Rozdział X Kolejny etap
Na oczach miałam zawiązany czarny szal, pachnący Jagodą. Stałem na zeskoku Wielkiej Krokwi. Pod butami czułem śnieg, moją twarz owiewał zimny wiatr. Za jedną dłoń trzymała mnie Jaga, drugą wsunąłem do kieszeni. Czekaliśmy...
- Idziemy – usłyszałem znajomy głos Kamila. – Mam nadzieję, że się ucieszysz. Uwierz, ta niespodzianka kosztowała mnie trochę wysiłku, więc masz być zadowolony.
- Jasne – zaśmiałem się. Nie wiedziałem na co tym razem wpadł mężczyzna, ale znając go mogłem się spodziewać dokładnie wszystkiego. Dziennikarze powtarzają, że to Piotrek jest nieobliczalny, może i na skoczni, ale w prywatnym życiu...
Poczułem, jak ktoś zdejmuje mi szal. Kilka razy szybko zamrugałem powiekami. Mój wzrok od razu przykuł wysoki mężczyzna. Włosy miał postawione na żal, szyję opatulił modnym, czarną chustą. Poprawił szary, długi płaszcz. Znałem go, kiedyś często z nim rozmawiałem w czasie zawodów, ale... oprócz imienia i nazwiska niewiele pamiętałem. Ostatnimi czasy miał chyba jakieś problemy, ale wrócił przed ostatnimi igrzyskami... Stop. To nie moje wspomnienia, ale informacje podane przez komentatora podczas konkursów. Chwila...
- Maciek – Jagoda kopnęła mnie w kostkę. Uśmiechnąłem się lekko, mężczyzna pokazał sznur białych zębów i ruszył w moją stronę.
- Umiesz, albo raczej umiałeś mówić po niemiecku – dziewczyna popchnęła mnie do przodu.
- Dzięki, bardzo pomagasz – mruknąłem.
- Staram się - odpowiedziała.
- Jak zawsze pomocna – westchnąłem.
- Mogę sobie pójść – syknęła.
- Najprościej jest uciec – prychnąłem.
- Nie marudź, bo cię zostawię – ostrzegła. Nie mogłem się powstrzymać od uśmiechu. Kilka centymetrów ode mnie pojawił się przybyły i wyciągnął do mnie rękę.
- Pamiętasz mnie? – zapytał po angielsku. A ja cieszyłem się, że nie musiałem próbować swoich sił w języku Mozarta. Znacznie pewniej czułem się na neutralnym angielskim. Obaj mieliśmy takie same szanse popełnić błąd...
- Gregor Schlirencauer. Dwukrotny zdobywca kryształowej kuli i Złotego Orła za Turniej Czterech skoczni, oprócz tego... - zacząłem, ale zasłonił mi usta ręką.
- Wystarczy – uśmiechnął się szeroko. – A teraz pozwolisz, że zaproszę cię na miłą przejażdżkę autem Kamila.
- Nie ma za co – powiedział właściciel samochodu, szczerząc idealnie białe zęby.
***
- Chcesz poprowadzić? – zapytał Gregor, kiedy zbliżyliśmy się do samochodu.
- Nie wiem czy mogę – poczułem, jak na moje policzki wyskakują rumieńce.
- Robię to na własną odpowiedzialność – zaśmiał się i podał mi kluczki. – Poza tym Kamil udzielił zgody. Tajemnica jest tylko przed Jagą...
- Martwi się o mnie? - nie wiem dlaczego mnie to zaskoczyła, przecież przez ostatnie miesiące była moim opiekunem...
- Zawsze to robiła... Pamiętam, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy. Miałem może osiemnaście, może dziewiętnaście lat – przerwał na chwilę, aby skontrolować, czy radzę sobie ze skrzynią biegów i całym tym sprzętem. Kiwnął głową i wrócił do swojej opowieści. – Wpadła na mnie niska dziewczyna. Burknąłem coś do niej po niemiecku, bez problemu mi odpowiedziała. Przyznam, że nie sądziłem, że takich wyrazów uczą w szkołach...
- Oglądaliśmy razem wiele filmów po niemiecku – wtrąciłem.
- Nagle coś mnie tknęło, że nie ma na szyi zawieszonej przepustki. Zawołałem do ochroniarza, ale on pokręcił głową. Wtedy ona uśmiechnęła się i zapytała czy mogę ją do ciebie zaprowadzić. Podała się za twoją przyjaciółkę... Naprawdę myślałem, że wy się tylko kumplujecie.
- Wtedy tak było – wyjaśniłem. Skręciłem w leśną drogę.
- Wiedziałem, że zaraz będziesz skakać, więc poprowadziłem ją w fajne miejsce, gdzie doskonale było widać całą skocznię. Chciałem ją poderwać. Zobaczyć po ilu moich tekstach zmięknie...
- I co? – zapytałem, zaciskając zęby, zastanawiając się czy Gregor robi to celowo.
- Po kilku pierwszych zdaniach, w kulturalny sposób kazała mi się zamknąć. Zmieniły się warunki na skoczni. Zaraz miałeś być ty. Szczerze zazdrościłem ci, kiedy patrzyłem, jak ona to przeżywa. Kiedy chwiałeś się w powietrzu, ona mocno zaciskała kciuki i patrzyła się na ciebie z niepokojem. O mnie nigdy nie martwiła się tak żadna dziewczyna – gestykulował, był wyraźnie podekscytowany.
Przez chwilę panowało milczenie. Mężczyzna zaczął robić coś przy radiu. Po chwili popłynęła muzyka.
- Jakie to stare – mruknął.
- Nawet to pamiętam – kiwnąłem głową i zacząłem uderzać palcami o kierownicę.
- Nigdy nie zrozumiem, jak ten facet zrobił karierę w show biznesie. Taki pulchny, rudy, ogólnie nieciekawa uroda, a musieliśmy dzielić fanki z tym gościem – zaśmiał się.
- Nie lubisz się dzielić? – zaśmiałem się.
- Nie – pokazał mi język. – A jak myślisz dlaczego chciałbym mieć wreszcie indywidualny, złoty medal Igrzysk Olimpijskich. Dzielenie takiego trofeum z trzema idiotami, nie sprawia takiej radości...
- Nie zgodzę się. Pamiętam, jak po raz pierwszy zdobyliśmy drużynowe Mistrzostwa Świata, albo Puchar Narodów... byliśmy, jak rodzina, staliśmy się jednością – westchnąłem i znowu skręciłem.
- Wam tutaj w Polsce dobrze, dopiero zaczynacie stawać się potęgą. Wszystko jest dla was nowe, każdy sukces jest tym pierwszym... jak u was ktoś zdobędzie Mistrzostwo Świata, olimpijskie, w lotach czy nawet zwycięży w Pucharze Świata staje się na jakiś czas bohaterem. U nas jest na zasadzie: ,,Tak, tak świetnie, ale przed tobą zrobiło to wielu twoich rodaków, więc zdobądź coś nowego". Thomas, tak jak wasz Kamil jest w szóstce najlepszych skoczków...
- Ty masz rekord zwycięstw – zauważyłem.
- Ta rozmowa prowadzi donikąd – warknął. Zaczął miętosić poły płaszcza.
- Spokojnie – przyspieszyłem trochę. Czułem przypływ adrenaliny. Ta jazda stała się czymś więcej niż tylko przejażdżką. Wracały wspomnienia innych moich podróży.
***
Jagoda siedziała obok mnie. Była dziwnie milcząca i blada.
- Jesteś na mnie obrażona? – zapytałem. Sam miałem doskonały humor. Jechaliśmy na weekend majowy. Mieliśmy go spędzić sami. W kieszeni miałem pierścionek. Zamierzałem jej się oświadczyć. Mimo że już raz je odrzuciła i ostatnio nam się nie układało, to ciągle wierzyłem, że tym razem wszystko skończy się happyendem.
- Nie. Tylko – zzieleniała. – Zatrzymaj się!
Usłuchałem. Na szczęście jechaliśmy leśną drogą, zupełnie pustą. Poczekałem, aż dziewczyna rozwiąże swoje problemu żołądkowe. Potem wróciliśmy. Jechałem wolniej.
- Nigdy nie miałaś choroby lokomocyjnej – odezwałem się i położyłem dłoń na jej udzie. Zdjęła ją delikatnie i ścisnęła mocno.
- To nie choroba... Maciek, ja wiem, że się na to nie umawialiśmy, ale ja jestem w ciąży.... – powiedziała i rozpłakała się. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Ta wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba.
- To cudownie, skarbie tak się cieszę – zawołałem i ucałowałem ją.
- Uważaj na drogę – warknęła.
- Chłopczyk czy dziewczynka?
- Nie wiem.
- A w sumie najważniejsze, aby było zdrowe – prawie, że skakałem na siedzeniu. - Kiedy masz termin?
- Maciek...
- No co? Musimy urządzić pokoik, wybrać szpital, w którym urodzisz, lekarza, który poprowadzi twoją ciąże...
- Maciek!
- Będę musiał załatwić sobie zwolnienie z...
- Ale ja nie chcę tego dziecka! – krzyknęła i zapanowało milczenie.
- Brzydzisz się mnie? – zapytałem cicho.
- Słucham?
- Brzydzisz się mojego dziecka? Nie chcesz go? Myślałem, że...
- Że co?
- Że stworzymy cudowną rodzinę. Czekałem na ten dzień, to znaczy myślałem, że najpierw będzie ślub, wesele, a dopiero potem dzieci, ale odwrócona kolejność zupełnie mi nie przeszkadza....
- Mi przeszkadza... nie chciałam żadnej z tych rzeczy. Nie planowałam tego...
- Jasne wielka pani z Warszawy nie będzie miała rodziny ze zwykłym wiejskim chłoptasiem – prychnąłem. – Przyjaciel – tak. Zabawka – tak. Wielki zaszczyt, bo nawet kochanek – tak, ale mąż i ojciec dzieci to już nie.
- Jesteś żałosny.
- Oczywiście. Dno intelektualne.
- Zwolnij! – krzyknęła. – Zwolnij!
Nawet nie zauważyłem, kiedy osiągnąłem taką prędkość...
***
- Zwolnij! – krzyknął Gregor. Posłuchałem...
- Przepraszam, ja... sobie coś przypomniałem.
- Coś strasznego? – uniósł brew.
- Przypomniałem sobie, jak dowiedziałem się, że zostałem ojcem... to był szok – przyznałem. Nie chciałem mu opowiadać wszystkiego.
- To musiało być cudowne – spojrzał na mnie z zazdrością. – Szkoda, że nigdy tego nie doświadczę.
- Dlaczego? – zanim pomyślałem, zadałem pytanie.
- Nie umiałbym być dobrym ojcem. Mam problemy sam ze sobą... nie chciałbym zranić najbliższej mi osoby...
- Rozumiem, to znaczy... - nie wiedziałem, jak mam dokończyć, dla mnie to było proste.
- Luz... nie musisz rozumieć.
Jechaliśmy w milczeniu.
- Masz, gdzie spędzić tę noc? – zapytałem.
- A co? – poruszał brwiami a ja tylko pokręciłem głową.
- Możesz się zatrzymać u nas. W drugim, pokoju .
- Dzięki – zaśmiał się. Spojrzałem na niego. Coś czułem, że Austriak zatrzyma się u nas na dużej i pomoże mi przypomnieć sobie więcej...
I jak minęły Wam święta? Przepraszam za spóźniony rozdział, ale mam nadzieję, że wam się podobał. Do napisana:)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro