1.
Tutaj wszystko zaczyna się już trzy lata później.
Miłego czytania
*
Na twarz Harry'ego wypłynął rozmarzony uśmiech i mimo że stało się to mimowolnie, okularnik w żadnym razie nie zamierzał tego zmieniać.
Kolejny raz obrócił na swojej dłoni połyskujący pierścień. Zaręczynowy, trzeba dodać, a Harry westchnął cicho, wspominając popołudnie sprzed dwóch miesięcy, kiedy Draco, jego wtedy-jeszcze-chłopak, dał mu najlepsze wyróżnienie świata, prosząc, aby za niego wyszedł.
Sam pierścionek może nie był zbyt zwymyślany - raczej dość prosty, choć niespotykany, bo Harry mógłby przysiąc, że nigdy nie widział czegoś takiego za żadną ze sklepowych witryn czy na niczyjej dłoni. Nie żeby po Malfoyu spodziewał się czegoś innego, zwłaszcza, że sam fakt zaręczyn był jak najdroższe złoto. Srebrny, z niewielkimi kryształkami wokół, w miarę możliwości w odstępach od siebie, co, choć może to trochę śmieszne porównanie, Harry'emu kojarzyło się z koroną. Już samo to, kiedy rozbiegane w emocjach zielone oczy pierwszy raz go dostrzegły, przyprawiło Harry'ego o oniemienie. Ale mimo to najbardziej kochał w nim drobne, wymagające uważnego oka elementy, które niezwykle przypominały, a pewnie nawet w rzeczywistości były fragmencikami zdobień sygnetu, który Draco sam dostał kiedyś od rodziców.
Patrząc na niego, Harry czuł się po prostu jak członek rodziny. I nawet jeśli Lucjusz na pewno go za nią nie uważał, Harry'emu zupełnie wystarczało, że jego syn to robił. Mógłby przysiąc, że to najlepsze uczucie świata, mieć w końcu poczucie przynależności do ukochanej rodziny, z którą dzielił dom.
I nie do końca wiadomo, czy to za przykładem Harry'ego, kiedy został mu wręczony, pierścień oblał się rumieńcem, ale tak czy inaczej srebro natychmiast w niektórych miejscach przeszło wtedy w złoto i teraz ciężko było właściwe powiedzieć, jaki jest. Harry nie miał pojęcia, co go tak w tym cieszyło, ale za każdym razem, kiedy ktoś o to pytał, uwielbiał odpowiadać To zależy od punktu widzenia.
- Potter - usłyszał nagle czyjś trochę poirytowany głos, kiedy kolejny raz przekręcił pierścionek na palcu. Harry mruknął coś pod nosem, ale nawet nie podniósł głowy, siedząc za biurkiem w Ministerstwie Magii. Co prawda, to nie był nawet jego gabinet, a on został tu "zaproszony", aby omówić ostatnie, niekoniecznie przyjemne, wydarzenia z szefem Biura Aurorów. - Mógłbyś skupić się na sprawie a nie pierścionku od Malfoya?
Harry tylko szerzej się uśmiechnął.
Malfoy. Już tak wiele razy kłócili się o naziwsko i chyba obaj skończą z dwojgiem. Znaczy, w innych okolicznościach to od razu zgodziłby się na to jego, ale kiedy w jego głowie pojawiła się wizja możliwości odpłacenia mu się za tyle lat nazywania go Potterem...
- Mam priorytety - odparł w końcu, czując na sobie zniecierpliwione spojrzenie i wiedząc, że ta sprawa nie była na tyle poważna, żeby nie można było z niej żartować. Odpowiedział mu śmiech kilkorga współpracowników, który zaraz został jednak uciszony.
Ale po kolei:
Harry od niespełna trzech lat nie pełnił już swojej dawnej funkcji, na wysokim stołku w Departamencie Przestrzegania Prawa. To nie była łatwa decyzja, ale podejrzewał, że gdyby nie okoliczności, w jakich musiał ją podjąć, przeżyłby to dużo bardziej. Prawda była taka, że zrobił to jako swego rodzaju "rekompensatę" dla Dracona za noc spędzoną wtedy w Dziurawym Kotle. Chciał chociaż w ten sposób mu to wynagrodzić, noszeniem go na rękach udowodnić samemu sobie, że jest jeszcze dla niego szansa.
Draco nigdy nie dowiedział się, co stało się nocy ostatniego dnia lipca.
Oczywiście, Malfoy nie był ślepy i wiele razy zwracał uwagę Harry'emu, że zachowuje się dziwnie, jak nie on i jak nie on reaguje na jego choćby obecność, nie mówiąc już o przerażeniu w jego zielonych oczach, ilekroć Draco otwierał usta. Ale Harry za każdym wymawiał się w ten sam, będący tylko częścią prawdy, sposób:
- Po prostu nie mogę sobie wybaczyć, że tak bardzo skupiłem się na innych, że zapomniałem o tobie.
I mimo że czuł się paskudnie, ciągnąc swoje kłamstwa, za którymś razem Draco uśmiechnął się jakoś łagodnie, zanim odpowiedział:
- To już było. Mamy nauczkę.
- My?
- Będę pamiętał, że kiedy następny raz będę miał zamiar się z tobą pokłócić, powinienem najpierw przeanalizować pogodę na następny miesiąc, żebyś znowu nie sterczał na deszczu i się nie pochorował. Chyba że uznam, że zasłużyłeś.
Zasłużyłem.
Ale zamiast tego przyznać, tylko wymusił wtedy słaby uśmiech.
Harry długi czas nie był w stanie patrzeć ani na siebie, ani na Dracona. Wstyd i pogarda do samego siebie nie dawały wbijać wzroku we własne odbicie, a przerażenie myślą, że on mógłby się o wszystkim dowiedzieć, nie pozwalało kierować spojrzenia na rozświetlający bladą twarz Dracona uśmiech, który tak kochał i który tak okropnie oszukał.
Mimo wszystko czas mijał, a Harry odzyskiwał spokój. Pogodził się z Draconem jeszcze tamtego popołudnia, kiedy roztrzęsiony pojawił się w ich mieszkaniu. Pamiętał, jak usłyszał wtedy od niego:
- Zastanów się, czy na pewno chcesz dalej to robić. I czy nie wolałbyś zacząć czegoś innego, zanim mnie wykończysz.
Harry był wtedy na kilkudniowym zwolnieniu, bo za żadne skarby Gringotta nie był w stanie pracować. Draconowi odpowiedział jednak dopiero po trzech dniach:
- Przemyślałem to... i chciałbym do tego wrócić. Ale nie zrobię niczego, na co nie wyrazisz zgody.
Pamiętał przecież, jak był kiedyś świadkiem, jak Draco pod wpływem wściekłości wykrzyczał jego dowódcy, że nie znosi i Harry'ego, i ich wszystkich, i jego przeklętej pracy. I jak nawet odpowiedź czarodzieja - Malfoy! Jesteś facetem aurora, do cholery! I jeśli chcesz wytrwać w tym bagnie, musisz być równie odważny co on! - nie przywróciła go do rozsądku.
Draco spojrzał na niego z rozczarowaniem, którego nie próbował już ukrywać. Mimo to odpowiedział dość spokojnie.
- Nie mogę niczego ci zabronić.
Harry pokręcił powoli głową.
- Daj mi skończyć. Nie jestem już zastępcą szefa Departamentu Biura Aurorów.
Draco gwałtownie podniósł na niego wzrok, który wcześniej wbił gdzieś w przestrzeń.
- Co? - zapytał, marszcząc jasne brwi, jakby się przesłyszał.
- Wiesz... Rozmawiałem o tym z Ronem. To ciężka robota i nie chciałem tego na niego zrzucać, ale nie ustąpił i... zastąpił mnie.
- Jak? Za pół roku miałeś zaczynać szkolenie do Brygady Uderzeniowej, składałeś dokumenty i...
- Wycofałem je. Będę rezerwowym.
- Zdegradowałeś samego siebie?
- Nie. Tylko trochę zmieniłem specjalizację. Będę miał teraz więcej papierkowej roboty niż akcji w terenie. Czasowo wyjdzie na to samo, ale jeśli ma cię to uspokoić, to...
- Ty nie znosisz papierkowej roboty - przerwał mu tonem, jakby słuchał właśnie wywodu jakiegoś szaleńca.
- Tak - potwierdził, trochę niepewnie biorąc dłoń Dracona w swoją. - Ale bardziej nie znoszę się z tobą kłócić.
Draco zamrugał kilka razy - mógłby przysiąc, że zaraz obudzi się z tego niedorzecznego snu.
- Zwariowałeś? Rzuciłeś pracę, którą uwielbiałeś, przez moje grymasy?
Tym razem Harry zmarszczył w niezrozumieniu brwi.
- Nie tego chciałeś?
Draco westchnął. Jasne, marzył o tym, żeby Harry zaczął robić coś bezpieczniejszego, coś, co nie wymagałoby dyspozycji dwadzieścia cztery na siedem i nie do końca rozumiał swoją reakcję, kiedy okularnik naprawdę zmienił stołek. Może nie spodziewał się, że Harry faktycznie to zrobi.
- Co mam ci powiedzieć?
Harry wzruszył ramionami.
- Że się cieszysz, dla przykładu.
Draco mierzył go jeszcze zdezorientowanym spojrzeniem przez parę sekund, zanim uśmiechnął się tak pięknie i z taką ulgą i wdzięcznością, że Harry również odpowiedział tym samym, mimo jakiegoś dziwnego uczucia, które zepchnął w tył głowy.
- Cholernie, Harry - rzucił, zanim okularnik poczuł jego dłonie na swoich policzkach i wargi na ustach. I to był pierwszy dzień z ich niepisanej umowy - wieczory należały tylko do nich i żaden Merlin nie był w stanie tego zmienić.
Harry naprawdę długo nie mógł sobie wybaczyć zdrady ukochanego - nie mogąc trzymać tego w sobie, wygadał się tylko Ronowi i parę tygodni płakał w jego ramię.
Ale teraz miał to już za sobą. Było lepiej. Pozwolił temu stać się wyłącznie okropnym wspomnieniem i zachować z tego tylko jedno stwierdzenie:
Kochał Dracona i nikt nie był w stanie go zastąpić.
Ładnie brzmi wyrwane z kontekstu, nie?
Któregoś dnia doszedł do wniosku, że Draco nie musi wiedzieć. Po co? Tylko obaj by cierpieli. A Harry uważał, że wylał już łez za nich obu.
Wyrzucił z pamięci, przyjął oświadczyny, przysięgając samemu sobie, że przy Draconie zacznie od nowa.
Bo dzisiaj wszystko było już jak dawniej. Lepiej.
Postarał się skupić na pracy, ale ostatecznie wrócił do rzeczywistości dopiero, kiedy usłyszał głos szefa aurorów:
- Jesteście wolni.
Harry zacisnął dłoń z pierścieniem od Dracona i nie do końca przejmując się tym, że był dziś raczej niezbyt produktywny, wyszedł razem z innymi. Tak, jak powiedział - miał priorytety.
Dość szybkim krokiem ruszył korytarzami Ministerstwa i wskoczył do pierwszego z brzegu kominka.
Kto nie przepada za zegarem wybijającym godzinę skończenia pracy czy ostatnim dzwonkiem?
Harry na pewno te momenty uwielbiał. Szczególnie, kiedy jeszcze w połączonym z kuchnią salonie, gdzie stał również kominek, napotykał ciepłe spojrzenie ukochanych szarych tęczówek.
Dom, w którym od niecałych pięciu lat mieszkał z Draconem, raczej nie należał do większych, a do dworu Malfoyów w ogóle się już umywał. Może dlatego Lucjusz i Narcyza tak rzadko ich odwiedzali - jeszcze tego brakowało, żeby ich arystokracja utknęła w drzwiach.
Harry jednak wcale na to nie narzekał, toteż się nad tym nie zastanawiał.
W każdym razie, mieszkanie znajdowało się w dzielnicy Londynu zamieszkanej w znacznej części przez czarodziejów i było istnym zderzeniem dwóch zupełnie odmiennych gustów, stylów i upodobań. Hermiona, kiedy pierwszy raz tam weszła, już w progu zmieszana powiedziała, że do głowy przychodzi jej tylko jedno zdanie Na początku był chaos...
Kilka pokoi, niewielkie piętro ze schodami, które czasem bywały... psotne - Ron był przekonany, że nauczyły się tego od Dracona. Na pięterku znajdowały się właściwie tylko trzy pomieszczenia. A nie licząc toalety, to z tych bardziej godnych uwagi zostawały dwa - pokój Harry'ego i Dracona, gdzie najbardziej charakterystycznym elementem było kilkadziesiąt wieczne zapalonych świec. Harry nie zawsze był do nich przekonany, ale wiedząc, że Draco raczej nie kwapi się do przebywania w zupełnej ciemności, przyzwyczaił się, a nawet polubił ich specyficzny nastrój. Drugi - nazwijmy go roboczo "pracownią". Choć ją ze sobą dzielili i, o dziwo, to część Dracona była bardziej nieuporządkowana. Może usprawiedliwa go to, że zajmowała ona znaczną część pomieszczenia, bo Harry w tej swojej, gdzie teoretycznie powinien dokańczać przyniesione z Ministerstwa dokumenty, głównie obserwował Dracona przy pracy. Mieściła się tam biblioteczka większa, niż na pierwszy rzut oka mogłaby się wydawać, pełna ksiąg o zaklęciach obronnych, Czarnej Magii, składnikach i produkcji eliksirów, mnóstwo fiolek z kolorowymi, często bulgoczącymi płynami, z naklejonymi podpisami lub dopiero czekających na oznaczenie, przypominajki, fałszoskopy, parę pustych klatek, zestawy piór, kałamarze z czterema kolorami atramentu, pełno rolek pergaminu i kociołek na środku. Czyli wszystko to, czego możnaby się spodziewać w gabinecie profesora, którym od czterech lat Draco w rzeczywistości był.
Jak to się stało, że nienawidzący ludzi Malfoy został hogwarckim nauczycielem? Może nie nienawidził ich aż tak, jak myślał. Chociaż to wszystko była wina Pottera. Znaczy McGonagall. Znaczy tak naprawdę to była wina Snape'a. Bo podobno Severus w trosce o niego szepnął coś Minerwie, Minerwa Harry'emu, a on delikatnie starał mu się to zasugerować. Podobno.
Od tej pory był wystawiony na pastwę uczniów. Choć pewnie bardziej pasowałoby tu odwrotne stwierdzenie.
Jego lekcje nie bywały nudne. Czasem rzucał jakimiś historyjkami, żeby zainteresować czymś te zakute łby. Na przykład o przypadku upicia się eliksirem trzeźwości czy wybudzeniu się po wypiciu Wywaru Żywej Śmierci. Swoją drogą, że większość z tych "ciekawostek" wymyślał na poczekaniu lub po prostu powtarzał uczniom te, które wcześniej dla żartu wymyślił poproszony o to Harry. Zdarzyło się nawet, że zadał wypracowanie na całe dwie rolki pergaminu o odkryciu w Banku Gringotta w jednej z krypt tajnej pracowni, w której przygotowywano nielegalne eliksiry. Cała klasa naprawdę się postarała, mimo że cała hogwarcka biblioteka o takim zdarzeniu nie słyszała - nic dziwnego, nikt jeszcze nie spisał wymysłów wyobraźni Harry'ego. Niektórzy nawet zebrali się w grupki i ustalili taką samą wersję wydarzeń, żeby być bardziej wiarygodnymi. Zmyślali na potęgę postacie, daty, miejsca i układali naprawdę interesująco-żenujące historie. Zaledwie jedna osoba z całej klasy odważyła się napisać tylko jedno zdanie: To bzdura, nie będę pisać o czymś, co nigdy się nie zdarzyło. I jako jedyna dostała Wybitny, podczas gdy reszta musiała zadowolić się Trollami - z niewielkim plusikiem, które Harry co poniektórym przyznawał za kreatywność.
Draco głównie był profesorem obrony przed czarną magią, choć czasem zdarzało się, że w zastępstwie za Severusa nauczał eliksirów, bo i na nie ukończył potrzebne kursy.
Swoją drogą, on i Snape bywali nazywani Czarnym Duo, bo tylko ich nawet klątwa ciążąca na nauczycielach OPCMu nie chciała tknąć (licho złego nie bierze, jak zwykli twierdzić uczniowie pochodzący z mugolskich rodzin).
Do tego Draco był jedynym z nauczycieli, którzy bardzo rzadko przebywali w swoich komnatach - wolał używać sieci Fiuu, aby codziennie po zajęciach wracać do domu i Harry'ego. No, chyba że czekał, aż okularnik pójdzie po rozum do głowy - wtedy potrafił zostawać tam na kilka dni z rzędu lub też kiedy Harry chciał spędzić tam noc, bo czasem bardzo za Hogwartem tęsknił.
Nie był raczej ulubieńcem klas, bo wielu uczniom przeszkadzała jego stanowczość, innym wymagania, reszcie perfekcjonizm, czasem niewyparzony język czy w ogóle to, że bywał trudny, ale w każdym Domu znalazłoby się parunastu jego "zwolenników". Ostatecznie, jeśli było się z nim na pokojowej ścieżce, był całkiem znośny.
Za oknem jednego z mieszkań błysnęły zielone płomienie. Harry zdążył tylko otworzyć usta, zanim tuż przed kominkiem napotkał jakąś przeszkodę, która ewditentnia chciała połamać mu okulary. Odbił się od niej zaskoczony i pewnie znowu wpadłby do kominka, gdyby w odruchu się tej przeszkody, czy też sterczącego przed kominkiem Dracona, się nie złapał.
- Mam dość - oznajmił blondyn i korzystając z tego, że Harry już, nawet przypadkiem, i tak trzymał dłoń na jego ramieniu, zamknął go w uścisku.
- Ciebie też miło widzieć, Draco - odmruknął, choć wcale nie zgryźliwie, pozwalając płucom wypełnić się znajomym zapachem. - Coś się stało? - zapytał trochę głośniej, odsuwając się tylko na tyle, żeby móc na niego spojrzeć zaraz po tym, jak poczuł chłodne usta na swoim czole. - Ostatnio, kiedy tak mówiłeś... - udał zastanowienie, błądząc wzrokiem po suficie, zanim dokończył: - To było wczoraj.
Harry poczuł szturchnięcie w bok, na co głupio się uśmiechnął.
- Spóźniłeś się - wytknął okularnikowi.
- Trzy minuty - przyznał, przewracając oczami. - Właściwie jestem nawet dumny, że tym razem nie trzydzieści.
- To wciąż dużo - upierał się Draco, ale Harry nie mógł oprzeć się wrażeniu, że widzi uśmiech błąkający się na jego ustach. - Gdybyśmy umówili się w pociągu, już by odjechał.
Harry pokiwał głową tak, jakby to był naprawdę bardzo prawdopodobny scenariusz.
- Najwyżej postalibyśmy razem na stacji - odparł, spoglądając wymownie na torbę na ramieniu blondyna i zakurzoną od proszku Fiuu szatę, której nie zdążył jeszcze otrzepać.
Draco mruknął pod nosem coś niewyraźnego, zanim poczuł na ramionach uścisk dłoni Harry'ego, który skradł mu kilka pocałunków. Przelotnie musnął wargami oliwkową skórę szyi okularnika, zaraz po tym, jak rzucił mu pytające spojrzenie, a ten skinął głową.
Może dziwny zwyczaj, biorąc pod uwagę długość ich związku, ale chyba żaden z nich nie chciał powtarzać sytuacji z szóstego roku. W łazience Jęczącej Marty, gdzie Draco zwykł chodzić, żeby wszystko przemyśleć, czy po prostu pobyć sam, pojawił się wtedy Harry, z podręcznikiem Księcia Półkrwi, pod szatą przyciśniętym do klatki piersiowej. Nie byli umówieni, więc żaden nie spodziewał się spotkać tam drugiego, a różnica polegała wyłącznie na tym, że mimo iż Draco Harry'ego zauważył, to Gryfon tak szybko zaszył się w jakimś kącie, że był przekonany, że jest sam. Ciężko mu się dziwić - nikt nigdy jakoś nie kwapił się do wycieczek do akurat tej toalety. Chciał w spokoju przejrzeć książkę, z dala od Hermiony i wszystkich wścibskich oczu.
Harry wtedy już wiedział o Mrocznym Znaku na ramieniu Dracona, toteż ten nie widział przeszkód, żeby pobyć w samotności, ale z nim. Zajęty podręcznikiem, pod piskami Marty najwyraźniej nic nie usłyszał i o czyjejś obecności w łazience Harry dowiedział się dopiero, kiedy Draco ułożył lekko dłonie na jego ramionach i chciał pocałować szyję.
To był jeden z pierwszych takich gestów z jego strony, a czasy wtedy... też nie należały do najłatwiejszych. Co kilka dni słyszało się o nowych atakach na mugoli i czarodziejów, krążyło wiele plotek o młodocianych śmierciożercach w murach zamku.
Przestraszył się, odskoczył w tył i zanim Ślizgon zdążył się odezwać, widział już koniec różdżki wycelowany w siebie i Harry'ego rzucającego pierwsze zaklęcie, jakie mu przyszło do głowy. To, o którym właśnie czytał w podręczniku Księcia Półkrwi. Na wrogów. Bo kto inny miałby się tak skradać?
A przecież spodziewał się, że ono zaskutkuje jedynie wytrąceniem różdżki przeciwnikowi, najwyżej kilkuminutowym unieruchomieniem czy krótką utratą świadomości.
- Nie... ja nie...
- A ty, Potter, czekaj tu na mnie. *
- Draco, przysięgam, ja nie...
Ale to już tylko złe wspomnienie, po którym pozostały wyłącznie wybaczone blizny. Teraz o tym nie myśleli.
Czuli, jak się uśmiechają, przynajmniej dopóki Harry, chcąc wziąć Dracona za ręce, przypadkowo nie dotknął jego torby, która nagle wściekle podskoczyła na ramieniu właściciela, warknęła zduszenie, a sam okularnik gwałtownie się cofnął.
Harry przenosił chwilę przestraszony wzrok z Dracona na wyrywający się co parę sekund plecak.
- Proszę cię, powiedz, że to nie jakiś uczeń, który ci podpadł - jęknął Harry, jakby naprawdę się tego spodziewał. Draco uśmiechnął się niewinnie.
- Nie dzisiaj - uspokoił go, odpinając srebrną klamrę i uchylając wnętrze torby na parę cali. Harry, który wcześniej poczuł ulgę, kiedy zerknął do środka, poczuł się wcale niemniej zdenerwowany. - Potworna Księga Potworów zanurzona w eliksirze Słodkiego Snu. Wydaje mi się, że się budzi - stwierdził blondyn tak spokojnie, jakby właśnie obserwowali budzącego się motyla. No, może trochę się skrzywił.
- Dlaczego w eliksirze Słodkiego Snu? Niby po co? I po co ci ona tutaj? I jak to się budzi?! - wypytał tak szybko, że Draco właściwie niewiele z tego zrozumiał. Harry jednym ruchem z powrotem zatrzasnął torbę.
- Zwolnij. To nie ja postanowiłem ją utopić w kociołku, tylko mój zacny uczeń.
- Po co? - zapytał ze zmarszczonymi brwiami, ale założył ręce na piersi i westchnął wszystkowiedząco, kiedy blondyn nie odpowiedział. - Kazałeś mu, prawda?
- To był żart! - usprawiedliwił się od razu. - Pół zajęć marudził, że pogryzła go już pięć razy, więc powiedziałem... To nie moja wina, że ten... inteligent tego nie zrozumiał!
Draco prychnął głośno oburzony, wywołując u Harry'ego śmiech.
- Może to ty zrozum w końcu, że przeciętny czarodziej za Merlina nie załapie twojego poczucia humoru - zasugerował, a Draco spojrzał na niego, jako na osobę, która zwykle rozumiała jego żarty, jakby nie był pewien, w którą stronę Harry od tej przeciętności odstaje. - I lepiej się z tym pospiesz, zanim Hagrid zacznie je przemycać do Skrzydła Szpitalnego - dodał, wskazując na torbę, która w paru miejscach wydała mu się jakaś przetarta.
- Dlatego nie zostawiłem jej w Hogwarcie. Wolę się nie narażać.
Harry, nie mając już pojęcia, co powiedzieć, uniósł tylko ręce na znak, że tyle informacji mu wystarczy.
- I co z nią zrobimy, kiedy zupełnie się obudzi?
Draco wzruszył ramionami, przyglądając się wiercącej się niespokojnie torbie, którą musiał zacząć przytrzymywać na swoim ramieniu.
- Jak myślisz, na ile zajęłaby ją drewniana rączka miotły?
Harry'emu spełzł uśmiech z twarzy i posłał mu spojrzenie, które, przynajmniej gdyby okularnik nie wiedział, że blondyn żartuje, mogłoby rzucać błyskawicami. Niech chociaż jedna witka spadnie z ogona jego miotły...
Draco lekko uniósł ręce w obronnym geście, zanim odłożył fukającą torbę na fotel i nagle dodał:
- Zapomniałbym. Mam coś dla ciebie, Harry.
Brunet obserwował zdzwiony, jak Draco przez chwilę walczy z plecakiem, próbuje go głaskać, klnie pod nosem, ale ostatecznie przyciska go dłonią i wyjmuje coś z bocznej kieszeni.
Harry miał dość dziwny wyraz twarzy - trochę jak zakochana już Hermiona, wzdychająca cicho i jednocześnie patrząca z niesmakiem w Wielkiej Sali na zajadającego się Rona.
- Draco, Walentynki były tydzień temu - zauważył, kiedy ten zaklęciem związał w końcu torbę i podał mu różowe, pergaminowe serduszko, które, Harry mógłby przysiąc, drgało w jakimś rytmicznym tempie. Mimo wszystko, trochę niepewnie je odebrał, oglądając z każdej strony.
- Wyznawać miłość można cały rok - stwierdził z jakimś uśmieszkiem, który Harry'emu wcale się nie spodobał. Okularnik otworzył "liścik", kiedy okazało się, że da się to w ogóle zrobić i wtedy mugolska żarówka w jednej chwili zajaśniała w jego głowie.
- Czy to jest kolejny liścik od jakiejś twojej uczennicy?
Harry podniósł na niego wzrok, żeby zobaczyć, jak Draco skinął głową.
- Któraś z Puchonek mi go dzisiaj podrzuciła. To jakaś małolata - stwierdził, a Harry przewrócił oczami, bo podejrzewał, że tylko przez jej dość małe doświadczenia z Hogwartem Puchonka nie wiedziała jeszcze, jak kończy się wciskanie jakichkolwiek liścików Draconowi - ale wierszyk wymyśliła całkiem... Myślę, że tobie się spodoba - dokończył znawczym tonem, ale Harry nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to była kpina, toteż uśmiechnął się krzywo.
- Nie wyśmiałeś jej przed całą klasą, prawda? - zapytał trochę zaniepokojony, czytając coś o niebiańskich wysłannikach przeszywających wskroś jej duszę.
Draco prychnął cicho, jakby chciał powiedzieć Za kogo ty mnie masz?
- Nie było okazji. Znalazłem to na swoim biurku dopiero po skończeniu zajęć.
- Draco... Właściwie, to nie jest takie złe - ocenił Harry, kiedy skończył czytać i z powrotem podniósł wzrok na swojego narzeczonego. - Mam być zazdrosny o te bandy śliniących się na twój widok czternastolatek?
- Ty też byłeś kiedyś śliniącym się na mój widok czternastolatkiem - wytknął mu, a delikatny róż na policzkach Harry'ego przyznał mu rację.
- Chcesz przez to powiedzieć, że z tego wyrosną?
- Czy ja wiem? Ty ani nie przestałeś się ślinić - urwał na chwilę, żeby zmierzyć Harry'ego wzrokiem i dodał: - ani nie wyrosłeś.
- Uważaj sobie, Malfoy. Bo jeśli chcę, mogę zrobić nawet to - zagroził, wbijając palec w klatkę piersiową blondyna, żeby sekundę później pociągnąć go za krawat i musnąć ustami czoło. To była jedna z tych chwil, kiedy Draconowi zdarzało się żałować swojego wzrostu. Ale to była zdecydowanie ostatnia rzecz, jaką miał ochotę przyznać głośno, zwłaszcza, że okularnik już i tak swoje wiedział.
- Na Merlina, Potter, miej litość - zironizował. Harry posłał mu delikatny uśmiech.
- Wiesz, to czasem urocze, ale po ośmiu latach mógłbyś skończyć z tym Potterem - zasugerował, otrzymując w odpowiedzi spojrzenie wyraźnie mówiące Sam zacząłeś.
- Korzystam, póki mogę.
- Racja - przyznał Harry i już samo to musiało tak zdziwić Dracona, że jego brwi powędrowały wysoko w górę. - Po ślubie nie będę wiedział, czy mówisz do mnie, czy do siebie.
- Nie tak prędko, Harry. Kiedy zostaniemy małżeństwem, nie będzie w tym domu żadnego Pottera.
Okularnik westchnął ciężko, jakby był w trakcie czegoś tak beznadziejnego, jak przekonywanie Lockharta, że nie chce jego zdjęcia. Nie ważne. Draco i tak słyszał, jak głos drży mu od powstrzymywania śmiechu.
- Draco, ja nie wiem, z kim ty masz zamiar brać ten ślub i dla kogo masz zamiar wyrzucić mnie z mieszkania, ale...
- Potter! - przerwał mu blondyn. - Przecież to oczywiste, że skończysz jako Malfoy.
- Tu głupio brzmi! To ty lepiej zacznij się przyzwyczaić do Pottera.
- Oczywiście - sarknął, wywracając oczami. Zajął w końcu miejsce na podłokietniu fotela, tuż przy swojej szamoczącej się torbie. - A ty zacznij już wyprawiać mi pogrzeb, jeśli mój ojciec się o tym dowie.
Harry już chciał odparować coś o biednych redaktorach, którzy musieliby przedrukować połowę bibliotek, bo nagle wszystkie książki, które zawierają chociaż wzmiankę o Harrym Potterze, stałyby się nieaktualne, ale przeszkodziło mu pukanie do drzwi. Draco jęknął męczeńsko, łapiąc okularnika za nadgarstek, zanim ten wpadłby na genialny pomysł otworzenia.
- Któreś z Weasleyów, Granger, Lovegood albo Thomas?
Harry zastanowił się parę sekund - ale Ron i Hermiona byli jeszcze w pracy, podobnie jak Artur, Molly pewnie właśnie podśpiewywała przy pieczeniu, po Ginny już prędzej spodziewałby się wejścia oknem niżeli spokojnego pukania do drzwi, Luna, jako magizoolog, wyjechała kilka dni temu, a Deana po prostu się nie spodziewał.
- Raczej nie. Twoi rodzice, Pansy, Blaise?
Draco od razu pokręcił głową.
- Więc nikt ważny - stwierdził od niechcenia blondyn, ściągając Harry'ego na miejsce obok siebie.
Okularnik tego dnia również nie pałał szczególną ochotą do gości, toteż w pierwszej chwili oparł się tylko o bok Dracona, robiąc dokładnie to, czego tak skrupulatnie uczył go wuj Vernon - udawał, że nie ma go w domu.
Pukanie do drzwi jednak nie ustawało, irytujące jak żarty Irytka. Przynajmniej dla Dracona, bo Harry'ego zaczęło dręczyć parę myśli. A może to jednak któreś z ich przyjaciół? A jeśli ktoś potrzebuje pomocy?
- Ckliwy Gryfon - prychnął blondyn i Harry dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że wyraził swoje wątpliwości na głos. Brunet przewrócił oczami, ale Draco nie oponował już, kiedy wyplątał się z jego ramion i wstał.
- Zgorzkniały Ślizgon.
* Pierwsze dwie wypowiedzi pochodzą z Harry'ego Pottera i Księcia Półkrwi.
Nie wiem, jakoś tak przepadam za wpasowywaniem moich własnych wyobrażeń do faktycznej treści książki.
6
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro