Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20.

Harry wypadł z kominka, oglądając się jeszcze za siebie, jakby przez chmurę popiołu chciał rzucić Hermionie ostatnie niedowierzające spojrzenie.

Wciąż jeszcze opanowywał drżenie ciała wywołane jakimś niejasnym, kłującym chłodem w piersi, kiedy przeszedł przez puste pomieszczenie, półświadomie zaczynając szukać Dracona.

- Tu jesteś - rzucił chłodniej, niżeli by chciał, kiedy w końcu znalazł go na piętrze. Mimo wszystko, odczuł niewielką ulgę, uświadamiając sobie, że między nimi nie stoi już Wizengamot, więc potrząsnął głową w niemym Wybacz. Może przez to nie zauważył, jak Draco drgnął. Ale kiedy przez chwilę milczał, najwyraźniej nie wiedząc, co powiedzieć, kiedy znowu zostali sami, Harry'emu ciężko było nie zwrócić uwagi na to, że dziwnie się zachowywał. Stał tak sztywno i nienaturalnie, jakby nie chciał odejść, ale przysunąć się nie był w stanie.

- Gdzie byłeś? - zapytał wreszcie tonem, którego Harry, mimo że znał go tyle lat, nie potrafił zinterpretować. - Mało ci problemów? Musisz jeszcze szwędać się po Ministerstwie i szukać kłopotów?

Harry w progu oparł się o framugę drzwi.

- Pokłóciłem się z Hermioną - mruknął ponuro.

- Nie stanęła po twojej stronie? To twoja przyjaciółka.

I kiedy Harry na niego zerknął, miał wrażenie, że na jego bledszej niż zwykle twarzy odbił się cień ulgi - jakby poczuł się lepiej, że nie on jeden ma co do Harry'ego pewne wątpliwości.

- Nie - odparł powoli Harry, ale chyba zbyt długo mu się przypatrywał, bo Draco nagle odwrócił wzrok i zainteresował się świecą delikatnie kołyszącą się przy przeciwległej do niego ścianie. - Teraz to szanowna pani minister, której świat kończy się na prawach i regulaminach. Ma gdzieś, co do niej mówię!

Harry w nerwach przeszedł się w kółko po pokoju, ale Draco już przy pierwszym jego ruchu bez namysłu oparł się o parapet, odsuwając się od niego o jeszcze parę cali.

- Jak...  Jak mogą mi nie wierzyć? Jak Hermiona może mi nie wierzyć?

- Jak mogłeś pokłócić się z Granger? - rzucił w odpowiedzi Draco, nie patrząc na niego, ale nie umiejąc się zmusić do siedzenia cicho. Nie miał pojęcia, czy bardziej się o los Pottera troszczył, czy bał. - Akurat teraz?

- O co ci chodzi?

- O to, że ona jest ministrem, kretynie! Jest jedyną osobą, która może cię z tego wyciągnąć! Więc wracaj tam i ją przeproś!

- Mowy nie ma! - żachnął się Harry. - Mam gdzieś jej pomoc, tak jak ona ma gdzieś, że przyjaźnimy się od lat!

- Potter, nie krzycz - syknął Draco, poirytowany jego i swoim własnym zachowaniem. Zacisnął pięści, wciąż wbijając wzrok w podłogę. - To nie czas unosić się dumą. Chcesz skończyć w Azkabanie? Nie, zamknij się, jeśli masz zamiar powiedzieć, że cię to nie obchodzi. Wiem, że obchodzi cię i to nawet bardzo. Wiesz, jaki jest wyrok za użycie Zaklęcia Niewybaczalnego? Dożywocie, Potter. Nie wyjdziesz stamtąd, jeśli raz tam wejdziesz. Zamkną cię w celi z innymi. Część z nich sam przymknąłeś. Wiesz, jakie zrobią ci tam piekło? Tam za strażników robią dementorzy. Boisz się ich, Potter, piekielnie się ich boisz i nie mów, że nie. Każdy prędzej czy później wariuje w Azkabanie, a ty zrobisz to w parę dni. Naprawdę chcesz poczuć, jak przed śmiercią ogarnia cię chłód tak przenikliwy, że powietrze gęstnieje ci w płucach, nie możesz oddychać, a ty nie pamiętasz już, jak jest poza murami więzienia, nie potrafisz się uśmiechać, bo nie jesteś w stanie przywołać ani jednej chwili w całym swoim życiu, kiedy to robiłeś, czujesz się tak, jakbyś nigdy nie doznał niczego, co dałoby ci chociaż najmniejszą chęć przeżycia? Naprawdę chcesz oddać dementorom wszystkie wspomnienia, czuć się tak samotny, jakbyś nigdy w życiu poza nimi nie spotkał żadnej żywej istoty, a potem tylko słyszeć ich coraz głośniejszy śmiech, zanim poczujesz, jak ich lodowate dłonie wbijają ci się w szyję tak, że nie jesteś w stanie już nawet krzyczeć, zanim z przerażenia...

- Przestań - usłyszał cichy szept. - Błagam, Draco, przestań.

I kiedy Draco w końcu podniósł na niego wzrok, zobaczył, jak szybko unosiła się jego klatka piersiowa, chociaż widział, że to nie było już zdenerwowanie.

Wystraszył go. Może przesadził, uderzając w jego najsłabszy punkt.

Nie zauważył nawet, w której chwili Harry usiadł na krańcu materaca łóżka, kiedy kolana się pod nim zatrzęsły.

- Mogłeś sobie darować - mruknął Harry, nie patrząc już na niego. - Skąd ty to wiesz? Skąd wiesz, jak to jest?

Mimo że coś zakłuło Dracona w pierś, pchając go do przodu, żeby do niego podszedł, dłonie samoistnie zacisnęły się na parapecie, nie pozwalając mu ruszyć się ani o krok.

- Mój ojciec siedział w Azkabanie. I Bellatrix. Ale ona bardziej się tymi uczuciami chwaliła. Była dumna, twierdziła, że wytrzyma to dla swojego pana. Czytałem trochę książek na ten temat.

- Żeby zastraszać uczniów?

- Żeby przypomnieć takim jak ty, że to nie jest zabawa, Harry. Jak cię tam wsadzą, będzie za późno na refleksje. W ogóle na cokolwiek. Nie możesz tam...

Ale urwał, bo żadnemu z nich nie zależało na zakończeniu tego zdania. Zresztą, Draco sam zbladł.

Harry długo się nie odzywał, zanim rzucił mu krótkie, ponure spojrzenie.

- Powiedziałeś, że zwariuję w parę dni. Jestem według ciebie tak słaby? Syriusz dawał radę przez dwanaście lat.

- On nie przeszedł aż tyle co ty. Nie bał się dementorów tak jak ty. W ogóle był inny, to nie to samo.

Nie zdążył jeszcze skończyć mówić, kiedy poczuł wokół siebie silny uścisk i policzek przyciśnięty do piersi, na co spiął się i poczuł tak, jakby zanurzył się po szyję w lodowatej wodzie.

Nie zrobił z tym zupełnie nic, czując, że gdyby nie ściana za nim, najpewniej by się przewrócił. Harry'ego w końcu musiał zaniepokoić jego brak jakiejkolwiek reakcji, bo zmarszczył brwi i odsunął się na tyle, żeby móc na niego spojrzeć.

- Wierzysz mi... prawda?

Draco znowu nie odpowiedział, a potem wymuszanie objął go tak, że ledwo czuł pod palcami materiał jego koszulki. Jakby był gotów uciec.

Miał czas pomyśleć o tym wszystkim samemu, bez wcześniejszej rozmowy z Harrym, która może wiele by mu wyjaśniła. To, jak złość wzięła nad nim górę i zapominając o wszystkim, chciał tylko wygarnąć Hermionie, Harry uznał w tej chwili za okropny błąd.

- Draco? - zapytał znowu, nie uzyskawszy odpowiedzi. Czuł przecież, że ostatnie, czego Draco teraz chce, to to, żeby był blisko, więc i Harry przestał na to nalegać i odsunął się. Cofnął się krok i drugi, aż zobaczył, że oczy Dracona przestają skakać z jego twarzy na dłoń, czy przypadkiem nie sięga po różdżkę.

- Ja... To dość skomplikowane - odparł w końcu, czując się do odpowiedzi zmuszonym, ale jednocześnie nie chcąc jej udzielać. - Byłeś tam, Harry.

- Co? Co chcesz przez to powiedzieć?

Harry naprawdę nie chciał brzmieć na tak zawiedzionego, jak rzeczywiście był.  Bo w gruncie rzeczy, teraz, kiedy tak bardzo chciał pomocy i ciepłego słowa właśnie od Dracona, on wcale nie chciał mu tego dać.

- Nie wiem.

Draco sam siebie nie chciał nazywać tchórzem. Ale jak mógł obawiać się chłopaka, którego oczy zawsze stawiał sobie za wzór szczerości?

- Ale ja chyba tak - stwierdził Harry, jakby sam wcale nie chciał powiedzieć tego, co zamierzał. Uniósł dłoń do jego policzka, bardziej po to, żeby reakcją Dracona potwierdzić to, co sam myślał, niżeli dla samego tego gestu. Zdziwił się, jak bardzo zaskoczyło go, że Draco w jakimś nowym odruchu złapał go za nadgarstek jeszcze kilka cali przed swoją twarzą.

Nawet jeśli nie ze swojej woli czy winy, ostatnio nadużywał jego zaufania. Przecież nie powinien się dziwić, że Draco nabrał do niego dystansu większego niż kiedykolwiek. Ale Harry wcale nie chciał zrozumieć żalu, jaki mu to sprawiało.

- Powiedz, Draco. Niezależnie, co to będzie. Porozmawiajmy.

Ale Draco nie wydawał się być tak samo mocno przekonany, że jego odpowiedź nic nie zmieni. Może i Harry wcale tak nie myślał, jedynie chcąc go skłonić, żeby przyznał, co myśli.

Draco zwolnił uścisk i powoli cofnął dłoń, a Harry pomyślał, że trochę mu zadrżała.

- Spodziewałem się, że nie od razu staniesz po mojej stronie. Nie było cię tam, nie widziałeś, co naprawdę się wydarzyło. Ale nie, że nawet nie pomyślisz, że to ja mógłbym mówić prawdę, a nie oni - powiedział ostrożnie, mając gdzieś z tyłu głowy myśl, że jeśli Draco teraz nie zaprzeczy, poczucie beznadziejności spadnie mu na ramiona ciężarem zbyt wielkim, by był w stanie to utrzymać.

Draco nie skinął głową. Nie zaprzeczył. Harry pomyślał, że to jest jeszcze gorsze.

- Ja nigdy nie uwierzyłbym - ciągnął Harry, nie mogąc wyzbyć się z głosu nuty goryczy. - Wiem, że ty nie byłbyś zdolny skrzywdzić kogoś w ten sposób. Myślisz, że ja bym był?

- Nie szantażuj mnie tak.

- Szantażuj? - powtórzył po nim Harry, zastanawiając się, co takiego powiedział, że Draco tak to odebrał. Mimo wszystko znał go dobrze i zamiast o to wypytywać, co niewiele mogło dać, postanowił bardziej uważać na słowa. - To nie...

- Mówisz, jak idealnie zachowałbyś się w mojej sytuacji i oczekujesz ode mnie tego samego.

Harry miał wrażenie, że nagle chłodny ton Dracona i to, jak on sam się na niego speszył, niejako sprawiło, że blondyn poczuł się pewniej.

- Nie o to chodzi, przepraszam. Ja po prostu cię znam. Tak jak ty znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny na świecie. Od pięciu lat ze mną mieszkasz, wiesz, jak i kiedy się zachowuję. Jeśli ty mi nie wierzysz, jakie ktoś inny ma do tego podstawy? Draco, proszę. Potrzebuję cię po swojej stronie. Jeżeli ty się wahasz, boję się, że każdy inny zrobi to samo.

- Boisz się - powtórzył Draco, jakby to było jedyne, co w słowach Harry'ego godne było uwagi.

- Widzę, że ty też - odparł powoli Harry, kiedy zachowanie Dracona nagle stało się dla niego zupełnie jasne. - Ale czegoś zupełnie innego. Boję się Azkabanu, dementorów. A ty... wydaje mi się, że mnie.

- To nie tak - zaprzeczył, kiedy tylko Harry skończył mówić. Nie bał się jego, ale tego, że po tylu latach wciąż mógł Harry'ego nie znać. Nawet jeśli jedno wpływało na drugie. Nawet jeśli strach budziła w nim myśl, że nie tak dawno Harry mógł oglądać kolejną śmierć. Może... Może faktycznie to, jak blisko Harry się znajdował, zagnieździło mu w piersi niepokój.

- Przecież czuję, Draco.

- Nie jestem pewien, czy mogę temu do końca ufać.

- Ufać? - żachnął się Harry, zanim zdołał się powstrzymać. - Staram się zrozumieć, Draco, ale... Z kim rozmawiałeś, kiedy nie wierzyłeś już w lojalność nikogo innego? Komu ja zwierzałem się z rzeczy, o których nie wiedzieli nawet Ron i Hermiona? Spędziliśmy obok siebie tyle nocy, bojąc się zasnąć, i tyle dni, wierząc, że rozumiemy się w ciszy! Jak możesz po wszystkim, co wspólnie przeszliśmy, mówić, że mi nie ufasz i masz za walniętego mordercę? Wiesz przecież, że nawet, kiedy zginął Syriusz, nie byłem w stanie rzucić na Bellatrix głupiego Cruciatusa!

Ale Draconowi ciężko było go słuchać, ciężko myśleć, co odpowiedzieć, kiedy wciąż jeszcze w duchu kłócił się sam ze sobą. Gdyby chciał zareagować w tej chwili, mógłby przysiąc, że najpewniej zrobiłby coś zupełnie ze sobą sprzecznego - okropnie chciał go objąć, ale jednocześnie musiał powstrzymywać się, żeby nie kazać mu wyjść.

Patrzył tylko na niego, a intensywna zieleń jego tęczówek migała mu już przed oczami.

To naprawdę niefortunne, że miały akurat taki kolor. I że Draconowi po raz pierwszy zaczynało to przeszkadzać, akurat w takiej sytuacji.

Nie potrafił przestać na niego patrzeć, mimo że na twarzy czuł już nieprzyjemne pieczenie i w ogóle miał wrażenie, że ostatnio zamrugał dobrą godzinę temu. Żołądek skręcał mu się na samą myśl, że mógłby odwrócić wzrok, jakby toczył z Harrym jakąś niemą walkę. Nawet jeśli istniała tylko w jego głowie.

Błagał tylko w duchu, żeby Harry już się nie odezwał - ale żeby odwrócił się, odszedł, a jemu dał odetchnąć.

Ale Harry swoimi słowami trafiał w punkt i chyba tego tak bardzo nie mógł znieść.

Harry zrezygnowany pierwszy odwrócił wzrok. Cofnął się parę kroków, kiedy Draco wciąż go obserwował, i uniósł dłonie.

- Tak lepiej?

- Tak.

Niewiele powstrzymało już Harry'ego od bezsilnego szarpnięcia się za włosy i wyrzucenia z siebie wszystkiego krzykiem. Wątpił jednak, żeby to dobrze wpłynęło na jego ocenę w już i tak niepewnych oczach Dracona.

- Zastanów się. Czy ja kiedykolwiek podniosłem przeciw tobie różdżkę? Czy kiedykolwiek zrobiłem ci coś takiego, żebyś mógł się mnie bać?

Przekonanie do tego Dracona zdawało się jednak Harry'emu trudniejsze niż kiedyś odciągnięcie go od decyzji służby Czarnemu Panu. Bo blondyn sprawiał wrażenie, jakby zapomniał bezpieczeństwa, jakie Harry zawsze potrafił mu dać.

- Zaledwie kilka dni temu udowodniłem ci, że nie oszukiwałem cię tak, jak ci wmawiano! Dzisiaj znowu wystarcza ci jedno oskarżenie?

- Nie mów tak, jakby to oskarżenie rzucił jakiś niezrównoważony dzieciak! Wskazało na ciebie śledztwo aurorów, oskarżył cię Wizengamot! Wszystko jest przeciw tobie!

- Tak? Niby co? To, że byłem w jej domu, oznacza, że na pewno ją zabiłem? Jasne! Więc jeśli tamtej nocy byłem na Wieży Astronomicznej, znaczy, że ja zabiłem Dumbledore'a a nie Snape?!

Draco spiął się na wspomnienie tamtego wydarzenia. Harry sam trochę się uspokoił, widząc, jak blondyn delikatnie skulił ramiona.

- Nie mów o tamtej nocy, Harry. To inna sytuacja.

- Wybacz. Ale sam nie wierzysz w to, co mówisz. Ron mi uwierzył!

Draco spojrzał na niego tak, jakby chciał zapytać, czy to naprawdę jest dla niego przekonujący argument.

- Nic nie zrobiłem, Draco. Nie udowodnię ci tego, jeśli mnie nie wysłuchasz. Znowu chcesz bawić się Legilimencją?

- W Ministerstwie powiedzieli, że...

- Że wspomnienia można zmodyfikować, a ja jestem aurorem i podstawy tego muszę znać - wpadł mu w słowo. - Jasne. Ale ty jesteś o wiele lepszym legilimentą niż ja oklumentą!

Na to Draco nie znalazł już odpowiedzi. Harry'emu bezsilnie opadły ramiona. Był jednocześnie tak zły, tak wystraszony i pełen żalu, że nie panował nad tym, jak głos załamał mu się, kiedy zapytał:

- Nie znasz mnie?

- Harry... - zająknął się, nie wiedząc jeszcze, jakie będzie jego kolejne słowo. Chciał powiedzieć za wiele w tej samej chwili. - Zostaw mnie samego.

- Nie odpuszczę - oświadczył od razu Harry. - Tym razem to zbyt ważne. Nie ma czasu na przepychanki, kto ma rację, a kto się myli. Daj sobie wytłumaczyć.

- Ja wiem już wszystko - uciął, chcąc za wszelką cenę postawić na swoim. Harry, mimo że już sfrustrowany, przez parę sekund czuł, że nie może nic powiedzieć. - Muszę się przejść - dodał niewyraźnie, lekko drżącą dłonią odpychając się od ściany. Spuścił wzrok z Harry'ego i tego wieczora więcej już na niego nie spojrzał. - Nie czekaj.

- Malfoy - rzucił za nim Harry, chociaż nie ruszył się z miejsca, kiedy Draco zniknął za drzwiami. Miał w głowie gorzką myśl, że gdyby wyszedł za nim, blondyn jeszcze ze strachu spadłby ze schodów. - Draco - powtórzył głośniej, przecierając twarz dłońmi. Kroki na korytarzu ustały. - Kocham cię. I przysięgam ci, że tak tego nie zostawię.

Harry miał nadzieję przez krótką chwilkę. Później zaciekawiła go przedłużająca się cisza, więc ostrożnie wychylił głowę na korytarz.

- Jasne - mruknął sam do siebie, nie widząc wokół żywego ducha. Nie był nawet pewien, czy Draco usłyszał, co wcześniej mówił.

****

Harry'emu wydawało się oczywiste, że nie posłucha Dracona. Nie spodziewał się jednak, że księżyc wespnie się już na szczyt zachmurzonego nieba, a on wciąż będzie czekał na jego powrót.

Nie dziwiła go pora ani nawet jego przedłużająca się, już i tak parugodzinna nieobecność. Nie było dla niego żadną nowością, że Draco przepadał za nocnymi spacerami.

Ale nie za samotnością, powtarzał sobie Harry, gdy próbował rozgryźć, kiedy ostatnio Draco bez wyjaśnienia zniknął gdzieś w pojedynkę.

Od początku korciło go, żeby wyjść za nim. Za każdym razem, kiedy się na to decydował, przychodziła myśl, że może nie powinien. Równie absurdalna jak ta, że w tej nowej sytuacji nie ma go teraz przy Draconie.

W ciszy po jego wyjściu Harry'ego ogarniał dziwny chłód, który, nie wynikając tak naprawdę z niskiej temperatury, jakby wszczepił się mu pod skórę. Od kilku chwil trzymał blisko wyczarowany płomyk, który mimo wszystko nie dawał tego rodzaju ciepła, jakiego tej nocy chciał. Miał sobie i wszystkim wokół za złe, jak tych kilka słabych iskierek próbowało konkurować z łagodnym, chociaż zdecydowanym dotykiem Dracona, który czuł na twarzy ranka jeszcze tego samego dnia. A może trochę go to przerażało.

Nie lubił samotności. Teraz jej nie potrzebował. Był pewien, że łatwiej byłoby mu myśleć, gdyby ktoś, choćby stojąc gdzieś w kącie, powiedział mu, że od tego, czy dojdzie do jakichś wniosków, w ogóle coś zależy i że nie znajduje się od razu na przegranej pozycji. I gdyby ktoś zamiast włóczyć się po Londynie, powtórzył mu to, o czym zapewnił go już kiedyś, i co Harry najbardziej chciał teraz usłyszeć:

- Nie bądź głupi. Jestem po twojej stronie.

Choć głośno by tego nie przyznał, czując się tej nocy wyjątkowo słabo.

Miał siłę, kiedy starał się przygotować coś na swoją obronę, i jednocześnie mu jej brakowało, gdy myślał o zimnych, porzuconych z dala od lądu murach Azkabanu. Mimo że w Ministerstwie pracował od pięciu lat, w Azkabanie był tylko dwa razy. Właściwie jedynie raz był zmuszony wejść do środka i było to jedno z jego najgorszych wspomnień, które tej nocy usilnie pchało mu się przed oczy. To, jak połowę nocy po swojej ostatniej wizycie w Azkabanie Draco spędził przy nim, bo miał problem, żeby zasnąć, też nie dodawało mu teraz otuchy. Dementorów bał się jak niczego innego, zwłaszcza, kiedy stojąc wśród nich, nie miał przy sobie różdżki - przy wejściu do Azkabanu tylko ministrowi magii i szefowi Biura Aurorów pozwalano ją zatrzymać.

Bał się, że zanim on udowodni wszystkim swoją niewinność, oni dowiodą mu winę - wciąż dręczyło go to, jak głupio zgubił swoją pelerynę niewidkę.

W ciszy Harry usłyszał, jak przekręca się zamek w drzwiach - a za chwilę drugi raz, bo przez cały ten czas one wcale nie były zamknięte. Usłyszał szelest, pewnie towarzyszący odwieszaniu na miejsce płaszcza, a potem znajome kroki. Wpatrzył się we fragment korytarza, który mógł widzieć ze swojego miejsca, wypatrując choćby czubka nosa Dracona.

- Lumos - mruknął pod nosem, kiedy Draco faktycznie stanął w progu. Promyki świetlistej kulki zaigrały w jasnych włosach, zanim ta wskoczyła w lampkę, lepiej oświetlając pomieszczenie. - Od kiedy lubisz samotne spacery? - zagadnął Harry, ogarniając go wzrokiem. Draco wydał mu się jakoś bardziej opanowany, choć może był po prostu zmęczony. - Jest późno.

Draco założył ręce na piersi i czegokolwiek nie chciałby udać, Harry i tak był przekonany, że to z zimna. Miał lekko zarumienione policzki.

- Jest piękna noc. Nie potrzebuję jej z nikim dzielić.

Harry uniósł brwi na jego stanowczy ton, ale nie chciał odpuścić.

- Od kiedy?

- Nie wiem - rzucił obojętnie, spoglądając na zegarek. - O której zaszło słońce?

Harry puścił to mimo uszu. Był pewien, że mimo sztucznego uśmieszku, na który silił się Draco, i on nie czuje się najlepiej. Musiał chyba zauważyć spojrzenie Harry'ego, bo odpuścił sobie sarkazm na ustach, a dłonie schował do kieszeni.

- Jeśli chciałeś zostać sam, wystarczyło powiedzieć - ciągnął Harry.

- Słuchałeś, kiedy mówiłem? Chciałem pomyśleć.

- I?

- Jest późno - powtórzył wcześniejsze słowa Harry'ego, chcąc uciąć nimi rozmowę.

- Jest też piękna noc. Szkoda tak ją marnować - odgryzł się Harry. - Nie wyglądasz, jakbyś miał zasnąć na stojąco.

- A ty nie wyglądasz na mordercę. Ani jedno, ani drugie nie równa się prawdzie czy kłamstwu. Tak?

Harry poczuł, że Draco obrócił wszystko tak, że źle zrobi, jeśli potwierdzi i jeszcze gorzej, jeśli zaprzeczy.

Harry dość szybko wpadł na to, czym odpowiedzieć, ale Draco wcale na to nie czekał. W parę kroków zniknął mu z oczu.

- Boisz się ze mną rozmawiać? - zawołał za nim Harry i wstał szybko, słysząc już kroki na schodach. Wbiegł po nich zaraz za nim. Draco zniknął już w ich pokoju.

Wszedł za nim przez uchylone drzwi. Zanim Draco odwrócił się w jego stronę, Harry zdążył już odrzucić swoją różdżkę na szafkę obok niego.

- Dobranoc, Draco - powiedział tylko, mimo wszystko dobrze wiedząc, jak niewielkie są szanse na to, że uda się im tej nocy zasnąć. - Mam nadzieję, że taka będzie.

- To wszystko?

- Nic więcej.

Harry nie silił się na najsłabszy cień uśmiechu, kiedy się odwrócił.

- Różdżka, Potter.

Harry poczuł, jak jego różdżka posłana ku niemu zaklęciem Dracona lekko kłuje go w bok dłoni, starając się do niej wcisnąć. Machnął tylko ręką, z powrotem odsyłając ją do niego.

- Niech zostanie.

- To było niepotrzebne, Potter! - zawołał za nim Draco, kiedy już wyszedł.
Może Harry chciał mu tym coś udowodnić. Może, że mu ufa. Może zrobił to, bo uważał, że Draco widzi w nim coś niebezpiecznego.

A przecież wcale tak nie było!

Chyba nie. Przyszło mu na myśl, że wszystko, do czego doszedł podczas swojego długiego spaceru, nagle szlag trafił.

Może Draco poczuł się odrobinę bezpieczniej z jego różdżką przy swojej, co wcale nie oznacza, że to było komukolwiek potrzebne.

Nie miał pojęcia, jak sam na to zareagował. Czy udowadnianie czegoś na siłę - bo ostatecznie co mogło im się stać w ich własnym, otoczonym wieloma zaklęciami domu? - go zirytowało, czy lekkość, z jaką Harry to zrobił - przecież oskarżonym o zabójstwo mogły przydarzyć się... różne rzeczy.

- Święty Potter.

2

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro