XI.
Gdy wróciliśmy do domu Jaga od razu zaprowadziła Gregora do salonu i przygotowała mu posłanie. Nie zauważyłem, kiedy weszła do pokoju, siedziałem na parapecie i patrzyłem w ciemność. Wspomnienie, które wróciły wtedy w samochodzie były straszne. Czułem wściekłość, nie wiem w czyim kierunku skierowaną, ale wypełniała mnie. Dawno nie zaznałem tak silnego uczucia.
- Maciek - powiedziała łagodnie, prawie z czułością wypowiedziała moje imię. Czemu wtedy tak nie było? Czy to była nasza pierwsza tak poważna kłótnia? - Co się stało?
Okłamać, czy nie? Sam ją przecież prosiłem, aby naszą relację budować na szczerości...
- Jechałem z Gregorem i nagle... przypomniałem sobie, jak się dowiedziałem, że zostanę tatą... naszą kłótnię... Przepraszam, ale czy ja naprawdę nie nadaję się na ojca? - odpowiedziałem, robiłem wszystko, aby nie podnieść głosu. Nie chciałem robić jej wyrzutów, zależało mi tylko na szczerości...
- Maciek, to nie jest takie proste, to nie ty miałeś nosić to dziecko przez parę następnych miesięcy, nie ty miałeś na głowie masę problemów związanych z pracą, nie byłeś nie pewny swoich uczuć. Miałeś plany na życie, dla mnie nie było to takie oczywiste. Kłóciliśmy się wtedy prawie codziennie. Od dnia, kiedy się dowiedziałam. Nie powiedziałam ci od razu, fakt, ale sama musiałam się do tego przyzwyczaić... zaakceptować...
- Brzydziłaś się? - napłynęły mi łzy do oczu. Bałem się odpowiedzi, ale musiałem zadać to pytanie.
- Maciek...
- Odpowiedz.
Pochyliła głowę.
- Acha.
- To dziecko było obce, nie czułam się z nim związana... Nie przeżyłeś tego, nie wiesz co czułam...
- No tak, miałaś zostać mamą, tragedia - prychnąłem. Przestawałem czuć cokolwiek.
- Miało się zmieniać moje ciało, o które dbałam od małego. Zawsze miałam problem z utrzymaniem wagi, wiedziałam, że to wszystko tylko pogorszy całą sytuację. Oczami wyobraźni widziałam siebie o dziesięć, dwadzieścia kilo cięższą i nie chciałam tego. Nigdy nie byłam chuda, ale...
- Nigdy to ty nie byłaś gruba. Wyglądałaś normalnie, tak samo zresztą, jak teraz, to w twojej głowie powstawały urojenia, że musisz schudnąć. Stawało się to wręcz chorobliwe - mówiłem na jednym oddechu. Przed oczami miałem tysiące obrazów z przeszłości, każdą chwilę, w której widziałem, że czegoś sobie odmawia, jak narzeka na siebie, jak waży się codziennie, a ja udaję, że tego nie widzę, bo nie wiedziałem co mam robić. Poza tym nie miałem czasu o tym myśleć, skupiłem się na swojej karierze, ale czy to dobre wytłumaczenie?
Panowała cisza, wreszcie spojrzałem na nią. Płakała. Stała a z jej oczu płynęły łzy. Trzęsła się lekko, wiedziałem, że chcę, abym tego nie widział, ale nie dała rady. Wstałem i podszedłem do niej i mocno objąłem.
- Przepraszam - szepnąłem. Zacząłem gładzić ją po włosach a ona tylko stała, nieobecna, odcięta od świata. Znowu.
***
- Hej! Wróciłem, nie uwierzysz, ale... - zatrzymałem się. Dziewczyna nie rzuciła się na mnie i nie przytuliła. Nie powitała mnie. Siedziała nieruchomo na sofie. Naprzeciwko niej stał jej ojciec.
- To nie jest odpowiedni moment na wizytę - powiedział mężczyzna, nigdy się nie lubiliśmy.
- Chcę, aby on został - Jaga powiedziała to jakoś tak drętwo.
- Najłatwiej uciekać od poważnych tematów, jakie to dla waszej dwójki charakterystyczne... W sumie to sobie porozmawiajcie, jesteście siebie warci - prychnął i wyszedł, zostawiając nas samych.
- Co się stało? - przyklęknąłem koło niej, ale ona nawet na mnie nie spojrzała. Położyłem głowę na jej kolanach i złapałem za rękę. Nie zareagowała. - Nie pogłaszczesz swojego kotka?
Cisza. Wstałem i usiadłem obok niej. Posadziłem ją sobie na kolanach. Syknęła cicho.
- Przepraszam - mruknąłem i zacząłem głaskać jej chorą nogę.
- Zostaw - burknęła. Chciała się zsunąć, ale nie pozwoliłem jej. Trzymałem Jagodę mocno w pasie.
- Może jednak mi powiesz - uśmiechnąłem się i odgarnąłem kosmyk jej włosów. - Jak to zrobisz to potem opowiem ci jakim zajebistym skoczkiem jestem.
- Ty jesteś skoczkiem, sportowcem, a dla mnie to koniec gry... już nigdy nie będę mogła normalnie biegać i ćwiczyć. Wszystko się skończyło. Moje marzenia, plany, jestem nikim...
- Nie wiedziałem, przepraszam -przytuliłem ją mocniej, gdyby to miało cokolwiek zmienić.
- Dowiedziałam się dzisiaj. Mój ojciec wreszcie ma powód do świętowania. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
- No... wreszcie będziesz miała dla mnie więcej czasu - pokiwałem głową z powagą.
- Chciałbyś.
***
Podniosłem ją zaniosłem na łóżko. Położyłem się obok, a ona wtuliła się we mnie i tak zasnęliśmy.
***
Następnego dnia zaraz po śniadaniu wyszedłem z Gregorem na spacer. Nie poszliśmy na Krupówki, ale pod skocznię. Usiedliśmy w pierwszym rzędzie. On patrzył na rozbieg. Juniorzy rozpoczęli trening.
- Nie chcę być wścibski, ale dlaczego nie było cię na turnieju, dlaczego nie pojechałeś tak jak inni wczoraj wieczorem na konkursy do...
- Nie mogę. Znowu mam problem z kolanem. Mogę dalej skakać, ale nie tak często jak kiedyś, muszę się oszczędzać, wiem, że dawny Schrilli już nigdy nie wróci.
- Koniec czasami oznacza początek - powiedziałem bardziej do siebie niż do niego.
- Czy to fraza, którą psycholog każe ci powtarzać co rano? - uniósł brew i uśmiechnął się do mnie. - Nie no spoko, każdy ma własne podejście.
- A nie, tak mi do głowy przyszło, no bo wiesz... niby straciłem pamięć i ponad dwadzieścia siedem lat życia, ale zaczyna się coś nowego. Dostałem drugą szansę - powiedziałem.
- Nie wierzysz, że odzyskasz pamięć?
- Minęło już ponad pół roku, a ja odzyskuje pojedyncze wspomnienia. Z tych co mam nie jestem w stanie ułożyć spójnej całości. Wróciły te ważne, ale nie najważniejsze... Wiem, że mi ich brakuje, może wtedy, ale Kamil, Jaga i doktorek stanowczo odmawiają mi udzielenia odpowiedzi, jak mantrę powtarzają, że sam muszę sobie to przypomnieć, ale nie jestem w stanie. Nie pozwalają mi się także zobaczyć z bratem. Wiem tylko, że jest w jakimś szpitalu w śpiączce i to jest powiązane z moją utratą pamięci. Najgorsze jest to, że ja muszę ufać... nie mam żadnego wyboru... - wziąłem głęboki wdech, czekałem co powie Gregor.
- Moim zdaniem dasz radę - położył mi rękę na ramieniu. - Nie znam bardziej upartego skoczka, no nie licząc mnie oczywiście.
- Oczywiście.
***
- Rozumiem, że Maciek, który jest chłopakiem, zrobił coś takiego, ale ty Jagódko, po tobie się tego nie spodziewałam - dyrektorka patrzyła z obrzydzeniem na nasze umorusane brudnym śniegiem twarze.
- Pani jest seksistką - powiedziałem a Jaga stłumiła śmiech.
- Jesteś bezczelny! - zawołała starsza kobieta.
- Maciek powiedział tylko to myśli, zresztą miał rację. Mamy równo uprawnienie - poparła mnie Jagoda.
- I wolność słowa.
- Idźcie, jesteście obydwoje niemożliwi, a jeżeli myślicie, że nie wezwę waszych rodziców, to...
Ale nas już nie było. Mieliśmy po jedenaście lat i własne, bardzo ważne plany. Stanęliśmy w pełnym słońcu. Jej włosy błyszczały w blasku dziennej gwiazdy. Zachwyciła mnie intensywność barw tego dnia...
***
Gregor stał i przechylał się przez barierkę, tak jak by chciał zrobić fikołka.
- Maciek, wiesz co? Chciałbym odwiedzić córkę waszego jednego z najwybitniejszych skoczków. Pójdziemy?
- Karolina pewnie jest z mężem i rodzicami w Wiśle a podczas sezonu nic nie jest pewne...
- Nie o nią mi chodzi chociaż słyszałem, że jest ładna. Ta kobieta będzie już w takim bardziej podeszłym wieku... Poczekaj, miałem gdzieś tutaj karteczkę z jej imieniem.
Wstał i zaczął grzebać w kieszeniach płaszcza.
- Mam - pokazał mi ją, a mnie zmroziło. Nazwisko, które tam było mi aż zbyt dobrze znane... Przełknąłem ślinę.
- Jesteś pewien? - zapytałem.
- No tak...
- Pani Zofia Szce... Szcezere... Szcezeze - nie mógł wymówić trudnego dla obcokrajowców nazwiska.
- Pani Zofia Szczerzeżecka - automatycznie go poprawiłem i zbladłem... To nie mogło być prawdą...
I jak tam humory przed TCS? Jakie są Wasze typy? To co? Będziemy razem trzymać kciuki za Maćka i resztę naszych wspaniałych skakajców?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro