Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16.

Harry stał w progu, mając coraz mniejszą ochotę wychodzić.

- Na pewno chcesz zostać? - zapytał kolejny raz, spoglądając z trochę zawiedzionym uśmiechem na Dracona. Czułby się znacznie raźniej, gdyby wdając się w rozmowę z Luną, mógł posłać mu ukradkowe spojrzenie i wiedzieć, że nie tylko on nie ma pojęcia, czym są nargle. - Myślę, że Luna mile by się zaskoczyła, gdybyśmy w końcu odwiedzili ją razem.

- Bez wzajemności. Nie bawi mnie rozprawianie o samosterowalnych śliwkach.

- A jednak ich nazwę znasz - zauważył Harry, zanim zdążył ugryźć się w język. Draco założył ręce na piersi. - Dobra, sorry. Luna... racja, jest trochę specyficzna...

- Pomylona - wtrącił, a Harry rozdarty między sympatią do Luny i własnym zdaniem niemrawo pokiwał głową na boki.

- Może trochę. Ale jest naprawdę w porządku.

Draco westchnął, więc Harry już nie nalegał. Jeśli nawet w ogóle przestało uśmiechać mu się opuszczanie domu, do którego przez ostatnie tygodnie tak bardzo chciał wrócić, nie chciał sprawić Lunie przykrości. Zresztą, to najwyżej parę godzin, na które Malfoy się zgodził.

- Nie tym razem, Harry. Naprawdę nie mam ochoty zgrywać zachwyconego przed twoimi przyjaciółmi - rzucił mu jakieś ponure spojrzenie. - Tak czy inaczej, jutro poniedziałek. Muszę przygotować parę rzeczy na zajęcia. Dokończyć eliksir. W przeciwieństwie do niektórych nie pławię się w luksusach urlopu.

Harry parsknął śmiechem pod nosem, bo nie zabrzmiało to ani trochę jak kpina i bardziej jak najzwyklejszy żart. Miał wrażenie, że Draco też trochę się rozpogodził.

Zaraz znowu naszły go wątpliwości. Czy zostawianie go w pustym mieszkaniu po dniu obecności poprzedzonym miesięczną kłótnią było dużym nietaktem?

- Może ja też powinienem... - zaczął niepewien, ale poczuł się jeszcze bardziej zbity z tropu, gdy Draco wbił wzrok w sufit w jakimś geście, którego Harry nie zrozumiał.

- Potter, jeśli nie kłamałeś, ostatni miesiąc przeżyłeś nie lepiej niż ja. Nie mam zamiaru siłą cię tu trzymać. Ja też muszę wszystko przemyśleć.

Harry pokiwał głową i cofnął się pół kroku, kiedy Draco nagle dodał:

- Właśnie. Co było w tym liście z Ministerstwa? Otworzyłeś go w końcu?

- Tak, kiedy zasnąłeś już na górze. Nie chciałem cię budzić. Myślałem, że Ron odpisał na mój list, bo to było jego pismo i użył po prostu koperty z Ministerstwa, bo miał ją pod ręką, ale... Wiesz, w gruncie rzeczy powinienem wrócić jutro do pracy, bo wolne, które z litości dała mi Hermiona, już wyczerpałem. Ale Ron napisał... w ogóle jakoś dziwnie... że mam nie przychodzić - wzruszył ramionami, sięgając dłonią za kark. - Podobno z polecenia szefa mojego departamentu.

Draco znowu wbił w niego wzrok, tym razem tak zaskoczony i zaintrygowany, że Harry pomyślał nawet, że Malfoya zainteresowało to bardziej niż jego.

- Dlaczego?

- Nie wiem - przyznał, w jakiś sposób ciesząc się w duchu z przejętego wyrazu twarzy Dracona. - Mówiłem, że to brzmiało jakoś dziwnie. W ogóle nic nie wyjaśnił, więc to chyba nic aż tak ważnego, nie?

- Albo wręcz przeciwnie - dodał nieprzekonany.

- Na Merlina, przecież nikogo nie zabiłem i nie zwolnią mnie dyscyplinarnie - żachnął się Harry. - Nie przejmuj się. Później z nim pogadam.

- Dlaczego się tym nie przejmujesz? - nie ustępował, posyłając Harry'emu niedowierzające spojrzenie. W jego opinii, to było co najmniej podejrzane. Harry wywrócił jednak oczami.

- A myślisz, że wobec tego, że mogę jutro spędzić z tobą, rwę się do zawalonego papierami biurka? Nie przejmuj się. Co prawda, miałem pewną sprawę przed swoim wolnym, ale pewnie oddali ją kogoś innemu. W porządku.

Draco chwilę mierzył go wzrokiem w milczeniu, zanim kiwnął bez przekonania głową.

- Miłego dnia.

Harry się uśmiechnął.

- Miłego.

Kiedy Harry znowu zamilkł, doświadczył dziwnego uczucia zawieszenia, po paru chwilach stwierdzając, że właściwie nie wie, co dalej zrobić, a jego uśmiech z pogodnego wykrzywił się w skonsternowany. Może po słownym pożegnaniu powinien był się po prostu odwrócić i zniknąć za drzwiami, ale czuł, że, przyzwyczajony do czegoś zgoła innego, tę okazję już przegapił. Mógł Dracona przytulić, pocałować policzek, czy może ma mu tylko pomachać?

Draco chyba też coś zauważył, ale uniósł tylko brwi. Harry w końcu, wahając się, wyciągnął tylko dłoń w jego stronę w czymś pośrednim między próbą przytulenia, poklepania po ramieniu i podania dłoni. Draco zamrugał i stał parę sekund nieruchomo, rozumiejąc prawdopodobnie tyle co Harry i ostatecznie po paru niezdarnych ruchach wyszło z tego coś na wzór pokracznego uścisku dłoni.

Harry miał ochotę zapaść się pod ziemię.

****

Ginny odwróciła się przez ramię i jeszcze raz pomachała na pożegnanie Lunie, siedzącej w okrągłym, otwartym oknie na piętrze domu otoczonego krzakami samosterowalnych śliwek. Nawet z tej odległości widziała, jak jej rzodkiewkowe kolczyki połyskują w świetle dnia wśród jej złotych włosów.

Odwróciła się i przyspieszyła kroku, widząc paręnaście jardów dalej Harry'ego, który wyraźnie ociągał się z deportacją.

- Co ci chodzi po głowie, Wybrańcu? - zagadnęła, będąc jeszcze parę kroków za nim. Zrównała się z nim i zobaczyła, jak przerwaca oczami. Złote promienie tonęły w jego zawsze nieułożinych czarnych włosach, nadając im jedwabistego połysku.

- Jestem Harry - przypomniał, nie lubiąc zbytnio nadanego mu tytułu. Ginny uniosła wzrok ku niebu, ale widział, że nie przestawała się uśmiechać.

- Dobra, dobra, mów.

Harry jeszcze bardziej zwolnił kroku.

- Gin... Nie wiesz, co się dzieje z Ronem? - zapytał trochę zaniepokojony tym, co wcześniej usłyszał od Dracona. Zaczynał się zastanawiać, czy Malfoy może nie miał trochę racji.

- Z nim ciągle się coś dzieje, od urodzenia. Sprecyzuj.

Harry parsknął śmiechem, gdy Ginny udała powagę obeznanego w temacie specjalisty.

- Wysłał mi list. Oficjalny. Ogółem mówiąc, to chyba wysłano mnie na przymusowy urlop.

Ginny wychyliła się do przodu, żeby spojrzeć na niego tak, jak uzdrowiciel na pacjenta, który zarzeka się, że pogryzła go jego herbata.

- I martwisz się, że za nic dostałeś parę dni spokoju? Ty naprawdę jesteś trzepnięty na punkcie uganiania się za bandytami.

Harry zaczerwienił się zakłopotany, ale tylko wzruszył ramionami.

- Niestety, ale ci nie pomogę - westchnęła po chwili Ginny. Harry'emu wydało się, że jakoś spoważniała. - Mama coś tam wspominała, że Ron wczoraj napisał jej, że w najbliższych dniach będzie dość zabiegany. Na tyle, że zrezygnował z obiadku - dodała po chwili ciszej i jakby do siebie, ale Harry był pewien, że i on miał to usłyszeć. - Hermiona chyba też. Nie wiem, Harry.

Harry kiwnął głową, choć myślami był już daleko. Jeśli mieli tyle pracy, dlaczego odsunęli jego i nie poprosili o pomoc?

- Mogę popytać tatę. Jeśli coś dzieje się w Ministerstwie, będzie wiedział - stwierdziła pewnie, zanim wzruszyła ramionami i dodała: - Wróciłam chwilowo do Nory.

- Dzięki, Ginny. Stęskniłaś się za domem? Co z tym twoim chłopakiem? - zapytał, rzucając jej krótkie spojrzenie. Pamiętał, jak wspominała mu kiedyś o jakimś czarodzieju, którego na oko pół roku temu poznała na meczu quidditcha. Skrzywiła się z niesmakiem.

- Daj spokój - żachnęła się - to straszny...

- Palant? - podsunął Harry, uśmiechając się na jej reakcję.

- Chciałam powiedzieć przygłup, ale też się nada. Rzuciłam go parę dni temu. Nie uwierzysz - powiedziała tonem, który zapowiadał naprawdę długą historię.

- Spodziewam się - zapewnił, z przyzwyczajenia spoglądając na niedziałający zegarek na swoim nadgarstku. Rozejrzał się, jakby liczył, że jakaś kukułka siedząca na gałęzi drzewa nagle wystuka mu godzinę. Ostatecznie podniósł wzrok na niebo i słońce, stwierdzając, że południe minęło już jakiś czas temu. - Ale pogadamy następnym razem, co? Obiecałem coś Draconowi i... No, muszę lecieć.

Ginny rzuciła mu ciekawskie spojrzenie i poczuł się jak wypytywany przez starszą siostrę.

- To znaczy, że znowu jesteście razem? Tylko nie wykręcaj się znowu tym swoim Jest okej.

- Sam nie wiem. Nic nie powiem ci "na pewno". Nie rozmawialiśmy dokładnie o tym. Szczerze mówiąc... jest sztywno i niezręcznie jak nigdy, ale myślę, że jeszcze dzisiaj zacznie być trochę lepiej.

Ginny uniosła ręce na znak, że tyle jej wystarczy.

- Jasne. Połamania - rzuciła, uśmiechając się swobodnie, zanim Harry odpowiedział jej cichym Dzięki, a ona się deportowała.

****

Upewnił się, czy płomień pod kociołkiem nie jest zbyt silny, jednocześnie sięgając w bok po ostatni składnik. Znowu podniósł wzrok na eliksir i w odpowiedniej chwili, dbając, aby nie zadrżała mu ręka, dodał do niego sproszkowane kolce jeżozwierza - powierzchnia wywaru nawet nie drgnęła, a Draco obserwował, jak z ostrej pomarańczy zmienia kolor na czystą biel. Obłoczek srebrzystej pary wzbił się z idealnie uwarzonego eliksiru, za który Draco mógł się w duchu pochwalić - a kiedy siłą rzeczy nim odetchnął, poczuł się przyjemnie usatysfakcjonowany. Uwielbiał momenty, kiedy wiedział już, że wszystko poszło prawidłowo. A może tak dobrze poczuł się, bo zwyczajnie warzył eliksir spokoju, żeby jutro w Hogwarcie nie pokazać się z pustymi rękami.

Drgnął zaskoczony, kiedy z parteru usłyszał znajomy głos. Szczęście, że eliksir skończył się już warzyć, bo po takim nagłym wzdrygnięciu byłby do niczego. Nie miał więc do Harry'ego najmniejszych pretensji, a nawet ucieszył się lekko, że już wrócił. A może to ponownie sprawka uspokajającego zapachu, który wypełnił już całe pomieszczenie.

Słyszał znane sobie kroki na schodach, ale nie odwrócił nawet głowy, żeby w tę stronę spojrzeć. Kątem oka spojrzał na drzwi za sobą dopiero, kiedy się otworzyły i Harry wcisnął głowę do środka.

- Co to jest? - zapytał, kiedy uderzyła go wyjątkowa łagodność zapachu unoszącego się w tym pokoju. Bez problemu odnalazł jego źródło, a Draco machnął dłonią w stronę kociołka, żeby podszedł i sam sprawdził. Draco poczuł jego dłoń na ramieniu, kiedy Harry przyklęknął na podłodze obok. Nie zareagował, tylko obserwował, jak w oczach Harry'ego momentalnie pojawia się zrozumienie. - Eliksir spokoju, tak?

Draco kiwnął z zadowoleniem głową. Rozluźnił się jeszcze bardziej, czując na sobie pierwszy raz od wielu dni dotyk Harry'ego i stwierdził, że nawet jeśli jest to coś godnego przemyślenia, to odłoży to na później.

Zupełny spokój ma to do siebie, że w tym lepszym sensie wywraca rozum do góry nogami i zawadza w myśleniu o sprawach ważnych i problematycznych. Dlatego też na dłuższą metę bywał szkodliwy, a Draco pewnym ruchem przykrył kociołek z wciąż parującym, gotowym eliksirem i odwrócił się do Harry'ego. Siedział na tyle blisko, że nie myślał wiele, tylko otoczył okularnika ramieniem na dość opóźnione przywitanie - trwało to jednak tak krótko, jak powiedzenie Dzień dobry. Harry zaskoczony zdołał gest odwzajemnić jedynie na ułamek sekundy przed tym, jak Draco znowu zajął się swoją książką pełną sposobów wykonań i receptur. Harry często śmiał się, że ze względu na odręcznie podopisywane uwagi przypominała podręcznik Księcia Półkrwi. On jednak nie za bardzo lubił to porównanie, bo bynajmniej nie miał powypisywanych na marginesach śmiercionośnych zaklęć.

Zamknął książkę, odsyłając ją zaklęciem na biurko i znowu wbił wzrok w Harry'ego.

- Później - uciął, widząc, jak Harry otwiera już usta. Domyślał się, co chciał powiedzieć. - Pozwól, że później wysłucham najnowszych opowieści o chrapakach krętogłowych czy jakkolwiek je Pomyluna nazwała.

Harry poprawił go w duchu na krętorogie, ale zamiast tego uśmiechnął się i powiedział:

- Masz rację. Chodźmy.

Wstał i podał dłoń Draconowi, który mimo że przez chwilę wyglądał, jakby miał zamiar powiedzieć coś o niepotrzebnej łasce i że potrafi zrobić to sam, ostatecznie ją przyjął.

- Dokąd?

- Chciałeś gdzieś wyjść, nie pamiętasz? - przypomniał Harry, będąc jednak pewnym, że Draco dobrze pamięta. - To był twój warunek - dodał, choć ręce drgnęły mu, kiedy trochę je podniósł, jakby na słowo warunek chciał zrobić cudzysłów w powietrzu. - To... gdzie? - dopytał, wiedząc, że Draco za niespodziankami raczej nie przepada.

Draco uśmiechnął się pod nosem. Bawiły go konsternacja Harry'ego, skołowanie i nagły zanik jakichkolwiek szarych komórek, ilekroć przychodziło do randek i temu podobnych. Harry z kolei nie miał pojęcia, czego od niego oczekiwano i mimo że na już mógłby wymienić z pięć miejsc, jakie Draco lubił, to nie wiedział, czy zabieranie go w którekolwiek z nich byłoby teraz odpowiednie. A może Draco właśnie oczekiwał, że to on wyjdzie z jakąś nową inicjatywą, albo... Merlinie, znał go tyle lat, a tego jednego, przeklętego systemu randek i słodkich gadek wciąż nie rozgryzł.

- Najpierw... na Pokątną - zaproponował Draco, najwyraźniej mając zamiar udawać, że skołowanie Harry'ego mu umknęło, na co ten odetchnął z ulgą. - Czytałeś dzisiejszego Proroka? Podobno dzisiaj pierwszy raz mają na wystawie nową miotłę wyścigową.

Harry'emu zaświeciły się oczy.

****

Ulica Pokątna była pełna ludzi i z jakiegoś powodu Harry'emu niezwykle miło się na to patrzyło - choć miał wrażenie, że nie tak jak Draconowi. Kiedy Harry pytał, dlaczego chciał wyjść w ogóle i dlaczego akurat w takie miejsce, twierdził zdawkowo, że aby na parę godzin jak dawniej oderwać się od problemów. Cóż, Harry wiedział swoje i chociaż na głos tego nie powiedział, coś mu mówiło, że to zazdrość o niego kazała Malfoyowi oznajmić wszem i wobec, żeby nikt sobie nie myślał, bo wcale nie zerwali. A przynajmniej już nie.

Harry słów Dracona tak łatwo nie odpuścił i wiele czasu spędzili w sklepie z miotłami i akcesoriami do nich, chociaż ostatecznie wyszli z pustymi rękami, a na samym wzdychaniu do błyszczących nowością brzozowych witek się skończyło. Draco podejrzewał - i czuł, że trafnie - że Harry zwyczajnie nie chciał wyjść na małe dziecko, które koniecznie musi mieć każdą nową figurkę z ulubionej kolekcji i pewnie wróci po miotłę za parę dni czy tygodni, kiedy rozmawianie o quidditchu nie wyda mu się już więcej czymś zbyt głupim.

Zahaczyli o herbatę, zwrócili na siebie całą uwagę fotografów z Esów i Floresów, gdzie odbywało się właśnie jakieś spotkanie z czarodziejem, który jako najstarszy, bo w wielu stu dziesięciu lat, coś napisał i to przyniosło mu sławę. Draco nie omieszkał głośno wyrazić swojej niepewności, czy dziennikarze z Proroka Codziennego byli tam, bo ta książka faktycznie była takim fenomenem, czy dlatego, że nie najmłodszy czarodziej tam zemdlał lub nawet gorzej. Draco wydawał się tym nagłym zainteresowaniem usatysfakcjonowany, choć ani on, ani Harry nie skomentowali tego na głos.

Kiedy pytania redaktorów stały się już zbyt natarczywe, a pstrykanie aparatów zbyt nieznośnie, po krótkiej wymianie spojrzeń wylądowali w Hogsmeade. Harry'ego cieszyło, jak wciąż niewiele wystarczało, aby się zrozumieli - nawet jeśli takiego porozumiewania gestami zwykle nic nieznaczącymi nauczyli się ze zgoła innych powodów i w zgoła innych czasach.

Draco podał mu rękę do deportacji i Harry mógłby przysiąc, że czekał sekundę zbyt długo tylko po to, aby to czujnym oczom chociaż jednego redaktora nie umknęło. Do tej pory chodzili ramię w ramię, więc Harry z bardzo miłym zaskoczeniem przyjął to, jak już na Pokątnej Draco wcale nie nalegał, żeby odsunął się o te parę cali. Robił się już wieczór i chłód zaczynał dawać się we znaki, ale Harry był dziwnie oszołomiony tym delikatnym spleciemiem palców i prócz tlącego się w nim ciepła niewiele czuł. Może poza rozbawieniem, kiedy Draco powstrzymał się nawet od odjęcia punktów jakimś uczniom, którzy bez pozwolenia szwędali się tam w niedzielę, a nawet znowu wydawał się zadowolony, kiedy na oko czwartoklasiści odchodzili szybkim krokiem do zamku, szepcąc między sobą żywo i co chwila odwracając się przez ramię, żeby na nich zerknąć. Harry też cieszył się, że Malfoy ma na tyle dobry humor, żeby mieć serce i nie psuć go również uczniom, którzy, bądź co bądź, łamali szkolny regulamin.

Do zamku dotarli w ciszy i tylko Harry z zimna wcisnął dłonie do kieszeni. Co prawda, dość półświadomie, bo myślami krążył gdzieś zdecydowanie wyżej niż znajdowała się ogarnięta mrokiem ścieżka między Hogsmeade a bramą Hogwartu. Pogrążony w myślach wspartych całkiem przyjemną ciszą, uśmiechał się pod nosem.

To, co przez cały dzień okazywał mu Draco, to była raczej sympatyczna uprzejmość, nie wykraczająca poza zachowanie, jakiego możnaby oczekiwać od pary zauroczonych nastolatków. Właściwie Harry czuł się jak na ich pierwszej randce, tylko że stres mniej go pożerał. Ale cieszył się i z tego, bo ostatecznie było o niebo lepiej niż jeszcze tydzień temu, a Draco ani razu nie dał mu do zrozumienia, że wolałby zostać sam.

Zorientował się, że przekroczyli próg zamku dopiero, kiedy w zmarzniętą twarz uderzyło go otulające Salę Wejściową ciepło niezliczonych świec - co prawda w zamku, jak to w zamku, szczególnie wysokie temperatury nie panowały, ale wchodząc z zewnątrz, obaj odczuli dużą różnicę. Harry zerknął na Dracona, żeby zauważyć wywołane tą nagłą zmianą temperatury bladoróżowe policzki. Odetchnął swobodnie, napełniając płuca ciepłym powietrzem, kiedy przeszedł go przyjemny dreszcz.

Rozglądał się po tak znajomych korytarzach tak długo, że dopiero na schodach prowadzących do lochów zorientował się, że może powinien zapytać, po co w ogóle tu przyszli. Poczuł się trochę zażenowany, że przyszedł tu tak bezmyślnie tylko dlatego, że Malfoy bez słowa się w tę stronę skierował. Zaczekał jednak, aż dotrą do pokoju przeznaczonego dla profesora obrony przed czarną magią.

- Miła odmiana - zagadnął Harry, kiedy zamknął za nimi drzwi i w zupełnej ciszy stanęli naprzeciw siebie. Machnął ręką, ogarniając wszystko wokół, na znak, że mówi o całym dzisiejszym dniu. Draco kiwnął głową.

- Zostanę tutaj. Jutro od rana mam zajęcia - poinformował, a Harry przytaknął na znak, że wie o tym, zbyt zadowolony, żeby czuć rozczarowanie.

- Czekać na ciebie po nich?

- Jeśli nie boisz się zostać zdeptanym przez uczniów, możesz czekać nawet przed samymi drzwiami - wzruszył ramionami, z lekko kpiącym uśmieszkiem.

- Aż tak energicznie chcą opuścić twoją klasę?

Draco nachylił się trochę, jakby chciał powiedzieć coś poufnego.

- Czasem bardziej niż klasę Snape'a, chociaż on nigdy ci tego nie przyzna - szepnął, zanim znowu się wyprostował.

Harry powstrzymał śmiech i tylko pokręcił głową w uznaniu, że naprawdę świetne urządzają sobie ze Snapem zawody. Nigdy nie przyznałby tego głośno, ale mało skupiał się teraz na jego słowach i wzrok uciekał mu na jego wykrzywione w rozbawionym uśmiechu usta.

- To... do jutra, Draco - powiedział jeszcze, widząc, że ten nie ma już nic do dodania. - Dobrej nocy. I... Wiesz, dziękuję, że...

Draco zbył go wywróceniem oczu, zanim zdążył dokończyć.

- Do jutra.

Harry zrobił krok w stronę kominka, zanim jeszcze się zatrzymał.

- Właśnie... Nie masz nic przeciwko, jeśli jutro przed południem zajrzę do Nory? Chyba powinienem pokazać się Molly na oczy.

- Po co pytasz o takie rzeczy? - westchnął, lekko przekrzywiając głowę na bok.

- Bo... No, kiedyś przez "brak taktu" zaliczyłem z Cho najgorszą pierwszą randkę, jaką mogłem sobie wyobrazić. Myślę, że prościej zapytać, nie?

- Widać, że od tamtej pory na takcie nie zyskałeś ani knuta. Chcesz mi powiedzieć, że wybierasz się do Nory na randkę?

- Nie! - zaprzeczył odrobinę za głośno. Draco roześmiał się krótko. Harry był trochę zażenowany, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że atmosfera rozbawienia przynajmniej ze strony Dracona i tak jest dobrym zakończeniem dnia.

- W porządku, niech będzie - zgodził się w końcu, kiedy Harry burknął pod nosem To nie jest śmieszne. - Znając twoje pogaduszki z Weasleyami, to ja będę czekał jutro na ciebie, a nie ty na mnie.

- Będę na czas - zapewnił. - Przysięgam.

Harry uśmiechnął się i widząc w końcu odwzajemniony uśmiech, zniknął w kominku. Nie myślał wiele o dość później porze i jeszcze tego samego wieczoru wysłał list do Nory, żeby zapytać, czy może na chwilę wpaść tak, jak powiedział Draconowi. Zdawał sobie sprawę, że pani Weasley się martwiła i naprawdę cieszył się, że w końcu może jej przekazać dobre wiadomości.

2

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro