry naprawdę mógłby nieumyślnie pogorszyć swoją sytuację. I był mu wdzięczny, że nie wycofał się ze swoich słów, które obiecały mu pomoc. Właściwie, wręcz przeciwnie - Harry każdego wieczora miał wrażenie, że Draco mówi o nim pewniej niż poprzedniego.

Chociaż, patrząc na to od drugiej strony, to Harry dobrze wiedział, że Draco zawsze ważył swoje słowa - i to "nawet ja" nie było rzucone przypadkiem. Domyślał się, o co mu chodzi. Draco za jedno z wyjść z ich sytuacji musiał uważać galeony, a to już niezbyt mu się podobało.

Zresztą, właśnie dlatego Draco nigdy nie mówił o tym Harry'emu wprost. Był niemal pewien, że on by nie chciał. Że by się nie zgodził, uznał za niesprawiedliwe, tylko tymczasowe rozwiązanie. Czuł, że choćby przekupił całą Wielką Brytanię i wyniósł się z nim gdzieś na północ Irlandii, to dla Harry'ego wcale nie załatwiłoby to sprawy. Może nawet pogorszyło, bo poczułby się jak uciekinier, zbiegły poszukiwany. I Draco miał w tym wiele racji.

Mimo wszystko, Draco obawiał się dnia, kiedy Harry Potter przestanie mieć wiele do powiedzenia.

- Zawsze mówiłeś mi, że wszystko da się jakoś rozwiązać - przypomniał Draco, widząc go tak zaniepokojonego.

- Przestań, Draco - żachnął się Harry, z nieznanych nawet sobie powodów czując się poirytowanym, że wyrwano go z zamyślenia. Rzucił mu jednak przepraszające spojrzenie, czując, że to nie jego wina. - Mam dość tego, jak na mnie patrzysz. Jest ci mnie żal.

Draco przysiadł się bliżej. Harry wyprostował się trochę, wczesnej opierając głowę na kolanach.

- A jeśli ci powiem, że bardzo zależy mi, żebyś nigdy więcej o Azkabanie nawet nie usłyszał?

Harry spojrzał na niego zaskoczony kolejny raz w ciągu tylko paru dni. Zaczął się nawet zastanawiać, czy nie popełnił błędu, wyróżniając w zachowaniu Dracona i troskę, i litość. Może powinien był domyślić się, że z głupiej łaski nie robi się tyle, ile mu obiecywał i ile już robił dla niego Draco.

Nawet jeśli na razie tylko przy nim został.

- Ale mówiłeś... - zaczął, żeby jakoś wyjaśnić swoje zaskoczenie.

- W życiu mówiłem wiele rzeczy. Ile pokrywało się z prawdą, to wiemy tylko my. Ale nie chciałbym stracić cię w taki sposób, Harry.

Harry chwilę nie odpowiadał, mierząc się z nim tylko wzrokiem i bardzo nie chcąc go od Dracona odrywać. Cieszył się, faktycznie słysząc coś, co do tej pory Draco wypowiadał tylko w jego głowie.

- Ja też nie.

I kiedy tak z wzajemnością na niego patrzył, poczuł się śmiesznie odcięty od wszystkiego wokół. Jakoś zawieszony między wszystkim, co wtedy przestało go interesować. Może to odezwała się ta wciąż dziecinna część jego uczucia do Malfoya, czyniąc tę chwilę tak prywatną, jakby właśnie pierwszy raz, z drugiego końca korytarza, obserwował chłopaka, w którym się zauroczył.

- Już wiem, jak się z nim czułeś - zagadnął Harry trochę speszony, kiedy po chwili zdał sobie sprawę z ciszy. Czegokolwiek Draco nie próbowałby mu tym milczącym spojrzeniem przekazać, to przez odwieczną anty-romantyczną tarczę Harry'ego i tak przebić mu się nie udało. W jakiś głupi sposób trochę go to nawet rozbawiło i zadziałało na korzyść Harry'ego, choć może Draco nie był tego do końca świadomy. - Z Mrocznym Znakiem.

- Pomogłeś mi się z nim pogodzić. Teraz razem znajdziemy źródło tego - obiecał, biorąc jego ramię w dłonie i lekko dotykając szramy na nim. - Przysięgam - dodał ciszej. Harry był tak bardzo skupiony na delikatnych ruchach na swojej skórze, że kiwnął tylko głową, wierząc mu bez namysłu. - Potter - dodał głośniej, widząc to. Harry otrząsnął się i podniósł wzrok. - Jeśli masz mi coś jeszcze do powiedzenia, to teraz jest na to dobra chwila.

- Znaczy, że ostatnia? - dopytał, domyślając się odpowiedzi.

- O niczym więcej nie dowiem się przypadkiem. To nie najlepszy czas na ukrywanie czegokolwiek. A ja mam dość widzenia w tobie jednocześnie i ofiary, i winnego. Zdecyduj się wreszcie - polecił na koniec, jakby to od Harry'ego zależało. Cóż, coś w jego tonie przy tych ostatnich słowach nawet Harry'ego rozbawiło. - Nie chcę... - zaczął znowu, ale szybko urwał, jakby coś sobie przypomniał. - To głupie. Pamiętasz, jak parę dni temu powiedziałem ci, że nie chcę się znowu rozczarować? Od tego czasu zdążyłem zawieść się i znowu wrócić sobie wiarę ze dwa razy.

- Co mam ci powiedzieć? - spytał Harry, znów czując okropną bezsilność, żeby chociaż odwzajemnić się ciepłym słowem czy spokojnym zapewnieniem. - Chciałbym coś móc. Zrobić cokolwiek. Ale tym razem wątpię, czy jakaś przepowiednia wyrzeknie mi, jak to wszystko się skończy. To tak, jakby to wszystko był przypadek. Przypadek za przypadkiem.

- Tylko dlaczego wszystkie zawsze trafiają w ciebie? A we mnie przy okazji?

Harry miał wrażenie, że on wcale nie chce odpowiedzi. Może nawet Draco wolał nie znać powodu, dla którego to Harry zawsze był w centrum każdego nieszczęścia - nie żeby jeszcze wierzył, że takowy w ogóle istniał.

Draco pierwszy raz, odkąd zerwał z Harrym zaręczyny, oparł głowę obok, pozwalając odgarnąć sobie jasne włosy z czoła. Nawet jeśli Harry zdobył się na to dopiero po chwili.

Harry miał wrażenie, że to gest niewiele więcej niż przyjacielski. Widział przecież parę razy, jak Pansy to robiła - i starał się tej myśli pozbyć. Cóż, chyba zbyt usilnie, bo Draco w końcu spojrzał na niego jakoś dziwnie, jakby rozumiał, co mu chodzi po głowie. Przynajmniej dopóki znowu wzroku nie odwrócił.

Harry, znów trochę zakłopotany, chciał cofnąć dłoń, z czym i tak już się ociągał, ale to, jak Draco odrobinę przechylił głowę w jego stronę, powstrzymało go.
W zasadzie, kiedy tak trzymał dłoń na delikatnej skórze jego skroni, czuł się dość... wyjątkowy.

Przeznaczony do rzeczy, do której prawa nie miał nikt inny.

To nie była długa chwila. Draco wkrótce spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi, jakby dziwił się, że nie zdarzyło się coś, czego się spodziewał.

- To był naprawdę genialny moment do zamordowania cię - zauważył Harry, dając mu do zrozumienia, że domyśla się, o co chodzi. - Nadal żyjesz, nie? Więc możesz mi wreszcie uwierzyć, że nie jestem seryjnym mordercą? Przestać się wahać?

Draco wyprostował się z bardziej poważną miną. Zupełnie zignorował to, jak Harry wszystko zironizował.

- Nie żebym miał wiele innych wyborów, ale... Chyba muszę spróbować ci zaufać.

****

- Tak wybrałem. Zostać.

Narcyza ściągnęła nieco cienkie wargi, siedząc przy synu. Draco trochę sztywno się wyprostował. Nie lubił być z nią tak zasadniczy - ona jedyna zawsze myślała o jego dobru. Mimo wszystko, czuł, że tym razem nie będzie w stanie przekonać jej do zaakceptowania swojej decyzji inaczej, niż nie dać jej wyboru - i po prostu oznajmić, że jak wielkiej nadziei by nie żywiła, wrócił do Harry'ego.

I teraz trochę mu się do niego spieszyło - jeden, że o swojej wizycie w Wiltshire w ogóle Harry'emu nie powiedział, dwa, że aktualnie raczej wolał mieć go na oku. I musiał przyznać, że atmosfera w ich domu nawet teraz odpowiadała mu dużo bardziej niż w tym, w którym mieszkał od dziecka.

Choć uważał, że Lucjuszowi i Narcyzie należą się jakieś wytłumaczenia, nawet ogólne. Ostatecznie dostała je tylko Narcyza - Draco ojca w domu nie zastał, chociaż po paru chwilach stwierdził, że może to i lepiej.

Nawet jeśli oboje Harry'ego z całego serca nie cierpieli, to to Lucjusz się z tym zupełnie nie krył.

- Będziesz tego żałował, Draco - stwierdziła, równie pewna swego co on.

- Ja. Nie wy - odparł, widząc, jak Narcyza patrzy na niego z żalem.

Dla niej to wszystko było tak proste. Odejdź, zostaw nieswoje problemy, uśmiechnij się i zapomnij. Z tym, że nie uwzględniała pewnego czynnika.

Kochał Harry'ego. I wciąż nie chciał go zostawić.

- Nie zapominaj, że jesteś moim synem - upomniała go i choć w jej głosie nie było cienia nagany, to Draco gryzł się w język już do końca ich rozmowy.

Nie chciał jej tego wyrzucać, bo rozumiał, że się o niego martwiła. Ale ona nie miała już wpływu na to, o kogo zatroskane były jego myśli.

- Tutaj zawsze możesz wrócić, Draco - przypomniała mu, kiedy wstał już z cichym Powinienem iść. Głos miała dość suchy, dokładnie taki jak zawsze - ale widział przecież, jak zaniepokojona na niego patrzy.

Objęła go na tyle delikatnie, że Draco ledwo poczuł jej dłonie na plecach i skroń przy ramieniu - była od niego o głowę niższa. Gdyby jej nie znał, mógłby nawet pomyśleć, że zrobiła to tylko dla zasady, w jakimś wyrazie uprzejmości.

Może nie powinien był ich w ogóle ze sobą porównywać, bo i dla Dracona i w ogóle byli zupełnie kimś innym - ale jak różne to było od pewnych, chociaż ostrożnie zamykających go przy sobie ramion Harry'ego?

- Ja mam swój dom - odpowiedział łagodnie, chcąc ją uspokoić. - Tam też ktoś na mnie czeka.

Narcyza wcale nie wydawała się cieszyć, że Draco znalazł sobie takie miejsce. Albo i nie odpowiadała jej osoba, z którą je podzielił.

- Uważaj - ostrzegła go, dokładnie przyglądając mu się swoimi bladoniebieskimi oczami spod długich, jasnych rzęs.

Nie znalazł już dobrych słów, żeby przekonać ją, że nie ma się czym martwić. Zresztą, w gruncie rzeczy pewnie miała - ale nie chciał tego przyznawać.

Tym razem zrezygnował z sieci Fiuu, żeby przejść się przez rozległy ogród do samej bramy dworku. O tej jednej zewnętrznej części domu rodziców akurat nie mógł powiedzieć złego słowa.
Zwłaszcza, że i Harry ją lubił, nawet jeśli niewiele miał okazji, żeby spokojnie tu pobyć.

Po sprawnej aportacji, będąc już w Londynie, cicho zamknął za sobą drzwi. Może był przewrażliwiony, ale jakoś nie chciał Harry'emu przypominać, że on to lepiej, żeby nawet ich nie otwierał.

Dracona zastał obrazek najbardziej dla Harry'ego typowy - siedział na podłodze, oparty o kanapę, zajmując się swoją miotłą leżącą mu na kolanach, przy lekko uchylonym oknie. To, co robił, raczej było dość bezcelowe - albo i na pewno, ale Draco tego nie skomentował.

Quidditch zawsze był akurat jego jedynym rywalem do serca Pottera.

Trochę było mu go żal. W porządku, odkąd razem zamieszkali i Harry zaczął pracę w Ministerstwie Magii, chciał częściej widywać go w domu - ale, na Merlina, nie w taki sposób.

- Jesteś - przywitał go Harry, kiedy tylko usłyszał niedaleko jego kroki. Draco założył ręce na piersi, patrząc na niego z góry.

- Bałeś się, że nie wrócę?

- Zakładałem wiele możliwości, biorąc pod uwagę, że nie wiedziałem, skąd miałbyś wrócić. W zasadzie wciąż nie wiem.

Draco parsknął ponurym śmiechem. Harry musiał zauważyć, że coś go przygnębiło, bo nie spuszczając z niego wzroku, odłożył swoją miotłę na bok, żeby wstać.

- Gdzie byłeś? Posłuchaj, jeśli chodzi o mnie...

- Nie, nie chodzi o ciebie i dlatego to nie jest teraz ważne.

W gruncie rzeczy, to Draco nie wiedział nawet, co miałby mu powiedzieć. Z Wiltshire zazwyczaj po prostu wracał w nie najlepszym nastroju i już.

- Ważne, jeśli przez to czujesz się źle - stwierdził od razu Harry. - Nie miałem na myśli konkretnie siebie, tylko...

- Wiem, co miałeś na myśli. Byłem w Wiltshire. Uznałem, że powinni wiedzieć, co się dzieje, bo sami już nie byli pewni, czy wyprawiać jakieś przyjęcie, bo cię rzuciłem, czy zaczynać grać marsz pogrzebowy, bo dalej tu z tobą tkwię. Nie powiedziałem ci, ale sam nie wiedziałem, jak to pójdzie. Zresztą, minęliśmy się dziś rano.

Harry kiwnął głową, teraz już niezbyt przejęty tym, że Draco bez słowa gdzieś zniknął. Martwiło go już coś innego.

- Co... Co powiedzieli?

Draco uniósł tylko brwi, jakby się nad czymś zastanawiał i zajął sobie miejsce po środku kanapy.

- Wydaję mi się, że parę lat temu planowali mi ślub z którąś z sióstr Greengrass. Może dalej żyją nadzieją.

Harry się zająknął.

- Przepraszam?

Draco już miał jednego narzeczonego i wcale nie było mu trzeba nikogo następnego, dziękuję bardzo.

No, może aktualnie byłego, ale to szczegół.

- Mojego ojca nie było - zaczął znowu Draco, już poważniejszym tonem. - A moja matka... nie była zbyt zachwycona.

Harry'ego wcale nie pocieszyło, że Draco rozmawiał tylko z Narcyzą. Poczuł się, jakby właśnie zyskał nowego wroga, bo Draco zawsze był jej oczkiem w głowie.

- Powinienem sam tam pójść i ich przeprosić - stwierdził Harry, widząc, że Draco na razie nie ma już nic do dodania.

- Życie ci niemiłe? Zresztą, i tak nie możesz wychodzić. Na twoim miejscu nie pokazywałbym się im na oczy przez następne trzy miesiące. A ty zamiast robić sobie bezsensowne wycieczki do Wiltshire, pokaż im tutaj, że nie popełniam błędu.

- Nie popełniasz, przysięgam. Ale, ostatecznie, oni też mi w twojej sprawie zaufali i...

- Nigdy ci nie ufali - przerwał mu sucho. - W niektórych kwestiach mieli rację i nie zmienisz tego.

- Czuję się, jakbym był im coś winien - nie ustępował i Draco wywrócił oczami.

- Oni też uważają, że jesteś im coś winien. Ale na pocałunek dementora chyba nie masz ochoty, co?

Harry patrzył na niego nieustępliwie, więc Draco, domyślając się, że to dla niego kwestia jakiegoś gryfońskiego honoru, z którym raczej nie wygra, westchnął cicho i za nadgarstek ściągnął go na miejsce obok.

- Jeśli tak, pójdę tam z tobą, kiedy będzie już taka możliwość.

- Powinienem iść sam. Pomyślą, że się za tobą chowam. Nie chcę, żeby wzięli mnie za tchórza.

- I tak cię za takiego mają. Posłuchaj, Harry, dla moich rodziców przeprosić to nie jest nic wielkiego ani dobrego. Przepraszać masz nie mieć za co, a jak już masz, to tak, żeby nikt o tym nie wiedział i ostatecznie wychodzi na jedno.

- Oszukałem cię - przypomniał powoli Harry, jakby w ogóle go nie słuchał. - Chcę ich przeprosić. Powinienem to zrobić już dawno.

Nawet jeśli Draco tego zdania nie podzielał, to Harry czuł, że i u niego ma dług. Zranił go, a mimo to on nie mścił się na nim tak, jak sytuacja by mu na to pozwalała - a mógłby bardzo okrutnie. Wiele znaczyło to, jak zamiast z żalem w ogóle szukać na Harrym odwetu, został przy nim.

Draco uznał za zupełnie bezcelowe dalsze przekonywanie go, że w ten sposób nie ma szans zyskać w oczach Lucjusza i Narcyzy - cóż, póki co, zyskał tylko w jego. Zresztą, nie było o czym rozmawiać, dopóki Harry nie mógł opuszczać domu, bo Draco nie miał zamiaru pozwolić mu złamać tego zakazu z tak głupiego powodu.

Jak na razie spojrzał tylko na niego spokojnie, widząc, że wciąż ma w oczach teraz przypomniany żal do samego siebie.

Może Harry oczekiwał, że Draco coś powie. Ale ten wziął tylko jego dłonie w swoje, nie umiejąc się jeszcze zdobyć na słowa.

Harry spojrzał na to i delikatnie się uśmiechnął.

4

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro