Brak musztardy i co z tego wynikło
Hejka, Słodziaki. Część z Was może kojarzyć to opowiadanie z Księgi Bajarki (jeśli Cię tam nie było, to zapraszam serdecznie). Stwierdziłam, że tak dobrze pisze mi się o Klarze, iż chętnie coś jeszcze o niej napiszę. Tak oto powstał ten zbiór opowiadań o Klarze Czar i jej rodzince.
Nie mogłam się już doczekać. Planowaliśmy zrobić ognisko od dłuższego czasu. Zaprosiłam wszystkich znajomych, z czego większość już obiecała, że przybędzie.
Mój kuzyn właśnie układał drewniane klocki w zgrabny stosik. Za niedługo miał rozpalić ogień. Ja bym się tego nie podjęła, ognia bałam się od zawsze. W sumie nie wiem dlaczego.
Ja pomagałam mamie przy nakrajaniu kiełbasek, a później przy krojeniu ogórków na mizerię. Do cebuli nawet się nie zbliżałam. Wiedziałam, że ta którą tata kupił, jest wyjątkowo ostra. Łzy same cisnęły mi się do oczu, chociaż stałam kilka metrów dalej.
– Wyjmij keczup i musztardę – poleciła mama.
Od razu ruszyłam do lodówki. Otworzyłam ją. Ze znalezieniem keczupu nie miałam problemu. Wyjęłam od razu ostry i łagodny. Rozglądnęłam się teraz w poszukiwaniu musztardy. Przeglądnęłam wszystkie półki, ale jej nie znalazłam.
– Nie ma musztardy – poinformowałam mamę.
Ta od razu zaczęła mówić, że to tragedia, bo wie, że ciotka Elwira nie je inaczej kiełbasy niż z Musztardą z Milnej. Jej brak mogła uznać za afront.
– Leć prędko do sklepu i przynieś Musztardę z Milnej, ale tylko taką – poleciła.
Ja tylko wzruszyłam ramionami i stwierdziłam, że dla mnie żaden problem. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego musi być akurat ta musztarda. Według mnie smakuje tak samo jak inne, ale kłócić się nie zamierzałam. Wzięłam portfel i pognałam do sklepu. Za jakiś kwadrans mieli przybyć pierwsi goście.
Najbliższy sklep oczywiście musieli zamknąć trzy minuty temu, a następny był kilkaset metrów dalej. Przeklinając w myślach, ruszyłam do następnego. Ten na szczęście był otwarty. Weszłam do środka. Półki oczywiście ustawiono w sposób tak chaotyczny, że nawet ja miałam problemy ze zorientowaniem się, gdzie znajdują się musztardy.
W końcu znalazłam. Słoiki pełne musztard stały ułożone na najniższej półce. Jakże mogło być inaczej? Nie było Musztardy z Milnej. Zła na cały świat ruszyłam do kolejnego sklepu.
W porównaniu do poprzedniego ten był olbrzymim marketem. Obiecałam sobie, że jeśli tu nie będzie, to wezmę pierwszą z brzegu. Ruszyłam między półkami. Najbliższego pracownika zapytałam o Musztardę z Milnej. Ten nie znał tej nazwy, ale wskazał półkę z musztardami. Słoiki stały równiutko poukładane. Wybór był naprawdę duży, ale Musztardy z Milnej nie było. Wzięłam pierwszą z brzegu.
Stanęłam grzecznie na końcu długiej kolejki. Dobrze, ze przynajmniej muzyka umilała mi czas oczekiwania. W końcu przyszła moja kolej. Zapłaciłam za musztardę i wróciłam do domu. Mama właśnie nakładała ciasto na talerzyk, kiedy wkroczyłam do kuchni.
– Nie było, ale kupiłam jakąś inną. Musztarda to musztarda – stwierdziłam.
– To istna tragedia. Poleć do naszej sąsiadki. Może ona ma – zasugerowała.
Ja naprawdę nie rozumiałam, o co tyle zamieszania. O jedną musztardę? Ale ruszyłam do pani Zrzędliwej. Ona naprawdę ma tak nazwisko, ale idealnie do niej pasuje.
– Czego? – zapytała chamsko, gdy zapukałam do jej drzwi.
Siląc się na uśmiech, poprosiłam o musztardę.
– Przepraszam, czy nie ma pani może pożyczyć Musztardy z Milnej?
– Mam, ale nie dam ci jej za darmo. Dyszka – zażądała. Spojrzałam na nią oburzona, kto to widział płacić dyszkę za musztardę i to jeszcze zaczętą, ale stwierdziłam, że nie będę wracać z niczym.
– Stoi – rzekłam. Podałam jej pieniądze. Ta zniknęła za drzwiami, a po chwili wróciła z Musztardą z Milnej. Wzięłam od niej słoiczek i ruszyłam na ognisko.
Tam zabawa trwała w najlepsze. Położyłam Musztardę z Milnej na stoliku i podeszłam do moich znajomych. Ci przywitali się ze mną i od razu dopytywali, gdzie byłam, więc im powiedziałam całą historię o poszukiwaniu Musztardy z Milnej. Ci słysząc to, zaczęli się śmiać.
Dobrą zabawę przerwał krzyk oburzenia. Po głosie rozpoznałam, że to ciotka Elwira. Wrzeszczała na całe gardło, że chcemy ją otruć i że to oburzające, jak się traktuje gości. Wszyscy zebrali się wokół niej, chcąc się dowiedzieć, o co chodzi.
– To nie jest Musztarda z Milnej, tylko z Milny – rzekła.
– To nieporozumienie. Wysłałam córkę po musztardę, na pewno źle przeczytała – powiedziała przepraszająco mama. – Zdarza się. Na pewno coś na to poradzimy.
– Chcieliście mnie podstępnie otruć. Zamienię was wszystkich w obrzydliwe ropuchy! – krzyczała.
– Siostro, nie ma co tak od razu grozić – próbował ją uspokoić ojciec, który właśnie wrócił do ogrodu.
– Ona zawsze mnie nienawidziła. Ostrzegałam cię byś się z nią nie żenił, ale ty nigdy nie słuchałeś mądrzejszych i oto dowód. Ona pierwsza stanie się ropuchą – powiedziała i wycelowała palec w moją mamę. Kolorowa smuga światła trafiła w kobietę. Ujrzałam w jej miejscu ropuchę. Brodawki stworzenia były koszmarne. Ludzie zaczęli w popłochu uciekać z ogrodu.
Ja przerażona patrzyłam na ciotkę, która celowała w kolejnych gości. Ojciec próbował ją uspokoić, lecz na nic były jego próby. Nie spodziewałam się, że moja ciotka jest wiedźmą. Spojrzałam na biedne ropuchy, które kumkały przeraźliwie.
– Ty... To ty chciałaś mnie otruć – zwróciła się do mnie.
– Nie waż się krzywdzić mojej córki – powiedział ojciec, stając przede mną.
– Czy mogę zobaczyć ten słoik? – zapytałam cicho. Coś mnie tchnęło, by o to poprosić. Ojciec podał mi go. – To nie ten, który ja przyniosłam. Mój miał zieloną etykietę – powiedziałam pewnie.
– Musztarda z Milnej faktycznie ma zieloną okładkę, wierzę ci. Kto zatem podmienił słoiki? Przyznać mi się tu zaraz! – odpowiedziała jej cisza, nawet ropuchy zamilkły. Ciotka obrzucała wszystkim podejrzliwym spojrzeniem.
– Ciociu, spójrz! – powiedziałam, wskazując na oderwana etykietkę z napisem Musztarda z Milnej. – Może to pani Zrzędliwa przykleiła tę etykietkę na Musztardę z Milny. Nie wiem jednak dlaczego.
– Pani Zrzędliwa powiadasz? Przecież to moja dawna rywalka ze Szkoły Wiedźm. To na pewno ona. Zaprowadź mnie do niej – rozkazała mi.
– A co z gośćmi? – przypomniał ojciec.
– Teraz są ładniejsi – stwierdziła.
– Elwiro...– zaczął tata.
– No już dobrze.
Zakręciła palcem. Po chwili ropuchy przybrały na powrót ludzkie kształty. Przez chwilę skakali dalej jak ropuchy, co wyglądało doprawdy komicznie.
– Ty, zaprowadź mnie do pani Zrzędliwej – rozkazała.
Ja ruszyłam przodem. Tuż za mną szła ciotka Elwira. Wyglądała niegroźnie, ale na myśl, że mogłaby mnie zmienić w ropuchę, aż zadrżałam.
Sąsiadka nie mieszkała daleko. Pani Zrzędliwa otworzyła drzwi. Nie ucieszyła się z widoku Elwiry. Jej usta wygięły się w grymas.
– Widzę, że się domyśliłaś.
– Miałam małą pomoc mojej ulubionej bratanicy, Krystyno – powiedziała. – To było doprawdy do ciebie podobne i prawie by ci się udało, gdyby etykieta się nie oderwała.
– Taki pech. Spokojnie następnym razem bardziej się postaram – stwierdziła pani Zrzędliwa. – Ile osób zmieniłaś w ropuchy?
– Chyba dziesięć, ale pewna nie jestem. Znasz mnie jak nikt, ty stara wiedźmo! Może mnie wpuścisz?
– Jasne, wchodź. Ty też, Klaro. Z pewnością napijecie się herbaty?
– Tylko bez śluzu z ślimaka, proszę – zwróciła się Elwira do Krystyny.
Ja patrzyłam na nie oniemiała. Nie zachowywały się jak rywalki, raczej jak przyjaciółki. Oczywiście mogły tylko grać. Sama nie wiedziałam.
Usiadłyśmy przy stole, który sam się nakrył. Zaczęłam się przyzwyczajać do tych dziwów. Filiżanki przyleciały z kredensu. Nie takie zwykle, lecz z namalowanymi pająkami. Były bardzo realistyczne i mogłabym przysiąc, że jeden ruszył nóżką. Chwilę później przyleciał czajniczek z gorącą herbatą.
Wiedźmy nie zwracały na to najmniejszej uwagi. Rozmawiały o dawnych czasach. Wspominały swoje najlepsze kawały. Słuchając tego, moje oczy coraz szerzej otwierały się ze zdziwienia.
– Klaro, a ty nie chciałabyś pójść do Szkoły Wiedźm? Czarowanie masz we krwi – powiedziała ciotka Elwira, spoglądając na mnie.
Wiedziałam, że jeśli odpowiem nie to co chce usłyszeć, mogę pożegnać się ze swoim ludzkim ciałem. Już wyobrażałam sobie siebie jako ropuchę, która skacze wesoło po zielonej trawce.
– Wcześniej chyba powinnam skonsultować to z rodzicami – odpowiedziałam niepewnie.
– Ale oni ją wychowali! Taka grzeczniutka, że aż mdli. Gdybym ja cię wychowywała, wyrosłabyś na wiedźmę – powiedziała ciotka Elwira – ale może jeszcze nie jest za późno. Co sądzisz, Krystyno?
– Ostatnia szansa. Kilka złośliwych żarcików wyprowadziłoby ją na wiedźmę – rzekła w odpowiedzi.
Spojrzałam na nie przerażona. Chyba one nie myślały, żebym ja stała się taka jak one. Ta wizja nie była zachęcająca.
– Tylko imię trzeba byłoby jej zmienić. Klara brzmi tak grzecznie. Może Gryzelda. Pamiętasz ją? Ona to dopiero była wiedźmą. Jej żarty można uznać za sztukę. Kiedyś zmieniła całe grono nauczycielskie w szczury i dała ich do labiryntu. Pamiętasz, kto dotarł do sera jako pierwszy?
– Jakże mogłabym zapomnieć? Stara profesor Licho. Ta to miała klasę, odpłaciła się pięknie Gryzeldzie. Zmieniła ją w karalucha i kazała wyczyścić wszystkie kible. Oj tak. Chyba Gryzelda to dobre imię. Klaro, co uważasz? Podoba ci się? – zapytała ciotka Elwira.
– Brzmi dobrze. Może ja już pójdę? Nie chcę wam przeszkadzać.
– Naprawdę musimy wysłać ją do Szkoły Wiedźm. Spójrz jaka ona grzeczna. Pewnie nigdy nie zrobiła nikomu żarciku i nawet nie potrafi kłamać – stwierdziła pani Zrzędliwa. – Doprawdy, Elwiro, jak mogłaś dopuścić, by stała się taka....
– Nie mów tego. Nie mogę tego słuchać! Moja biedna bratanica, co oni z tobą zrobili? Czym prędzej trzeba ją nakierować na właściwe tory. Jeszcze dzisiaj porozmawiam z moim bratem. Już ja z nim pogadam! To, że on stał się taki... Nie, nie mogę tego powiedzieć. To nie znaczy, że i jego córka ma taka być.
– Masz rację. Porozmawiaj z nim. Ona nie może skończyć tak jak on – rzekła Krystyna. Elwira wstała od stołu, nawet nie pytając o zgodę. Ruszyłam za ciotką do wyjścia. Tam się pożegnały.
Po tym jak wyszłyśmy, ciotka Elwira spojrzała na mnie z uśmiechem. Ja patrzyłam na nią ze strachem, miałam nadzieję, że nie zamierza mnie posłać do Szkoły Wiedźm.
– Dodałam do jej herbaty, gdy nie patrzyła, proszek na kichanie. Już widzę jak lata po całym mieszkaniu – rzekła. – Spokojnie nie wyślę cię do Szkoły Wiedźm. Mój brat i tak by na to nie pozwolił. Ty bardziej się nadajesz na Czarodziejkę niż Wiedźmę. Masz dobre serce. Nie to, co ja. – Zaśmiała się głośno swoim wiedźmowym śmiechem.
Odetchnęłam głęboko, słysząc, że nie chce mnie wysłać do Szkoły Wiedźm.
Weszłyśmy do ogrodu. Ludzie, gdy tylko się znaleźliśmy się w środku uśmiechnęli się.
– Nie pamiętają, co się stało – wyjaśniła mi ciotka.
Podeszłyśmy do mojego taty. Ten uścisnął mnie.
– Nie przestraszyłyście jej zbytnio? – zapytał swojej siostry.
– Aż taka zła nie jestem. Wiem, że się różnimy, ale mojej bratanicy bym nie skrzywdziła.
– Za to moja żonę zmieniłaś w ropuchę – zauważył.
– Wiesz, że nigdy jej nie lubiłam. Za to Klarę lubię, w końcu jest z twojej krwi. Gdyby była zbyt grzeczna, wiesz, że możesz mnie poprosić o pomoc. Naprostuję ją.
– To nie będzie konieczne. Proszę, tu jest twoja Musztarda z MILNEJ – podkreślił ostatnie słowo.
– Kupiliście?
– Wiesz doskonale, że tę Musztardę można zdobyć tylko w Czarodziejskim Sklepie.
– Naprawdę? Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział wcześniej? – zapytałam. Chodziłam po tylu sklepach, a teraz mi mówią, że można ją zdobyć tylko w jednym sklepie i to magicznym.
– Wybacz, skarbie. Dla nas jest to tak zwyczajne, że zapominamy, że ktoś o tym nie wie – odparł ojciec.
– A dlaczego jesz tylko taką? – zapytałam ciotki.
– Na inne mam uczulenie, strasznie puchnę. Oczywiście Krystyna o tym doskonale wiedziała – odpowiedziała.
Tak przez Musztardę z Milnej dowiedziałam się, że moja rodzina nie jest tak zwyczajna jak mi się wydawało, a gdybym kogoś chciała zmienić w ropuchę to mogę poprosić ciotkę Elwirę. Strzeżcie się zatem mnie, Klary Czar, i mojej zwariowanej rodzinki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro