Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Drugi

Ból głowy towarzyszący następnego dnia po imprezie występuje u każdego kto grubo przesadził z alkoholem.

Nazywany inaczej kacem dosłownie odbiera jakiekolwiek chęci do dalszego dnia.

W moim przypadku zapewnie też można tak byłoby powiedzieć jednak wczorajsza impreza zakończyła sie dla mnie niezwykle szybko kiedy jeszcze alkomat zapewne nie pokazywałby na moim osobie nawet promila.

Pamiętam wszystko z wczorajszego wydarzenia. Rozmowa z Roche'm, nasz prawie pocałunek oraz olbrzymi ból głowy I dziwne słowa mężczyzny w mojej głowie. Pamiętam że chłopak wniósł mnie do sypialni gościnnej na piętrze I poszedł zadzwonić po kogoś z mojej rodziny.

Jednak jestem na tysiąc procent pewna że znajduje się ani u siebie w pokoju ani w pokoju, w którym zostawił mnie brat Tessy.

Jasne niczym w kolorze nieba ściany, duże okna, które w momencie gdybym stała na parapecie mogłyby pomieścić jeszcze stojącego na dwóch łapach owczarka rasy Collie.

Ostrożnie podniosłam się do pozycji siedzącej probując zorientować się w sytuacji w jakiej się znalazłam.

Gdzie ja jestem?

To jeden z żartów Phoenixa?

Albo Richy'ego?

A może tym razem Virgo bądź Venus stwierdzili że mały prank mi nie zaszkodzi?

- Obudziłaś się. Wreszcie.

Ten głos. Ten męski głos, który słyszałam w szkole oraz w ostatnich chwilach mojej świadomości na imprezie Tess.

Tym razem miałam jednak wrażenie że  nie brzmi on z mojej głowy. I jednak miałam rację.

Oparty o kolumne praktycznie obok drzwi. Ubrany w zielony,nietypowy dla znanych mi codziennych strojów mężczyzna o bladej karnacji, czarnych długich włosach I zielonych oczach wpatrywał się we mnie bez żadnej emocji.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Krzyknąć? Miałam dosłownie blokadę w głowie co nieznajomy od razu zauważył. 

- Co, zdziwiona? Myślałaś pewnie że ten ten skurwiel co Cię niósł tu będzie. Niedoczekanie.-prychnął przewracając oczami.

- Kim... Kim ty jesteś?- zapytałam wpatrując się w nieznajomego z dezorientacją.

- Nie poznajesz mnie? - wzrok mężczyzny wyraził zaskoczenie.

- A powinnam?

- Jestem Loki, syn Laufey. - powiedział czarnowłosy powoli podchodząc do mnie.

- Loki? Jak bóg ognia I kłamstw?

- Nie inaczej, Melody.

- Skąd znasz moje imię?- zapytałam obserwując ruchy szaleńca.

Ciemnowłosy usiadł na krańcu łóżka przyglądając się mi uważnie. Zupełnie jakbym była eksponatem muzealnym.

- Kim musiałbym być gdybym nie znał imienia tej, która mnie zawezwała?

- Nie wzywałam Cię...

- Wzywałaś.- mężczyzna przerwał moją wypowiedź, a jego oczy zabłysnęły.

- Planowałem przybyć po Ciebie później, ale po twojej wczorajszej zabawie musiałem zmienić plany.

- Zabawie? Przecież nic złego nie zrobiłam...

- Nie kłam. - przerwał mi Loki mrużąc oczy.

- Widziałem Ciebie I tego chłopaka...

- I co w związku z tym? Podoba mi się i mam prawo...

- Nie. Nie masz żadnego prawa. Przyrzekałaś. Obiecywałaś. A tego się nie można tak łatwo cofnąć.- przerażający spokoj w głosie mężczyzny sprawił iż serce przyspieszyło bicia z strachu.

Cofnęłam się bliżej ściany modląc się w duchu by to się zakończyło. To był absurd.

- Nic Ci nie obiecywałam. - powiedziałam nienawiązując kontaktu wzrokowego.

Ciche westchnięcie wydobyło się z ust ciemnowłosego.

- Naprawdę nic nie pamiętasz, Melody?

Kiwnęłam przecząco głową. Niby o czym miałabym pamiętać? Jaką obietnice złamałam?

Mężczyzna znów westchnął, po czym pochylił się do mojego ucha niebezpiecznie blisko. Czułam jego oddech.

- Tej nocy przypomnisz sobie wszystko, moja muzyko.

Szybko przeniosł usta na moje czoło I złożył na nich pocałunek, a moje ciało spięło się na ten gest. Loki powoli odsunął się ode mnie.

Ledwie minęła chwila, a ja czułam że się rozluźniam, a oczy stają się ciężkie. Walczyłam bojąc się że zasnę i wydarzy się coś strasznego.

Niestety przegrałam.

~ ~ ~ ~ ~

Przez krótką chwilę dezorientacji nie byłam pewna gdzie się znajduje. Lecz widząc posąg boga życia - Apolla zaczęłam dostrzegać znajome miejsce.

Byłam w muzeum mitologii, które znajdowało się ledwie dziesięć minut drogi od mojego domu i było naprzeciwko KFC oraz Burger Kinga.

Rodzice oraz dziadkowie często nas tam zabierali, a przez wzgląd na to jakie były ich pasję sami właściciele muzeum często dzwonili i zapraszali nas do tego miejsca.

Muzeum dzieliło się na parę sektorów, a każdy z nich opowiadał o innej mitologii. Aż sama pamiętam jak uczyłam się o potworach z mitologii słowiańskiej po poznaniu Wiedźmina z Phoe. Albo bawiąc się z Venus w chowanego uciekłam do sektoru z mitologią celtycką.

Nagle niczym strzała między posągiem Artemidy, a Zeusa przebiegło dziecko. Czarne włosy związane w warlock niczym koń latał z dziewczynką pośród posągów.

- Melody! Kochanie nie biegaj proszę przy tych posągach!- głośny doskonale znany mi głos sprawił iż ruszyłam pędem za dzieckiem.

Wiele razy rodzice nas tu zabierali i nawet nie zliczę ile razy słyszałam te prośby, których i tak nie słuchaliśmy.

Dziewczynka dobiegła do sektoru mitologii nordyckiej. Nawet czerwnona bandana z białą kartką z napisem " Nie wchodzić. Wystawa nieczynna" nie odstraszył dziewczynki przed udaniem się w głąb zakazanego sektoru,a ja udałam się za nią.

Na podporze murowanej leżała gruba ciemno skórzona książka z złotawymi dobieniami. Nad nią na bladej ścianie wisiał w kolorze ciemnej zieleni gobelin z wydzieranym drzewem światów - Yggdrasil'em.

Dziewczynka weszła na kamienny schodek, na którym leżał dywan w kolorze gobelinu. Ostrożnie z zaciekawieniem otworzyła księgę na losowej stronie.

Stanęłam zaciekawiona za nią zaglądając do pożółkłych kartek.

Czerwonymi literami napisany był, piękną kaligrafią napis " Obiednica Kłamcy"

- Gdziekolwiek bedzięsz, zawezwij mnie,
A ja się zjawię,
W jakim kolwiek będziesz stanie, ranny czy nie,
Pomoge Ci,
Na dobrę czy złe,
W wojnie czy miłości,
W gniewie, smutku i radości,
Zawezwij mnie wołając imię moje,
A ja przybęde,
Przybądź po mnie, gdy będziesz gotów,
Ja będę czekać,
Przysięgam wierność kłamstwu i będę czekać aż mnie ono zawezwie...

Książka zamknęła się z głośnym hukiem, przez co ja i moja młodsza wersja odskoczyłyśmy gwałtownie.

Dziewczynka jednak upadła zdezorientowana wpatrując się miejsce gdzie znajdowała się jeszcze otwarta księga.

- Nic Ci nie jest?- głos mężczyzny sprawdził iż odwróciłyśmy się w stronę dźwięku.

Stał tam ON. Ciemnowłosy mężczyzna z zielonymi oczami. Nie ubrany w szaty, które miał na sobie gdy mi się przedstawiał.

Ubrany w czarny garnitur z czarną koszulą oraz zielonym podkreślającym jego oczy krawatem.

- Nie...wszystko w porządku.- powiedziała dziewczynka niezdarnie wstając, a ja przyglądałam się ciemnowłosemu.

To niemożliwe. Nie nabrał nawet ani jednego siwego włosa oraz nawet jednej dodatkowej zmarszczki. Nic się nie zmienił.

- Jestem Loki - mężczyzna wyciągną powoli dłoń w naszym kierunku.

- Loki? Jak syn Laufey?! Bóg ognia i kłamstw!- zapytała mała ja.

- Dokładnie.

- Jestem Melody Jones - powiedziała podekscytowana dziewczynka podając Lokiemu dłoń.

- Melody Diano Jones! Na wszystkie boskie skarby dziecko tutaj nie wolno wchodzić!- moja mama wbiegła do sektoru poprawiając szary żakiet.

- Ale mamusiu...

Spojrzałam w kierunku gdzie jeszcze chwilę temu stał Loki. Uniosłam zdziwiona brew kiedy okazało się że syn Laufey zniknął niczym duch pozostawiając dziewczynkę samą.

Moja mama dostrzegła książkę, z której jeszcze chwilę temu mała ja przeczytała tekst.

- Melody kochanie czy otworzyłaś tę książkę?- zapytała brązowowłosa, a widząc potwierdzając kiwnięcie z strony dziewczynki jej twarz zbladła o parę ton.

- Co przeczytałaś?

Kolejne pytanie zadała podchodząc ze mną do książki. Przez chwilę w ciszy obserwowałyśmy jak mała ja przelatuje kartkami po stronach zatrzymując się na zboczonej liczbie.

- Cholera jasna. Spiritus! Spiritusie chodź tutaj proszę!- mama rzadko na nas krzyczała, więc kiedy usłyszałam podniesiony głos rodzicielki wołającej ojca dreszcze mignęły mi po ciele.

Chwila ciszy i mój ojciec wszedł w towarzystwie właściciela muzeum na zakazany sektor.

- Mine, kochanie co się stało? - zapytał zaskoczony ojciec podchodząc do nas.

- Melody chodź ze mną. Pójdziemy do automatu po pitną czekoladę. - głos właściciela sprawił iż dziewczynka od razu pobiegła w jego kierunku, aby udać się w stronę wspomnianej słodkości.

Zostałam sama z moim rodzicami w pomieszczeniu.

- Myślisz że to prawdziwe Minervo? Że po przeczytaniu książki syn Laufey przyjdzie po nią? Kochanie to niemożliwe. - powiedział tata po przeczytaniu obietnicy.

- Tą obietnice spisały Norny, a dokładniej Urd. Była ona dla Lokiego prezentem według mitu, dzięki któremu miał znaleźć partnerkę będącą jego przeznaczeniem...

- I sądzisz że wybierze dziecko?

- Nie wybierze. W księdze jest magia, która ma przywołać Lokiego do jego przeznaczonej. Inaczej Loki by miał tysiące oblubieńców i oblubienic.- powiedziała mama, dodając.

- A tak przybędzie kiedy gdzie mu powie że to Ona.

- Mine kocham Cię, ale to robi się szalone. Przecież gdyby nasza Melody miała być partnerką kłamcy to by się tu zjawił. A zobacz jesteśmy sami.- ojciec pokazuje wokół siebie gdzie faktycznie poza nami nie ma nikogo.

- Może masz rację...

- Mam rację. Poza tym żaden facet nie dotknie żadnej z moich córeczek. No może gej. Tak to jeszcze przeżyję. Swoją drogą wiesz że Virgo jest gejem? - przerwał jej ojciec zamyślając się.

- Peg - mama zaśmiała się na pytanie ojca.

- On ma trzynaście lat. Dopiero wchodzi...

- Właśnie wchodzi! - przerwał rozbawiony tata, a mama wybuchła śmiechem.

Czułam jak obraz się zamazuje, a głosy stają się przytłumione. Znikałam znów.

~ ~ ~ ~ ~

Ciemność zniknęła kiedy otworzyłam oczy. Byłam w swoim pokoju, w swoim łóżku przykryta kołdrą.

- No wreszcie się obudziłaś. Rodzice są wściekli. Spiłaś się do takiego stopnia że Virgo Cię tu wnosił. - głos Phoe sprawił że obróciłam głowę w stronę dźwięku.

Ja? Ja pijana?

- Która godzina?

- Za piętnaście dwunasta. Rodzice wraz z Leo pojechali po dziadków.

Cholera jasna....

Mam przejebane...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro