19.
Harry zapomniał o kolejnym oddechu i przez to prawie się zakrztusił.
- Co ty wgadujesz? - szepnął do Rona, starając się nie poruszać za bardzo ustami, żeby nikt tego nie zauważył. Wszyscy jednak i tak byli bardziej zajęci wymienianiem uwag między sobą. - Mogą cię za to wyrzucić!
Ronowi serce zabiło tak szybko, jakby zaraz miał usiąść przy Harrym jako kolejny oskarżony. Na Hermionę nie chciał nawet patrzeć i widzieć jej wyrazu twarzy - miał tylko nadzieję, że nie wyda jego oczywistego kłamstwa.
- Jeśli mówisz prawdę... - odszepnął, póki jeszcze trwały ciche rozmowy członków Wizengamotu. - Jak ty wylecisz, Harry, to ja też.
Harry nie myślał nawet, kiedy zaskoczony podniósł na niego wzrok. A jego niebieskie oczy, mimo że wciąż niepewne, wyraźnie mówiły Zaryzykuję. Zrobiłbyś dla mnie to samo.
Nawet jeśli Harry'ego tknęło wzruszenie, to szybko wyrwało go z tego kolejne pytanie Wizengamotu, niewiadomo właściwie, czy skierowane do niego, Rona czy Dracona.
- Słyszałeś kiedyś o krzywoprzysięstwie?
- To zależy - odparł Harry, czując, że to on powinien odpowiedzieć - czy wyrok za nie jest mniejszy niż za morderstwo. Jeśli już mam być za coś niewinnie skazywany, to chociaż oszczędzę sobie parę lat. Żaden z nas... ani Ron, ani Draco, ani ja... nie kłamie. Ale co właściwie macie, żeby w to wątpić?
Miał dwóch świadków - w tym jednego ściemnionego, a drugi właściwie wróżył na dwoje i nie stał zupełnie po jego stronie. Chyba sam sobie musiał być obrońcą.
- Niech pan nam powie, panie Potter. Gdzie poznał pan ofiarę?
Harry miał dziwne przeczucie, że właśnie to było pytanie, które zadano mu już na początku i które wtedy zignorował.
Żadna z niej ofiara, przemknęło mu przez myśl. W tej chwili nie czuł żalu. Nie współczuł jej, choć z tyłu głowy wiedział, że w końcu pewnie zacznie. Więcej myśli poświęcał na to, że gdzieś na zewnątrz musi być prawdziwy morderca. Nawet jeśli miał prawo jej nienawidzić - to ona miała jeszcze większe nienawidzić jego.
Ale teraz nie chciał o tym myśleć. Czuł, że wtedy by się rozkleił, jeśli do końca uzmysłowiłby sobie, w jakiej sytuacji się znalazł i jak ona staje się coraz bardziej beznadziejna.
- W pubie.
- W którym?
- Dziurawy Kocioł.
- Po co się pan tam udał?
- Żeby się upić do nieprzytomności.
- Z powodu...?
- Dla rozrywki.
- Ostrzegam pana, panie Potter.
Harry coraz mocniej zaciskał pięści. Jakiej odpowiedzi oni oczekiwali?
- Z powodu nagle zaistniałej dysharmonii na płaszczyźnie więzi łączącej mnie z moim obecnym tu wtedy-narzeczonym, wynikającej z mojego zapatrzenia na znój zawodowy i wiarę w istnienie mózgów również zaszczycających nas dzisiaj swoją obecnością, proszę wybaczyć, ale taka prawda, skończonych tumanów.
Był nawet usatysfakcjonowany, kiedy parę osób zmarszczyło brwi w niezrozumieniu, analizując po kilka razy jego słowa. Choć może i był trochę zażenowany.
- Harry - usłyszał głos Hermiony, której chyba było głupio poprawić się na panie Potter. - Proszę o spokój.
- Tak - zgodzili się z nią inni. - Nie pomagasz sobie, Potter.
Harry chciał nadmienić, że wcale nie byli na ty i wolałby raczej zwracanie się na per pan, ale nie odezwał się, stwierdzając, że właściwie mieli rację - w ten sposób nie polepszyłby swojej sytuacji.
- O której godzinie dotarł pan do rzeczonego pubu?
- Wilkołaki zaczęły wyć dopiero później, więc pewnie było przed północą - mruknął już znacznie ciszej, sam do siebie, choć nie miałby nic przeciwko, żeby oni też to usłyszeli. - Dziewiąta. I uprzedzając pytanie, dziewiąta wieczór, nie rano.
- I od razu spotkał pan ofiarę?
Pewnie, wypatrywał tylko jej, odkąd tam wszedł.
- Nie.
- Więc?
- Więc nie, nie spotkałem jej od razu. Żeby było szybciej, podać kolor spodni? - sarknął, poirytowany tyloma pytaniami. I to tak niedorzecznymi, trzeba dodać.
- Myślę, że to nie będzie konieczne - odparł uprzejmie ktoś inny. - Kiedy... sprawy nabrały nam wszystkim znanego obrotu?
- Och, czyli mam powiedzieć, czy dobrze całowała?
Draco niektrolowanie przygryzł wargi, trochę zbyt mocno zaciskając na sobie dłonie. Jeszcze parę godzin temu tak bardzo liczył, że zostawią tę sprawę na zawsze za sobą.
- Zapewniam, że nie oczekujemy takich informacji.
- A ja zapewniam, że ani ja nie chcę o tym mówić, ani Draco nie chce tego słuchać - stwierdził Harry, bezbłędnie odgadując reakcję Dracona, nawet jeśli coś odciągało go od spojrzenia na niego. - Możemy zacząć rozmawiać o mniejszych bzdurach?
Miał już gdzieś prośby Rona, żeby się uspokoił. Przeciw niemu było wszystko. Za nim - tylko prawda. Prawda bezpodstawna tak, jak wiarygodne były obarczające go zarzuty.
- Jak w ogóle możecie mnie o to podejrzewać?! - wybuchnął, mając już dość tego przedstawienia. - Kto ocalił Kamień Filozoficzny, zanim dostałby się w ręce Voldemorta?! Kto pokrzyżował mu plany, zabijając bazyliszka?! Kto był przy tym, jak Voldemort się odrodził, kto z nim walczył?! Kto zniszczył horkruksy, kto pokonał Lorda Voldemorta?! Kto tego wszystkiego dokonał?! Ja! Po co miałbym teraz kogoś zabijać?! Żeby napisano o mnie kolejne tysiąc książek?! Bo czułem się zapomniany i niedoceniony i chciałem znowu zwrócić na siebie uwagę tak, jak kiedyś pisaliście w Proroku?! Po co by mi to było?! Może jeszcze przy okazji kolejny raz posądzicie mnie o śmierć Cedrika Diggory'ego!
Draco mimowolnie podniósł na niego zaskoczony wzrok. Niewiele razy słyszał, żeby Harry wspominał wszystkie te swoje czyny - ale za to pamiętał, że później, po paru godzinach, kiedy sobie o tym przypominał, za każdym razem Harry cały rumienił się ze wstydu. Nigdy nie zależało mu, żeby każdy czarodziej znał najmniejszy szczegół jego historii, którą nikomu nie lubił się chwalić.
W oczach Hermiony coś zadrgało.
- Nikt nie posądza cię o śmierć Cedrika - zapewniła miękko, za co zarobiła sobie parę nieprzychylnych spojrzeć.
- Kto po drodze złamał większość obowiązujących w naszym świecie praw? - dopowiedział do wyliczanki Harry'ego któryś z czarodziejów. - Również ty.
- Dość - przerwała Hermiona. - To przesłuchanie dotyczy tylko jednego zarzutu i wykroczenia, żadnych innych.
- Tak - zgodzono się z nią. - Liczy się tylko to, co można udowodnić, panie Potter.
- A od kiedy nie liczy się prawda?! - zaprotestowali naraz Harry, Ron i Hermiona. Cała trójka popatrzyła po sobie. Gdyby Harry nie był tak wściekły, z pewnością by się do nich uśmiechnął.
- Właśnie - dodał po chwili Harry. - Podziwiam przenikliwość waszych umysłów, jeśli bez żadnych dowodów potrafiliście stwierdzić, kto na pewno jest winny.
- Proszę o spokój, panie Potter.
- Jestem spokojny. Nie rozumiem tylko, po co to przesłuchanie w ogóle ma miejsce, jeśli najwyraźniej wszyscy tutaj zebrani są przekonani, że sprawcą jestem ja.
- Nikt nie jest o niczym przekonany, próbujemy ustalić, czy...
- To przestańcie, do cholery, mówić do mnie jak do przestępcy! Nic nie zrobiłem! Ile razy mam powtarzać?
- Aż uda się panu nas o swojej niewinności przekonać.
- Czyli jednak zakładacie, że jestem winny, dopóki nie udowodnię, że jest inaczej, tak?
Harry poczuł, że tym razem postawił na swoim, ale nie był pewien, czy to do końca dobrze.
- Ta dyskusja jest pozbawiona sensu - zabrał po dłuższym czasie głos starszy czarodziej ze spiczastą tiarą na głowie. - Obawiam się, że przy takiej postawie oskarżonego pan Potter będzie musiał zostać odesłany do Azkabanu.
Harry'ego przeszył zimny dreszcz, mimo że jednocześnie poczuł, jakby przyłożono mu do twarzy żywy ogień.
Szczerze już wystraszony odruchowo obejrzał się na Dracona, szukając u niego wsparcia.
Spojrzał przejętymi obawą oczami na Hermionę, chociaż nie odważył już się odezwać - rozum pod wpływem strachu nagle wygrał z niewyparzonym językiem. Ona nie mogła na to pozwolić. Po prostu nie mogła...
Przerażała go sama myśl o Azkabanie - ale nie chciał przyznawać się przed tymi wszystkimi ludźmi do strachu, dlatego martwiło go to, jak nagle musiał zbladnąć, mimo że nie miał na to wpływu.
Spędzać wśród dementorów całe dnie, czuć ich obecność w bezsenne noce i nie mieć przy sobie różdżki, nie móc stworzyć Patronusa?
Zwariowałby w ciągu godziny.
- Nie możecie - wymsknęło mu się i mimo że głos miał nagle dziwnie słaby, poniósł się po całym pomieszczeniu, w którym panowała oczekująca na jego reakcję cisza. Nie wyobrażał sobie zostawić ciepłego domu, jeszcze cieplejszych oczu ukochanego, i widzieć przed sobą tylko puste, owładnięte cieniem czarne mury.
- Więc powiedz, jak było naprawdę.
- Już powiedziałem, przysięgam! Jeśli oczekujecie innej wersji... Nie będę opowiadać kłamstw. Nie mnie szukacie, przysięgam!
Ktoś westchnął.
- Posłuchaj uważnie, Potter. To wygląda tak: wplątałeś się w relację z czarownicą, którą kilka dni temu zamordowano. Zrozumiałe, że byłeś wściekły, kiedy wszystko się wydało. Wiemy, że poszedłeś do jej domu. Byłeś ostatnim, z kim mogła się widzieć. A...
Harry musiał przyznać, że gdyby nie znał prawdy, sam by na tę historyjkę poszedł.
- Przepraszam - wtrącił się, może nie chcąc, żeby ktoś jeszcze usłyszał, jak to wszystko się klei. - Ale czy któreś z was tam było, żeby dokładnie wiedzieć, co się wydarzyło?
- Deportowałeś się sprzed jej domu...
- Przepraszam - powtórzył, przenosząc wzrok na Hermionę. Usilnie szukał argumentów, których jeszcze mógłby się złapać. - Wydaje mi się, czy takie szpiegowanie ruchów dorosłych czarodziejów jest niezgodne z prawem?
- Nie, jeśli istnieje podejrzenie złamania prawa - odpowiedziała mu Hermiona, czując jednak, że Harry nie to chciał usłyszeć. Dla swojego usprawiedliwienia posłała mu spojrzenie wyraźnie mówiące Przecież o tym wiesz.
- To nie był zbyt błyskotliwy plan. Sąsiedzi cię widzieli.
- Dziękuję za opinię, ale może przekażecie ją prawdziwemu sprawcy, kiedy go znajdziecie? Mam wrażenie, że to przesłuchanie dotyczy morderstwa, w które próbujecie mnie wrobić, a nie złamania zasad Dekretu Tajności. Dlatego proszę, aby wszyscy zostawili moją deportację na mugolskiej ulicy, czego i tak nikt nawet nie zauważył, w spokoju! Za to nie zamyka się w Azkabanie!
Miał tylko nadzieję, że panika nie wybrzmiewa w jego głosie.
- Winny jestem jedynie temu, że nie posłuchałem Dracona, kiedy mówił mi, że powinienem od razu sprawdzić, co się dzieje.
- I dlaczego tego nie zrobiłeś?
- To... prywatna sprawa - odparł wymijająco i chcąc uniknąć pytania, co dokładnie tą prywatną sprawą było, dodał szybko: - Będziemy od tej pory zamykać ze zwykłego podejrzenia? Myślałem, że w prawie jest coś o niewinności bez dowodów. Ktokolwiek jest w stanie udowodnić, że te oskarżenia są prawdą?
- A czy jesteś w stanie udowodnić, że nie są?
- Jak mam, do cholery, udowodnić coś, co się nie stało?!
Tracił panowanie nad swoim głosem i całym sobą, kiedy myślał o tym, co realnie mogło mu grozić, jeśli zaraz czegoś nie wymyśli. Przecież musiało istnieć coś, co przeważyłoby o jego niewinności! A jednak czarodzieje Wizengamotu patrzyli na niego nieodgadnionym wzrokiem. Chyba zaczynali się już gubić we wszystkich jego reakcjach i zachowaniach.
- Jesteś niezwykłym czarodziejem, panie Potter. Ale nieprzewidywalnym.
Harry pomyślał, że jeśli to miał być komplement, to chory. Ale znów na głos tego nie przyznał. Wolał się skupić na wyplątaniu się z tego nieporozumienia.
- Mogę dać wam wspomnienia! Sami zobaczycie!
- Wspomnienia można zmodyfikować lub ukazać wyłącznie ich fragment wyrwany z kontekstu.
- To użyjcie Legilimencji! Nie potrafię się przed nią bronić!
- Po pierwsze, powinien pan wiedzieć, że to nielegalne. A po drugie, gdybyśmy wierzyli każdemu na słowo...
- To podajcie mi Veritaserum!
- Istnieją antidota chroniące przed działaniem eliksiru prawdy. A pana narzeczony jest mistrzem eliksirów, czyż nie? I z tego, co mi wiadomo, ty również przeszedłeś surowe testy podczas egzaminów aurorskich, między innymi z eliksirów.
- Tak, rzeczywiście pani wiedza pokrywa się z prawdą - zgodził się dość nieprzyjemnym tonem, na który nie miał już wpływu. - Wydaje mi się, czy te sprawdziany służą właśnie nauce kandydatów do opierania się presji i cudzym wpływom? - parę osób skinęło głowami. - Więc jeśli nie podpisał pan moich dokumentów przez przypadek - ciągnął, spoglądając na szefa Departamentu Przestrzegania Prawa, który, bądź co bądź, był też jednym z jego oskarżycieli - to jestem pewien, że je zdałem. I to wy powinniście zastanowić się nad jakością tych egzaminów, jeśli ktoś, kto zaliczył je bez większych zarzutów, bez mrugnięcia okiem miałby zabić kogoś, bo się posprzeczał!
- Ma pan rację, panie Potter - zgodził się po chwili narady czarodziej ze spiczastą tiarą na głowie. - Potrzeba więcej dowodów, tak nam, aby udowodnić winę, jak i tobie, by wykazać niewinność. Na tę chwilę nie jesteśmy w stanie z całą pewnością stwierdzić, czy to, co mówisz, jest prawdą, czy nie. Nie zmienia to jednak, że jest pan jedynym, kogo można rozsądnie podejrzewać, bo jedynym, który miał powód i sposobność. Jedynym, o jakim teraz wiemy. Niewykluczone, że do momentu następnego przesłuchania coś się zmieni - powiedział, a potem dla upewnienia się w swoich słowach rozejrzał się po czarodziejach siedzących wokół, a potem spojrzał na Hermionę i dodał: - Ale do tego czasu Wizengamot żąda przeniesienia oskarżonego do Azkabanu oraz, oczywiście, natychmiastowego usunięcia z Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów.
Harry wbił wyczekujący wzrok w Hermionę, kręcąc powoli głową w niemej prośbie. Na całą ich przyjaźń - nie mogła podpisać papieru, który by go skazał.
Dłonie drżały mu mimowolnie, ze strachu tak cholernego, że w uszach mu zaszumiało, a prócz Hermiony nie widział wokół już niczego ani nikogo innego.
- Tak - powiedziała po zastanowieniu. Harry mógłby przysiąc, że serce w nim zamarło. Czy Hermionie również zadrżały usta, czy to on się trząsł? - Tak, odbędzie się drugie przesłuchanie. Ale do tej pory Harry Potter pozostanie w swoim mieszkaniu w Londynie pod ścisłą obserwacją aurorów. Pamiętaj, że od tej chwili Ministerstwo będzie wiedzieć o każdym zaklęciu, które rzucisz. To wszystko. To spotkanie jest zakończone - wyrzuciła dość szybko, w dość słusznej obawie, że ktoś jej przerwie. Nikt nie zdążył, kiedy machnęła różdżką, składając podpis na pergaminie, po którym rząd niżej drobny czarodziej właśnie skończył pisać.
Byli oburzeni, ale teraz nikt nie mógł już zaprotestować. Na tę chwilę Harry był wolny - ale nie potrafił być wdzięczny Hermionie, kiedy patrzył za nią, gdy jeszcze raz rzuciła krótkie Dziękuję, spakowała kilka pergaminów i wyszła. Coraz więcej osób szło w jej ślady, rzucając Harry'emu ostatnie spojrzenia, które zdawały się jeszcze mocniej wciskać go w krzesło.
Serce wciąż biło mu tak szybko, mimo że łagodziło to poczucie ulgi, o której już jednak myślał, że jest tylko chwilowa. Dlatego też wiedział, że nie byłby w stanie podziękować Hermionie za decyzję, którą mogła narazić się Wizengamotowi. To przecież ona najpierw wygadała jego członkom wszystko, przez co podejrzenia skierowano na niego.
W gruncie rzeczy, nie skończyła całej sprawy i jedynie przeciągnęła. Może chciała zagłuszyć poczucie winy. Nie ważne. Tak czy inaczej, Harry był bardziej zły niż wdzięczny.
- Nie rób głupot, Harry - usłyszał jeszcze westchnienie Rona, zanim ten poklepał go jeszcze po ramieniu i wyszedł jako jeden z ostatnich. Dopiero wtedy Harry zorientował się, że nic nie trzyma go już w miejscu i może wstać, najzwyczajniej wyjść, jakby był tu na herbatce.
Rozejrzał się, kiedy wstał. Ostatni czarodziej znikał w drzwiach, przy których wciąż stał już tylko jeden auror i chyba czekał na jego wyjście. Dracona nie było.
Samotnie, oszołomiony, wyszedł z sali, w progu mijając aurora, którego znał, ale który rzucił mu tylko krótkie spojrzenie i nie odezwał się niepewny, co - i czy w ogóle - mógł powiedzieć.
Czuł się tak obco jak nigdy, gdy w pustym korytarzu od ścian głucho odbijał się odgłos jego kroków. Jakby ktoś oszukał go w grze, o której trwaniu wcale nie wiedział.
Wrócił na wyższe piętro, w głowie planując porozmawiać z kimś jeszcze. Szybko opuścił windę, spuszczając głowę i głupio licząc, że nikt go nie rozpozna. Na jego szczęście nie miał zamiaru iść w stronę wyjścia, gdzie roiło się od czarodziejów i czarownic.
- Gdzie ty idziesz? - usłyszał za sobą, na co zatrzymał się i odwrócił. Draco stał przy ścianie tuż przy windach, z ręką wyciągniętą tak, jakby chciał złapać go za rękaw, ale się zawahał. - Musimy wracać. Jak najszybciej - powiedział, spoglądając w bok, gdzie wiele osób już dziwnie na nich patrzyło.
- Idź sam. Ja... Muszę jeszcze coś zrobić.
Nie czekał na odpowiedź i odszedł w swoją stronę, kierując się prosto do gabinetu ministra magii.
Hermiony nie było w środku. Harry nie miał pojęcia, czy to faktycznie parę minut, czy parę sekund, które dłużyły mu się w zdenerwowaniu, ale w końcu drzwi się uchyliły. Hermiona zamknęła je już za sobą, kiedy go zauważyła i niemal podskoczyła w miejscu zaskoczona.
- Nie bój się - rzucił sucho. - Nie zabiję cię.
Poprawiła ciasnego koka, zbierając się do odpowiedzi.
- Nie bądź uszczypliwy, Harry. Po prostu się przestraszyłam. Co tu robisz? Nie powinieneś być...?
- W Azkabanie? Jesteście na dobrej drodze - wtrącił, chociaż do śmiechu wcale mu nie było. - Nie ważne. Skąd wiedziałaś, że byłem wtedy w tym domu? Skąd oni wszyscy wiedzą?
Westchnęła, okrążając Harry'ego, żeby odłożyć swoje rzeczy na biurko.
- Nie powinnam z tobą o tym rozmawiać, ale... Deportowałeś się sprzed tego domu, tak? Ministerstwo ma swoje sposoby, Harry, przecież wiesz o tym. Nie patrz tak na mnie, nie ja doniosłam. Mnie poinformowali tylko ci z Departamentu Przestrzegania Prawa, a ja nie mogłam nic zrobić, Harry, przysięgam. Och, proszę, nie patrz tak na mnie. Zresztą, jej sąsiedzi cię widzieli. To mugole, ale kiedy mugolska policja, bo to oni pierwsi przybyli na miejsce, zaczęła ich wypytywać... Mówili o jakimś młodym, dziwnie ubranym mężczyźnie z ciemnymi włosami. Nie umieli powiedzieć wiele więcej, ale jakaś kobieta powiedziała, że w ogródku najpierw nikogo nie było, a jak się odwróciła, to za chwilę ktoś się pojawił właściwie znikąd. Wszyscy wiedzą o twojej pelerynie niewidce, Harry. Wciąż ją masz?
- Tak. Mam ją - skłamał, z jakiegoś powodu wciąż nie chcąc mówić jej, że ją zgubił. To byłby tylko kolejny pseudo-dowód przeciw niemu. Hermiona skinęła głową.
- Sam widzisz, Harry. To wygląda, jak wygląda - westchnęła kolejny raz, a Harry miał wrażenie, że ona w jakiś delikatny sposób próbuje mu przekazać, że wcale nie wyklucza jego winy. - Wiesz, co grozi za użycie któregokolwiek z zaklęć niewybaczalnych - dodała powoli, patrząc na niego ze smutkiem. - Dożywocie w Azkabanie, Harry.
- Chyba nie wierzysz, że mógłbym...!
- To nie jest zależne od mojej wiary. Ale zrobię wszystko, żeby to nie skończyło się w ten sposób. Bo ty...
- Jeśli masz zamiar zapytać, czy to zrobiłem, czy nie, to daruj sobie - przerwał jej chłodno, czując w sercu tą samą złość, która towarzyszyła mu przez większość przesłuchania. - Niech pani to sobie przegłosuje z Wizengamotem, pani minister.
Odwrócił się, słysząc, jak Hermiona bezradnie próbuje jeszcze coś powiedzieć.
- Ale...!
Ktoś wcześniej nieusłyszany otworzył drzwi, zaglądając do środka z jakąś sprawą. Hermiona wystraszona spojrzała jednak za siebie - lepiej, żeby nikt nie zobaczył tu teraz Harry'ego. Ale tam tylko popiół opadał na podłogę przed kominkiem.
5
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro