Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13.

Harry siedział jeszcze chwilę bez ruchu, przyciskając kolana do piersi i plecy do niskiego, drewnianego płotku za sobą, żeby przechodzący parę cali obok mugole nie potknęli się nagle o coś, czego nie mogliby nawet zobaczyć. Wątpił, aby którykolwiek z nich uwierzył w niewidzialny, wystający na środku ulicy korzeń albo w równą chodnikową płytkę nagle odskakującą od reszty i natychmiast wracającą na swoje miejsce.

To było dziwne uczucie - uspokoił się już, ale coś zaczęło ciążyć mu na sercu, sprawiając, że biło szybciej niż zwykle.

Odwracał się co chwila przez ramię, jakby w obawie, że ktoś go jednak zauważył, a teraz stoi w grządce kwiatów i zaraz zrzuci z niego pelerynę niewidkę.

Nie wiedział, co powinien zrobić - ani tym bardziej tego, co zrobi faktycznie. Może powinien był najpierw komuś powiedzieć o tym, co odkrył, bo gdyby jakiś przypadkiem przechodzący obok czarodziej zauważył go i poleciał z tym do Proroka Codziennego, w którym dowiedzianoby się, kto mieszka pod tym adresem, Harry bał się, że w oczach Dracona, a nawet Rona i Hermiony straciłby już zupełnie.

Ale przecież nikt nie musiał go zauważyć.

Mógłby przejść obok pod osłoną peleryny niewidki i zniknąć za drzwiami mieszkania. Nawet jeśli nie miał pojęcia, co zrobiłby później.

Rozejrzał się w końcu i wstał, przeszedł wokół ogrodzenia na wypłytkowaną ścieżkę, żeby wysoka na parę cali trawa nie uginała się pod jego stopami. Ciekawość wzięła górę. Przecież nie mógł sterczeć pod domem, którego szukał od paru tygodni, a potem jak gdyby nigdy nic odwrócić się na pięcie i zdeportować.

Spojrzał na drzwi, ale ostatecznie wychylił się, żeby rzucić okiem za okno. Zobaczył tyle, ile równie dobrze mógłby zobaczyć, wpatrując się w pustą ścianę. Nawet, kiedy zbliżył się do szyby na tyle, że czuł jej rozgrzaną słońcem powierzchnię na czubku nosa, w gęstej ciemności widział tylko dwa cienie, zarysy dwóch postaci. Przez chwilę miał nawet w głowie, żeby ściągnąć pelerynę niewidkę, ale szybko uświadomił sobie, że to nie ma prawa poprawić mu wzroku - to, że on był niewidoczny dla otoczenia, nie znaczyło, że otoczenie było niewidoczne dla niego.

Przemknęło mu przez myśl, że to zaklęcie, które miało czarodziejski dom chronić przed ciekawskimi spojrzeniami mugoli. Utwierdził się w tym, kiedy wpatrzony w mrok w środku mieszkania wydał mu się on po prostu nienaturalny. Nawet najmniejszy, najbledszy promień słońca nie padał na meble czy podłogę, których nawet nie mógł dostrzec.

Czy to zaklęcie było tylko przeciw mugolom?

Sięgnął do kieszeni po różdżkę, nie spuszczając wzroku z pogrążonego w czerni wnętrza. Rozejrzał się, poczekał, aż mugolski listonosz, którego wcześniej nawet nie zauważył, oddali się od skrzynki na listy i wróci na ulicę, i zaczął szeptać pod nosem słowa, które wyryte w pamięci same cisnęły mu się już na usta.

Jak przy rzucaniu zwykłego Lumos, choć znacznie słabiej, z końca jego różdżki błysnęło srebrzyste światło, żeby chwilę później zgasnąć - ale za to jakby wpaść przez zamkniętą szybę i rozpalić środek pomieszczenia, w które wciąż gorączkowo wbijał wzrok. Prócz Harry'ego nikt jednak nie zdawał się odczuć żadnej różnicy.

I pomyśleć, że kiedyś tych zaklęć tak bardzo nie chciał się uczyć. Razem z Ronem, swoją drogą. I również razem z nim kiedyś podczas szkoleń i kursów na aurorów czuli się jak w szkole, z narzekającą na ich lekceważące do obowiązków podejście Hermioną nad uszami. Wtedy był też pierwszy raz, kiedy Harry pamiętał, aby Hermiona nawet zupełnie niepoważnie rzuciła coś o byciu ministrem magii:

- Gdybym ja była ministrem...

- To połowę domów w kraju zamieniłabyś w biblioteki, a połowę stanowisk w ministerstwie poddała pod urząd pomocy udręczonym skrzatom.

- ... to takich leniów jak wy zatrudniałabym co najwyżej w kuchni w Hogwarcie, żeby dać odpocząć właśnie tym udręczonym skrzatom.

- Hermiono, jeśli myślisz, że będąc w kuchni w Hogwarcie, bylibyśmy mniejszymi leniami, to muszę cię ostrzec: porządnie się rozczarujesz, kiedy pierwsi uczniowie zaczną padać z głodu.

Harry uśmiechnął się pod nosem, chociaż nie był do końca pewny, czy to przez tę uwagę, czy przez to, jak jego zaklęcie podziałało. W każdym razie nagle poczuł się czymś dziwnie podekscytowany.

Młoda kobieta siedziała w fotelu tuż przy oknie, zwrócona do Harry'ego bokiem i zagłębiona w, jak mu się wydawało, Proroku Codziennym. Obok był ten chłopiec, ale poza siedzeniem na dywanie właściwie nie robił wiele - trochę go to zdziwiło, bo po dzieciach w jego wieku spodziewał się raczej większej żywiołowości. Ale właściwe, to co on wiedział.

Uznał, że to właściwie tak nudne, jakby zaglądał do salonu Dursleyów.

Przynajmniej dopóki uważniej nie przyjrzał się czarownicy. Zamrugał parę razy, ale nic nie było w stanie zmienić tego, jak wydawało mu się, że włosy miała jakieś ciemniejsze, może parę cali krótsze. Żałował, że nie zwracał na to uwagi przed chwilą, kiedy prawie leżąc na chodniku, ukryty pod peleryną niewidką, miał ją właściwie parę kroków od siebie.

Samo to nawet jeszcze go tak nie zdziwiło, bo, Merlinie, ściąć włosy to podobny problem jak zaparzyć herbatę. Przytknął twarz jeszcze bliżej szyby, czując się z tym wyjątkowo głupio, ale i nie odrywając wzroku od jej policzka. Jeśli dobrze pamiętał, w noc, kiedy pierwszy raz ją spotkał, na jednym z nich miała wyraźną bliznę, po której teraz nie było ani śladu. Choć oczywiście nie wykluczał możliwości, że znamię widniało na tym drugim, albo po prostu to on sobie coś ubzdurał. Nie miał pojęcia, czy to już jakaś paranoja podsunęła mu kolejne spostrzeżenie, ale kiedy wstała, żeby na parę chwil zniknąć w pokoju obok i zaraz wrócić, wydała mu się trochę wyższa, niż ją zapamiętał.

Może mógłby nawet posunąć się do stwierdzenia, że nie poznałby jej tak łatwo, gdyby najpierw nie zobaczył chłopca.

Otworzyła usta i Harry wstrzymał oddech, żeby cokolwiek usłyszeć, ale szyba skutecznie wszystko tłumiła. Szlag, przeszło mu przez myśl, ale szybko pomyślał, że to nic, z czym przy odrobinie szczęścia by sobie nie poradził.

Już czuł, jak Draco w tej chwili ciągnąłby go za rękaw, żeby głupio nie narażali się na wpadnięcie w kolejne kłopoty, jak Hermiona karci go za podsłuchiwanie, majsterkowanie przy czyimś mieszkaniu i bezceremonialne gapienie się na to, co dzieje się w jego środku, i jak Ron klepie go po ramieniu, żeby się przesunął, bo on też chce zobaczyć, a Harry zasłania mu widok.

Na to ostatnie uśmiechnął się w duchu, myślą o reakcji Hermiony się nie przejął, a myśląc o Draconie, pierwszy raz od miesiąca po prostu jedynie poprawił mu się humor. Jeśli uda mu się usłyszeć, co dziewczyna mówi, może dowie się czegoś, czym będzie mógł w końcu przekonać Dracona do swojej, prawdziwej wersy wydarzeń.

Pod peleryną niewidką przyłożył koniec różdżki do framugi okna i szepnął pod nosem zaklęcie. Okno delikatnie się odchyliło, pozostawiając niewielką szparkę między wnętrzem mieszkania a podwórzem. Harry szybko przeniósł wzrok na kobietę - ale nawet jeśli usłyszała ciche pyknięcie, to tylko podniosła na chwilę głowę i uznała chyba, że to za sprawą siedzącego obok chłopca, którego głos nagle dobiegł Harry'ego.

- Mogę już przestać?

Tym razem czarownica rozejrzała się wokół znacznie uważniej, podczas gdy Harry zmarszczył brwi. Na trochę dłużej zatrzymała wzrok na oknach i chociaż Harry jak zawsze trochę zestresował się myślą, że może jednak jakoś go wypatrzyła, to w końcu wróciła wzrokiem do Proroka Codziennego i skinęła dziecku głową.

Harry nie do końca rozumiał, co to pytanie miało znaczyć, bo nie wiedział, czego mogłoby zaprzestać dziecko, które nie robiło absolutnie nic.

Przeniósł wzrok na chłopca, zaciskając dłonie na parapecie. Wydawało mu się, że ten zamknął zielone oczka i w jakimś wysiłku zmarszczył nos. Harry wstrzymał oddech w niezrozumiałym nawet dla samego siebie oczekiwaniu.

Odniósł wrażenie, że włosy chłopca pociemniały. Poczuł nagle potrzebę przetrzeć sobie okulary, ale kiedy dotknął ich szkiełek, to tylko pogorszyło sprawę. A platynowe, kręcone pasemka powoli prostowały się i stawały coraz ciemniejsze.

Harry'emu ciężko było oderwać od tego wzrok, toteż przestał nawet mrugać. Pomyślał nawet, żeby zdjąć pelerynę niewidkę, bo Merlin wie, czy nie zadziałała nagle jak jakiś dziwny rodzaj omnikularów i nie zniekształcała mu tego, co powinien zobaczyć naprawdę.

Ale chłopiec po paru chwilach otworzył oczy i Harry mógłby przysiąc, że intensywnie błękitne błyszczały spod przydługiej, brązowej grzywki.

W jednej chwili wszystko ze sobą połączył i zrozumiał. Ruszył się z miejsca tak gwałtownie, że peleryna niewidka zsunęła mu się najpierw z głowy, a potem sam już zrzucił ją z ramion, pozwalając jej spaść gdzieś na trawnik. Żaden mugol, widząc już i tak lewitującą głowę, nie zdziwi się bardziej, dostrzegając przy niej resztę ciała. Zresztą teraz miał to gdzieś.

Poczuł się nagle tak wściekły, jakby ktoś nieustannie rozjuszał go od tygodni. I o ile wcześniej bardzo nie chciał zostać zauważony, tak teraz sam szarpnął za klamkę, która niebezpiecznie szczęknęła.

Harry zaciskając pięści tak mocno, że dłonie widocznie mu zbladły, ruszył szarym korytarzem i szybko odnalazł pomieszczenie, do którego wcześniej zaglądał przez szybę. Zatrzymał się krok od progu, dygocząc ze złości i mając ochotę z całej siły kopnąć fotel tuż obok, na którym siedziała ta przeklęta oszustka.

- Co to jest? - warknął, zanim jeszcze na niego spojrzała. Sam nie wiedział do końca, o co pyta, ale nie mając zamiaru niczego dodawać, spojrzał tylko na wpatrujące się w niego dziecko, czując do niego taką samą nienawiść jak do niej. Wstała gwałtownie, odrzucając Proroka Codziennego na bok. Mierzyła go chwilę wzrokiem, zanim jej postawa znowu stała się opanowana.

- Mój syn - odparła równie chłodno.

- I? - ciągnął, nie wiedząc nawet, kiedy w pustej dłoni zaczął ściskać różdżkę. Sięgnęła po swoją, ale chyba wyłącznie dla zasady, bo nie podniosła jej ani o cal.

- Nie twoja sprawa.

- Ty jesteś metamorfomagiem, tak? - zapytał takim tonem, jakby oskarżał ją o serię morderstw. Jej twarz powiedziała mu wszystko, nawet jeśli odpowiedź już znał. Nie chodziło nawet o jej wyraz. Kiedy wściekły patrzył w jej oczy, nie były już szare, ale niebieskie prawie tak, jak tego chłopca, włosy bardziej złote niżeli platynowe i Harry zrozumiał, że to nie światło igrało z nim w Dziurawym Kotle tamtego wieczoru. Ona po prostu wykorzystała swoje umiejętności, kiedy widziała, jak nie zwraca na nią uwagi. - A on ma to po tobie. Ja nie mam z nim nic wspólnego, prawda?

- Nie - zaprzeczyła, kiedy wskazał głową na chłopca. - Nie masz. W końcu na to wpadłeś - dodała po chwili, zakładając ręce na piersi. - Byłam pewna, że zajmie ci to znacznie krócej.

Drewno niemile zatrzeszczało w jego dłoni, kiedy zaczął zaciskać pięść na różdżce zbyt mocno.

- Jak miałem zorientować się wcześniej? To, że tu trafiłem, to...

- Przypadek - dokończyła za niego. Klnęła się w duchu za jedyną pomyłkę - mugolskie ubranie, które miała wtedy na sobie. Ściągnęła brwi we wrogim wyrazie, widząc, że Harry naprawdę nie rozumie. Widział za to, jak oczy jej zapłonęły. - Naprawdę przez ponad miesiąc nie przyszło ci do głowy, Potter, kto mógłby źle ci życzyć?

- Przeciwnie - zakpił od razu. - Przyszło mi takich osób tyle, że nie mogłem się zdecydować, którą odwiedzić najpierw.

Zaśmiała się sztucznie, zanim najpierw zrobiła krok w jego stronę, żeby na chwilę się zatrzymać, a potem nagle wyminąć go i zniknąć w korytarzu. Bez namysłu poszedł za nią, a kiedy się odwróciła, ze światłem świec ponuro skrzącym w jej złotych włosach, zauważył, że była równie wściekła co on.

- Liam Wood - syknęła nagle, a dłoń z różdżką drgnęła jej tak, że bardziej niż na jej słowach Harry skupił się na tym, żeby w razie czego móc szybko się obronić. Mógłby przysiąc, że płomienie świec od ich złości nagle urosły pół cala. - Mówi ci to coś?

- Ma coś wspólnego z Oliverem Woodem? - zapytał bez zastanowienia. Zacisnęła usta i pięści, co uznał za zaprzeczenie. - Więc wybacz, ale nie kojarzę! Ale jeśli... - zaczął, ale urwał z rozchylonymi ustami, kiedy wymierzyła mu policzek tak, że musiał cofnąć się pół kroku. Nie musiał nawet słyszeć już jej nagle cichego głosu szepczącego To był mój ojciec, żeby to go otrzeźwiło. - Mówisz o tym, mugolu, który... - powiedział również znacznie ciszej, posyłając jej dużo mniej gniewne, może nawet wystraszone spojrzenie.

- Który akurat nawinął ci się pod różdżkę podczas jednej z tych żałosnych misji aurorskich - skończyła za niego spokojniejszym tonem, w którym Harry dosłyszał się jednak czegoś niepokojącego. - Jednak pamiętasz.

Ale Harry przestał zwracać na nią uwagę. Zniknęła ona, zniknęło przypatrujące im się, wychylające głowę z salonu dziecko, zniknął korytarz, mieszkanie i cała ulica. Za to przed oczami pojawiła się ścieżka na uboczu mugolskiej wioski i para niedużych domów przy niej. Serce zabiło mu mocniej jak wtedy jemu osiemnastoletniemu sobie. Dopiero skończył szkolenia na aurora, ale nikt na to nie patrzył. I tak większość uważała, że był za dobry na pisanie jakichś bzdurnych egzaminów, nawet jeśli z jego ust nigdy nic takiego nie padło. Tak samo jak nikt nie zwracał uwagi na młody wiek Rona. Wojna skończyła się nie tak dawno, a ci najwierniejsi swojemu panu śmierciożercy, którzy nie zostali jeszcze wtrąceni do Azkabanu, nie chcieli dać za wygraną. Często słyszało się jeszcze o już jednak nie tak dużych atakach czy innych oznakach ich ciągłej działalności. Jego i Rona wysłano z innymi właśnie do takiego przypadku. Ale zaczynało robić się coraz bardziej nieprzyjemnie. Niebezpiecznie.

- Potter!

Odwrócił się gwałtownie, żeby zobaczyć, jak któryś z aurorów wskazuje gdzieś lewą ręką, drugą, z różdżką, posyłając zaklęcie w stronę ukrytego pod czarnym kapturem czarodzieja. Harry odwrócił się we wskazanym kierunku na tyle szybko, żeby widząc mknące ku niemu białawe światło, odruchowo przeciąć różdżką powietrze i odbić zaklęcie w inną stronę, nawet się nad tym nie zastanawiając. Odetchnął, ale sekundę po tym wszystko inne przeszył krzyk. Przerażony spojrzał w tamtą stronę. Mugol, który zaalarmowany krzykami wybiegł z domu, upadł ugodzony odbitym urokiem.

- To nie twoja wina, Harry - powtarzano mu potem, kiedy przez parę następnych dni nie chciał nawet wziąć różdżki do ręki. - Tylko się broniłeś.

- Mugole mają słabsze organizmy, to nie twoja wina.

- Znalazł się w złym miejscu i w złym czasie. Nie możesz się za to winić. To zaklęcie padło z różdżki śmierciożercy, nie twojej.

- Zginął jeden, ale pomyśl, ilu więcej by to było, gdyby nie ty. Nie jest twoją winą, w jakich czasach żyjemy.

Minęło wiele czasu, zanim w to uwierzył. Ale zarówno jego przyjaciele, jak i nawet jego dowódca powtarzali mu tyle razy, że to, co się stało, było okropnym przypadkiem, w którym nie ma jego winy, że w końcu sam powoli zaczął się do tego przekonywać. Nigdy nie zapomniał - ale kiedy po niespełna roku, zanim zasnął, tysięczny raz usłyszał Wiem, co myślisz. Ale to przez to, co zapoczątkował Sam Wiesz Kto. Nie przez ciebie, zaufał tym słowom. Zresztą, parę miesięcy po tym ostatnich śmierciożerców złapano, a on przestał o tym myśleć.

- Ty tak naprawdę jesteś Enid, tak? - spytał, przypominając sobie, jak parę tygodni temu z Ronem znalazł w dokumentach jej nazwisko z dopiską zaginiona. Musiała zniknąć zaraz po tym, jak... jak to się stało. - Dlatego to robisz.

- Zniszczyłeś wszystko, Potter - odparła, patrząc na niego z taką odrazą, że Harry'emu zapłonęły policzki. - Był niewinny.

Harry już nie odpowiedział. Złość gdzieś uleciała. Przynajmniej na nią i jej kłamstwa, bo poczuł się tak, jakby samego siebie uderzył w brzuch. Zapomniał w ogóle, po co tu przyszedł. O czekających na niego Ronie, Hermionie, z głowy wyleciał mu Draco. Dopiero teraz policzek zapiekł go od uderzenia, bo może dopiero teraz zdał sobie sprawę, że na to zasłużył.

- Ja powiniem wtedy zginąć, wiem - odezwał się w końcu proszącym tonem, który zaskoczył nawet ją. - Ale pozwól mi to naprawić. Proszę.

- Nic nie możesz zrobić - stwierdziła, ale Harry zauważył, jak wbiła wzrok w ścianę obok.

- Posłuchaj, ja też straciłem całą rodzinę. Wiem, jak to jest.

- Oczekujesz współczucia? - prychnęła głośno. - Nie próbuj wzbudzić we mnie litości, Potter. Ty jej nie miałeś.

- Posłuchaj, proszę - powtórzył - Daj sobie pomóc.

- Dlaczego ci na tym zależy?

- Bo ktoś kiedyś powiedział mi, że szczęście można znaleźć w nawet najmroczniejszych chwilach! Wystarczy tylko zapalić światło!

Pokręciła pobłażliwie głową.

- Nie każda sytuacja to pokój z mugolskim przełącznikiem na prąd.

- Ale my tego nie potrzebujemy! Widzisz? - machnął dłonią, gasząc i znowu zapalając jedną ze świec.

- Heroiczny jak zawsze. Gryfon do bólu. Próbujesz ratować siebie, Potter. Nie mnie. Za późno.

- Nigdy nie jest za późno - stwierdził, po czym krótko się zawahał i podszedł krok bliżej. - Spójrz na Dracona. Był dzieciakiem, kiedy został śmierciożercą. Podjął wszystkie najgorsze decyzje. Ale we właściwym momencie wybrał słusznie. Znalazł bezpieczeństwo. Ty...

- Zbawiciel świata się znalazł - wycedziła tylko przez jeszcze mocniej zaciśnięte wargi.

- Wiem, że mnie nienawidzisz i masz do tego zupełne prawo. Ale Draco nic ci nie zrobił. Nie on cię skrzywdził. Proszę...

- A co takiego zrobił ci mój ojciec?! - krzyknęła, a Harry poczuł, jak koniec jej różdżki wbija mu się w pierś. - Zamknij się wreszcie!

- Zaczekaj - poprosił jeszcze. - Zniszczysz mi życie, zabijesz, ale co dalej? Będziesz do końca uciekać przed sprawiedliwością?

- Ty przed nią uciekłeś - ucięła lodowatym tonem, ale cofnęła się pół kroku, opuszczając różdżkę. Nie chciała zrobić mu krzywdy i Harry to widział. A może naprawdę na siłę wciskał jej w oczy żal, którego wcale tam nie było? Draco na pewno by go teraz wyśmiał, nazwał głupim Gryfonem.

- Ciebie, jako Złotego Chłopca, ulubieńca tłumów, nie mogłam tknąć - ciągnęła dalej. - Ani ciebie, ani twojej przyjaciółki, minister magii, ani przyjaciela, dowódcy aurorów. Rodziny już nie miałeś. Ale Malfoy?

W Harrym znowu zatliło się coś nieprzyjemnego, kiedy słyszał, jak mówiła o Draconie i jaki uśmiech wykrzywił jej usta. Wyraz jej twarzy w ogóle mu się nie podobał. Unosiła brwi tak, jakby wiedziała o czymś, o czym on nie ma pojęcia.

- Co zrobiłaś? - zapytał powoli, nie spuszczając z niej wzroku. Zwlekała z odpowiedzią. Harry'emu różdżka zadrgała w dłoni.

- Nic - odparła, wzruszając ramionami. Coś w jej głosie sprawiło, że Harry odczuł jakiś niejasny lęk. Opuścił różdżkę, którą nie wiedział nawet, że uniósł parę cali. - Co cię powstrzymuje? - zapytała, widząc to. - Nie powiesz mi, że szacunek do mnie.

Nie odpowiedział, nie skinął ani nie pokręcił głową. Patrzył tylko na nią, czekając, co ona zrobi.

- To może teraz? - dodała po chwili, zamykając powieki. W parę sekund włosy rozjaśniły się jej do barwy świeżego śniegu, wyostrzyły rysy twarzy, która wydłużyła się, pokryta paroma bliznami, które aż za dobrze znał. Skóra zbladła, a ponownie otworzone oczy błysnęły stalową szarością. Harry pokręcił głową, nie rozumiejąc, co tak przestraszyło go w patrzeniu na twarz Dracona. Może to, jak ona naprawdę była do niego podobna. We wszystkim - teraz to widział - oprócz wyrazu oczu. Schował różdżkę do kieszeni.

- Nigdy.

I już bez słowa cofnął się parę kroków, gdy ona z jakimś ironicznym uśmieszkiem wracała do swojego normalnego wyglądu. Zaraz potem rzucił jej ostatnie spojrzenie i niemal biegiem opuścił mieszkanie.

- To nie wszystko - mruknęła pod nosem. - Przysięgam.

Podniosła różdżkę, żeby szepnąć, zanim zniknął jej z oczu:

- Proditio*.

* To po prostu zdrada po łacinie i zaklęcie stworzone tu przeze mnie.

4

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro