Rozdział 9
Draco trącił łokciem Zabiniego i ledwozauważalnie wskazał głową Pansy, siedzącą na jednej z kanap przy oknach. Dziewczyna trzymała mocno książkę i wyglądała, jakby miała zamiar zamienić się w bazyliszka i pozabijać wszystkich tu obecnych wzrokiem. Choć sofy w Pokoju Wspólnym Slytherinu były w miarę długie, Parkinson siedziała na niej sama. Najprawdopodobniej każdy bał się do niej chociaż zbliżyć. No cóż, to nie Ślizgoni słynęli z odwagi.
-Omijamy szerokim łukiem- szepnął Malfoy obu Ślizgonom stojącym przy nim.- Nie potrzebujemy awantury przy publiczności.
-A bez publiczności potrzebujemy?- mruknął po nosem Theo, jednak wykonał polecenie.
We trójkę prześlizgnęli się do swojego dormitorium, jak najciszej zamykając drzwi. Dodatkowo Draco zamknął je zaklęciem, tak na wszelki wypadek.
Rozglądnął się po ich dormitorium i zmarszczył nos. Chociaż rok szkolny co dopiero się zaczął, ten pokój wyglądał na zamieszkany od miesięcy. Na podłodze leżały porozrzucane ubrania i podręczniki, łóżka były w takim samym stanie, w jakim je zastali, wstając rano. Na poduszce Dracona spokojnie spał zwinięty w kłębek jego kot.
-Chłoszczyść- powiedział wyraźnie, wyciągając różdżkę. Jeden podręcznik poleciał na łóżko Malfoy'a, uderzając z rozmachem kota, który czym prędzej opuścił zagrożony teren. Jednak poza tym nic się nie wydarzyło.
-Nigdy tego nie opanujesz- odezwał się ponuro Zabini, podchodząc do łóżka Dracona po swoją książkę.- Żaden z nas. To jest po prostu ponad nasze siły.
-Nie będę sprzątał jak jakiś mugol- obruszył się Draco.
Theo uniósł brwi i manichalnie pogłaskał łasącego się do niego kota.
-I dlatego nie sprzątasz w ogóle?- zapytał ze śmiechem. Malfoy spiorunował go wzrokiem, po chwili jedenak sam roześmiał się cicho.-Dobra, teraz ja spróbuję; Chłoszczyść!- zawołał. Trzy łóżka krzywo się pościeliły. Po za tym wszystkie książki i ubrania zostały zepchnięte do rogów pomieszczenia.
Zabini pokiwał głową z uznaniem, przyglądając się temu w milczeniu.
-Jest nieźle- ocenił.- Wystarczy.
-Blaise, sam spróbuj, nie bądź gorszy- sprowokował go Draco. Theo przytaknął mu żywo, chowając własną różdżkę do kieszeni szaty.-Chyba, że i tak już jesteś, więc c ci zależy...- uśmiechnął się zwycięsko, a jego oczy zalśniły, kiedy Zabini ze złością wypisaną na twarzy wręcz wyszarpnął swoją różdżkę.
-Chłoszczyść- warknął. Nie stało się zupełnie nic.- Widzisz, nie umiem!-wykrzyknął zirytowany w stronę Dracona, który lekko wzruszył ramionami.
-Nie martw się- odparł, przechodząc obok niego i poklepując chłopaka pocieszająco po ramieniu.- Nie wszyscy są tacy dobrzy jak ja.
Nott resztkami siły woli powstrzymał się od dodania "I ja!'". Nie chciał się narażać. Zamiast tego więc po prostu sprawdził godzinę.
-Pouczmy się do transmutacji- ziewnął.- Jutro ten przeklęty sprawdzian...
Kilka godzin później, po żmudnej nauce poprzeplatywanej z rozmowami (-Gdybyśmy mieli się tylko uczyć, to byśmy powariowali- zauważył Zabini), zaczęło się to. Pierwszy padł Draco. Łoskot, z jakim jego podręcznik spadł na posadzkę, częściowo wybudził z półsnu resztę współlokatorów. Sam blondyn opadł z twarzą na łóżko, w dziwnej siedzącej pozycji, w której jego ciało od pasa w górę leżało prostopadle do nóg, dotykających ziemii. Theo i Blaise zgodnie uznali, że niech tak sobie śpi, zasłużył sobie, i postanowili go nie ruszać.
Jakieś pół godziny po tym zdarzeniu zasnął Blaise, tym razem już na leżącą, bo w tej właśnie pozycji czytał książkę. Niestety trzymał podręcznik nad głową i teraz miał go na twarzy... Jego Theo również postanowił nie dotykać, sprawiało mu zbyt dużą przyjemność patrzenie na przyjaciela.
Kiedy po piętnastu minutach sam opadał z sił, przed podzieleniem losu Zabiniego i Dracona uratował go jakiś hałas dobiegający z Pokoju Wspólnego. Ziewnął szeroko, odłożył z satysfakcją podręcznik i wyszedł z ich dormitorium, by sprawdzić źródło owego rumoru. Potarł dłońmi powieki, co niestety nic niw poradziło na nadchodzący sen. Zmrużył oczy, starając się wyostrzyć wzrok. Na jednej kanapie leżała dziewczyna z krótkimi, czarnymi włosami, sięgającymi do ramion. Drobnej sylwetki nie można było pomylić. Pansy również zasnęła ucząc się. Tylko, że nie na łóżku, a na kanapie.
-Jakaś epidemia...- wymamrotał Nott. Podszedł do Parkinson i potrząsnął jej ramieniem.- Ej, wstawaj.
Pansy mruknęła coś niezrozumiale i odwrócił się do niego plecami. Theodorowi zrzedła mina.
-Obudź się...- podniósł z ziemi jej podręcznik, który wywołał owy łoskot, a drugą rękę wyciągnął do Ślizgonki. Ta sennie wstała lekko się zataczając i spojrzała na niego zamglonym wzrokiem.
Theo ponownie przetarł powieki, samemu prawie śpiąc.
-Jak chcesz, możesz przenocować u nas- zaproponował znużonym głosem. Właściwie sam nie wiedział, co dokładnie mówi. Jednak to wydało mu się stosowne.
Parkinson skinęła słabo głową. Na miękkich nogach powlokła się do ich dormitorium i bez wahania zajęła jedyne wolne łóżko. Czyli to Notta, który jak jedyny jeszcze był na nogach. Chłopak ocenił wzrokiem pomieszczenie i uznał, że Malfoy'owi i tak już nic nie pomoże. Brutalnie zepchał go na podłogę (Draco się nawet nie obudził, co zauważył ze zdziwieniem Theo) i sam umościł się w jego łóżku.
Pod wpływem nagłego przypływu wspaniałomyślności, oddał mu jedną z jego dwóch poduszek. Draco i tak pewnie nie doceni tego gestu. Jest stuprocentowym Ślizgonem.
W jego głowie pojawiła się jeszcze jedna myśl, mianowicie, że jutro może być z tego straszna awantura, ale ją zignorował. Co będzie, to będzie. Bez problemu zapadł w sen pozbawiony marzeń.
***
-Czy cię do reszty powaliło, Nott?- warknął Zabini, gwałtownie szturchając współlokatora. Stojący za nim Draco ze złością odgarnął kosmyki spadające mu na twarz. Był cały obolały po nocy spędzonej na ziemie. I jeszcze Pansy. Tylko jej tu brakowało.
-Spałem na podłodze- poskarżył się Malfoy.- Na podłodze. Ja. Przez ciebie. Nigdy ci tego nie wybaczę.
Theo wymamrotał coś w stylu "I co mnie to?" i przykrył głowę poduszką. Draco warknął z zirytowaniem, a Blaise zerwał z Notta kołdrę. Theodor wstał leniwie, przeciągając się i spojrzał ze szczerym zdumieniem na dwójkę wściekłych Ślizgonów. Uniósł rękę, zanim tamci zdołali cokolwiek dopowiedzieć.
-Draco, Pansy powinna ci teraz wybaczyć, powinieneś być mi wdzięczny. Właściwie w zamian za to, że spałem w twoim łóżku możemy uznać, że jesteśmy kwita. Ale ty, Blaise... O co ci właściwie chodzi? Nic ci nie zrobiłem- chłopak wzruszył obojętnie ramionami.
Malfoy całkowicie utracił poprzednią urazę i zapytał z entuzjazmem:
-Tak myślisz?
Jednak Theo już mu nie odpowiedział, bo znowu zasnął, opadając głową na poduszkę.
-Budzić go?- zastanowił się niepewnie Draco. Zabini pokręcił z szerokim uśmiechem głową.
-Niech sobie śpi- ucieszył się.- Przy odrobinie szczęścia może spóźni się na śniadanie. Albo i na lekcje- Blaise najwyraźniej przez dłuższą chwilę rozkoszował się tą myślą.- Pomóc mu może?
Blondyn ukrył ze zrezygnowaniem twarz w dłoniach. Potrząsnął lekko głową.
-Bez serca- westchnął i poszedł obudzić Pansy.
Skończyło się na tym, że dziewczyna się do nich przeprowadziła. Po długiej dyskusji i wielu próbach powiększenia łóżka Malfoy'a (Zabini kategorycznie odmówił, by wykorzystać jego, więc Draco został zmuszony do użyczenia swojego), przelewitowali jej rzeczy i Parkinson oficjalnie została ich współlokatorką. No, prawie oficjalnie. Na wszelki wypadek woleli nikomu o tym nie wspominać. Pansy nawet wybaczyła Draconowi jego nieprawidłową ocenę sytuacji, czego nikt się nie spodziewał. Jednak zdecydowanie ustaliła, że ma zamiaru się im zwierzać.
Wbiegli we trójkę do Wielkiej Sali na śniadanie, o mało się nie spóźniając. Zabini dyszał jeszcze lekko, gdy przepchnęli na bok jakiegoś małego Ślizgona, by usiąść razem przy stole.
Pansy usiadła obok Dracona, dłonią machinalnie odgarniając sobie krótką grzywkę po prawej stronie czoła, która zresztą zaraz wróciła na swoje miejsce. Sekundę później dosiadł się Blaise.
-Jak myślicie, kiedy Theo się obudzi?- zainteresował się. Do dwójki Ślizgonów gwałtownie dotarło, że faktycznie nie ma jednej osoby.
Draco wzruszył ramionami i wyciągnął widelec z zamiarem wbicia go w smacznie wyglądającą jajecznicę, kiedy w Wielkiej Sali rozszedł się głos Dumbledore'a:
-Rozumiem, że jesteście głodni, ale chciałbym najpierw coś szybko ogłosić. Z przyjemnością stwierdzam, że wszyscy prefekci dostarczyli mi listy z nazwiskami reprezentantów ich domów. Cała konkurencja odbędzie pod koniec listopada, prefekci powiadomią swoje domy w ich Pokojach Wspólnych (wie ktoś, czy to się pisze z dużej?- dop. aut.). Na razie chciałbym tylko przeczytać listę osób, które będą startować- dyrektor chrząknął i zaczął czytać z kawałka pergaminu trzymanego w dłoni.-Z Hufflepuffu: Zachariasz Smith i Julie Summer. Ze Slytherinu: Jack Point oraz Pansy Parkinson. Z Gryffindoru Harry Potter i Katie Bell, natomiast jeśli chodzi o Ravenclaw, rezprezentują go James Maelstrom i Cho Chang. Dziękuję za uwagę i proszę o oklaski dla wyczytanych osób- Dumbledore uśmiechnął lekko, gdy wszyscy uczniowie Hogwartu zaczęli burzliwie klaskać i krzyczeć. Niektórzy powstawali ze stołów. Niektórzy na nie weszli. Tych delikwentów czym prędzej ukarała profesor McGonnagall.
Draco prychnął cicho i spojrzał z nienawiścią na puszącego się jak paw Jacka Pointa, który w tym właśnie momencie rozpowiadał całemu światu, jak to pokonał z łatwością wszystkich innych zawodników. Malfoyowi przyszło do głowy, że to nowa wersja Lockharta.
Już miał wyciągnąć różdżkę i rzucić jakiś nieszczególnie miły urok na Pointa, kiedy poczuł bolesne uderzenie w żebra łokciem. Spojrzał z niechęcią na Pansy, pewny, że dziewczyna chce go powstrzymać przed zasłużoną zemstą.
Parkinson jednak tylko wskazała głową na drzwi do Wielkiej Sali, przez które wchodził właśnie zaspany Theo, jedną ręką najwyraźniej próbujący ogarnąć swoje włosy. Sennym krokiem podszedł do stołu Slytherinu i klapnął koło Pansy, która spojrzała na niego z dezaprobatą.
-Jak ty wyglądasz!- syknęła.
-Zero wdzięczności...- wymamrotał Theo i wbił widelec w stół, nie trafiając do miski z zupą. - Trzeba było mnie o...- ziewnął głęboko.- Obudzić...
Pansy wzruszyła lekceważąco ramionami.
-Mogłeś skończyć gorzej- mruknęła pod nosem. Nott jej nie usłyszał, za to Malfoy owszem. Draco uśmiechnął się szeroko i spojrzał wymownie na Zabiniego, który był zbyt pochłonięty śniadaniem, by cokolwiek zauważyć czy usłyszeć.
-Jutro mam trening- odezwał się Malfoy, gdy cisza się przeciągnęła.- Jakby kogoś to interesowało. Choć po waszych minach szczerze w to wątpię.
Pansy westchnęła z politowaniem.
-Draco, kochanie- wiedziała bardzo dobrze, że Malfoy nie znosi, gdy go tak nazywa.- Z naszej czwórki tylko ty wyrażasz podejrzane zainteresowanie tym dziwnym... Czymś- zmarszczyła brwi.-Więc nie myśl nawet przez chwilę, że nas to interesuje- ucięła krótko.
Miała zamiar jeszcze coś dodać, ale przerwał im głośny huk. To głowa Theodora opadła bezwładnie na drewnianą ławę, podczas gdy jej właściciel spokojnie zasnął.
Draco ukrył twarz w dłoniach i kopnął Ślizgona pod ławką, zgrabnie wymijając siedząca między nimi Parkinson, na co Theo gwałtownie się wyprostował i spojrzał na niego z wyrzutem. Blaise zakrył usta ręką, starając się nie napluć sokiem z dyni.
Nott wyprostował się i przeciągnął, o mało nie spadając do tyłu na kamienne płyty, co spowodowało kolejny atak śmiechu u Zabiniego.
I ten właśnie moment wybrał niewinnie wyglądający puchacz lądując tuż przed Draconem i tym samym całkowicie psując ten dzień oraz wiele następnych.
Witajcie po x tygodniach rozłąki! Jest rozdział, niemal 1700 słów, także mam nadzieję, że to choć trochę wynagrodzi tę przerwę osobom, które jednak to czytają :)
Jak myślicie, co przyniosła sowa? Bardzo chętnie poczytam o waszych pomysłach (propozycjach...?) w komentarzach!
Wiecie, że podobno dzisiaj jest najnieszczęśliwszy dzień w roku? Bo właśnie teraz kończy się ten etap świąt, sylwestra, ludzie zaczynają porzucać swoje noworoczne postanowienia... Mnie dzisiaj bardzo obtarły buty, choć byłam tylko w szkole, więc może coś w tym jest. Właśnie, mam pytanie do osób, które noszą glany, jeśli takie tu są- jeśli nowe martensy obcierają mnie mniej- więcej w tym miejscu, gdzie się kończy ten metal przy piętach (wiecie, o co mi chodzi?), to to jest coś nie tak z butami czy tak jest zawsze? W sensie, wiem, że glany na początku ZAWSZE obcierają, ale metalu chyba nie rozchodzę...
Boś, ale się rozpisałam. W każdym razie, to już koniec (zbiorowe westchnięcie ulgi).
Pozdrawiam i do następnego rozdziału!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro