Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Przyjazd ciotki Elwiry, Psikus i rodzinny obiad

Odkąd ciotka przekroczyła próg domu, wszystko zaczął obejmować chaos. Mówię dosłownie. Z walizki Elwiry powychodziły cienie, które urządzały dzikie harce na suficie, które próbował złapać Mruczysław, kot cioci. Jego starania spełzły na niczym.

Sama siostra taty przywitała się ze swoim bratem, a moim tatą.

– Ale tu czysto! – mruknęła niezadowolona. – Dobrze, że przywiozłam kurz ze sobą. – Schyliła się do torby, nim tata zdołał zaprotestować, otwarła ją.

Kurz wyleciał na zewnątrz. Oblepił ściany i sufit. Mama, która kochała porządek, oglądała brud z przerażoną miną. Jej twarz wykrzywiła się przez gniew. Tata wyczuwając nadciągającą katastrofę, złapał mamę za dłoń, by trochę ją uspokoić.

– Elwiro! – rzucił karcącym tonem w stronę siostry.

– Od odrobiny nikt nie umarł. Czyż nie?

Mama wyrwała rękę z dłoni męża. Otworzyła usta, by zaprotestować, ale po chwili je zamknęła, jakby wyleciało jej z głowy, co się stało. Spojrzałam na palec ciotki, delikatnie świecił. Musiała rzucić urok na moją mamę. Nie żebym się dziwiła, nadal pamiętałam sławetny grill, gdy gości zmieniła w żaby.

Ciotka Elwira mrugnęła do mnie porozumiewawczo.

– Klaro, pokażesz mi mój pokój? – zapytała. Moje imię wypowiedziała z obrzydzeniem. Gdyby mogła, zmieniłaby je na Gryzelda, żeby bardziej pasowało do wiedźmy, którą oczywiście nie byłam.

– Oczywiście, ciociu – odpowiedziałam.

Kobieta przewróciła oczami.

– Spokojnie, naprostuję cię w czasie mojego pobytu – zapewniła.

Oznaczało to tyle, że spróbuję sprawić, żebym stała się bardziej niegrzeczna. Szanse na to wydawały się małe, ale nie wątpiłam, że spróbuje.

Jej walizki poruszały się same tuż za nią. Kątem oka zauważyłam, że tata próbuje wytłumaczyć coś mamie. Ta jednak wyraźnie się nie zgadzała, rozpoznałam to po skrzyżowanych ramionach. To nie wróżyło niczego dobrego.

– To ten pokój – rzekłam, otwierając szeroko drzwi.

Przygotowałam go razem z tatą, ale nadal robił na mnie wrażenie. Dreszcze przeszły mnie po ciele. Ciemny pokój z pajęczynami pod sufitami, w słoiku żelowe zwierzątka, które poruszały się niespokojnie. Do tego kurz, który uniósł się w powietrze, gdy ciotka usiadła na łóżku.

– Podejdź. Mam coś dla ciebie – rzekła. Kiedy wykonałam jej polecenie odezwała się ponownie. – Wyciągnij ręce i zamknij oczy.

Zrobiłam to, o co prosiła. Nie zamierzałam ryzykować. Wiedziałam, że ciotka może zmienić mnie w żabę lub – co gorsza – ślimaka. Zadrżałam na samą myśl o pokrytym śluzem ciele tego stworzenia.

Poczułam coś ciepłego i żywego w swoich dłoniach. Zachęcona przez ciocię otworzyłam oczy. Nie miałam zielonego pojęcia, co trzymam w swoich rękach. To stworzenie pokryte było skórą koloru zgniłej trawy. Ogromne ślepia brązowego koloru wytrzeszczało na mnie. Ku swojemu zdziwieniu stworek się ukłonił.

– Co to jest? – spytałam, spoglądając na ciocię.

– Zapomniałam, że ty nic nie wiesz! Dobrze, że mnie masz. To chochlik – wyjaśniła.

– Chochlik? – powtórzyłam niepewnie. Nie znałam się na magicznych stworach, ale w bajkach te istoty miały złą sławę. Psuły wszystko, a raz wpuszczonych do domu trudno było się pozbyć, gdyż potrafiły przenikać ściany.

– Jestem Psikus – przedstawiła się istota, gdy ponownie spojrzałam na nią.

– Klara.

– Bardzo się cieszę, że będę mógł z tobą mieszkać. Czy możesz mnie odłożyć na podłogę? – zapytał.

– Czekaj! – niemal krzyknęła ciotka. Zamarłam w pół ruchu. Musiało to zabawnie wyglądać, gdy pochylona z chochlikiem na dłoniach spojrzałam na ciocię Elwirę. – Wcześniej musi złożyć przysięgę.

Nie wiem, czy mi się wydawało, ale chyba usłyszałam chochlikowe przekleństwo. Wyraźnie nie podobało się małej istotce, że musi złożyć obietnicę.

– Chochliku, wiesz co robić.

– Ja Psikus, obiecuję, że wykonam wszystkie polecenia Klary, w zamian za dach nad głową i mleko z miodem – rzekł uroczystym tonem.

– Możesz już go odłożyć na podłogę. Pamiętaj o mleku z miodem. Głodne chochliki potrafią narozrabiać, szczególnie Psikus.

– Dziękuję, ciociu. – Odłożyłam stworzenie na podłogę.

– Po pierwsze musisz przestać dziękować. To nie przystoi bratanicy wiedźmy – powiedziała z naganą. – No nie bądź taka zdziwiona! Nie wiem, jak Teodor mógł do tego dopuścić! Pewnie jeszcze ci wmawiał, że dziękuję to magiczne słówko?

– Tak – rzekłam po chwili.

– Nie wiem, co gorsze abra kadabra czy proszę i dziękuję. Spójrz, to moja księga zaklęć – wyjaśniła, gdy ujrzałam, jak książka oprawiona w ciemną skórę opada na kolana ciotki.

Ta sama się otwarła. Spojrzałam do środka. Nic jednak nie rozumiałam z tych dziwnych znaków.

– Przepr... – przerwałam w połowie, gdy ciotka na mnie spojrzała – nic nie rozumiem z tych wzorków.

– To alfabet, którym wiedźmy, czarodziejki zapisują zaklęcia. Chodzi o to, by nie mógł ich odczytać żaden człowiek, bowiem stają się dla nich niewidoczne. Skoro je widzisz jesteś obdarzona mocą. Szkoda, że jeszcze się nie ujawniła.

– Nie wiedziałam, ciociu.

– Oczywiście, że nie. Teodor nic ci nie opowiedział. Dobrze, że przybyłam. Wprowadzę cię w świat, który jest mi tak bliski. – Nie zdążyłam odpowiedzieć, gdyż rozległo się pukanie do drzwi. – Wejdź!

Do środka wkroczyła mama. Jej oczy otworzyły się z przerażenia, gdy ujrzała bałagan panujący w pomieszczeniu.

– Obiad jest gotowy – oznajmiła, po chwili ciszy, gdy rozglądała się dookoła.

– Chodźmy, Klaro – poleciła ciotka. Odłożyła księgę na bok.

Razem z nią wstałam z łóżka. Otrzepałam spodnie, bo ubrudziły się kurzem.

Ciotka obrzuciła krytycznym spojrzeniem posiłek. Schabowe z ziemniakami i surówką z marchwi, czyli klasyczny obiad. Usiadła na honorowym miejscu u szczytu stołu. W końcu była naszym gościem.

– Jak... zwyczajnie.

– Elwiro, to nie było zbyt miłe – zwrócił jej uwagę tata.

– Stałeś się strasznie nudny, Teodorze – odpowiedziała na to. Wzięła do ust kęs schabowego.

Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, skierowałam swój wzrok na talerz i zajęłam się jedzeniem.

– Elwiro, powinnaś się wreszcie pogodzić z moją decyzję.

– To, że ty zdecydowałeś się żyć bez magii, nie znaczy wcale, że twoja córka ma pójść w twoje ślady.

– Ona nie ma żadnej mocy!

– Ma. Ujrzała alfabet magiczny.

– To prawda, Klaro? – zwrócił się tata do mnie.

Uniosłam wzrok znad talerza, by zobaczyć oczekiwanie w jego oczach.

– Tak, widziałam go – odpowiedziałam, niemal szeptem.

Teraz i mama na mnie spojrzała. W jej oczach ujrzałam szczery strach. Moja mama się bała. Nie rozumiałam czego.

– Powinna się go nauczyć – stwierdziła ciotka Elwira stanowczo.

– Nie jest jej potrzebny.

– Przepraszam, ale ja tu jestem – odezwałam się. Oboje popatrzyli na mnie. Zarówno ciocia, jak i tata zaniemówili. – Chyba mam prawo sama, o tym zdecydować.

– Oczywiście, Klaro. To jaka jest twoja decyzja? – zapytał tata.

Spojrzałam na niego, a następnie na ciocię. Oboje na mnie patrzyli. Ich spojrzenia sprawiły, że moje policzki stały się czerwone i niemal zaczęłam żałować, że się odezwałam. Wiedziałam, że tacie zależy, bym nie uczyła się tego. Chyba dalej się modlił, o nieujawnienie mojej mocy, w przeciwieństwie do cioci, która pragnęła, abym stała się czarownicą.

Skoro jednak widziałam alfabet, to chyba znaczyło, że mam magię w sobie. Wolałam być przygotowana w takim razie, przecież przy nauce nic nie mogło mi się stać.

– Ja – złapałam głębszy – chcę się uczyć alfabetu magicznego.

– Wiedziałam, że podejmiesz właściwą decyzję – odezwała się triumfalnie ciotka.

– Jesteś pewna? – zapytał.

– To tylko alfabet, tato.

Nie odpowiedział, a w jego oczach ujrzałam żal. Nie wiem, czym zostało to spowodowane. Skoro nie chciał, bym poznawała świat magii. To, po co zabrał mnie do Magicznego Sklepu. Nie rozumiałam tego w ogóle.

– Jedzmy, bo wystygnie – odezwała się w końcu mama.

Kątem oka zauważyłam, że do pomieszczenia wszedł Mruczysław, który ogłosił swoją obecność głośnym miauczeniem,

– Czyżbym zapomniała o tobie? – zapytała ciotka. Czarny kot odpowiedział jej miauknięciem. Bez słowa wstała od stołu.

Wróciła po chwili. W rękach trzymała czarne miski, które postawiła pod ścianą. Zadowolona usiadła przy stole i zajęła się jedzeniem. Inni również wrócili do posiłku. Cisza panująca zwiastowała kłopoty. Nie musiałam długo na nie czekać.

– Podasz mi, proszę, sól? – zapytała mama cioci Elwiry.

Siostra taty zamiast podać solniczkę zwyczajnie, w końcu wystarczyłby tylko jeden ruch ręką, ale w wypadku cioci nic nie mogło być normalne, zakręciła palcem, a solniczka obróciła się w powietrzu i posoliła potrawę mamy, która spoglądała na przyprawę z rozszerzonymi oczami.

– Nie mogłaś mi jej normalnie podać? Siedzę obok ciebie.

– Ależ tak jest zabawniej. Nie wiem, co ci przeszkadza odrobina magii.

– Skoro jesteś w moim domu, to musisz przestrzegać zasad, które w nim panują, a jedną z nich jest brak magii.

– Sylwio, rozmawialiśmy o tym – zaoponował tata, który postanowił uspokoić sytuację.

– Tak i ustaliliśmy, że nie będę świadkiem waszych zaklęć, a to właśnie nim jest.

– To malutkie zaklęcie, właściwie poziom podstawowy, nie jest niebezpieczne.

– Zacznie się od małych, a potem patrzeć a w domu rozpęta się burza – zaprotestowała.

Elwira nie zamierzała wcale uspokoić konfliktu, wręcz przeciwnie świetnie się bawiła, uśmiech nie schodził z jej ust, gdy przysłuchiwała się kłótni.

– Właściwie rozpętanie burzy należy do najtrudniejszych czarów, jest dostępne tylko dla zaawansowanych czarodziejów, oczywiście mi udało się je opanować, ale dawno go nie ćwiczyłam. Ciekawe, czy dalej to potrafię? ­– pochwaliła się, tata popatrzył na nią spojrzeniem w stylu nie pomagasz, ale ciocia tylko wzruszyła ramionami.

– Widzisz? Mówiłam, zacznie się od małych zaklęć, a za chwilę dom zostanie zniszczony. Teodorze, jeśli Elwira – spojrzała wymownie na kobietę, która wygodnie rozsiadła się na krześle ­– nie zaakceptuje moich zasad, to może wracać do siebie.

To dla mnie było za dużo, niedawno odkryłam prawdę o cioci i chciałam lepiej poznać kobietę, podobnie jak świat magii.

– Mamo, ale ja chcę spędzić trochę czasu z ciocią, wcześniej nie miałam okazji – wtrąciłam się do rozmowy.

Cała trójka na mnie popatrzyła, sądząc po ich minach, nie wiedzieli, jak mają na to zareagować. Pierwszy z szoku wyszedł tata, który kiwnął powoli głową.

– Klara ma rację, nie możemy jej tego pozbawić. Sylwio, proszę, wiele razy ci tłumaczyłem, że to nic złego.

– Dobrze, ale jeśli jeszcze raz zauważę, że Elwira używa zaklęć to opuści mój dom z hukiem.

Elwira uśmiechnęła się, a gdy tylko zauważyła, że na nią spojrzałam puściła do mnie oko, co mogłam zinterpretować tylko w jeden sposób – będzie ciekawie, bo ciocia nie zamierzała zrezygnować z czarów. W końcu mama nie musiała wiedzieć o małych zaklęciach. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro