Rozdział 2
"Przeszły same siebie".
Ta myśl krążyła po głowie Pansy, od kiedy tylko stanęła na wilgotnej trawie błoni. Bezmyślnie patrzyła się w jedno miejsce, w którym spokojnie stał sobie jej kufer, na szczęście cały. Jeszcze. I jak ona to ma, do cholery, wyciągnąć?
Zacisnęła żeby i powolnym krokiem zbliżyła się do Bijącej Wierzby, utrzymując wystarczając dystans. Wyciągnęła z kieszeni różdżkę, na którą spojrzała z niejakim przerażeniem. Do czego ta magia doprowadziła?
Jakimś cudem dziewczyny musiały wepchać jej bagaż pod to drzewo i to tak, by nie zauważyło małego, drewnianego tobołku leżącego na ziemi. Pewnie jakoś przelewitowały, czy coś. W każdym razie, ona nie zamierzała ryzykować zniszczenia jej wszystkich ubrań, książek, czy czego tam jeszcze. Przeszło jej przez myśl, by poprosić chłopaków o pomoc, ale od razu odrzuciła ten pomysł. Poradzi sobie sama, nie jest głupia.
Wzięła głęboki oddech i naiwnie spróbowała trochę zaklęć, między innymi Drętwotę. Oczywiście, nic nie podziałało. Czego się spodziewała? Szybko oceniła siły jej i drzewa, uznając, że co jak co, ale woli mieć zniszczony kufer, niż tam podchodzić. Wzruszyła ramionami, z szoku niezdolna spojrzeć rzeczywiście na sytuację, i wyszeptała "Wingardium Leviosa". Kufer drgnął lekko i uniósł się o cal. Kilka gałęzi wierzby jakby nerwowo poruszyło się. Dyskretnie spróbowała wylecieć skrzynię bokiem i nawet prawie jej się to udało. Właśnie, prawie. W ostatniej chwili jedna, najdłuższa gałąź dosięgła kawałka kufra, który skruszył się, jakby był z porcelany. Parkinson, upewniwszy się, że znajduje się poza śmiercionośnym zasięgiem drzewa, podbiegła do bagażu.
Uklękła na trawie i przekrzywiła się, by z zdezorientowanym wyrazem twarzy popatrzeć w piękną dziurę, która wyżarła jej jedną czwartą kufra.
-Przynajmniej oszczędzę czas, jeśli będę chciała coś wyjąć- mruknęła. Ale ta sytuacja jej nie śmieszyła. Podniosła się z kolan i otrzepała spódniczkę z resztek brudu. Jeszcze raz krzywo spojrzała na rozwalony kufer.
-Co by tu z tobą zrobić?- zastanowiła się.
***
-Jestem głodny- powtórzył beznamiętnie Draco. Zabini spojrzał na niego z irytacją. Zresztą, nie po raz pierwszy.
-Już to chyba kiedyś mówiłeś- zauważył złośliwie.- Czekaj, ile zjadłeś?
Malfoy padł twarzą w swoją kołdrę. Ta dyskusja trwała już jakiś czas. Choć ubrania dalej leżały porozrzucane na podłodze, a każdy przypadkowy gość wykładał się o leżące przed drzwiami podręczniki, jakoś ani jemu, ani Blaise'owi, ani Theodorowi nie chciało się tego sprzątać.
-To już też mówiłem. Pół babeczki, idioto. Chodź do kuchni.
Blaise wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Theo i udał, że rozmyśla nad tą propozycją.
-Dobrze- zgodził się łaskawie. W odpowiedzi Draco wytrzeszczył na niego oczy, najwyraźniej nie doceniając przyjaciela. Mina mu lekko zrzedła, kiedy Zabini dodał bezlitosnym tonem:
-Jutro pójdziemy, jeśli posprzątasz sypialnię.
Draco poczuł, że nikt na świecie o niego nie dba. Mógł trafić do Gryffindoru, wszyscy by wokół niego skakali i podawali obrane winogrona. Chociaż jednak nie, nie wytrzymałby tej głupoty wiszącej w powietrzu.
-Szuja- syknął i sam wyszedł z pokoju. Gdy wychodził z lochów, nie usłyszał już rozbawionego chichotu Notta i Zabiniego.
Idąc w stronę kuchni napotkał zdyszaną Pansy targającą pionowo kufer dziurą do góry... Chwila, że co? Prawie połowa rzeczy była rozwalona, postrzępiona, i wyglądająca na coś, co ma zamiar się skruszyć przy najlżejszym dotknięciu. I blondyn naprawdę zamierzał się spytać, co się stało, ale jakoś... Tak wyszło, że w końcu nie zapytał i... oby Pansy się potem na niego nie obraziła.
Po bardzo krótkej bitwie z poczuciem winy olał Parkinson i kontynuował podróż do kuchni. Kiedy w końcu tam dotarł, z demonicznym uśmiechem popatrzył się na pracujące skrzaty.
-Ej tam, któreś z was!- zawołał. Kiedy jeden skrzat odwrócił się powoli w jego stronę, Draco dorzucił:
-Zrób mi tosty, czy coś. Dziesięć wystarczy.
Czekał na słynne "Dobrze, sir", ale się przeliczył. Sługa tylko skinął głową i odspacerował tym dziwnym, kaczkowatym krokiem.
-Niewychowane te skrzaty w Hogwarcie- mruknął do siebie. Tym razem spodziewał się błagania o przebaczenie, ale i to nie nadeszło. Pokręcił z dezaprobatą głową i oparł się o ścianę.
Spędził całe kilka minut rozmyślając nad kompletnym brakiem taktu hogwarckich skrzatów. I doszedł do paru bardzo intersujących wniosków, jak na próbę zrzucenie kilku skrzacików z Wieży Astronomicznej. I skrzaciki miały wielkie szczęście, że akurat wtedy przyszły jego tosty, bo inaczej mogłoby to się skończyć dla nich tragicznie, a żadna wesz by im nie zdążyła pomóc.
Malfoy wziął więc zamówione jedzenie i spokojnym krokiem pogryzając tosta wyszedł z pełnej gwaru kuchni. Miał zamiar skierować się z powrotem do dormitorium, po chwili jednak odrzucił ten pomysł. Wziął jednego tosta do ust i, czując się jak doświadczony wędrowiec, wszedł po schodach pod jedną, szczególną wieżę w Hogwarcie, wieżę Gryffindoru.
Ziewnął i przeciągnął się jak kot, odłożył kolację na kamienną podłogę i zabrał się do swojej osobistej misji, wymyślonej przed chwilą, czyli zgadywania hasła. Chyba naprawdę mu się nudziło, bo musiał być bardzo zdesperowany i przyznał to przed samym sobą.
-Gryfońska odwaga- strzelił pierwsze, co mu przyszło do głowy. Ta okropnie gruba kobieta popatrzyła się na niego z odrazą. Podrzuciła mu swym zachowaniem pewien ohydny pomysł, który odrzucił go na tyle, że o mało nie wypluł z ust resztki tosta. - Och! -wyżalił się, starając wyglądać na okropnie przybitego.- Najwyraźniej coś mi się pomieszało! I jak ja teraz, biedny, dostanę się do miłości swego życia? Umrę z tęsknoty, myślami będąc w tej klitce błędnie nazywanej Poko... Ekhm, będąc w wspaniałym Pokoju Wspólnym Gryffindoru ze swoją wybranką!- zarzucił rękoma z niespawiedliwością, przybierając najbardziej żałosną minę w historii Slytherinu. Do czego się tu poświęcał, a nikt tego nawet nie doceni!
Tej Grubej Kobiecie opadły ramiona. Teatralnie przetarła sobie łzę w oku wierzchem dłoni i odparła, wprowadzając Draco w niejakie rozbawienie:
-Och, nie martw się, mój miły! Wpuszczę cię do twojej partnerki, byś mógł wyznawać jej swą dozgonną miłość po wieki wieków! Niej martw się, dwa serca znów się połączą, dając ulgę spragnionym miłości duszom. Nie martw się, bowiem nie mam ja serca z kamienia; doceniam miłość i jej znaczenie. I choć z nie tego jesteś domu, to nie ma to znaczenia, wiem, iż nawet uczniowie Slytherinu potrafią kochać! Błogosławię was i wasz związek, nie zwracajcie uwagi na opinię publiki!
Draco czuł się jak w cyrku. Wrażenie pogłębiło się, kiedy obraz otworzył się ukazując Pokój Wspólny w Wieży Gryffindoru. Z ukrytym zainteresowaniem wkroczył dumnie do środka, a przejście zamknęło się za nim.
Wywołał niejaką furorę wśród głupiutkich Gryfonów, którzy jak jeden mąż gapili się na niego z przerażeniem w oczach. Kilka dziewczyn westchnęło dramatycznie i oparło się o ramiona swoich przyjaciółek.
Jak w cyrku.
-Hej, widzieliście Pottera? Mamy na dzisiaj umówioną randkę w Pokoju Życzeń. Dobrze, że dał mi hasło, bo inaczej byłbym się chyba nie dostał. Zostawił mnie samego, cierpiącego w milczeniu na szczycie Wieży Astronomicznej, gdzie mieliśmy się spotkać. Spragnieni siebie, po dwóch miesiącach rozłąki... Znacie to uczucie, nie? Kiedy masz ochotę rzu- wystąpienie Draco przerwał Wybraniec, przed którym tłum rozstąpił się jak Morze Czerwone.- Potter!- zawołał radośnie, rozkładając ramiona.- Jak dobrze cię widzieć! Dlaczego nie przyszedłeś do mnie i nie dałeś ukojenia mojej "spragnionej miłości duszy"?- zacytował grubą kobietę, choć oczywiście Potter nie mógł o tym wiedzieć.
A aktualnie Potter nie wyglądał na takiego, który wiedziałby cokolwiek.
-E...- odpowiedział błyskotliwie, dając Malfoy'owi pokaz swojej niezwykłej inteligencji.
-Myślałem, że coś dla ciebie znaczę- kontynuował niezrażony Draco.- A ty bezdusznie rzuciłeś nasz związek w ogień, jakby nigdy nie istniał. Poświęciłeś go w imię stereotypów i oceny publiczności, których nie potrafiłeś zignorować. Jak mogłeś...
Pokręcił głową ze wzrokiem żałośnie wbitym w ziemię, z całej sił starając się nie roześmiać. W końcu nie wytrzymał i na jego usta wpłynął złośliwy uśmieszek.
-Kpię, Potter, ty idioto. Snape cię wołał.
Starając się nawet nie zrozumieć panującej w środku głupoty wyszedł z terytorium Gryfonów, śmiejąc się cicho. Oczywiści, że Snape go nie wołał, ale Potter i tak tego nie ogarnie. Nigdy nie ogarniał.
Gruba kobieta spojrzała na niego z zatroskaniem, którego Draco tak szczerze nienawidził.
-Dlaczego tak szybko wychodzisz? I dlaczego sam?
-Nie ta osoba- rzucił tylko radośnie Draco i nagle cała jego wesołość wyparowała, bo w miejscu jego, drugiej zresztą, kolacji, była pustka.
Okradli go.
-Hogwart schodzi na psy- mruknął do siebie.
***
-...i, jak mam być szczera, to nie mam zielonego pojęcia, co z tym zrobić. Straciłam najlepszą bluzkę, szczotkę i kilka podręczników, a przecież nie mogę tak funkcjonować- westchnęła Pansy.
-Bez bluzki i szczotki, czy podręczników?- zainteresował się Zabini. Malfoy nawet nie miał siły go poprawiać, jak to robił przez ostatnie dwadzieścia pięć minut. Zamiast tego powiedział, mając nadzieję, że nastąpi koniec "zawracania czterech liter przyjaciołom, bo nic innego nie ma się do roboty":
-Wymyślimy coś, Pansy- zapewnił ją ponuro.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego odpowiedzi, chyba zadowolona z okazanego współczucia. Sztucznego, nawiasem mówiąc. Draco w tym momencie szczerze współczuł wyłącznie swoim biednym, obolałym uszom.
-Dziękuje wam! Dobra, teraz coś innego. Pamiętacie Tristiana Hooda z siódmego roku?
Dwójka Ślizgonów spojrzała na siebie z minami mówiącymi "A który to?".
-Na pewno musicie go znać! Idę z nim w ten piątek na randkę, umówiliśmy się w pociągu- Pansy wyglądała, jakby ogłoszono właśnie dodatkowe Boże Narodzenie.- Draco, on jest obrońcą w naszej drużynie, na pewno go pamiętasz!
Draco zastanawiał się przez chwilę, przeszukując w myślach skład drużyny.
-Ach, to ten, którego zamierzam wywalić!- przypomniał sobie.- Jest strasznym graczem. Przez niego w tamtym roku przegraliśmy mecz z głupimi Gryfonami i straciliśmy Puchar Quidditcha. Przepuścił dziesięć goli, myślałem, że zwariuję. I mnie rozproszył nędznymi rozkazami o taktyce, musiałem potem wszystko naprawiać, byśmy tego nie sknocili do końca... Myślałem, że go zabiję! Nie wiem, jakim cudem trafił do Slytherinu, powinien być Puchonem. No co?- zdziwił się, widząc ciężkie spojrzenia Pansy i Blaise'a.- Prawdę mówię.
Zabini zasłonił twarz dłońmi, starając się przekazać wszystkim w pomieszczeniu, że, co jak co, ale on nie zna tego blondyna obok. On się do niego nie przyznaje, odrzuca wszelkie zarzuty dotyczące przyjaźni z nim.
Parkinson natomiast wyglądała na zupełnie zdruzgotaną.
-Jak śmiesz...!
Położyła dłonie na biodrach i miała zamiar udać się do własnego dormitorium, ale przypomniała sobie, że nie jest tam mile widziana. Prychnęła więc tylko cicho i na powrót usiadła obok Malfoy 'a.
Zapanowała cisza, choć w żadnym stopniu nie niezręczna. Po prostu wszyscy byli chwilowo obrażeni lub zdegustowani. Ciszę przerwał Zabini, oznajmiając:
-Idę po pergamin, zrobimy listę rzeczy do zrobienia na ten rok.
Draco skinął głową, popierając pomysł, Pansy nie zareagowała w ogóle.
Blaise wzruszył więc ramionami i poszedł do swojego dormitorium, podśpiewując cicho pod nosem. Pansy popatrzyła się na Draco z wyrzutem.
-Mógłbyś chociaż przeprosić- zauważyła oskarżycielsko.
Ślizgon wzruszył ramionami, tak samo jak przed chwila Zabini.
-Malfoy'owie nie przepraszają- wyrecytował z kamienną miną. Dziewczynie opadły ramiona.
Na szczęście w tej właśnie chwili wszedł Zabini z rulonem pergaminu pod pachą i magicznym piórem w ręce.
-Zaczynamy- rozporządził, jakby nie dostrzegając panującego wokół napięcia. - "Lista rzeczy do zrobienia ~ Blaise, Draco i Pansy".
-Skoro jestem kobietą, powinnam być pierwsza!- zaprotestowała Parkinson.
-Już za późno- zlekceważył Zabini.- Punkt pierwszy... Draco?
Chłopak pomyślał przez sekundę, po czym wręcz wyrwał z rąk Zabiniemu pióro i pergamin. Napisał jakieś zdanie i uniósł kartkę, by każdy mógł zobaczyć staranny napis: "1. Okraść Pottera, tak jak on okradł Draco". Zabini przewrócił oczami.
-Już o tym rozmawialiśmy. Potter nie mógł cię okraść z tostów, bo był wtedy wewnątrz wieży. To był ktoś inny. Poza tym, trzeba było nie pchać się do lęgowiska Gryfonów.
Malfoy już otworzył usta, by solennie zaprotestować, ale uprzedziła go Pansy, zadając wreszcie prawidłowe pytanie:
-Z czego chcesz go okraść?
Blondyn uśmiechnął się łobuzersko.
-Z Peleryny-Niewidki. Tej prawdziwej- wyszeptał.
Zabini otworzył szerzej oczy z niedowierzania.
-Nie gadaj! Potter ma Pelerynę? Przecież to tylko legenda!
-Najwyraźniej nie. To była starożytna magia, wyczułem ją. Żadna podróbka, prawdziwa Peleryna-Niewidka z Insygniów Śmierci.
Chwilę zajęło Pansy i Blaise'owi dojście do siebie po ciężkim szoku, w końcu jednak dziewczyna zabrała Malfoy'owi listę i pióro i sama nabazgrała kilka słów. Gdy chłopcy pochylili się nad jej ramieniem, bez problemu odczytali: "2. Zemścić się na Lindsey i Kitty za... wszystko". Draco przytaknął jej i sam dopisał: "3. Wygrać rozgrywki domów w biegu, jeśli Dumbledore zaakceptuje pomysł".
Zabini, jako jedyna osoba, która jeszcze nic nie napisała, w skupieniu przeczytał kilka razy listę i rozłożył ramiona. Po chwili jednak z uczuciem triumfu dodał czwarty punkt : "Wygrać Puchar Quidditcha".
Trójka Ślizgonów dumnie przypatrzyła się kawałkowi pergaminu leżącym na stole.
-Jeśli pojawi się nowy pomysł, po prostu dopisujemy- postanowił Draco. -Lista będzie w dormitorium moim i Blaise'a, nie obraź się, Pansy.
Parkinson przyznała mu rację; jej dormitorium było zakażone. Sama niechętnie myślała o powrocie tam. Westchnęła cicho i podźwignęła się z kanapy.
-Muszę już iść- stwierdziła z smutkiem.- Do jutra, spotkamy się na śniadaniu.
Draco z Zabinim jeszcze chwilę patrzyli na oddalającą się Ślizgonkę, aż wreszcie sami niechętnie wstali.
-Zobaczymy, co jutro Dumbledore powie o biegu. Jeśli w ogóle coś wspomni- zauważył ponuro Malfoy.
Rozdział niebetowany, przepraszam za błędy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro