Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

-Niedługo Halloween- odezwała się Pansy cicho, przysiadając na skraju kanapy w Pokoju Wspólnym.- Zostało tylko kilka dni... Może byśmy coś zorganizowali? We czwórkę, razem. Z Theo i Blaisem- widząc brak jakiekolwiek reakcji dodała.- Nie daj się prosić. Minęły prawie dwa miesiące, Draco.

Malfoy w odpowiedzi tylko uniósł trzymany podręcznik na wysokość twarz, niby zagłębiając się w lekturze.

-Wiesz, że to i tak za mało.

Parkinson westchnęła głęboko i wygodniej usiadła, szykując się na dłuższą dyskusję.

-Ty go nawet nie lubiłeś. Zawsze mówiłeś, że zrobiłbyś wszystko, byleby się go pozbyć. Nie pozwalaj mu niszczyć twojego życia. Już i tak masz z siedem tygodni wyciętych z życiorysu- zażartowała.

Draco nieznacznie zmienił pozycję, zakładając nogę na nogę, i odparł, siląc się na całkowity spokój:

-Nigdy nie byłaś w takiej sytuacji.

-Nie- Pansy pokręciła głową.- I nie chcę nigdy być, choć wiem, że to niemożliwe.

Ślizgon gwałtownie zamknął książkę, odłożył ją gwałtownie na blat i wstał, wbijając wzrok w duże okna przysłonięte szmaragdowymi zasłonami. Odruchowo przeczesał palcami jasne włosy, nieuchronnie burząc ułożoną wcześniej fryzurę.

-Może byśmy coś zrobili?- zapytała dziewczyna, chwytając się ostatniej deski ratunku.- Musisz się wziąć w garść.

-Nie mam ochoty. Mam trening Quidditcha- wyrzucił z siebie Draco.

-Nikt nie ma ochoty trenować każdego dnia. Jak tak dalej pójdzie, znienawidzą cię. NIe możesz stracić pozycji.

Draco prychnął w geście oburzenia.

-Chrzanić pozycję- mruknął.

Parkinson popatrzyła z desperacją w sufit.

-Spróbujmy inaczej- zastanowiła się przez chwilę.- Masz dziewczynę?

***

-Nigdy. Więcej- wycedził Theo przez zaciśnięte zęby.- To, że kiedyś ci podpadł, nie oznacza od razu, że jest śmierciożercą.

-Ależ jest!- upierał się przy swoim Zabini.- I jest przyjacielem tego... Jak mu tam było... Jacka Pointa. I nic już nie mów, bo mi go spłoszysz.

Nott uniósł ręce, by burzliwie zaprotestować, więc Blaise lekko uderzył go otwartą dłonią w skroń.

-I co?- wyszeptał ze złością Theo.- Zamierzasz go tak śledzić, aż nie podwinie lewego rękawa? Do kibelka też za nim pójdziemy?- zakpił.

-Mam nadzieję, że nie będzie to konieczne- wymamrotał Blaise.- A teraz się przymknij i pozwól mi działać.

Wepchnął Theodora głębiej do wnęki w murze i sam przykucnął przy zakręcie, wyciągając z szaty różdżkę.

Było piątkowe popołudnie, wszyscy właśnie kończyli obiad. Zabini wręcz siłą wyciągnął Notta z posiłku, chcąc sprawdzić swoją teorię, która twierdziła, że najlepszy przyjaciel Jacka Pointa jest zwolennikiem Czarnego Pana. W tej chwili z Wielkiej Sali wychodzili pierwsi uczniowie, obrzucając zdziwionym spojrzeniem Blaise'a i Theo ukrywających się przy ścianie.

-Czuję się jak idiota- warknął pod nosem Nott.- To jest głupi pomysł. Bardzo głupi.

Zabini go zignorował, powtarzając w myślach formułę zaklęcia. Ledwo zarejestrował Pottera, który mijając ich popatrzył na nich z podejrzliwością. Theo brutalnie szturchnął go łokciem w żebro.

-Czego?- warknął cicho Blaise, przeszukując wzrokiem tłum.

-Tam jest ta twoja ptaszyna- Theo wskazał brodą na samotną postać oddalającą się od reszty tłumu.

Zabini przeklął pod nosem podejrzanego i zerwał się na nogi, po czym zaczął gonić biednego chłopaka. A za nim, sam nie wiedząc po co, poleciał Theo, wpadając na poszczególnych uczniów.

Nagle Blaise gwałtownie się zatrzymał, a Nott z rozbiegu wpadł na niego, nie zdążając się zatrzymać. Obaj upadli na podłogę, powodując łoskot w odosobnionej części korytarza. Idący przed nimi znajomy Pointa odwrócił się powoli i zmrużył oczy.

-A co wy tu robicie?- zapytał ostro, z ledwo wyczuwalnym szkockim akcentem.

Theo w odpowiedzi wymamrotał coś pod nosem.

-Co powiedziałeś?- śledzony zmarszczył brwi.

-Wpadka-powtórzył głośniej, choć wciąż niewyraźnie Theodor.

Chłopak pokiwał ze zrozumieniem głową. Po krawacie było widać, że jest w Slytherinie, wyglądał na rok od nich starszego. Czyli Ślizgon na siódmym roku.

-Wpadka- przyznał.-Czego chcecie? Nie jestem homo- zaznaczył chłodnym tonem.

Zabini parsknął cicho. Theo zaczerwienił się lekko, gdy do niego po sekudzie dotarło, że on sam jest. Miał szczerą nadzieję, że dzięki panującym tu półciemnościom nikt tego nie zauważył.

Starszy chłopak zmierzył ich jeszcze przeszywającym spojrzeniem, po czym odwrócił się i odszedł w swoją stronę.

Nott i Zabini przez chwilę siedzieli w ciszy na podłodze przetwarzając w myślach wydarzenia, dopóki mała grupka pierwszaków o mało na nich nie nadepnęła biegnąc. Wtedy Theo ostrożnie wstał i oparł się o ścianę.

-Myślałem, że zejdę na zawał- jęknął.

-Ja też- przyznał Blaise, dalej siedząc. Theo popatrzył na niego z politowaniem i odetchnął głęboko.

-Było widać- skomentował w końcu.- Nie ze mną takie akcje... Bierz do tego Dracona, on się nadaje.

Nastała krępująca cisza. Od kilku tygodni temat młodego Malfoya zdawał się być tabu. Szczególnie, że tylko ich czwórka wiedziała, co się stało. I Dumbledore, który przez pierwszy miesiąc starał się namawiać blondyna na pocieszającą rozmowę, czego ten ze śmiertelnym przerażeniem unikał. W końcu dyrektor zrezygnował.

-Szkoda, że tak się stało- powiedział Blaise, przerywając ciszę.-Zawsze się go bałem, Draco chyba trochę też, ale... Był jego ojciem. Choć nie zawsze się tak zachowywał.

Nott pokiwał słabo głował, wracając myślami do momentu, w którym się dowiedzieli, że Lucjusz Malfoy nie żyje. Kiedy przyszła ta sowa.

Ministerstwo przesłało Narcyzie wiadomość, że Lucjusz zginął, podczas swojego pobytu w Azkabanie. Oficjalnie ojciec Dracona bardzo ciężko zachorował, lecz i tak każdy, kto wiedział o tym zdarzeniu, zdawał sobie sprawę, co się naprawdę stało.

Ciężkie warunki Azkabanu nie były tajemnicą. A Lucjusz nie był pierwszą osobą, która przez nie zginęła. Całe życie wystawne dania na zawołanie- jego zdrowie tego po prostu nie wytrzymało. Jak wielu innych osób, głównie urodzonych w arystokrackich rodzinach.

Ministerstwo chcąc zaataić ten fakt przed innymi, przynajmniej na razie, przesłało Narcyzie sporą sumę pieniędzy jako zadośćuczynienie, by przypadkiem nie powiedziała o wszystkim światu. Jakby i tak ją to choć trochę obchodziło. O śmierci Lucjusza dowiedział się więc tylko Draco (i przy okazji Pansy, Blaise i Theo) z Dumbledorem. Dzięki temu, że dyrektor wiedział o wszystkim, nie było problemów z wyjazdem Dracona na cały weekend do domu, by wraz z matką przyjął testament i wypełnił inne formalności.

-Kiedyś mu minie- westchnął cicho Theo, czując, że w tym momencie humor popsuł mu się całkowicie.-Oby jak najszybciej...

***
W Wielkiej Sali wybuchła wrzawa. Był wczesny poranek, a mimo tego stoły były całkowicie zapełnione, co zdawało się być niemożliwe o tej porze, gdy zwykle większość uczniów jeszcze spała. Wszyscy szeptali gorączkowo, patrząc nieustępliwie z jedną osobę, która zdawała się sobie nic z tego nie robić.

Ale to nie do końca była prawda.

Draco z lekko spuszczoną głową wpatrywał się  w jedną stronę Proroka Codziennego. Zacisnął na nim mocniej palce, gniotąc papier.

"Lucjusz Malfoy jest martwy. Zabiło go poczucie winy?".

Bzdury, bzdury, bzdury! Ale...

Teraz już wiedzieli wszyscy.

Tym razem WYJĄTKOWO nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że się podoba :) Choć krótki... Nie, miałam nic nie dodawać!

Pozdrawiam :3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro