Rozdział 5
Pansy doskonale widziała kłótnie jej dwóch najlepszych przyjaciół, podejrzewała również, po czyjej tlenionej stronie stoi wina. Widziała, jak Malfoy bez zawahania rzuca na wiatr kolejne kłamstwa, jak bezgłośnie szydzi z Zabiniego. Widziała, jak triumfalny uśmieszek wstąpił mu na twarz, gdy Zabini odwrócił się i odszedł w stronę zamku. Była tego wszystkiego świadoma. Jedynej rzeczy, której nie pojmowała, był fakt, że mimo tego dalej kibicowała Draconowi w wygraniu eliminacji.
Być może po prostu trzeźwo myślała i nie chciała go mieć jako swojego wroga, choćby tymczasowo, bo w końcu by go ubłagała o łaskę. Z Blaise'm również postanowiła nawiązać sojusz, żeby zawsze miała jakąś obronę z sytuacji i pomoc- nawet, jeśli nie do końca bezinteresowną.
-Męska część grupy proszona o zajęcie miejsc startowych!- zawołała Abitton. Draco zniknął na chwilę z pola widzenia Parkinson; zaraz zresztą odnalazła go wśrod innych zawodników.
Dziewczyna zwykła myśleć, że to wydarzenia związane bezpośrednio z nią są najbardziej stresujące. Że najtrudniejsza część eliminacji to będzie ta, w której ona sama będzie biegać. Dostrzegła, jak bardzo się myliła, gdy bezsilnie patrzyła się jak Ślizgoni ustawiają się na linii startu. Po większości z nich nie było widać na twarzy emocji jeśli się dokładniej nie przyjrzało, a Draco był w takich rzeczach mistrzem- nikt by się nie domyślił, że w ogóle się czymkolwiek przejmuje, nawet Parkinson.
Ale zdawała sobie sprawę, że właściwie wszyscy w duchu przystępują z nogi na nogę, błagając o szczęście dla siebie lub pech dla rywalizacji. I... Czy to nie było straszne, tak po prostu biernie obserwować? Nie mieć na nic wpływu?
Pansy zagryzła wargę, kiedy usłyszała odgłos pewnego zaklęcia, który zwiastował start. Kilkanaście... Nie, ile ich właściwie było? W każdym razie, ruszyli ze swoich miejsc startowych. Paru od razu odpadło, wpadając na niewidzialną ścianę- skutki uboczne falstartu. Inni przewrócili się i już nie wstali, kiedy próbowali oszukiwać. "Inni", czyli ponad połowa. Pansy dziwiła się, jakim cudem w tej grupie nie ma Malfoya.
A jednak chłopak dalej biegł i to jako jeden z pierwszych, a Parkinson naprawdę zaczęła wierzyć, że może mu się uda. Kątem oka zauważyła, że kilka Ślizgonów zaczęło się świecić na czerwono i wyraźnie ich bieg się zwolnił; przyjmowali eliksiry pomagające. W ten sposób Draco aktualnie stał się pierwszy. Jakiś brunet obok niego deptał mu po piętach. Choć... Właściwie po chwili zamienili się rolami i brunet wyszedł na prowadzenie. Jak on miał...? Justin? Przez kilka sekund biegli równo, a ponieważ dystans był krótki znaleźli się tuż przy mecie. Przekroczyli ją niemal jednocześnie, ale któryś musiał być pierwszy.
Zoe widząc to podeszła do mety i wyszeptała pod nosem jakieś zaklęcie. Po chwili, święcąc się jaskrawo, nad linią pojawiło się imię reprezentanta Slytherinu.
***
-A wtedy ona "No, to pokaż", a ja "Dobra, a jak mam rację, potem mi wisisz dziesięć galeonów". Wiesz, tak dla żartów. Przecież dziesięć galeonów to nic!- Lindsey parsknęła śmiechem na samą myśl, że mogłoby być inaczej.- Właśnie, matka kupuje mi taką niezłą sukienkę na Bal Bożonarodzeniowy. No bo w tym roku się odbędzie, dowiedziała się od kogoś z ministerstwa. Zobaczsz, wszyscy będą zachwyceni! Draco na pewno mnie zaprosi, gdy tylko ją zobaczy. Będę wyglądała w niej przepięknie!
Kitty pokiwała energicznie głową, bez wahania zgadzając się z dziewczyną.
-Pewnie jest bardzo droga- przyznała z nabożeństwem.
Lindsey machnęła lekceważąco ręką, patrząc na koleżankę z politowaniem. Wyciągnęła jedną rękę, by popchnąć drzwi do dormitorium. Pokój wspólny był właściwie pusty; prawie wszyscy byli na błoniach i oglądali i bądź brali udział w eliminacjach.
-Nie założyłabym nic taniego, nie jestem szlamą- żachnęła się. -Nie wiem, jak w ogó- nie dokończyła słowa i krzyknęła z całej siły. Z nienawiścią odlepiła od twarzy mokre włosy i krzyknęła ponownie, tym razem ze złości. Nie wiedząc jak zareagować, odwróciła się wściekle do Kitty.
-TO TWOJA WINA!- ryknęła, trzymając się za długie włosy przypominające teraz mokre siano.- Wiedziałaś, że to się stanie, więc nie weszłaś pierwsza. Chodź, idziemy do łazienki, muszę coś z tym zrobić!- pisnęła nieco histerycznie.
Kitty, zbyt przerażona, by cokolwiek z siebie wydusić, natychmiast tam poleciała tam i zaczęła gorąco przeszukiwać wszystkie szafki, czy kosmetyczki. Ku jej rozpaczy nie było tam żadnej szczotki, magicznej suszarki, prostownicy, czy czego tam jeszcze. Po prostu nie było niczego. Druga Ślizgonka, zirytowana czekaniem, zajrzała przez szczelinę drzwi do pomieszczenia.
-Co ty tam jeszcze robisz?- syknęła.- Jak można nie znaleźć jednej suszarki, czy czego ty tam szukasz?!- podeszła szybko do najbliższej szuflady i pośpiesznie przerzuciła całą zawartość. Wytrzeszczyła oczy zdając sobie sprawę, że niczego tam nie znajdzie.
Ukryła z desperacją twarz we dłoniach.
-O Boże...
***
Blaise przewrócił oczami z pogardą. Opadł ciężko na kanapę obok Theo, który tylko na uniósł brwi.
-Co znowu? - westchnął. W takich chwilach jak te czuł się wręcz jak osobisty psycholog Zabini'ego. Albo psychiatra, jak się nad tym dłużej zastanowić.- Czekaj, zgadnę; Draco odkrył te nieszczęsne buty? Mówiłem, że łóżko jest zbyt banalne.
Czarnoskóry Ślizgon machnął lekceważąco ręką tuż przed twarzą Notta, który odruchowo się odchylił, by uniknąć uderzenia.
-Łóżko nie jest zbyt banalne, nie ma szans ich znaleźć- Theo właśnie miał coś wtrącić, ale Zabini niezrażony kontynuował.- Ale jakoś mnie usunął z listy i... Nie wziąłem udziału. A ta idiotka Abbiton nie chciała nawet ruszyć swoich pięciu liter, żeby dopisać łaskawie moje nazwisko. No tak, bo to jest taakie skomplikowane...!
Theo zmarszczył brwi i podciągnął nogi z podłogi, obejmując je ramionami. Po chwili wahania zapytał:
-Pięć liter?
-Palce. Nie bądź taki niedomyślny- odparł głuchym tonem Blaise.- Nikt się nie interesuje moimi problemami...
Theodor wzruszył obojętnie ramionami na określenie "niedomyślny", ignorując resztę wypowiedzi, i przewrócił stronę w podręczniku z transmutacji, by po chwili dopisać kilka zdań do marnie wyglądającego wypracowania o zamienianiu roślin w zwierzęta. Spojrzał krytycznie na pergamin i skrzywił się, wciąż widząc fragment, który powinien być co najmniej dziesięć razy dłuższy.
-McGonnagall chyba zwariowała, zadając nam to- mruknął po nosem..- To dopiero pierwszy tydzień i... My niedługo pomrzemy z przemęczenia! Ślizgoni staną się gatunkiem wyginionym(jak to się odmienia?! Dobrze? Bo mi cały czas podkreśla...- dop. aut.)... Na świat spadnie zagłada... Wyobraź sobie tylko ministerstwo złożone z Gryfonów i Krukonów i Puchonów i... Nie chcę żyć w takim środowisku!- jęknął, zatrzaskując głośno książkę.- Muszę dbać o lepszą przyszłość; poświęcę się i jako jedyny Ślizgon przeżyję apokalipsę. Ktoś musi...
Blaise pokiwał bardzo wolno głową, przypatrując mu się z lekkim przerażeniem w oczach.
-Twój tok rozumowania jest nieco... pokrętny, nie uważasz?- zauważył ostrożnie, zapominając na moment o sytuacji z eliminacjami i pechowym bieganiem. Uśmiechnął się lekko.
Za to Theo przytaknął mu gorliwie.
-Iście ślizgoński, nie sądzisz?- spytał, zbierając swoje rzeczy ze stołu.-Ej, a może McGonnagall właśnie tak to uknuła? Przecież nigdy nie lubiła Ślizgonów. Pozabija jednego po drugim nadmiarem nauki i bum! Problem rozwiązany- zastanowił się i ruszył z podręcznikiem, piórem, tuszem i wypracowaniem do dormitorium. Zabini odprowadził go wzrokiem, aż ten nie zniknął za ciemnymi drzwiami ich pokoju.
Nieco pocieszony luźnym zachowaniem współlokatora spojrzał na swoją własną książkę leżącą przed nim. Gdy wrócił do lochów Slytherinu, pierwsze co zrobił, to zabrał się za podręcznik z zaklęć. Myślał również nad transmutacją, ale uznał, że mu się nie chce. Jak zwykle. W każdym razie wtedy pojawił się Nott i zaczęli tę niezbyt długą, szczerze mówiąc, rozmowę.
A może Malfoy się nie dostanie? Właściwie to już wszystko przesądzone; musiał tylko poznać wyniki. A pozna już niedługo, a dokładniej... Za kilka sekund. Ze zdziwieniem spojrzał na wchodzącą Pansy. Wyglądała, jakby nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy płakać.
Chyba nie była zbyt zmęczona, co zresztą nie dziwiło Blaise'a. Widział, że Ślizgoni mieli do przebiegnięcia naprawdę krótki dystans, co zresztą było kompletnie bez sensu. Przecież Dumbledore wyraźnie powiedział, że chodzi o bieg przez Hogwart. Czy więc Abbiton myśli, że zamek szkoły jest mały? Albo, że sobie przebiegną jeden, najmniejszy korytarzyk i będą to mieli z głowy? Dlatego on, zanim się okazało, że to kompletnie bez sensu, biegał właśnie przez całe błonie, boisko do Quidditcha i Merlin wie co jeszcze.
No właśnie. Zanim się okazało , że to i tak jest bez sensu.
Ta myśl przypomniała mu o Parkinson, która właśnie do niego podchodziła. Jej krótkie włosy były związane w mały kucyk z tyłu głowy, co wyglądało nieco komicznie.
-I jak?- zawołał, w myślach błagając o klęskę Dracona.
To by było na tyle... Wiem, że moje tempo jest oszałamiające, ale na razie nie spodziewajcie się rozdziału przez jakieś dwa tygodnie. Czyli właściwie chyba tyle, co zwykle, więc... Może trzy. Chodzi o to, że mam naprawdę cały weekend pełen roboty (trzy projekty długoterminowe i kartkówka z mojej pięty Achillesa- chemii. Chyba już zauważyliście, że robię wszystko na ostatnią chwilę?), więc nie zdążyłabym nawet wstawić rozdziału. Dlatego jest teraz.
Mam nadzieję, że wam się spodobał :) Choć krótki, bo mniej-więcej 1300 słów...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro