Rozdział 1
Valentina
Minęło już ponad pół godziny, odkąd Lili zniknęła w domu; ja w tym czasie korzystałam z sycylijskiego słońca, wylegując się na leżaku w ogrodzie dziadka.
– Cholera! – Chwyciłam się za serce, słysząc przepełniony frustracją głos mojej kuzynki. – Co się tak skradasz? Chcesz, żebym zeszła na zawał przed dwudziestymi urodzinami?
– Och, daj spokój! Nie udawaj takiej strachliwej. Znamy się od dawna i wiem, co się kryje za tym niewinnym spojrzeniem i blond czupryną – powiedziała Lili.
– Dobra. – Sięgnęłam po szklankę lemoniady, którą postawiła na stoliku. – To, że potrafię posługiwać się nożem lepiej od niejednego pracownika mojego ojca, nie oznacza, że nie można mnie przestraszyć.
Liliana nawet tego nie skomentowała. Usiadła naprzeciwko i ściągnęła mokrą koszulkę.
– Co ci się stało? – Wskazałam na przemoczone ubranie, które rozwiesiła na oparciu leżaka.
– Potknęłam się o wąż ogrodowy, niosąc lemoniadę.
Wystawiła dziecinnie język, gdy zachichotałam pod nosem.
– Jesteśmy dumą rodu Russo – przemówiłam patetycznie, wskazując na dom dziadka. – Jedna strachliwa, druga niezdara.
– Tak, dziadek byłby z nas dumny – przytaknęła i zaczęła rozglądać się po ogrodzie.
– Ale chyba nie zagapiłaś się na Giuseppego? Tego nowego ogrodnika?
– Nie. Nawet go jeszcze dzisiaj nie widziałam. Chyba nie wyleciał już z pracy?
– Nie wiem, ale bardzo możliwe. Jeśli dziadek zauważył, że wczoraj z nim rozmawiałyśmy, to wcale by mnie to nie zdziwiło. Strzeże nas jak cerber, odkąd pamiętam.
– Masz rację. Ja mogłabym z nim poflirtować, bo przede mną co najmniej rok wolności, zanim dziadek przedstawi mi kandydata na męża, ale u ciebie sytuacja wygląda zupełnie inaczej.
– Daj spokój. Nawet mi o tym nie przypominaj.
– Powiem ci, że twój potencjalny narzeczony jest całkiem niezły. Co prawda zupełnie nie w moim typie, ale jest na czym oko zawiesić – odparła podekscytowana, zakładając okulary przeciwsłoneczne.
– Skąd wiesz? Albo nie! Nie chcę wiedzieć. Na pewno mi się nie spodoba. To zaaranżowane małżeństwo, więc wcześniej czy później skończy się katastrofą. Albo ja go zabiję, albo on mnie! Wiesz przecież, że mój charakter wyklucza bycie przykładną, ułożoną żoną. A dam sobie rękę uciąć, że ten człowiek będzie wymagał ode mnie posłuszeństwa, więc nie ma najmniejszych szans, że dojdziemy do porozumienia. Jedyna nadzieja w tym, że się nie zgodzi, a wtedy z uśmiechem na ustach wrócę do Tbilisi, by kontynuować studia.
– Na to bym nie liczyła, Valentino...
– Dobra. Nie rozmawiajmy już o tym. Nie psujmy sobie tego pięknego dnia.
– Sprawdzałaś go chociaż w sieci? Bo ja znalazłam kilka...
– Nie i nie mam zamiaru. Kompletnie nie obchodzi mnie, jak wygląda – burknęłam poirytowana. – Zmieniając temat... Coś mi się wydaje, że Leonardo wpadł ci w oko, co? Zresztą on też był pod wrażeniem. Dziadek aż poczerwieniał ze złości, kiedy zauważył, że wpatruje się w ciebie jak w pyszną, soczystą śliweczkę!
– Jest szalenie przystojny, więc nic dziwnego. Uwielbiam zarost u mężczyzn, szczególnie ciemny i zadbany. Nie wspomnę o jego muskularnej sylwetce. No i te tatuaże... Cały jest do schrupania.
– Widzę, że konkretnie cię wzięło – oceniłam cicho. – Wiesz już, kogo dziadek bierze pod uwagę jako kandydata na twojego przyszłego męża?
– Hmm. – Spojrzała na mnie porozumiewawczo, natychmiast poważniejąc.
– Okej. Nie chcesz, to nie mów. – Zakończyłam przesłuchanie, ponieważ domyśliłam się, że Lili coś kombinuje. – Powiesz mi w swoim czasie. Jeśli będę mogła ci pomóc, to na pewno to zrobię – zapewniłam kuzynkę.
Oprócz tego, że widywałyśmy się w święta, kiedy do dziadka zjeżdżała się cała rodzina, to dodatkowo od ponad dziesięciu lat spędzałyśmy tutaj wspólnie większość wakacji. Zżyłyśmy się i utrzymywałyśmy stały kontakt, mimo że ja mieszkałam pod Tbilisi, a Liliana w Luncani, w Rumunii.
– Dam sobie radę, ale dzięki. Mam jeszcze trochę czasu.
Naszą rozmowę przerwał dziadek, który stanął przed nami, zacierając z niecierpliwością ręce.
– Dziadku, mów! Bo zaraz wybuchniesz! – Liliana usiadła prosto na leżaku.
– Wyduś to z siebie wreszcie – sapnęłam z poirytowaniem.
Uśmiechał się coraz szerzej. Wiedział, że tym milczeniem doprowadza nas do białej gorączki.
Przez niespodzianki dziadka zazwyczaj albo byłyśmy szalenie podekscytowane, albo miałyśmy ochotę go zamordować, więc trudno przewidzieć, co tym razem wymyślił.
– Zabieram was do Francji! – wyrzucił z siebie, wyraźnie rozemocjonowany.
– Naprawdę?! Na ślub Catherine? – zapytałam zaskoczona, bo mimo że nas zaproszono, to jak na razie nikt nie wspominał o wyjeździe.
– Tak. Dokładnie. Wyjeżdżamy za tydzień i jeszcze nie wiem, jak długo zostaniemy, ale liczę, że Helena mi nie odmówi i wróci na Sycylię, tym razem na dłużej.
Przez chwilę rozmawialiśmy jeszcze o wyjeździe, aż nagle Salvatore stwierdził, że na zewnątrz jest dla niego stanowczo za gorąco, więc szybkim krokiem wrócił do domu.
– Dziadek się zakochał, to pewne.
– Tak. Szczęściarz – westchnęłam z rozmarzeniem, wyciągając się na leżaku i wystawiając twarz do słońca, które ciepłymi promieniami muskało moją skórę i nadawało jej złocisty kolor.
***
Po obiedzie Rosalia, gosposia dziadka, wybierała się na zakupy do miasta, więc postanowiłyśmy wykorzystać okazję na małą wycieczkę po wyspie.
– Ja idę czy ty?
– Razem – odparłam z uśmiechem, pochyliłam się i odstawiłam pustą filiżankę na stolik. – Gdy jesteśmy razem, trudniej mu odmówić.
– No pewnie!
W gabinecie dziadka zawsze czułam się jak mała dziewczynka. Panująca tam mroczna atmosfera, ciemne, drewniane meble i ciężkie kotary w oknach sprawiały, że było tu strasznie, a do tego w pomieszczeniu niezmiennie unosił się zapach cygar.
Salvatore przeglądał jakieś dokumenty. Nawet nie zaszczycił nas spojrzeniem, gdy przekroczyłyśmy próg gabinetu. Gdybym go nie znała, to byłby w stanie mnie przerazić jednym spojrzeniem.
– Dziadku? Rosalia jedzie na zakupy. Chciałyśmy przy okazji skoczyć na lody. Oczywiście Andriej, Anton i Florin pojadą z nami – wyrzuciłam na jednym wydechu.
Wiedziałam, że dziadek nas kocha i się o nas troszczy, ale zdecydowanie zbyt rzadko zgadzał się na wyprawy poza rezydencję.
– Dobrze. Ale trzech to za mało. Już dzwonię do chłopaków, żeby się zbierali. Bądźcie gotowe za dwadzieścia minut – poinformował łagodnym tonem i wrócił do przeglądania dokumentów, jednocześnie sięgając po telefon.
– Nie było tak źle – stwierdziła Liliana, jak tylko zamknęłyśmy za sobą drzwi.
– Niby nie, ale dziadek jest czasami potwornie przerażający.
Ruszyłyśmy na piętro, gdzie znajdowały się nasze pokoje, żeby przygotować się do wyjścia. W innych okolicznościach pewnie musiałybyśmy namawiać dziadka znacznie dłużej, ale był świeżo po rozmowie z Heleną, a ta jak zwykle wprawiła go w świetny nastrój.
Za kierownicą potężnego SUV-a niezmiennie zasiadał Andriej, a obok jego brat Anton – moja brygada AA. Zajmowali się ochranianiem mnie, odkąd zaczęłam chodzić do szkoły. W drugim wozie był Florin – prywatny ochroniarz Liliany, a w trzecim ludzie wysłani przez dziadka.
W czasie drogi obserwowałam widok za oknem; krajobraz z każdym kolejnym kilometrem zmieniał się na bardziej zabudowany, w miarę jak dojeżdżaliśmy do centrum Taorminy.
Rosalia obiecała, że dołączy do nas po zakupach i mimo że nalegałyśmy, by jej pomóc, to stanowczo odmówiła i zasugerowała, żebyśmy korzystały z wolności poza rezydencją.
Przekroczyłyśmy z Lilianą próg kawiarni, a do moich nozdrzy dotarł słodki zapach migdałów połączony z wanilią. Przywitałyśmy się z dziewczyną za ladą, którą widziałam po raz pierwszy – co nie było dziwne, ponieważ podczas sezonu wakacyjnego obsługa zmieniała się bardzo często.
Kawiarnia była wypełniona po brzegi. Do moich uszu docierały strzępki rozmów i nie sposób było nie zauważyć ukradkowych spojrzeń. Zrobiłyśmy małe zamieszanie, gdy podjechałyśmy przed kawiarnię w kolumnie potężnych wozów, a potem wyszłyśmy w obstawie trzech ochroniarzy, którzy wyglądali tajemniczo i jednocześnie budzili respekt. Nie tylko ze względu na ubiór, ale też masywne sylwetki, o które bliźniacy oraz Florin dbali, spędzając każdą wolną chwilę na siłowni.
Kilka minut później popijałam już orzeźwiającą granitę i rozglądałam się po lokalu, gdzie zainteresowanie naszą czwórką znacznie zmalało – goście wrócili do rozmów, nie zwracali już na nas większej uwagi. W czasie luźnej rozmowy z Lilianą wyjrzałam na ulicę. Miałam nieodparte wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.
Na chodniku stał wysoki, postawny mężczyzna. Opierał się o czarny, sporej wielkości samochód i patrzył wprost na mnie. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo ciemne szkła okularów przeciwsłonecznych zapewniały mu możliwość śledzenia otoczenia bez skrępowania. Dłonie wcisnął do kieszeni materiałowych spodni, a nogi skrzyżował w kostkach. Ułożenie jego ciała mogło dawać złudne wrażenie, że jest rozluźniony, ale sylwetka wydawała się napięta, jakby cały czas zachowywał czujność i szykował się do walki.
Z jakichś nieznanych mi powodów nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Niespodziewanie podniósł jedną dłoń, wyraźnie napinając mięśnie ramienia i barku, po czym powolnym ruchem zsunął okulary z nosa i przeszył mnie spojrzeniem ciemnych, nieprzeniknionych oczu, od którego włoski na karku stanęły mi dęba. Jego czarne jak najciemniejsza noc tęczówki przewiercały mnie na wylot. Odniosłam wrażenie, że zdolność czytania w myślach opanował do perfekcji i właśnie poznaje moje najskrytsze pragnienia.
– Valentina! Halo! Mówię do ciebie! – Kuzynka dotknęła mojej dłoni, czym wyrwała mnie z odrętwienia.
– Co? Przepraszam. – Odchrząknęłam i wzięłam kilka szybkich łyków lodowatego napoju, jakby pragnienie miało mnie dosłownie doprowadzić do rychłej śmierci. – O co pytałaś?
– Co się dzieje? – Liliana podejrzliwie zmrużyła oczy.
Poczułam na sobie wzrok bliźniaków.
– Nic. Zamyśliłam się. – Nagięłam delikatnie prawdę, obserwując w udawanym skupieniu, jak po ściankach wysokiej szklanki spływają krople wody.
Gdytowarzysze skupili uwagę na czymś innym, wyjrzałam na ulicę, ale po przystojnymmężczyźnie, który równie dobrze mógł być wytworem mojej wyobraźni, nie było jużśladu.
Buziaczki!
M.N.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro