Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10.

Musicie wybaczyć mi ostatni zupełny brak rozdziałów, ale moja motywacja zakopała się w Zakazanym Lesie. Mimo wszystko, postaram się do tego wrócić i... No, miłego czytania.

****

Harry był dobrej myśli.

Draco dał mu taką nadzieję, że przestali mu przeszkadzać nawet podążający krok w krok za nim dziennikarze. Co prawda, wciąż zbywał ich, ale starał się kulturalnie wymówić, zamiast się im wygrażać. W gruncie rzeczy przejmował się ich obecnością dopiero, kiedy zamierzał udać się do Hogwartu i dopiero wtedy też się ich pozbywał - Draco nie znosił ich jeszcze bardziej niż on. Z wzajemnością, zresztą, bo mimo upływu lat Malfoy wciąż pozostawał dla nich szczurem żerującym na naiwności Wybrańca, a z kolei jego ojciec zdążył już zamknąć ze dwie redakcje.

Ta relacja była tak mało mlekiem i miodem płynąca, że był taki czas, kiedy Harry bał się w ogóle do niego pismaków dopuszczać, bo zawsze mieli mu tyle do zarzucenia, o ile tylko cały świat może oskarżyć jedną osobę. No, przynajmniej dopóki Lucjusz Malfoy się tym nie zainteresował, ale zanim to, on i Harry zdążyli się o to parę razy posprzeczać, nim Draco przestał mu wytykać, że traktuje go jak dziecko, a Harry bardziej niż o same natarczywości dziennikarzy zaczął dbać o to, żeby w żaden negatywny sposób nie odbijały się na Malfoyu.

Teraz również to Pottera stronę obierano w gazetach, które od ponad tygodnia nie umiały sobie znaleźć lepszego tematu.

Wyglądało na to, że nagłe rozstanie tej dwójki było aż taką tragedią, że natychmiast zakończono wszystkie spory, prace nad nowymi sprzętami czy pożytecznymi zaklęciami przerwano, a przestępcy usiedli na ulicy i płakali i poza tym nie robili nic innego.

Harry'ego nawet to bawiło. Może dlatego, że właściwie cieszył się, że w świecie czarodziejów w końcu przestało dziać się coś tak istotnego czy też niebezpiecznego, że redaktorzy mogli się rozwodzić nad czymś takim.

W każdym razie, to Dracona obarczano o wszystko - był śmierciożercą, to przecież musiał być winny i kropka. To było aktualnie największe zmartwienie Harry'ego, bo nie dość, że jego próby sprostowania sytuacji zwykle kończyły się niepowodzeniem, to nie wiedział, jak Draco na to zareaguje. Nigdy nie chciał, żeby przedstawiano go w takim świetle. Szczególnie nie z jego winy.

Od tego jego zatroskania były już większe tylko radość na myśl o swoim ostatnim spotkaniu z Draconem i wizja niedalekiego ponownego zobaczenia go.

Wczoraj musieli się minąć, a Harry tłumaczył to sobie zabieganiem spowodowanym szkolnym meczem quidditcha - ciężko było znaleźć kogokolwiek, kiedy część uczniów i nauczycieli była już na boisku, część wciąż przebywała w zamku, a część utknęła gdzieś po drodze.

Jedynym minusem ponownego napotkania łagodnego spojrzenia ulubionych oczu było to, że tym usilniej za nimi tęsknił i kiedy ostatniego dnia nie mógł skrzyżować z nimi wzroku, czuł się, jakby całą tę dobę po prostu nieprzytomnie przespał.

W ramach rekompensaty chciał go gdzieś zaprosić. Nie mógł pozwolić, żeby Draco myślał, że wczoraj nie widzieli się, bo Harry miał lepsze zajęcia. Przecież nawet myślom o nim przeznaczał każdą sekundę.

Do kawiarni, na spacer czy chociaż na herbatę. Błagał w duchu, żeby Draco chciał spędzić z nim te parę chwil i wierzył, że to choć w najmniejszym stopniu pomogłoby im w powrocie na dawne, dobre tory.

Właściwie nie wymagał natychmiastowej odpowiedzi. Wiedział, jak Draco lubił analizować wszystko po dziesięć razy, zanim się na coś zdecyduje.

Harry ruszył w górę ścieżki do głównych wrót zamku i uśmiechnął się sam do siebie na myśl o aksamitnym spojrzeniu, jakim blondyn ostatnio go pożegnał. Szybko spuścił jednak wzrok zawstydzony tym, jak tego ideału doszukiwał się gdzieś indziej. To obrzydliwe. Głupie tak, jak szukać gwiazd wśród kamieni.

Podziwiał go za to, że mimo wszystko próbował dać mu szansę wszystko naprawić.

Wskoczył na pierwszy stopień schodów do wejścia zamku, nie próbując nawet oderwać się od tych nieprzyjemnych myśli. Chciał porozmawiać o nich z Draconem, ale takie wykładanie sobie czegoś w ciszy czasem wywiera znacznie więcej żalu i wyrzutów. Zasłużył na nie i nie myślał nawet, żeby się tego wypierać.

Odruchowo przystanął jednak, słysząc uczniowski podekscytowany gwar gdzieś od strony przykrytych cieniem szarych chmur błoni. Parędziesiąt żółto-czarnych i szkarłatno-złotych krawatów rzuciło mu się w oczy, kiedy spojrzał w tamtym kierunku. Harry'emu ciężko było z takiej odległości ocenić, która to klasa, ale na najmłodszych z pewnością nie wyglądali i mógł się domyślać, że wracali z zajęć z okolic Zakazanego Lasu.

Część uczniów wyrzucała ręce w górę, teatralnie wymachując przy tym różdżkami, paręnaście z tego chichotało, znaczna część chyba mówiła coś między sobą, a ci idący z tyłu, najbliżej profesora, najbardziej zainteresowani byli tym, żeby to nauczyciel nie zainteresował się nimi, toteż wyprostowani tak, że wyglądało to wręcz śmiesznie, ukradkiem poprawiali tylko krawaty i nerwowo oglądali się, czy koszula przypadkiem nie wystaje im krzywo spod swetrów z herbem swoich Domów.

Harry nie musiał nawet na niego patrzeć, żeby wiedzieć, czyjego pedanctwa uczniowie tak się bali.

Znowu uśmiechnął się delikatnie pod nosem, bez problemu odnajdując wzrokiem Dracona, bo mimo wszystko znaczna części uczniów wydawała być czymś wyjątkowo pobudzona, a on sam był pod wrażeniem, że Malfoy zawsze chciał jednak czymś te często oporne umysły zainteresować.

Entuzjazm opadł dopiero, kiedy uczniowie podnieśli dziarskie spojrzenia i obiektem ich podekscytowania w jednej chwili stał się on.

Harry skrzywił się lekko, bo miał bardzo niemiłe wrażenie, że cała grupa - no, prawie cała - nieznacznie przyspieszyła kroku, a w plecakach to nie szukają czekoladowych żab, tylko piór i chociażby skrawka pergaminu. Aż nazbyt dobrze znał te błyski w oczach gapiących się na niego dzieciaków. Ale, na Merlina, kim on był, żeby patrzeć na niego jak na ósmy cud świata, szczególnie po tym wszystkim, czego można się było naczytać teraz w Proroku?

Cofnął się pół kroku, chowając dłonie do kieszeni, jakby tym chciał się wtopić w mur za sobą. Czuł się jak głupi pufek pigmejski, którego te przypychające się po autograf dzieci zaraz nieopatrznie zdepczą.

Czy im się to kiedyś w końcu znudzi?

Był przecież chodzącym przykładem tego, czego robić pod żadnym pozorem nie należy i wzoru do naśladowania to w sobie nie widział za złamanego knuta. No, chyba że czyimś marzeniem jest pchanie się pod różdżkę co drugiego napotkanego czarodzieja, to, owszem, autorytetem był wtedy całkiem niezłym.

Bełkocząc coś o tym, żeby uczniowie wracali do zamku - bo bynajmniej nie miał dzisiaj zamiaru powiększać liczby osób, którym kiedykolwiek dał autograf nawet do dwóch - zrobił jeszcze krok w tył, żeby móc oprzeć dłoń na szczycie kamiennego murku, wspiąć się na palce i rozejrzeć się ponad otaczającymi go głowami. Draco wyglądał, jakby nie widział jednak niczego poza ciężkimi drzwiami Hogwartu, w które wbijał beznamiętne spojrzenie, zobojętniały bawiąc się różdżką.

Dopiero gdzieś w połowie schodów poczuł chyba, jak ktoś nieustannie posyła mu proszące spojrzenia, albo po prostu wtedy postanowił zwrócić na to uwagę, ale zatrzymał się i od niechcenia przeczesał dłonią włosy. Harry mógłby przysiąc, że cicho westchnął, nawet jeśli nie do końca widział jego twarz.

- Przypominam o wypracowaniu na jutro - rzucił nagle i chociaż wcale nie szczególnie głośno, to jakaś stanowczość jego tonu od razu uciszyła większość zbieraniny. - Dwie rolki pergaminu.

Uczniowie spojrzeli po sobie i Harry'emu ciężko było ocenić, czy byli bardziej przestraszeni, zdezorientowani czy czymś wyjątkowo oburzeni.

- Miało być półto...! - zaprotestował któryś, ale dwie stojące obok osoby bez namysłu rzuciły się, żeby zakryć mu usta dłońmi. A kiedy Draco się odwrócił, mierząc właśnie niego wzrokiem spod uniesionych brwi, jakby miał zamiar poprosić, żeby dokończył, to pierwszy rzucił krótkie Do widzenia, profesorze i zniknął w Sali Wejściowej. Reszta wkrótce podążyła w jego ślady, a Draco odczekał chwilę, gdy ostatni z uczniów udał się na kolejną lekcję, zanim w jakimś zniechęceniu spuścił głowę i dość flegmatycznie zszedł o parę stopni.

- Jak zawsze kradniesz całe show - rzucił w międzyczasie, leniwie zakładając ręce na piersi.

Harry znał tą jego powściągliwość, której łapał się zawsze, kiedy niepewien chciał opóźnić coś do granic możliwości czy żeby znaleźć dobre słowa. W każdym razie to postanowił narazie przemilczeć.

Harry był gdzieś między przeproszeniem i podziękowaniem, bo widział, że Draco nie ma zamiaru znowu się odzywać. W końcu wymamrotał coś pomiedzy tymi dwoma słowami, czego nawet jeśli Malfoy nie zrozumiał, to wcale nie musiał. Znał go już tyle lat, żeby wręcz instynktownie wiedzieć, co chciał powiedzieć. Przynajmniej tak chciał myśleć, bo ostatnio miał sporo powodów, żeby w swoją intuicję wątpić.

- Jak się czujesz, Draco?

Blondyn z początku zacisnął tylko wargi i powoli skinął głową, toteż Harry był pewien, że zwyczajnie nie chce rozmawiać tuż przed zamkiem, gdzie każdy mógł ich usłyszeć. Ale nim zdążyłby zaproponować spacer w inne miejsce, Draco nagle go uprzedził.

- Przemyślałem wszystko.

Harry przełknął ślinę, bo poczuł się, jakby jego kolejne słowa miały zaważyć na jego życiu. Już stojąc przed Voldemortem najpewniej czuł się lepiej - z nim mógł jeszcze o swoje zawalczyć, decyzję Dracona będzie musiał w końcu uszanować.

Draco w ciszy wciąż wodził wzrokiem po kamiennych stopniach, kiedy Harry powtarzał sobie w myślach, że wcale nie musi być tak źle.

Naprawdę cieszył się, kiedy Draco przyjął od niego bukiet kwiatów, przy którego dobieraniu zjadł tyle nerwów, ile w przeliczeniu na paszteciki dyniowe starczyłoby na tygodniowe obiady dla całej rodziny Weasleyów, i widział przecież, że obok niego też nie przeszło to obojętnie. Jak wiele mogło zmienić się w dwa dni, nie?

- Za dwa dni mija miesiąc, Potter - zaczął, a Harry pokiwał głową. - Dlatego... Brawo. Powyżej Oczekiwań. Byłem pewien, że dasz sobie spokój dużo wcześniej.

Chłód Dracona sprawił, że Harry'ego niekontrolowanie przeszły dreszcze, zupełnie jakby oblała go lodowata woda. Parę razy próbował coś z siebie wykrztusić, ale oschłe spojrzenie blondyna nijak nie pomagało. Co więcej myśli pod jego wpływem związały się w jakiś nielogiczny słupeł.

- Co się stało? - zapytał zdezorientowany, powstrzymując odruch przyłożenia dłoni do jego ramienia na ułamek sekundy przed tym, jak faktycznie by to zrobił. - Myślałem, że...

- Co takiego? - sarknął, zimną kpiną w głosie łamiąc Harry'emu grunt pod stopami. - Że przyjdziesz tutaj, dasz mi kwiatek na zgodę i szczęśliwi wrócimy do domu?

- Nie rozumiem - wyszeptał, nie przejmując się, że zagłuszyć go mógłby nawet wiatr. Zrobił niepewny krok w stronę Dracona, nie umiejąc dłużej trzymać się z boku. Ten skrzywił się lekko. Odsunął się.

- Wiesz, że nie znoszę się powtarzać, Potter. Ale nie chcę, żebyś tu więcej przychodził. Nie chcę, żebyś szukał ze mną kontaktu. Nie chcę, żebyś więcej się do mnie zbliżał. I nie chcę, żebyś mnie przepraszał, bo to nigdy niczego nie zmieni.

- To już słyszałem - stwierdził bez jakiejkolwiek stanowczości, głupio wierząc, że to tylko wymówka. Pożałował, że w ogóle się odezwał, albo o że w ogóle tu przyszedł, kiedy Draco poirytowany zacisnął pięści na szacie i rozglądnął się, jakby chciał się upewnić, że nikogo wokół nie ma.

- Ja nie umiem cię już kochać, Potter - syknął prawie szeptem. - To chciałeś wiedzieć?

Donośny dzwonek oznajmił początek kolejnych zajęć. Draco po krótkiej chwili odwrócił wzrok, poprawił torbę na ramieniu i po prostu odszedł, ginąc gdzieś w tłumie wypełniającym Salę Wejściową.

Harry nawet nie myślał, żeby go zatrzymywać. To było w jakiś sposób tak niedorzeczne jak to, że pierwszy raz dopuścił do siebie myśl, że ukochany... że on może już wcale go nie kochać. Zresztą, na Merlina, nie na domysły musiał się zdawać. Przecież dokładnie to właśnie usłyszał.

Poczuł się nagle tak wypruty z wszystkiego, jakby najwyższa wieża Hogwartu w jednej chwili spadła na jego ramiona, wydarła ostatnie ciepło.

Ale to nie on czuł się gorzej. I nie on chciał, aby nieusłyszany pozostał szepczący cicho głosik:

- Czy ty naprawdę sam w to wierzysz?

****

Harry nieustannie czuł się, jakby skądś spadał. Tak bezwładny, nieważny i pokonany, tylko z szumem w uszach informującym, że wszystko wokół gdzieś znika, z czym nie mógł zrobić niemalże nic. Jedynie bezsilnie podnosić przestraszone oczy na szczyt.

Schował twarz w ułożonych na zgiętych kolanach dłoniach, wstydząc się własnych łez, które usilnie powstrzymywał. Nie on miał prawo do płaczu, bo to nie on był bez winy. Jak dziecko, które najpierw bezmyślnie coś rozbiło, a potem użala się nad sobą, że dostało szlaban.

- Harry - usłyszał jednocześnie zmartwione głosy Rona i Hermiony. Ale nie chciał ich litości, bo to Draco miał rację. Był sam sobie winny i nie miał prawa od kogokolwiek żądać, żeby mu pomóc czy zapomnieć.

- Może ja naprawdę za bardzo go zraniłem - zastanowił się cicho, szybko słysząc, jak Hermiona próbuje coś powiedzieć, ale ostatecznie rezygnuje przygnębiona.

Może też sądziła, że dalsze próby porozumienia się z Draconem tracą sens, chociaż Harry'emu ciężko było w to uwierzyć. Okropnie chłodna zdawała mu się myśl, że gdzieś przed nim faktycznie może istnieć poranek, kiedy będzie musiał pogodzić się, że ani wtedy, ani przez resztę dnia nie będzie przy nim Dracona, że po prostu go stracił. Tak jak już teraz tracił nadzieję, że jeszcze kiedyś poczuje jego usta na swoich, że jeszcze kiedyś będzie mógł otoczyć go ramionami.

- Nie mów tak, Harry - próbował pocieszyć go Ron. - Przecież nie przestanie cię kochać ot tak, nie?

Rozległo się ciche uderzenie, kiedy Ginny zeskoczyła na podłogę z parapetu, na którym do tej pory siedziała, i zajęła miejsce na skraju łóżka obok Harry'ego. Ron rzucił jej krótkie spojrzenie, jakby chciał jej przekazać, żeby zostawiła ich samych, bo dziewczyna właściwie znalazła się tu w zupełnie innym celu niż dodawanie otuchy Harry'emu. Cóż, wyrzucić się już nie dała.

- Ja tam uważam, że Harry ma zupełną rację - powiedziała tak pewna swego, że okularnik niedbale otarł łzy z policzków i podniósł na nią zaskoczony wzrok. - Draco ma dopiero trochę ponad dwadzieścia lat, jest inteligenty, przystojny i bogaty - Ron wyglądał, jakby chciał do wyliczanki siostry dodać jeszcze "pyskaty, wredny, cyniczny i o szczurzej twarzy", ale się powstrzymał. - Bez problemu znajdzie sobie kogoś na swoim poziomie, nie?

Harry jakby podskoczył w miejscu, wywołując jakiś błysk w oczach Ginny, która wymieniła z Hermioną porozumiewawcze spojrzenie.

- Nie chcę, żeby sobie kogoś znalazł! - zawołał od razu, mocniej zaciskając ramiona wokół kolan, nawet jeśli doskonale wiedział, że Ginny się zgrywa i zwyczajnie próbuje go podpuścić. Podążenie za jej planem jakoś mu nie przeszkadzało.

Nie wyobrażał sobie, żeby jego Draco patrzył na kogoś innego w sposób zarezerwowany tylko dla niego. Nie wyobrażał sobie, żeby uśmiechał się na widok kogoś innego i żeby z kimś innym się śmiał. Nie wyobrażał sobie, żeby idąc ulicą, trzymał za rękę kogoś innego, kogoś innego całował i przytulał, żeby przy kimś innym zasypiał i z kimś innym się budził. Nie wyobrażał sobie, żeby Draco mówił Kocham cię do kogoś innego, żeby kogoś innego dotykał i żeby ktoś inny dotykał niego.

Harry nie wyobrażał sobie, żeby jego Draco znalazł szczęście w kimś innym, żeby kogoś innego nazywał całym swoim światem, żeby komuś innemu ufał tak, jak kiedyś ufał jemu. I żeby z kimś innym tak wiele rozmawiał o rzeczach, które dla innych zawsze pozostaną tajemnicą. Żeby przy kimś innym czuł się bezpieczny. Nie wyobrażał sobie, żeby Draco otworzył się przed kimś innym, żeby komuś innemu pozwolił się poznać, żeby ktoś inny był mu tak bliski. Żeby komuś innemu okazał te wrażliwość i czułość, jakie zawsze okazywał jemu. I choćby żeby Draco w żartach spierał się z kimś innym, żeby towarzyszył komuś innemu w najgłupszych i najbardziej szalonych pomysłach i żeby z kimś innym planował przyszłość, żeby kogoś innego nazywał swoim.

Harry nie wyobrażał sobie, żeby co ranek w Proroku Codziennym oglądać swojego Dracona u boku kogoś innego. Żeby ktoś inny dawał mu kwiaty i żeby z kimś innym odwiedział Wiltshire. Że ktoś inny mógłby opierać głowę na jego ramieniu, bawić się jego włosami i że Draco mógłby składać drobne pocałunki na czole kogoś innego. Nie wyobrażał sobie, żeby Draco, któremu oddał całe swoje serce, miałby oddać własne komuś innemu. Żeby kochał kogoś innego i żeby ktoś inny kochał jego. Żeby jego świat stał się światem kogoś innego.

I wizja tego wszystkiego była tak przeraźliwa, że Harry szybko i gwałtownie potrząsnął głową, jednocześnie wyrzucając z niej wszystkie wątpliwości. Już na samą myśl był o niego cholernie zazdrosny, bo przecież nikt inny nie miał prawa do tych wszystkich rzeczy.

Na Merlina, kochał go!

Nawet jeśli czuł się skończonym egoistą. Jeszcze kilka dni temu był gotów się odsunąć, jeśli Malfoy by sobie tego życzył - ale może wcale nie spodziewał się, że on naprawdę będzie tego chciał. Teraz to było tak nierealne, że już szybciej uwierzyłby, gdyby w tej chwili obudził się na Privet Drive i usłyszał, że to wszystko było tylko snem.

Sam nie wyobrażał sobie zakochać się w kimś innym, zaczynać wszystko od nowa - pierwsze spojrzenia i uśmiechy, pierwsze rozmowy, spotkania i pocałunki. To wszystko zrobił już z nim i za skarby całego Gringotta nie chciał tego powtarzać z nikim innym jak z tym, który... Merlinie, który mógł już wcale tego nie chcieć.

- I...? - dobiegł go głos Ginny, która pochyliła się lekko w jego stronę, przeciągając tą jedną głoskę.

- I... Na Merlina, nie wiem - jęknął w odpowiedzi, szarpiąc końcówki kruczoczarnych loków. - Ale zrobię wszystko, żeby mi wybaczył.

Ron posłał siostrze spojrzenie pełne uznania.

- "Wybaczył" to za mało - żachnęła się Ginny i niedbale machnęła ręką. - On musi za tobą tęsknić. Tęsknić tak cholernie, że będzie błagał Merlina, żebyś się nie poddał i kiedy wszystko będzie już grało, a motylki latały, w końcu do ciebie wrócić. A skąd się bierze tęsknota? - zapytała, rozkładając ręce na boki. Oczekiwała chyba jakiejkolwiek reakcji i odpowiedzi ze strony pozostałej trójki, ale się przeliczyła, toteż przewróciła oczami i kontynuowała lekko podniesionym głosem: - Z wiary! Z wiary, że Harry nie jest jednak zadufanym w sobie draniem i kocha Malfoya! Jeśli uwierzy, że naprawdę żałujesz, a to był błąd, którego sobie nie wybaczysz, póki on tego nie zrobi albo i dłużej, zacznie mieć nadzieję, że wszystko może się jeszcze ułożyć!

Harry spojrzał na nią bezsilnie, ale z jakimś cichym zapałem tlącym się w zielonych oczach.

- Więc co mam zrobić?

Ginny wzruszyła ramionami i przyłożyła palec do podbródka, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała.

- Dołączyć do jakiejś mafii i stać się jej przywódcą - podsunęła w końcu, kiwając zachęcająco głową. - Jak cała Anglia będzie się ciebie bała, to istnieją dwie możliwości. Malfoy albo poleci na niebezpiecznego gangstera, albo będzie cię błagał o powrót do domu z przerażenia, żeby mieć cię po swojej stronie - dokończyła jak natchniona, a na drgające brwi Rona i mrugającą w niedowierzaniu Hermionę ponownie wzruszyła ramionami i bez większego zapału dodała: - Możesz też dać mu jakieś czekoladki.

Harry kiwał trochę nieprzytomnie głową i nie wydawał się nawet w połowie tak zdumiony takimi opcjami jak Ron i Hermiona.

- A jeżeli nic nie zadziała? - zapytał tylko.
Bo za czym Draco miał tęsknić? Za zdrajcą i kłamcą?

Ginny przekręciła się na bok, żeby siedzieć przodem do niego i dobitnie odparła:

- To za dwa lata na ślubie Malfoya, zamiast panem młodym, będziesz niespełnioną miłością ze złamanym sercem, stojącą gdzieś z tyłu, żeby przypadkiem nikt cię nie zauważył.

Harry pokręcił głową przerażony takim biegiem zdarzeń, żeby zaraz potem jeszcze żywiej nią pokiwać.

- Dzięki, Gin - powiedział, wzdychając lekko. Uśmiechnęła się, a Ron i Hermiona spojrzeli po sobie i jej zawtórowali. Harry wciąż kiwał tylko głową, błądząc wzrokiem gdzieś po przestrzeni za oknem, jakby się nad czymś mocno zastanawiał - ale żadne z pozostałej trójki nie miało już wątpliwości, że wcale nie nad tym, czy najpierw wylać swoje żale w poduszkę czy kieliszek, czy może na odwrót.

Draco wyrzuci go sto i tysiąc razy - ale kto wie, czy za tysiąc pierwszym nie zechce spokojnie porozmawiać?

Przecież warto było czekać.

1

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro