Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11.

Brunet zawahał się, przykrywając swoją dłoń przyjaciela, który wyraźnie się spiął i zacisnął pięść. Ostrożnie przeniósł wzrok niżej, na to, co zrobił Harry, jakby taki drobny gest miał za parę minut skończyć świat.

- Draco... - spróbował go uspokoić, chociaż i jego opuściła cała pewność siebie.

Mimo to nie wypuścił dłoni blondyna tak bladej, że Harry mógłby nawet pomyśleć, że to ze strachu. Czekał cierpliwie, aż Draco, wsłuchany w cichy szum jesiennych liści drzew w lasku mniej więcej w połowie drogi między Hogsmeade a Wrzeszczącą Chatą, choć trochę się rozluźni.

Pod wpływem tego wszystkiego Draconowi na parę sekund naprawdę zdało się, że to wcale nie jest tak pozbawione sensu, jak usilnie i siebie, i Harry'ego przekonywał. Po części może nawet dobre.

- Harry - odparł w końcu tak, jakby jak najszybciej chciał tę rozmowę skończyć, ale w głosie i oczach brakowało mu zdecydowania. Może tak naprawdę liczył, że Harry, jak to on, rzuci nagle jakimś irracjonalnym rozwiązaniem, które ostatecznie okaże się genialne. - To nie takie proste, jak myślisz. Czarny Pan...

- Wraca do dawnej potęgi, wiem - uciął lekceważąco Harry, jakby mówili sobie o motylach a nie potężnym czarnoksiężniku. - Ale co z tego?

Draco skarcił go wzrokiem za naiwność.

- Jeśli się dowie... - zaczął, nie będąc nawet w stanie dokończyć.

- Och, jestem pewien, że już wie. Przyjaźnimy się i dla nikogo nie jest tajemnicą, że jesteś dla mnie ważny.

Draco drgnął delikatnie i podniósł na niego spojrzenie proszące, żeby już odpuścił. Całkiem tak, jakby go nie znał i nie wiedział, że dawać za wygraną Harry nigdy nie miał w zwyczaju.

- Może to był błąd - stwierdził, chcąc jakoś go tym zniechęcić. Odwrócił jednak wzrok, przeklinając się w duchu, że przy jednym, jedynym Potterze nie umiał zamknąć serca na kłódkę.

Jeśli jego ojciec by się dowiedział, Draco nie wyobrażał sobie nawet, z jaką pogardą by od tej chwili na niego patrzył. Nie zniósłby tych spojrzeń. On sam nigdy nie przypuszczał, że do czarodzieja, który nie ma czystej krwi, mógłby poczuć cokolwiek prócz odrazy.

Spuścił głowę, wręcz bezwiednie podciągając kolana pod klatkę piersiową, chcąc zmniejszyć się do rozmiarów płatków stokrotki i po prostu zniknąć z oczu wszystkich.

Nie zdążył jednak nawet ukryć twarzy w dłoniach, gdy ktoś złożył nieporadny pocałunek na jego policzku.

- Był? - usłyszał zaniepokojony jego reakcją głos Harry'ego. - Błąd?

Kiedy Ślizgon podniósł na niego wzrok, zakłopotany Harry przygryzał już niepewnie wargę, ze słodką czerwienią oblewającą policzki. Tak bardzo pasowała do jasnych, iskrzących się w cichej nadziei oczu.

Draco długo tylko mierzył go nieodgadnionym spojrzeniem.

W gruncie rzeczy to nie był pierwszy raz, kiedy Harry wykonał podobny gest. Robili to często. Jak na łączące ich przyjacielskie relacje można powiedzieć, że nawet za często, a ich przyjaciele lubili się z tego naigrywać.

Ostatecznie, kto najchętniej witałby się z przyjacielem przy każdej możliwej, najgłupszej okazji, tylko po to, żeby w ramach tego przywitania pocałować jego policzek?

Ale tym razem Draco nie mógł oprzeć się wrażeniu, że było jakoś inaczej. Znacznie intensywniejsze ciepło rozlało się po jego klatce piersiowej, padając bladym różem nawet na jego twarz. Widział, że i Harry'ego więcej to kosztowało, a podniesienie znaczenia dotychczas przyjacielskiego gestu przypłacił głębokim skonsternowaniem.

Draco skłamałby, mówiąc, że trochę go to nie bawiło.

Niekotronowanie dotknął swojego policzka, żeby zaraz zatopić dłoń w pokrytej jesiennymi liśćmi trawie.

- Jesteśmy tak różni, jak to tylko możliwe, Harry - zaczął znowu, niepewny, czy wcale niegłośny szelest go nie zagłuszy. Miał wrażenie, że na niedalekiej ścieżce do wioski słyszał odgłosy kroków i to była doskonała wymówka, żeby ściszyć ton. - I musisz liczyć się z tym, że...

- Za dużo myślisz - stwierdził spokojnie Harry. - Za bardzo wybiegasz w przyszłość.

- Która może wcale nas nie czekać - dopowiedział ponuro.

Harry uśmiechnął się słabo, jakby czymś rozbawiony.

- Tylko dlaczego przejmujesz się rozpadem czegoś, co nawet nie zdążyło się zacząć?

- Jesteś nieodpowiedzialny.

- Tak. Tak, Draco. Ale za dwa miesiące z tobą mogę przepłakać resztę życia.

Zdało mu się, że Draco cicho prychnął. Bił od niego strach, którego Ślizgon nawet nie starał się ukrywać. Nie przed nim.

- Ale musisz liczyć się z tym, Harry, że najpewniej kiedyś staniesz naprzeciw osoby, która już teraz trzyma mnie za gardło - dokończył to, co chciał powiedzieć już wcześniej.

Harry tylko mocniej ścisnął jego dłoń, dając mu do zrozumienia, że mimo że zdaje sobie z tego sprawę, to niewiele sobie z tego robi.

- Więc mnie pozwól trzymać się za rękę.

Draco już nie odpowiedział. Wpatrując się gdzieś w przestrzeń, w jakiś dziwny sposób miał wrażenie, że Gryfon nie spuszcza z niego wzroku. Właściwie miał znaczną część racji.

Właśnie tego Draco tak bardzo nie znosił w rozmowach.

Jeśli już się coś powie, nie cofnie się tego.

Jeśli z kolei nad słowami zastanawia się zbyt długo, rozmówca źle to odbierze.

Toteż postanowił nie mówić nic. Usłyszał tylko, jak Harry wstrzymuje oddech, kiedy ich splecione dłonie przykrył jeszcze swoją.

- Ty też jesteś... ważny dla mnie, Harry - zapewnił. - Przysięgnę cię nie zostawić - dodał po chwili, w końcu przenosząc na Gryfona wzrok - jeśli ty przysięgniesz zostać.

A na odpowiedź nawet nie musiał czekać.

- Przysięgam.

To były duże słowa - ale czasy wtedy takich wymagały.

Draco nie śledził nawet jego ruchów, czując się jakoś oderwanym od wszystkiego wokół, ale po paru chwilach poczuł, jak Harry, siedząc do tej pory naprzeciw, przysiada się obok i opiera o ten sam pień drzewa co on. Tak w zupełnej ciszy. Swoją drogą, że mu nie przeszkadzała, bo był pewien, że nawet, gdyby chciał się odezwać, to głos odmówiłby mu posłuszeństwa.

Wpatrzył się w jakiś punkt daleko jeszcze za Hogwartem i Hogsmeade, obejmując tylko dłońmi dłoń Harry'ego.

Bał się powrotu do rzeczywistości. Ale, kto wie, może z nim będzie odrobinę mniej mroczna? Zresztą, szare chmury gromadzące się nad nim pierwszy raz rozpraszało coś nowego. I nawet jeśli nie miał siły roztrząsać, co to dokładnie było, to nigdy nie chciał tego uczucia tracić.

Mógł się domyślić, że dla Harry'ego tak długa cisza będzie zbyt poważna. Zbyt... cicha. Zawsze miał do powiedzenia tyle, że przegadać mógł go już tylko Lockhart.

Lekko trącił Dracona ramieniem, a kiedy ten się odwrócił, zobaczył głupawy uśmiech na twarzy Gryfona. Również się uśmiechnął.

Ścisnął jego dłonie w swoich, pochylając się delikatnie, żeby wymienić z Harrym powściągliwy, ale słodki pocałunek.

*

Draco gwałtownie otworzył oczy jak wyrwany ze snu. Nawet jeśli wcale nie śnił. Niezupełnie.

Nie wierzył, że nawet najlepszy sen byłby w stanie tak dokładnie odtworzyć każdy szmer lasu, każdą majaczącą w oddali wieżę Hogwartu i każdy niezdarny uśmiech Harry'ego, które tworzyły jedno z jego najszczęśliwszych wspomnień.

Przypominało bardziej jedynie półświadome marzenie, za które, razem ze swoją głupią ckliwością, sam się karcił.

Kiedy spróbował się poruszyć, okazało się, że przez wcześniejsze nieprzytomne ruchy był tak zaplątany w pościeli, że mógł tylko jęknąć coś pod nosem. Przenikliwy chłód wypełniający mury hogwarckich lochów w połączeniu z rozpalonymi czołem i policzkami sprawiły, że szybko poczuł się okropnie niekomfortowo.

Gdyby tylko mógł wrócić do swojego snu.

Szarpnął za kolejny guzik koszuli swojej piżamy, czując że nie minie chwila i udusi się. Kolejny, bo pierwsze rozpiął już wcześniej z podobnego powodu.

Jak dalej tak pójdzie, nocny spacer po świeże powietrze go nie ominie.

Coś głucho uderzyło o podłogę.

Wzdrygnął się i poderwał do siadu, na oślep szukając różdżki. Na tyle gwałtownie, że pościel odrzucona na bok powoli zsunęła się na posadzkę. W ciemności wbił rozbiegany wzrok w miejsce, skąd zdawał się to usłyszeć. Ale po chwili dostrzegł tylko szatę, która niechlujnie rzucona na biurko ześlizgnęła się z niego, a on mając w końcu pod palcami smukłe drewno, poczuł się po prostu głupio. Policzki zaczęły jeszcze mocniej palić. Szarpnął się za włosy.

Znowu opadł na materac, który jeszcze nigdy nie wydał mu się tak niewygodny. Może dlatego, że dość rzadko miał go na własność.

- To twoja wina.

Spojrzał z wymuszonym oskarżeniem i odbijającym się w zdenerwowanych bez żadnego powodu oczach wyrzutem, głupim smutkiem na poduszkę obok. Czuł się okropnie żałośnie, ale wiedział, że nie tak powinno być.

Brakowało mu na niej splątanych, ciemnych jak samo nocne niebo kosmyków, wpatrujących się w niego zatroskanych, błyszczących ciepło oczu, słodkich ust pytających, czy wszystko w porządku i czułych ramion zamykających go bezpiecznie przy swoim właścicielu. W ogóle jego całego Harry'ego.

Nie do końca świadomie podniósł dłoń, żeby chociaż wyobrazić sobie, że dość sztywna faktura poszewki na krótką sekundę nabiera delikatności jego naznaczonej wieloma drobnymi bliznami twarzy. Szybko się jednak opamiętał. To głupie.

Dobrze, że było ciemno, a on nawet w postawionym przy ścianie naprzeciw lustrze widział tylko niewyraźne, szare odbicie swoich zwykle jasnych włosów. Schował twarz w dłoniach.

Problemem nie było już nawet to, że nie wierzył, że Potter żałuje i nieważne nawet, ile to wszystko trwało. Nie wiedział jedynie, czy będzie umiał zapomnieć... o wszystkim.

Zacisnął dłonie na skroniach i zacisnął powieki, odczuwając jakiś pomieszany z niejasnym napięciem ból, który Merlin wie skąd nagle się wziął i dlaczego tej nocy nie dał mu już spokoju.

Zegar na ścianie zaczął wybijać cicho równą godzinę, kiedy pomieszczenie rozbłysło zielenią, a z kominka wysypał się popiół.

*

Draco sukcesywnie pozbywał się natrętnych zmartwień.

Kiedy wcześnie rano pojawił się domu, w którym kiedyś mieszkał z Harrym, chciał zrobić to, co powinien był już dawno. Po prostu się stamtąd wynieść. Zabrać swoje rzeczy i pójść Merlin wie gdzie. Chciał w ten sposób jakoś wzbudzić w sobie złość, może patrząc na zdjęcia na ścianach, albo myśleniem o tym, że Pottera wcale tu nie ma i nie próbuje go powstrzymać. Nawet jeśli o takiej porze po prostu nie mógł tam być i w ogóle nie wiedział, co Draco robi.

Ale to nie działało. Miał lepszy plan B. Choć może nie tyle co lepszy, co skuteczniejszy. Nawet jeśli na początku gorzki i palący gardło.

Nie zostawało mu nic innego. A nawet jeśli, to nie miał na to najmniejszej ochoty. Nic prócz zimnego szkła przy ustach i ostrej cieczy w nich nie mogło nic zdziałać.

Nie miał siły. Puściły mu nerwy, kiedy patrzył na swoje rozrzucone wszędzie ubrania, których nie był już w stanie nawet gdziekolwiek spakować. Za dużo się działo albo on był za słaby. Również bez znaczenia, bo koniec końców na jedno wychodziło.

Do tego czuł, jakby tym jednym zdaniem, powiedzeniem, że już Pottera nie kocha, zerwał wszystko, co kiedykolwiek ich łączyło.

Ale parę godzin później już o tym zapominał.

Po co miał pamiętać? Potter twierdził, że myślał o tym każdego dnia i sam już nawyrzucał sobie za nich obu. I dobrze. Niech Potter martwi się o to sam, on może zapomnieć.

Nie obchodziło go, czy do siebie wrócą, czy już nie zobaczą. Bez znaczenia. I jedno, i drugie nie było dobre i prędzej czy później zaczęłoby się psuć.

Ale też nie o to mu chodziło. Chciał móc swobodnie wzruszyć ramionami i rzucić krótkie To nic, jakby Potter nigdy nic dla niego nie znaczył.

To tylko kwestia jeszcze kilkunastu minut.

To wszystko tak, jakby Potter sam otworzył sobie drzwi, ale on, tylko żeby pokazać, że też może i potrafi, zamknął mu je przed nosem i sam znowu otworzył. Śmieszne i niepotrzebne. To nie były żadne zawody, kogo boli bardziej.

Niech Potter martwi się o to sam. Niech przepłacze to, co już opłakuje, a potem to, że Malfoya już to nie obchodzi, żeby w końcu samemu zapomnieć. Tylko lepiej niech się z tym pospieszy, bo Draco nie był na tyle pijany, żeby nie zdawać sobie sprawy, że jutro może mieć odrobinę inne poglądy na tę sytuację, chociażby ze względu na znikający z żył alkohol.

Ale to też była kwestia niedługiego czasu, aż i to zacznie obchodzić go tak jak to, czy natręt, który właśnie bez pukania władował się do korytarza, to Potter, czy nie.

- Draco?

Blondyn nawet nie podniósł wzroku. Nie do miejsca, z którego dobiegały kroki, w każdym razie. W żadnym wypadku nie chciało mu się odwracać i podnosić głowy z oparcia sofy tylko po to, żeby dowiedzieć się, czy ktoś naprawdę był w korytarzu, czy tylko sobie ten głos wyobraził, bo i co do tego nie był już pewien.

Jedynie podniósł wyżej trzymaną w dłoniach butelkę, usiłując skupić na niej wzrok. Zaśmiał się pod nosem. To głupie szkło ze swoją głupią zawartością, to była dopiero prawdziwa magia.

Nie odezwał się ani nie odpowiedział w żaden sposób. Może nawet już o tym, że ktoś go wołał, zapomniał. W każdym razie kroki najpierw się przybliżyły, a potem ucichły. Ktoś zajrzał do pomieszczenia, wtykając do środka przez próg jedynie głowę z burzą komicznie sterczących, czarnych sprężynek i ogarnął uważnym spojrzeniem jasnych, zielonych oczu najpierw pootwieraną część szuflad, potem ich zawartość złożoną niedbale w jakieś stosiki.

Harry mocniej zacisnął dłonie na zakończeniu ściany, zanim jego wzrok powędrował wgłąb pomieszczenia i spoczął na kanapie, a wraz z nią na byle jak rozłożonego na niej blondyna.

Nie rozumiał, jak ta sama osoba jeszcze parę dni temu była w stanie posyłać mu delikatne uśmiechy.

- Draco - spróbował zwrócić na siebie jego uwagę, zanim jeszcze zauważył, co trzymał w rękach. Szybko podszedł bliżej i kiedy Draco w końcu przeniósł na niego wzrok, przestraszyło go to, jak był zamglony. W ogóle blondyn zmarszczył brwi, jakby skoncentrowanie wzroku na Harrym, który przykucnął obok, było czymś wyjatkowo trudnym.

Okularnik spróbował złapać jego nadgarstek czy dłoń, ale on nagle szarpnął nią, podnosząc szklankę do ust.

- Potter - rzucił Draco tak, że Harry nie był do końca pewien, czy to nie miało być pytanie i z tego też powodu pokiwał głową. - Zgłupiałeś do reszty? - żachnął się na to blondyn. - Nie rzuciło mi się na głowę na tyle, żeby nie poznać twojej uroczej... twarzyczki - prychnął jakby sam do siebie, odwracając wzrok. Harry'emu nie zrobiło to większej różnicy, jako że nawet, kiedy Draco niby patrzył na niego, okularnik czuł się, jakby był dla niego przezroczysty.

- Szukałem cię wszędzie - przyznał, ignorując niezbyt trzeźwą uwagę blondyna. - Byłem w Hogwarcie i...

- Mój ojciec miał zamiar się tam dziś pojawić - wtrącił Draco. - Nie wpadłeś na niego? Zadziękowałby ci się na śmierć.

- Jak to?

- A co myślałeś? - zadrwił z miną, jakby jeszcze mocniej zwątpił w inteligencję Harry'ego. - Jest przeszczęśliwy, że się rozstaliśmy.

- Wie, dlaczego? - dopytał okularnik, nie do końca wierząc, że Draco po prostu sobie tego nie wymyślił czy chociaż nie przeinaczył. Nie winił go za to. Sam po alkoholu nie mógł pochwalić się bijącym wszystkich na głowę umysłem wybitnego alchemika.

- Tak - przytaknął spokojnie. - Ale uważa, że cel uświęca środki.

- To okropne.

Draco uśmiechnął się krzywo.

- I ty to mówisz?

Harry, nawet jeśli przyznał mu rację w duchu, nie odezwał się już, nie chcąc zaczynać bezsensownej kłótni. Przyklęknął tylko, wiedząc, że nie może go tak zostawić samemu sobie i potrącił stojącą obok butelkę, którą Draco wcześniej tam odłożył.

- Mogę cię o coś zapytać? - usłyszał nagle głos Dracona w jednej chwili tak pogodny, jakby gawędzili sobie o kształtach chmur. - Które z nas było tym drugim? Ona czy ja?

- Żadne z was, bo ty byłeś i jesteś jedynym. Przysięgam!

Po tym, jak Draco skrzywił się jak po przeczytaniu najnowszych rewelacji Rity Skeeter, Harry upewnił się, że nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Blondyn momentalnie zmarszczył brwi, jakby sobie coś przypomniał i Harry był przez chwilę pewien, że zaraz go przeklnie, kiedy cała lekkość zniknęła z na powrót niechętnej, pełnej wyrzutów twarzy Dracona.

- Byliśmy razem osiem lat - rzucił nagle, jakby już zapomniał, o czym rozmawiali przed chwilą. - Osiem pieprzonych lat, Potter. Zawsze byłem tu dla ciebie, zawsze mogłeś na mnie liczyć. A ty wolałeś... - skrzywił się lekko, zapijając kolejne słowa. Harry tylko obserwował go chwilę, nie wiedząc, co zrobić.

- Draco, ty... jesteś pijany - powiedział, ostrożnie, ale bezskutecznie próbując zabrać mu to, co trzymał w dłoniach. Teraz miał wrażenie, że Draco się roześmieje. Sam w trosce zmarszczył brwi, przygryzając wargi. Nigdy dotąd nie widział go takiego.

- Jescze nie, Potter - zaprzeczył, kręcąc powoli głową. - Jeszcze nie.

Nie powiedział tego na głos, nie chcąc go bardziej denerwować, ale Harry'emu bardziej pasowałoby tu stwierdzenie Jeszcze nie tak, jak mógłbym być. Może właśnie to blondyn miał na myśli.

Parę kolejnych minut próbował przemówić mu do rozsądku, ale nie osiągnął nic poza głębokim poirytowaniem w szarych oczach Dracona, który w odpowiedzi niemrawo i niewyraźnie usiłował przekonać go, żeby, ładnie mówiąc, się wynosił. Również bezskutecznie, bo, jak się okazało, i w głosie i ramionach zaczął mieć siły niewięcej jak pufek pigmejski. Toteż Harry nie obawiając się już, że dostanie wazonem albo zostanie uduszony poduszką, westchnął w końcu sam do siebie i usiadł na ziemi, opierając się o niski stolik. Mógł jedynie przypilnować, żeby Malfoy nie zrobił sobie krzywdy.

Chciało mu się krzyczeć, kiedy wiatr dudnił o szyby, porozrzucane wokół przedmioty przecinały ostatnią nitkę jego nadziei, że to wszystko da się jeszcze jakoś naprawić, a Draco, z jego winy, siedział przed nim na wpół przytomny. Jedynym plusem było to, że jego obecność w jakiś dziwny sposób Malfoya peszyła tak, że jedyne, co robił, to w milczeniu obracał w dłoni kieliszek, co chwila przypadkiem ulewając z niego parę kropel na materiał spodni czy sofy.

Winił się za wszystko, co się działo.

Harry głupio wpatrywał się tylko w niego jak w piękny unikat, który tylko na chwilę wpadł w okropną oprawę.

Chciał podejść bliżej, pocałować jego policzek, spokojnie przeczesać dłonią włosy i poprosić, żeby dał sobie pomóc, ale wiedział, że prośba nie zostałaby usłuchana, dłoń odtrącona, pocałunek skomentowany przekleństwem, a on sam odepchnięty. A nawet jeśli nie, nie chciał wykorzystywać jego chwilowej słabości.

- Czego ci brakowało? - usłyszał znowu trochę niezrozumiały ton Dracona. - Może nie do końca wolisz facetów, co?

- Przecież wiedziałeś, że jesteś moim pierwszym chłopakiem - westchnął jak do małego dziecka. Nie byli swoimi pierwszymi wyborami i nigdy nie uważali tego za coś złego. Może nawet przeciwnie. Młodzi ludzie potrafią mieć talent do wybierania niekoniecznie dobrych dla siebie osób.

- Wolałem być raczej tym ostatnim - wzruszył ramionami jak przy czymś zupełnie nieistotnym. - Rozumiem. Eksperyment się nie powiódł? Wieloletnie doświadczenia wykazały, że jednak wolisz kobiety?

- Odłóż to - poprosił znowu Harry. - Nie wiesz, co mówisz.

Wstał, odrobinę pewniej kolejny raz próbując złapać jego nadgarstek. Udało mu się jedynie oblać się bursztynem, zanim coś wbiło się w jego brzuch, a on sam znieruchomiał. Spuścił wzrok. Na bezwzględne, nieczułe oczy Dracona i koniec jego różdżki niknący w swoim swetrze.

W jednej chwili poczuł się tak irracjonalnie, jakby ktoś oznajmił mu, że najznakomitszym czarodziejem w historii był mugol.

- Wyjdź.

- Draco... Nie, to nie może się tak skończyć - odparł, chociaż zimne drewno przy skórze osłabiło jego głos. - Draco, błagam. Przepraszam.

- Nie chcę już o tym rozmawiać.

Harry w końcu się cofnął, mimo że w głosie blondyna było coś, co on określiłby jako zwykłą prośbę. Przynajmniej w jego uszach.

- Zostaw to już - rzucił jeszcze, zatrzymując się przy wyjściu na korytarz. Nie myślał nawet, jak będzie w stanie go tu zostawić. Piekielnie się martwił, ale, cholera, nie chciał bójki. - Pomyśl, jak będziesz czuł się jutro.

- Za późno na myślenie. Przysięgam ci, Potter, że mam gdzieś jutro. Nie chcę czuć tego, co czuję teraz.

Draco czekał tylko, aż myśli zaczną spotykać się i rozplątywać w tak przypadkowych miejscach, że jedyne, na co będzie miał ochotę, to dusić się ze śmiechu. Akurat tego był już dość blisko.

5

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro