Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXIII. Nie zniknie

      Obudziło mnie zimno. W pokoju było wręcz lodowato. Leniwie otworzyłem oczy. Byłem sam. W sumie nie powinno mnie to dziwić, przecież tak było zawsze. Jagoda nigdy nie czekała aż się obudzę, była to jedna z tych rzeczy, których nie znosiłem w życiu sprzed wypadku. Przeciągnąłem się i usiadłem i sięgnąłem po leżące na podłodze spodnie. Nie takiego początku dnia oczekiwałem.
    Wstałem i zamknąłem okno. Następnie wyszedłem z sypialni, kierując się do kuchni. Na parapecie w otwartym oknie siedziała Jagoda. Kolorowe pasma związała w luźnego koka, na ramiona narzuciła tylko jakiś cienki sweterek. W dłoni trzymała do połowy wypalonego papierosa. Miałem ochotę ją udusić.
   Podszedłem do niej, odwróciła się do mnie, spojrzała w oczy i nic nie mówiła, jakby czekała, aż sam zrobię pierwszy krok. Wyciągnąłem do w jej kierunku dłoń.
- Nie oddam ci - pokręciła głową.
- Gdybym wiedział, że będziesz mnie odreagowywać w ten sposób, to... - zacząłem. Nic mnie w niej tak nigdy nie denerwowało, jak ten nałóg. Nie rozumiałem, jak ona może się dobrowolnie czuć, nawet jeżeli zawsze przynosiło jej ukojenie. Nie chciałem, aby paliła przeze mnie, aby w ogóle brało to świństwo do ust.
- Nie chodzi o ciebie - machnęła ręką, nie przerywając denerwującej mnie czynności.
- To o co? - nie uwierzyłem, już nie raz dochodziłem do wniosku, że to ja jestem przyczyną jej problemów, ciężarem i pomyłką, chociaż nie, to ostatnio dotarło do mnie dopiero, po ostatnim wspomnieniu.
- O mnie - jęknęła. Była bliska łez. Dawno nie widziałem jej płaczącej i nie chciałem być tego świadkiem. - No bo ja jestem głupia.
  - Nie no ja rozumiem, że może przespanie się ze mną nie jest... - westchnąłem, ale ona nie zwróciła na to najmniejszej uwagi.
- Chodzi o to, że wczoraj, ja ani ty... No przed... W sensie ja nie wiem - pierwszy raz się tak jąkała. Nie mogła złożyć pełnego zdania, a jej płaczliwy to nie ułatwiał zrozumienia sensu wypowiedzi. - Nie wzięłam tabletek i nie dopilnowałam, abyś ty... No, a jak ja znowu będę w ciąży? Znając moje szczęście będą to bliźniaki, więc łóżeczko możemy kupić już teraz.
  Zaśmiałem się, bo co innego mogłem zrobić w takiej sytuacji. Przytuliłem ją mocno do siebie, a ona położyła głowę na moim torsie. Powoli zaczynała się uspokajać.
- To by była prawdziwa tragedia Jaguś - mruknąłem. - Co byś ty zrobiła z tymi wszystkimi dziećmi?
- Bardzo śmieszne. Ciekawa jestem czy zakończyłbyś karierę i siedziałbyś z całą gromadką w domu - burknęła.
- Gdybyś mnie o to poprosiła - wzruszyłem ramionami i spojrzałem za okno.
- Nigdy cię o to nie poproszę, ale obiecuję, że cię uduszę, jak znowu będę się musiała babrać w tych pieluchach - powiedziała.
- No bo to by była moja wina - pociągnąłem ją za luźne pasemko włosów.
- No oczywiście, że nie. Niepokalane poczęcie - odepchnęła mnie lekko i zeskoczyła z parapetu. Zgasiła i wyrzuciła niedopałek papierosa.
- A ty dokąd? - miałem zmierzyć ją wzrokiem od stóp do czubka głowy, ale zatrzymałem się na wysokości jej idealnych nóg.
- Napić się kawy - odpowiedziała i podeszła do staromodnego młynka. Wiele razy namawiałem ją na ekspres, ale ona za każdym razem odmawiała. Dopiero teraz zaczynałem zdawać sobie sprawę, ile tak naprawdę o niej wiem, że każde jej nawet najbardziej wkurzające i najdziwniejsze zwyczaje i rytuały są dla mnie niezwykle ważne, bo to właśnie one stworzyły klimat tego domu, naszego związku.
- Twoje zdrowie w tym momencie mówi ci z sarkazmem ,, dziękuję" - kręcę głową, chociaż sam także ubóstwiam kawę, jednakże przy niej wymiękłby najwytrwalszy koneser. To, że hektolitry brązowego płynu jeszcze nie odbiły się na jej zdrowiu należało zaliczać do cudów.
- Napijesz się ze mną? - zapytała, nie komentując mojej poprzedniej wypowiedzi.
- Oczywiście - uśmiechnąłem się szeroko. - A śniadanie?
- Jak sobie zrobisz to będzie - odpowiedziała i sięgnęła, stojąc na palcach, po drugi kubek.
- Dziękuję skarbie - stanąłem za nią i z wyższej piórko zdjąłem talerz. Pochyliłem się i złożyłem pocałunek na jej szyi, gdzie nadal widoczne były cienkie, białe blizny.
- Przestań - zarumieniła się i odwróciła do mnie przodem. - Nie ma czasu. Chciałabym, skoro już jesteś w domu, odebrać Adasia, a jeszcze wcześniej gdzieś cię zabrać.
- Już nie mogę się doczekać - delikatnie zsunąłem kawałek materiału swetra z jej ramienia.
- Zimno mi  - mruknęła.
- Trzeba było dłużej siedzieć z papierosem przy otwartym oknie - odpowiedziałem i pocałowałem ją w czubek nosa.
- Dobrze mamusiu, następnym razem całe mieszkanie będzie śmierdzieć, bo będę paliła przy zamkniętym.

***
    Po tym, jak zjadłem śniadanie, a Jagoda wypiła obowiązkowy, drugi kubek kawy wyszliśmy z domu. Kobieta sama złapała mnie z rękę i ruszyła w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Chcesz mnie zgubić? - zapytałem, kiedy opuściliśmy zabudowania i skręciliśmy w lewo po raz tysięczny tego dnia.
- Gdybym chciała zrobiłabym to już dawno. Teraz to się do czegoś nadajesz, byłoby to bardzo nieekonomiczne, mogłam wpaść na to wcześniej - uniosła twarz do wiosennego słońca, a ja dopiero w tym momencie zobaczyłem, wysypane na jej nosie i policzkach cudowne, złociste piegi, o których istnieniu nie pamiętałem od czasów dzieciństwa.
- Czyli kiedy nic nie pamiętałem i byłem jedną, wielką chodzącą amnezją, to - uniosłem brew, a ona tylko popchnęła mnie w stronę rowu.
- Przypomniałeś mi, jaki cudownym, niewinnym chłopakiem potrafisz być - prawie, że wyrycytowała, poczym wskoczyła mi na plecy. Poprawiłem ją trochę i dalej niosłem ją.
- Jestem za ciężka - mruknęła i przytuliła policzek do mojej głowy.
- Tak, zaraz mi się kręgosłup złamię - westchnąłem. Nie lubiłem, kiedy narzekała na swój wygląd, dla mnie w każdym calu była idealna. - A tak na poważnie, to gdzie my idziemy, bo nie chciałbym nas zgubić.
- Już dochodzimy - odpowiedziała i wskazała na jakąś nienaturalnie zieloną polanę, której trawa była ścięta równo i krótko. Zamiast drzew, z ziemi sterczały dwa prostokąty, a gdzieś trochę dalej był mały, drewniany domek.
- Boisko - szepnąłem.
- Tak. Marek proponował mi to już dawno temu, ale chcialam z tym poczekać na ciebie. Chciałam, abyśmy mój pierwszy, od długiego czasu mecz zagrali razem, abyś był w tym i w tym uczestniczył, aby to nam zapadło już na zawsze w pamięci. Planowałam to trochę wcześniej, ale ty uciekłeś i...
- Przepraszam - kucnąłem, aby było jej wygodniej zejść.
- W sumie może to dobrze, że robię to dopiero teraz - wzruszyła ramionami i prawie że w podskokach ruszyła w stronę domku. Pobiegłem za nią, ale nie łatwo było ją dogonić, kiedy na skrzydłach ukochanego sportu, prawie unosiła się nad zieloną murawą.
   Nie musiała pukać, kiedy tylko doskoczyła do werandy w drzwiach stanął Marek. Prawie w ogóle się nie zmienił. Na mój widok uśmiechnął się szeroko i pomachał mi, jednocześnie przytulając Jagodę.
- Zagra z nami jeszcze mój syn - powiedział. W drzwiach stanął chłopak, ale coś w jego wyglądzie...
- On ma zespół Downa - szepnęła Jaga i szeroko uśmiechnęła się do dziecka.
- Jestem Alek - uśmiechnął się milutko i wyciągnął do mnie prawą rękę.
- A ja Maciek - odwzajemniłem gest. - Będziesz ze mną w drużynie?
- Tak. Wygramy - odpowiedział i ostrożnie położył na ziemi piłkę.
- Przykro mi Jagódko, ale jesteśmy bez najmniejszych szans. Mój syn jest świetnym piłkarzem - powiedział z dumą Marek.
- Ma to po tatusiu - uśmiechnęła się słodko dziewczyna.
- Ale bez przesady - mruknąłem.
   Jagoda i Marek wybuchnęli śmiechem, a ja i Alek spojrzeliśmy na siebie. Po chłopaku było widać jego niepełnosprawność, ale był również niezwykle kontaktowy i wesoły. Zapowiadał się ciekawy mecz z nim w drużynie.
- Pokonamy - powiedział, kiedy miałem rozpocząć spotkanie.
- No ba - odpowiedziałem pewnie i przymierzyłem się do mocnego rozpoczęcia meczu. Nagle w pewnej chwili coś mnie tknęło.
- A może to ty zaczniesz? - zapytałem, a jemu tylko oczy się ożywiły.

Powoli zaczynam zbliżać się do końca. Trzymajcie kciuki, abym niczego nie spaprała w ostatnich rozdziałacb.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro