Rozdział 6
OSTRZEGAM- JEŚLI KTOŚ JEST NAPRAWDĘ PRZEWRAŻLIWIONY NA PUNKIE KRWI CZY RAN (ewentualnie nieudolnie napisanych scen z krwią i ranami), POMIJAĆ NIEKTÓRE MOMENTY!
Pansy już otworzyła usta, by odpowiedzieć, gdy zauważyła, jak Nott do nich podchodzi.
-Poczekaj chwilę, idzie Theo- rzuciła do Zabiniego.- Od razu powiem wam obu. Nie znoszę tego powtarzania po tysiące razy tego samego każdemu z osobna... O jesteś! Dobra, a więc, jeśli chodzi o eliminacje... Ej, ludzie, zauważyliście, że właściwie teraz cały Hogwart żyje tymi przeklętymi biegami?- dziewczyna zmarszczyła brwi.- Jakbyśmy nie mieli nic innego do roboty.
Theo, który znalazł się przy nich, przewrócił z nieciepliwością oczami. Zaplótł ręce na piersi i spojrzał na Parkinson oczekująco.
-No?- pośpieszył ją. Siedzący blisko niego Blaise nerwowo postukał butami w posadzkę.
Parkinson uniosła jedną brew.
-Aż tak bardzo wam zależy?- spytała z rozbawieniem i rozsiadła się wygodniej na kanapie..- To chyba możemy trochę poczekać. Mam jeszcze do dokończenia transmutację, jak większość szkoły. Powiem wam w bibliotece, bo i tak tam idę- uśmiechnęła się złośliwie.
Zabini wstał i popatrzył na nią z góry ze złością. Na to Ślizgonka również dźwignęła się z kanapy, ale z rozczarowaniem stwierdziła, że jest od chłopaka nieco niższa, więc stanęła na palcach.
-A może po prostu wstydzisz się powiedzieć, że przegrałaś?- warknął. Musiał się dowiedzieć, czy Malfoy stał się reprezentantem Slytherinu i zrobi to, nawet jeśli niektóre osoby dostały napadu gorszego humoru.- Wiesz, że po prostu możemy spytać jakiegokolwiek ucznia? Wcale nie musimy prosić cię o łaskę.
Pansy popatrzyła na niego ostrzegawczo informując, że właśnie przekroczył granicę, i prychnęła. Theo zdążył jeszcze tylko zawołać "Ja się pod ty nie podpisuję!", a dziewczyna wyjęła różdżkę. Cicho wypowiedziane zaklęcie poleciało w stronę Blaise, który uniósł w ironicznym geście brwi.
-Chyba coś ci się nie udało- roześmiał się sarkastycznie.-Mała Pansy nie umie rzucić prostego zaklęcia? Biedny kwiatuszek- zakpił.
Parkinson uśmiechnęła się chłodno; jej oczy pozostały bez wyrazu. Krótkie, czarne włosy dziewczyny wydostały się z wiążacej je białej gumki i opadły jej na ramiona.
-Zobaczymy- szepnęła cicho.
W tym momencie do Pokoju Wspołnego wszedł ten brunet z eliminacji. Pansy przypomniała sobie jego imię- Jack Point. Jedno oko miał całe fioletowo-czerwone, za to przy drugim przebiegało roźcięcie od brwi aż po koniec podbródka. Lewą część twarzy miał nienaturalnie spuchniętą, a jego włosy były całe z jakiejś podejrzanej substancji. Rękawy miał podwinięte nad łokcie, przez co na jego rękach widać było kolejną porcję siniaków i krwi, zdecydowanie wyglądającej na jego własną. Chłopak rozejrzał się nieprzytomnie po pomieszczeniu i powiedział, jakby bez świadomości:
-Spadłem ze schodów.
Po tych słowach ruszył w stronę swojej sypialni, powtarzając to zdanie w kółko jak mantrę.
A na jego lewym przedramieniu wyraźnie widać było Mroczny Znak.
-Boże...- jęknęła Pansy.- On też. Swoją drogą, myślisz, że to naprawdę był tylko wypadek na schodach, Theo?- zapytała, ostentacyjnie olewając Zabiniego.
Nott był w stanie tylko wzruszyć ramionami; twarz miał bladą i nie odrywał spojrzenia od poturbowanego Jacka.
-Boże...-powtórzył i na niepewnych nogach poszedł do łazienki. Parkinson stała w miejscu, przypatrując się Theodorowi w zastanowieniu.
-A może on się boi krwi?- powiedziała sama do siebie. Jednak najwyraźniej nie był jej dany czas na dłuższe rozmyślanie, bo właśnie w tym momencie do pokoju wszedł również Draco, z zadowolonym uśmieszkiem na twarzy.
Wyłapał wzrokiem Pansy i Zabiniego, po czym do nich podszedł.
-Poprawiło mi się- wyznał szczerze, wciąż się wręcz nienaturalnie uśmiechając. Blaise otworzył usta, by zapytać się, mimo osobistej urazy, o wyniki, ale ze zdziwieniem stwierdził, że nie może nic powiedzieć. Spróbował jeszcze raz, z takim samym skutkiem.
Malfoy uniósł z niedowierzaniem brwi.
-Co ci?- spytał prosto z mostu.
-Nic- wydusił Blaise.- Chwila, co? Ja mogę mówić!- ucieszył się. - Więc-
Tu urwał, znowu napotykając jakąś przeszkodę. Wypuścił ze zrezygnowaniem powietrze z płuc.
-A więc to tak- mruknął.
Draco zamarł, wytrzeszczając na niego oczy. Wtedy właśnie doszedł do nich również Theo, nadal niecodziennie blady z miną, jakby zaraz miał puścić pawia na środku pokoju. Draco dla odmiany zmarszczył brwi.
-A temu z kolei co?- spytał niepewnie.
Pansy wzruszyła ramionami z niewinną miną, patrząc się gdzieś w kąt sufitu.
-Może lepiej pogadamy w bibliotece?- zaproponowała. Gdy pomysł spotkał się z aprobatą, dodała.-To idźcie, zaraz do was dołączę, tylko wezmę podręczniki. I może się przebiorę...
-Ja też... Nie czekacje na nas- mruknął Draco. Nott wymienił z Zabinim sugestywne spojrzenia za ich plecami. Obaj zachichotali cicho i opuścili lochy Slytherinu.
Parkinson prychnęła cicho pod nosem, a Draco uniósł kpiąco brwi. Chwilę tak stali, aż w końcu chłopak się odezwał:
-Dobra, spotykamy się tu za pięć minut. Chociaż nie, nie zdążysz. Musisz jeszcze przecież wypudrować nosek, pomalować...
Niestety Pansy nie dowiedziała się, co rzekomo musi jeszcze zrobić, bo trzepnęła otwartą dłonią Dracona po głowie, przerywając skutecznie jego wywód. Malfoy spojrzał na nią z wyrzutem.
-I ty, Brutusie, przeciwko mnie?!- zawołał i szybko pobiegł do dormitorium, by uniknąć kolejnego uderzenia.
-Palant.- Pansy uśmiechnęła się lekko i sama poszła do swojej sypialni. Jednak ledwo otworzyła drzwi, dobiegł do niej ostry krzyk "Brać ją!". Zdezorientowana przystanęła, ale po chwili coś na nią skoczyło. Coś, a raczej ktoś. A dokładniej mówiąc, Kitty.
Lindsey podeszła do niej z różdżką w ręce, uprzednio gasząc wszystkie światała w pomieszczeniu i wyciszając go. A przynajmniej Pansy uznała, że to Lindsey, choć pewności nie miała. Dziewczyna miała bowiem na głowie papierową torbę z otworami na oczy. Wyglądała komicznie, a Parkinson w innej sytuacji pewnie by się zaśmiała, ale akurat teraz zdecydowanie nie było jej do śmiechu.
Jej współlokatorka zbliżyła się jeszcze nieco i powiedziała stanowczo:
-Lumos.- Pansy, zanim zmrużyła oczy chroniąc je przed rażącym światłem, zobacyzła znajome niebieske tęczówki dziewczyny upewniając się, że przed nią rzeczywiście stoi Lindsey.
-Twoja wina!- wrzasnęła Lindsey histerycznie. - To wszystko jest twoją winą!...
Pansy otworzyła nieco szerzej oczy, czując, że źródło światła oddaliło się. Spojrzała przez rzęsy na dwie dziecwzyny dyskutujące żywo. Lindsey co chwilę na nią wskazywała, przy czym wyglądała, jakby miała zamiar wybuchnąć.
Wiedząc, że już nikt jej nie trzyma, spróbowała wstać. Przeszła dwa czy trzy kroki, wyjęła różdżkę ze spodni i szepnęła ostrożnie:
-Drętwota!- Kitty nagle zamarła w miejscu, a po sekundzie upadła z głośnym łoskotem na posadzkę. Lindsey odwróciła się gwałtownie w jej stronę. Pansy nie byla w stanie odczytać jej wyrazu twarzy, która nadal była ukryta za torbą, ale przypuszczała, że ta jest wściekła.
-Expeliarmus!-krzyknęła szybko. Różdzka Pansy poleciała kilka metrów w bok, wyrywając się z dłoni zrozpaczonej właścicielki.
-Chcesz mnie pogrążyć, tak?- kontynuowała Lindsey.- Nic ci nie zrobiłam, a ty i tak chcesz zniszyć moje życie, Parkinson! Ty... Ty...!
Nastolatka zrobiła pauzę, szukając określenia, które odpowiednio oddałoby potworną naturę drugiej Ślizgonki, która wpatrywała się w nią z oburzeniem
-Co y bredzisz?!- odpowiedziała zdey.- Nic mi nie zrobiłaś?!... Rok w rok, bez przerwy gnębił-
-KŁAMIESZ!- zawyła Lindsey. Z całej siły popchnęła dziewczynę, która z odrzutu walnęła w róg szafki przy własnym łóżku, krzywiąc się i zaciskając zęby. Współlokatorka Parkinson, nie mając dość, podeszła do leżącej na podłodze Pansy, która z szoku nie zdążyła się jeszcze ruszyć, i kilka razy porządnie ją kopnęła.
Nagle potrząsnęła głową i zrobiła kilka kroków w tył na drżących nogach, jakby z czystym przerażeniem.
-Co ja zrobiłam...
Upuściła różdzkę, nie zwracając na to uwagi, i wyszła tyłem pszczenia, nieustannie kręcąc głową. Palce zacisnęła na poapierowej torbie, gniotąc jej rogi.
Gdy Lindsey opuściła pomieszczenie, Pansy na czworaka podeszła do swojej różdżki i zapaliła wszystkie światła. Bezmyślnie przejechała palcem po policzku i ze strachem spojrzała na własną dłoń, która teraz była poplamiona jej krwią.
Nie będą w stanie powiedzieć ani słowa, wstała niepewnie rozglądając się po pomieszczeniu przypominającym pole po bitwie- nieprzytomna Kitty leżąca na podłodze oraz jej i Lindsey różdżki rzucone na podłogę. Kiedy spojrzała na grunt pod nią, na który kropla po kropli skapywaa krew w opuszków jej palców, zakręciło jej się w głowie.
Starając się nie myśleć o ranach na jej twarzy, weszła do łazienki i podeszła do dużego lustra powieszonego nad umywalką. Właściwie nie wyglądała aż tak źle; dwa czy trzy rozcięcia na twarzy, jeden siniak, a do tego bolało ją lewe żebro. Nic, czego nie dałoby się wyleczyć za pomocą magii za pomocą kilku zaklęć.
Jakie szczęście, że kiedyś chciała być uzdrowicielką.
Mimo tego nie mogła wygonić z głowy obrazu Jacka w momencie, gdy poturbowany i przymulony wszedł do Pokoju Wspólnego. Pobitego, bo był lepszy. Lepszy od Dracona.
Nie mogąc się powstrzymać, dziewczyna obficie zwymiotowała do umywalki, chwilę później wodą spłukując wszelkie dowody na dokonanie tego czynu.
Zdecydowanie nie nadawała się na uzdrowicielkę.
Zamknęła oczy, obmyła sobie twarz i użyła na sobie paru zaklęć leczniczych, natychmiast czując efekty. Gdy podniosła powieki, na jej twarzy była jedynie prawie niewidoczna linia przebiegając przez policzek. Przy odrobinie szczęścia nikt nie zauważy.
Potrząsnęła głową i opuściła łazienkę. Omijając szerokim łukiem Kitty podeszła do swojego kufra, którego dzień wcześniej zdążyła jakoś naprawić z pomocą chłopaków, i wyjęła czyste szaty szkolne. Szybko przebrała się, chwyciła książkę z transmutacji i run, po czym opuściła dormitorium, starannie zamykając drzwi.
Od razu zauważyła Dracona, który odwrócił się do niej z uśmiechem na ustach.
-Co zrobiłaś Lindsey? Przed chwilą wybiegła stąd z torebką na twarzy, co kilka sekund się potykając. Myślałem, że normaln- chłopak nagle spoważniał.-Coś się stało?
Mam nadzieję, że nikt się nie zrazi, ponieważ raczej ilości takich rozdziałów będą naprawdę znikome. Ja nie potrafię pisać takich scen, zwykle też nie umiem. Po prostu napadł mnie taki nastrój, i co poradzić?
Rozdziału nie betowałam, ma on 1400-1500 słów. Dokładnie nie jestem pewna, bo dopiero teraz sprawdziłam...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro