22. cz. II
- Czy my nie możemy mieć chociaż jednego spokojnego dnia? - zagadnął Harry, kiedy Draco go od siebie odsunął. W gruncie rzeczy, wcale nie oczekiwał poważnej odpowiedzi.
Draco uniósł brwi i posłał mu na tyle wymowne spojrzenie, że Harry z jego oczu bez najmniejszego problemu mógł wyczytać ironicznie I kto to mówi.
- Nie w tym roku, Potter.
- A jest dopiero kwiecień - westchnął Harry, udając zrezygnowanego. - Jeśli już o tym mówimy, to... Jak myślisz, dlaczego oni tak wszystko przeciągają? Dlaczego dali mi tak dużo czasu do kolejnego przesłuchania?
- Choćby po to, żeby bardziej się w tym wszystkim rozeznać. Znaleźć na ciebie czy kogoś innego więcej, niż mieli ostatnio.
- Albo żeby wymyślić, za co w ogóle mnie skazać - dopowiedział sceptycznie. Draconowi nie wydawało się jednak, żeby póki co Harry'emu groziło coś gorszego od dnia czy dwóch w Azkabanie - a już na pewno nie dożywocie tak, jak sugerowała mu to Hermiona. Ale nie chciał mu tego mówić. Czuł, że już tak krótki okres czasu niepotrzebnie by go przeraził.
A z takim Harrym - spanikowanym - nie miał do tej pory zbyt wiele doświadczenia i szczerze mówiąc, to teraz nie miał najmniejszej ochoty go nabierać.
- Myślisz, że Hermiona w tym uczestniczy? - zapytał znowu Harry. - Że nie wierzy mnie, tylko im?
- Nie wiem. Ty mi powiedz. Ty z nią rozmawiałeś.
- Powiedziała, że są fakty, które...
- Jakie fakty, Potter? - żachnął się, przewracając oczami. Złapał Harry'ego za ramiona tak, jakby chciał nim potrząsnąć, zupełnie jak ktoś powinien zrobić to z Hermioną. - Faktem jest tylko to, że byłeś u tej kobiety, następnego ranka już nie żyła, a dowodów na twoją winę brak. To są fakty, Harry, i nic... - urwał, czując na przedramieniu Harry'ego coś dziwnego. Już samo to, że mógłby przysiąc, że w tym miejscu gładka skóra nigdy nie była przerwana żadną raną, sprawiło, że na długą chwilę zamilkł. W ciszy pozwolił sobie zbadać dłońmi ten fragment, patrząc to na przykryte koszulą ramię Harry'ego, to na jego zdezorientowaną twarz, aż w końcu i on spojrzał w dół tam, gdzie Draco. - Co to jest? Co tam masz?
Harry'emu to pytanie wydało się po prostu głupie. Wzruszył ramionami, chociaż Draconowi wydawało się co najmniej podejrzane, że Harry zarobił jakąś nową ranę, od paru dni nie ruszając się z domu.
- Nie wiem. Nic.
- Przecież czuję.
Harry widział po jego nagle spiętej twarzy i ściągniętych brwiach, że poważnie się nad czymś zastanawia. Choć osobiście to wolałby, żeby najpierw raczył mu wyjaśnić, co go tak nagle zainteresowało.
- Zdejmij to - polecił mu Draco, kiwnięciem głowy wskazując na narzuconą na podkoszulek koszulę. Sam cofnął od niego dłonie.
- Na Merlina, o co ci chodzi? - zapytał w odpowiedzi. Zrobił tak, jak Draco powiedział, w głowie mając jednak myśl, że to po prostu bez sensu. Zsunął na koniec prawy rękaw koszuli i sam się zająknął. - Co to jest?
Zadrżała mu cała ręka, a Harry zacisnął nagle dłoń tak, jakby odczuł jakiś ból. Nawet jeśli nie poczuł nic i takie wrażenie powstało tylko w jego wyobraźni.
Nie rozumiał, jak niewiedza mogła tak go znieczulić. A może to nigdy nie bolało i dlatego nie zwrócił na to uwagi?
Nie potrafił określić, co to było - ale wyglądało tak, jakby od końca jego dłoni i początku nadgarstka jakaś ciemna, bordowa substancja utkwiła w niektórych jego żyłach, nie poruszając się, tylko rysując na skórze lekko wypukłe ścieżki. Jak blizna, ale tylko namalowana, realnie tak, jakby z tego miejsca jego ramienia jak po nacięciu dopiero co wypływała krew.
Dopiero, kiedy po długiej chwili podniósł trochę wzrok, zobaczył, że Draco cofnął się o krok.
- Fakt. I dowód - odpowiedział mu Draco, a po tym, jak zadrżał mu głos, Harry domyślił się, że raczej niezbyt sprzyjający. - Skąd to masz?
- Nie wiem, ja...
- Skąd to masz?
- O co ci chodzi? - powtórzył, nie rozumiejąc, skąd wziął się ostry ton Dracona.
- Odpowiedz. Skąd to masz, Potter?
- Słuchaj, jeśli chcesz usłyszeć bajkę, to polecam Beedle'a, ale ja nie będę ci ściemniał. Powiedziałem już, że nie wiem.
- Czy ktoś poza mną to widział? - zapytał znowu i powoli cofnął się jeszcze pół kroku, jakby myśl, że tylko on może wiedzieć o tej dziwnej bliźnie, była czymś przerażającym.
Harry postanowił zignorować go tak, jak on ciągle ignorował jego pytania.
- Czemu się tak zachowujesz?
- Pytałem, czy ktoś to widział. Mówiłeś o tym komuś? Weaslyeowi, Granger? Widział to ktoś na przesłuchaniu?
Harry uniósł ręce w obronnym geście, żeby jakoś go uspokoić, ale pożałował tego, kiedy Draco jedynie wbił wzrok w jego prawe ramię, a w jego oczach kolejny raz błysnął strach.
- Nie wiem, chyba nie. O co ci chodzi? Czego się tak nagle przestraszyłeś?
Draco pokręcił gwałtownie głową, kolejny raz go zbywając.
- Wiesz, co to jest?
- Mówiłem, że...
- Potter, wiesz, co to jest?
Harry'ego irytowały już te pytania. To, jak Draco patrzył na niego z góry. Nawet jeśli sam doskonale widział, że Draco robi to, bo się boi - swoją drogą, że mógłby wyjaśnić czego.
- Powinienem?
- Nie wydurniaj się. Wiesz, co to jest, Potter?
- Dlaczego mówisz do mnie po nazwisku... częściej niż zawsze? I dlaczego...?
- Odpowiedz.
- Nie, nie wiem, co to jest ani co cię tak w tym przeraża. Wyjaśnisz mi w końcu czy może masz zamiar uciec przez okno?
Draco cofnął się już prawie pod samą ścianę i Harry może usłyszałby, jak szybko biło mu serce, gdyby tylko nie zagłuszało tego jego własne.
- Powiedziałeś, że to sprawdzili. Że twoją różdżką nie rzucono Zaklęcia Niewybaczalnego - przypomniał Draco, ale Harry słyszał, że znów oczekuje potwierdzenia.
- Tak. Dokładnie tak, jak ci mówiłem - potwierdził, podświadomie czując potrzebę podkreślania mu, że w żadnej sprawie go nie okłamał.
Ale po tym wszystko w głowie Dracona wskoczyło na swoje miejsce i poukładało się w najgorszy scenariusz, jaki tylko sobie wyobrażał.
Harry'emu nie podobało się to, jak teraz już nawet jego szare oczy wyraźnie odznaczyły się swoim kolorem na pobladłej twarzy.
- Ty... Ty masz krew na rękach, Harry. Różdżka nie powinna być zwracana przeciw swojemu panu. Inaczej... zostawia ślad. Ty to zrobiłeś - powiedział nagle, tak pewny swego, że zabrzmiało to jak oskarżenie, niemal wydanie wyroku. - To klątwa. Bardzo stara. Pamięta jeszcze pierwsze różdżki, bo to nie czarodziej ją stworzył. Jeśli nawet o tym nie wiedziałeś... to nie zmienia tego znaczenia.
Czuł, że to nie był dobry moment na wątki historyczne ani opowieści o różdżkach, ale Draco był gotów mówić o wszystkim, byle tylko uchronić się przed ciszą, która strasznie go teraz przerażała i którą oddałby głos Harry'emu.
- To znamię zabójcy.
- Ja nie wiem, skąd to się wzięło na moim ramieniu! - krzyknął od razu Harry, będąc trochę spanikowanym. Cała twarz zapiekła go od silnych rumieńców. - Ja tego nie zrobiłem! Nie skrzywdziłem jej, Draco, przysięgam! Dobrze, poszedłem tam, ale skąd miałem wiedzieć, że ona pół godziny później zginie?!
Nie rozumiał, co nagle się wydarzyło. Tak jak wtedy, gdy nieproszone wejście aurorów oderwało delikatny dotyk Dracona od jego twarzy - znów czuł, jakby coś przegapił, a w ciągu kwadransu przeminął cały tydzień.
- O tym chciałeś mi powiedzieć? - zapytał jeszcze Draco, stojąc już niemal w korytarzu.
- Nie, ja... - spróbował wyjaśnić, ale przytłoczony wszystkim, co usłyszał, nie był w stanie zdobyć się na głośniejszy ton. Draco zniknął mu już z oczu. - Podziękować, Draco. Chciałem ci tylko podziękować, że ze mną jesteś.
Harry schował twarz w dłoniach. Prawą jednak zaraz od niej odjął, kiedy wydała mu się cięższa od całej reszty ciała.
****
- Ostatnio często tu przebywasz. Nie przyszło ci do głowy, że może nie być mnie w domu?
Draco pokręcił głową od niechcenia. Nie skakał z radości, że tu był.
- Zawsze jesteś - stwierdził jak coś zupełnie oczywistego, a siedząca tuż obok Pansy chyba potraktowała to jako komplement.
- Jestem, bo często tu przychodzisz - dopowiedziała, żeby niejako się usprawiedliwić.
- A to nie ty szukałaś mnie po Hogwarcie, żeby wypomnieć mi, że się nie odzywam?
Wzruszyła ramionami tak, jakby zupełnie nie wiedziała, o czym Draco mówił.
Jeśli Pansy czekała, aż Draco się odezwie, to w ciszy mogli siedzieć i do wieczora. Za bardzo skupiony był na tym, jak to się stało, że od jakiegoś czasu mieszkania zmieniał częściej niż oddychał. W jakiś sposób, na pewno bardzo niekomfortowy, ta myśl strasznie mu przeszkadzała.
- Powiedz mi, co się stało.
Nawet jeśli Draco w pierwszym odruchu chciał jej odpowiedzieć, to szybko zrezygnował, zaciskając usta co najmniej tak, jakby był związany Wieczystą Przysięgą.
- Nie mogę.
- Dlaczego? Nie po to chciałeś ze mną pogadać?
Draco w duchu przyznał jej rację, bo kiedy pojawił się tu kilka minut temu, był zbyt wystraszony, żeby myśleć o konsekwencjach, gdyby ktoś jeszcze dowiedział się, co się stało.
Może powinie był powiedzieć. Coś mówiło mu, że tak. Ale jednocześnie nie był pewien, czy nie powinien utrzymać tego w tajemnicy.
Wcale nie chciał Harry'ego wsypać ani nikomu donosić o tym, co widział na jego ramieniu. A wątpił, żeby Pansy potrafiła siedzieć cicho.
Choć sam zastanawiał się, po co go kryje.
Pansy bardzo delikatnie chwyciła jego dłoń w swoje i może to trochę zachęciło go do mówienia. Mimo to jeszcze zanim otworzył usta, poczuł się głupio z tym, co chciał powiedzieć, więc mówił dość cicho.
- Tyle się dzieje, ja... W jednej chwili niczego poza nim nie widzę, w następnej uciekam od niego jak od przestępcy. Jednego ranka w niego wątpię, a tego samego wieczora wierzę. Jednego dnia go pocieszam, a następnego ktoś musi pocieszać mnie, kiedy boję się do niego zbliżyć. Co się dzieje, Pansy? Wszystko się zmienia. Tak szybko. Właściwie z godziny na godzinę. Jak mam mu wierzyć, jak mam stać po jego stronie, kiedy nic po niej nie stoi, kiedy wszystko świadczy przeciw niemu?
Pansy na chwilkę znieruchomiała, z oczami wpatrzonymi w przyjaciela i zaczęła intensywnie myśleć nad tym, czy powiedzenie krótkiego Rzuć go, Draco byłoby bardzo okrutne.
Może i dobrze, że Draco ją uprzedził. Kiedy już zaczął, bardzo chciał skończyć, a coś jakby popychało go do kolejnych słów.
- To wszystko... stało się takie kruche. Kiedyś spędzał przy mnie całe dnie. Kiedyś ja z góry broniłbym go przed całym tym cholernym Ministerstwem. Chciałbym, żeby nic nigdy się nie zmieniło. Co się stało, Pansy?
- Chciałabym ci pomóc, Draco. Naprawdę, przysięgam. Ale nie wiem, co mam ci powiedzieć. Nie przyjmujesz do wiadomości winy Pottera, a nie będę cię okłamywać, zrzucając ją na ciebie.
Prychnął tylko, trochę odchylając się w tył. Pansy widziała, że nie miał pretensji do jej słów i wręcz przeciwnie, uznał je za właściwe i właśnie to mu się nie spodobało.
- Żałosne.
- Nie wiem, co się wydarzyło. Ale myślę, że powinieneś zostać tutaj. Przynajmniej dzisiaj. Żeby ochłonąć.
- Nie wiem, czy Potter powinien być teraz sam. Nie może nigdzie ruszyć się z naszego domu.
Nie miał już pojęcia, dlaczego tak się tym przejmował. W każdym razie niczego nie potrafił powiedzieć na pewno i zawisł gdzieś między strachem przed Harrym a strachem o niego.
Nie chciał usprawiedliwiać go na siłę. Jedynie znaleźć wyjaśnienie sytuacji, w którą sam był już wplątany.
Pansy cały czas trzymała jego dłoń w swoich. Ale to, jak ona to robiła, nie umywało się do tego, jak robił to Harry.
Nie było w niej tej czułości, którą miał tylko on.
- Pansy... - zaczął nagle. Oczy dziewczyny jakoś błysnęły, ale szybko zgasły, kiedy dodał: - Mam dość. Nie masz swoich problemów? Nie możemy ich poobgadywac? Albo, nie wiem, Goyla?
Pansy poczuła, że może pozwolić sobie na lekko krzywy uśmiech.
- Jesteś tak zdesperowany, że jesteś w stanie plotkować ze mną o Goylu?
Draco z niechętną miną pokiwał głową na boki.
- Nie jestem z tego dumny.
Pandy wypuściła jego dłoń, aby podeprzeć się na swoich i podnieść na tyle, żeby móc usiąść na swoich kolanach - jakby miękka kanapa jeszcze jej nie wystarczała.
- Właściwie... Słyszałam ostatnio, że...
Dobiegło ich pukanie do drzwi. Oboje to zignorowali i nawet w tamtą stronę nie spojrzeli.
- Goyle podobno był na rozmowie w... - zaczęła znowu Pansy, ale ponownie przerwał jej ten sam odgłos. Chyba drugi raz chciała nie zwrócić na to uwagi, ale Draco jej nie pozwolił.
Ten irytujący dźwięk uderzania w drzwi wybitnie przeszkadzał mu w obgadywaniu innych.
- Wiesz, kto to?
Pansy zbyła go wzruszeniem ramion.
- Nikt ważniejszy niż ty, Draco.
- Nie chrzań, Pansy - rzucił, chociaż wiedział, że ona mówi poważnie.
Pansy wywróciła oczami, wstając z teatralnym westchnieniem i zgarniając różdżkę z poduszki obok. Mruknęła coś pod nosem i zielonkawe zasłony opadły na okna - a przynajmniej Draco pamiętał, że miały właśnie takie kolor, bo teraz od wewnątrz były niemal przezroczyste i tylko szum i ciemniejszy zarys ozdobnej obwódki dawały znać, że one faktycznie tam są.
Pansy wyjrzała przez okno, prawie przyciskając policzek do szyby.
- A on nie miał siedzieć w domu? - zagadnęła na tyle obojętnie, że Draconowi nawet niezbyt zależało, żeby zrozumieć, co powiedziała.
- Miał - odparł mechanicznie. - Dlaczego pytasz?
- Bo właśnie stoi przed moimi drzwiami.
Znowu usłyszeli pukanie, zdawało się, że odrobinę szybsze.
- On nie odpuści - stwierdził sucho Draco, po pierwszym szoku rezygnując z wstawania. Pansy założyła ręce na piersi.
- Taki jesteś pewien?
- Po tym, jak na naszym szóstym roku całymi dniami siedział przed Pokojem Życzeń, bo chciał widzieć, co tam robię? Nie ma szans - powiedział, ale jakby sam do siebie. Miał to wspomnienie w głowie, ale wolał nie dodawać, że sam zrobił kiedyś to samo, siedząc pod pokojem wspólnym Gryffindoru całe popołudnie i wieczór. Pokłócili się wtedy i możliwe, że po tych ośmiu latach Draco byłby w stanie przyznać, że z jego winy. A pelerynę niewidkę Harry'ego, pod którą cały ten czas się chował i którą Harry ostatnim razem mu zostawił, wykorzystał jako pretekst do rozmowy z nim.
Dziś właściwie z sentymentem patrzył na to, jak wtedy obaj byli zbyt dumni nawet na to, żeby ze sobą szczerze porozmawiać.
Na to, że z tego wyrośli, mógł tylko liczyć.
- Będzie musiał - usłyszał znowu pewny siebie głos Pansy. - Po dobroci albo ktoś dowie się, że Harry Potter znowu bawi się z Ministerstwem w łamanie zasad.
Pansy ruszyła do drzwi.
- Nie...! - zawołał za nią, ale szybko to stłumił, nie wiedząc ani dlaczego urwał, ani dlaczego chciał ją powstrzymać.
- Ja to z nim załatwię, a ty... Zrób sobie herbatę, czy co sobie chcesz.
Wyszła, a Draco, kiedy już został sam, trochę spiął się i skulił ramiona, czując się jak ostatni tchórz. Nie chciał się chować za Pansy, ale jednocześnie bardzo nie chciał teraz rozmawiać z Harrym.
Pansy uchyliła drzwi, starając się zgrywać zaskoczoną, kiedy spotkała się z niespokojnymi oczami Harry'ego - ale właściwie niezbyt zależało jej, co on sobie pomyśli.
- A ty czego tu szukasz? - zapytała szorstko, ale po tym, jak miała ton bardziej wrogi niż Harry był już przyzwyczajony, domyślał się, że jednak trafił pod dobry adres.
Również postanowił darować sobie przywitania.
- Dracona. Przecież wiesz.
- Skąd pomysł, że jest tutaj?
Stanęła w progu, jedną ręką opierając się o framugę drzwi, w drugiej trzymając różdżkę i dając mu do zrozumienia, że prędzej ten dom się zawali, niż on wejdzie do środka.
- Bo byłem już w Hogwarcie - wyjaśnił, nie chcąc się z nią kłócić, chociaż nie mógł się powstrzymać od rzucania spojrzeń ponad jej ramieniem w głąb mieszkania - i tam go nie znalazłem.
Miał na tyle rozbiegane myśli, że właściwie dopiero po tym przyszło mu do głowy, że może nie powinien był jej tego mówić. Choć, zresztą, to nie było nic, czym by się teraz przejmował.
- A u Zabiniego?
- Nie cierpi mnie bardziej niż ty... albo raczej bardziej otwarcie niż ty, Pansy. Dlatego najpierw wolę zaryzykować złamanie ręki tutaj niż skręcenie karku u Zabiniego. Wybacz, ale nie jesteś jego matką. Nie musisz go przede mną ukrywać.
Pansy prychnęła cicho, trochę zadzierając podróbek.
- Bo akurat ty to tyle wiesz o posiadaniu matki, co?
Harry nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Ugryzł się w język, zanim by się jej odgryzł, bo nie mógł pozwolić, żeby zamknęła mu drzwi przed nosem.
Przyznać jej racji przecież też nie mógł. Nie chciał widzieć tryumfu w jej oczach, kiedy zobaczyłaby, że go to zabolało.
Ale na szczęście ubiegł go znajomy głos, zanim jeszcze Harry mógł zobaczyć jego właściciela.
- Pansy, dość. On ma rację.
Harry odczuł ulgę, kiedy zobaczył go w miarę możliwości opanowanego. Draco rzucił Pansy krótkie spojrzenie, nie chcąc na głos mówić, że przesadziła.
Harry tylko się im przyglądał, kiedy Pansy najpierw wywróciła oczami, a potem szepnęła coś blisko Dracona. Okularnik znów ugryzł się w język, ale choć czuł się jak skończony egoista, wciąż nie lubił, kiedy ktokolwiek był tak blisko niego.
Draco przytaknął na coś, co mu powiedziała. Pansy obrzuciła Harry'ego ostatnim nieprzychylnym spojrzeniem i znikła w korytarzu. Choć, sądząc po ilości jej kroków, wcale nie odeszła daleko.
- Miałeś nie wyściubiać nosa za drzwi - wytknął mu od razu Draco lekko ściszonym, ale nieprzyjemnym tonem. - Odbiło ci do reszty?
- Musiałem z tobą porozmawiać - usprawiedliwił się.
- Jeśli ktoś cię widział, jeszcze ten wieczór spędzisz za kratami.
- Cokolwiek. Uczciwa cena. Posłuchaj, Draco. Nie proszę, żebyś ze mną wrócił. Chciałem tylko wiedzieć, czy nie jesteś sam. Ale nie chcę, żebyś myślał o mnie źle.
Na Draconie raczej nie zrobiło to większego wrażenia.
- Jesteś natrętny.
- Uparty - poprawił go Harry. Draco wzruszył ramionami, ale w duchu przyznał mu rację.
- Mogłeś dać mi parę dni - upierał się przy swoim swoim. Harry pokręcił głową, jakby tę opcję już dawno wykluczył.
- Ostatnio, kiedy zwlekałem, przez dwa tygodnie chodziłem prawie nieprzytomny, bojąc się z tobą porozmawiać i jednocześnie myśląc tylko o tym, jak to zrobić.
Draco dobrze to pamiętał i był skłonny stwierdzić, że zbyt wyraźne wciąż było wspomniane, kiedy trzy lata temu mocno pokłócili się o pracę Harry'ego w Biurze Aurorów. Choć teraz myślał nawet, że tym razem podzieliło ich coś jeszcze poważniejszego.
- Wiem, że nie chcesz ze mną rozmawiać - ciągnął Harry, siląc się na spokój. Bardzo starał się zdusić w sobie palące poczucie niesprawiedliwości. Musiał przecież tłumaczyć się za coś, czego wcale nie zrobił. - Rozumiem. Ale spróbuj zrozumieć mnie. Wysłuchaj mnie... tylko na wypadek, gdyby okazało się, że mówiłem prawdę.
Draco zacisnął wargi, zamiast odpowiedzieć. Patrzył chwilę gdzieś daleko ponad głową Harry'ego, jakby rozważał wszystkie za i przeciw.
Znając go, Harry pomyślał nawet, że Draco już mógł zastanawiać się, co, jak i kiedy mogłoby się wydarzyć, jeśli zgodziłby się lub nie na rozmowę z Harrym.
W końcu westchnął, jakby nie do końca był z czegoś zadowolony, ale cofnął się pół kroku i odwrócił tyłem do otwartych drzwi, żeby Harry mógł przejść.
- Wejdź.
- Tutaj?
- A do Dziurawego Kotła, żeby przypadkiem nikogo nie ominął twój widok? Właź, Potter, zanim cała okolica cię zobaczy.
4
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro