Rozdział 1.
-Slytherin!- wrzasnęła po raz kolejny Tiara Przydziału, po czym następny z jedenastkolatków odszedł w stronę stołu jego nowego domu. Draco z całej siły zaklaskał, niemal podskakując na drewnianej ławie w Wielkiej Sali. Pansy popatrzyła na niego kątem oka, ale nic nie powiedziała. Jednak kiedy kolejne dziecko zostało przydzielone do Gryffindoru, a Malfoy zaczął buczeć i wystawił niewinnemu chłopcowi język, gdy ten przechodził obok niego, dziewczyna nie wytrzymała.
-Zachowujesz się jak niewyżyty wróg Pottera- prychnęła.
-Jestem niewyżytym wrogiem Pottera- zaprotestował Draco. Pansy postanowiła dalej nie dyskutować.
Kiedy w końcu ostatni dzieciuch został przydzielony do domu, Dumbledore zaczął swoją przemowę, ku niezmiernej złości blondyna. Zdawała się ciągnąć wiekami, a Malfoy niezmiernie starał się zachować swój typowo ślizgoński wygląd. Po około godzinie zaczęło się to robić nieco kłopotliwe, po dwóch chłopak miał ochotę rzucić to i położyć na stole. Tak, był zdesperowany. I może trochę zmęczony. Odrobinkę.
-... mam nadzieję, ze ten rok w Hogwarcie przyniesie wam wiele radości.- Draco o mało nie rozpłakał się ze szczęścia. Kiedy jedzenie pojawiło się na stole, zignorował nawet długo wyczekiwaną babeczkę z jagodami i wstał od stołu z zamiarem natychmiastowego pójścia do dormitorium i klapnięcia na łóżko w swoim nowym, jednoosobowym pokoju prefekta.
Doszedł nawet do połowy sali, ale w końcu uznał jednak, że nie da rady. Podbiegł zupełnie nieślizgońsko do stołu, wziął tak dużo babeczek, jak się dało i tak samo nieślizgońkim truchtem opuścił Wielką Salę.
Zwolnił mniej więcej w... No, po kilku metrach. Maksymalnie. Chociaż był szukającym i od tego roku kapitanem drużyny, i naprawdę powinien mieć dobrą kondycję, uznał, że mógłby się, Merlinie broń, spocić. A tego by nie wytrzymał. I na przykład ktoś by go zobaczył w takim stanie, znając jego szczęście, Gryfon, i potem przez cały rok wszyscy by się śmiali, jak to sławny Draco Malfoy był spocony i wyglądał nieatrakcyjnie. Rzuciłby się chyba z Wieży Astronomicznej...!
Tak więc resztę dystansu przeszedł spokojnym krokiem, delektując się jedną z babeczek. I kiedy zatrzymał się przed przejściem do lochów, spłynęła na niego straszna prawda. Był prefektem. I powinien był w pociągu pójść na to głupie spotkanie. To, na którym ustalało się hasła. I teraz nie tylko on, ale cały dom nie miał hasła do Pokoju Wspólnego. I miał odprowadzić pierwszaki... Miał zrobić dużo, dużo rzeczy!
I teraz będzie spał u... Na korytarzu. Kurczę.
Cały dom się go wyrzeknie.
Nagle poczuł w sobie bohatera. Odważnie, nie wierząc sam w to, co robi, upuścił babeczki na kamienną posadzkę i rzucił się w stronę... No właśnie. Głupio byłoby kolejny raz wejść do Wielkiej Sali. Ludzi uznaliby, że ma schizofretkę. Czy jak to tam było.
Co sił poleciał korytarzami, mijając setki oburzonych jego ignorancją obrazów i wchodząc na zmieniające się schody. Mimo dużego obeznania zamku kilka razy zakręcał, denerwując się na samego siebie. Gdy w końcu dotarł do wejścia do gabinetu dyrektora Hogwartu, Albusa Dumbledore'a, był zdyszany ale szczęśliwy. Podczas szaleńczego biegu wpadł na genialny pomysł- zorganizuje wyścig. Bieg przez Hogwart, na czas. Przy okazji, jak już wyboleje od niego hasło do lochów, zapyta się, co on by o tym sądził. To byłoby świetne! Po jednym kandydacie z każdego domu, oczywiście wszyscy szóstoroczni, on wygrywający, miażdżący przeciwników, tłum wiwatuje, wszyscy zachwyceni jego...
-Zgubiłeś się, Draco?- zapytał uprzejmie jakiś głos tuż obok niego. Draco wzdrygnął się nerwowo i spojrzał na dyrektora, którego twarz wyrażała niezmierne zdumienie.
-Coś w tym stylu- przyznał niechętnie. -Nie poszedłem w pociągu na to zebranie prefektów i nie znam hasła do lochów Slytherinu. I jeszcze mam do pana pewną propozycję, ale to- Malfoy wręcz wykaszlał te dwa słowa- mniej ważne.
Dumbledore uniósł jedną brew i wyraźnie miał zamiar coś powiedzieć. Ślizgon przygotował się na porządny ochrzan, ale to było jeszcze gorsze:
-Już nie jesteś prefektem. O ile pamiętam, byłeś nim w zeszłym roku, na prefekta naczelnego wytypowano jednak Helenę McLaggen, z Hufflepuffu.
Te słowa zabolały jak cios sztyletem w serce. Nie był już prefektem. Już nie mógł odbierać punktów Potterowi za odrażające worki, które nazywał ubraniami, Granger za brudną krew, a Wiewiórowi za głupotę i tę rudą szopę na głowie. Skończyły się czasy szczęścia i dostatku. Teraz to on będzie ofiarą podstępnych i okrutnych Puchonów, którzy mieli swojego szpiega w naczelnictwie. Będą wiedzieli o każdej imprezie z alkoholem, o każdym wypadku, o każdym oszustwie. Życie Ślizgonów zamieni się w koszmar.
Po chwili uznał to jednak za niemożliwe, choć powinien już zacząć unikać gryfońskich prefektów. Bywa.
-Och- wydusił w końcu. Trzeba będzie się jakoś umówić z prefektem ze Slytherinu, żeby mu co tydzień podawał nowe hasło do tej wspaniałej łazienki. Jej Draco będzie chyba żałował najbardziej.
-A druga sprawa?- wtrącił się Dumbledore. Może i dobrze; blondyn zaraz by się rozkleił, jeśli jeszcze chwilę by myślał o tym pięknym basenie z wszystkimi rodzajami pianki.-Jestem bardzo ciekawy, co też wymyśliłeś.- Chociaż, biorąc pod uwagę Jęczącą Martę podczas jednej z jego godzinnych kąpieli... To zdecydowanie nie było miłe spotkanie. Przynajmniej nie dla niego. Druga strona okazała się być zadziwiająco... Entuzjastyczna...
-A, tak, druga sprawa. Mam pomysł, aby zrobić coś jak bieg przełajowy, tylko, że przez Hogwart. Po jednej osobie z szóstego roku z każdego domu, byłoby kilka wyścigów... Mogłyby być za to punkty, na przykład. Czy coś w tym stylu.
Albus pokiwał głową w zamyśleniu i uśmiechnął się delikatnie.
-Przemyślę to- obiecał.
Draco miał zamiar podziękować, ale tknięty nagłym przeczuciem tylko pożegnał się i odszedł w stronę lochów, pełen wątpliwości. Nie wierzył, że jego propozycja zostanie rozpatrzona, co to, to nie. Ale przynajmniej później nie będzie miał wyrzutów sumienia pod tytułem: "Dlaczegóż to nie zapytałem się? A może by się udało?!". On już siebie znał. Wiedział, że tak właśnie by było.
Idąc tak, wpadł na kogoś. Tak mu się przynajmniej wydawało. Gdy spojrzał bowiem przed siebie, nie było nikogo, ani niczego. Spotkanie trzeciego stopnia z powietrzem? Nie był głupi. Ani upity. Chyba.
Na wszelki wypadek postanowił sprawdzić. Jeśli nikogo tu nie ma, i tak nikt go nie zobaczy w tej kompromitującej sytuacji, miał bowiem zamiar rzucać zaklęciami na prawo i lewo. Jeśli był, pochwaliłby się swoją niesamowitą intuicją. Gorzej, jeśli ktoś by tu był, a on był go nie trafił. Po głębszym zastanowieniu to było najgorsze wyjście.
Postanowił jednak zaryzykować. Szybko wyciągnął różdżkę i rzucił niewerbalne Pertificus Totalus mniej więcej w kierunku tego kogoś, kto mógł nawet tutaj nie być. Choć z mniejsza pewnością siebie, poprawił. Za trzecim rozległ się huk, jakby jakieś ciało upadło na podłogę, jednak w dalszym ciągu nikogo nie było widać. Malfoy podszedł niepewnie do pustego kawałka podłogi gdzie, jak mu się zdawało, ktoś upadł. Znieruchomiał, gdy czubek jego buta dotknął czegoś, albo kogoś, kogo teoretycznie nie powinno być, bo w dalszym ciągu nic widać nie było. Nie pewnie schylił się i jego ręce natrafiły na gładki materiał. Chwycił go i podniósł, a jego oczom ukazał się- kto by pomyślał- Harry Potter. W dłoni trzymał zaś jakąś pelerynę.
Podejrzliwie owinął się nią i spojrzał w dół, w miejsce, gdzie powinny być jego nogi- ale ich nie było. I oto cały sukces durnego Pottera! Jakaś pelerynka! Czy świat sobie z niego kpi?
Przebiegło mu przez myśl, żeby ją sobie wziąć, ale od razu uznał to za głupie. Przecież Potter by wiedział doskonale, że to on i na pewno poskarżyłby się, pewnie jest dla niego zbyt cenna, żeby po prostu odpuścić. O nie. Zdobędzie ją kiedy indziej, na razie trzeba jednak odpuścić.
Odwrócił się od Pottera, rzucając wpierw na niego pelerynę (może ktoś na niego akurat nadepnie?) i ruszył po raz kolejny tego dnia do lochów Slytherinu. Zamek był w miarę pusty; większość uczniów aktualnie rozpakowywała się prawdopodobnie w swoich nowych pokojach. Co więc Potter tu robił? Draco był pewny, że śledził go, z nadzieją, że młody Malfoy knuje jakieś podstępne intrygi z Czarnym Panem. Głupi Gryfoni, wciąż wierzący w stereotypy o Domu Węża. Jak gdyby każdy Ślizgon miał przypieczętowany los Śmierciożercy, był zły bezlitosny. Dobra, może byli przebiegli, sprytni, ceniący fortele, ale czy to naprawdę wada? To, że pozbyli się niepotrzebnych, utrudniających wszystko litościwych zahamowań? Gdyby życie było walką o przetrwanie, to oni przetrwaliby najdłużej. Nie Gryfoni, którzy w pierwszej lepszej okazji rzucą się z klifu za muchą, bo "nawet one zasługują na życie!", nie niezdarni Puchoni, którzy poradziliby sobie z wszystkich najgorzej. Również książki nie pomogłyby Krukonom w ocaleniu życia.
Nagle ktoś go zaatakował. Poczuł uderzenie w twarz i już miał oddać, rozpoczynając bójkę, kiedy zobaczył napastnika. Napastniczkę, nawet.
-Głupi jesteś?!- wykrzyczała mu Pansy prosto w ucho, przymierzając się się do kolejnego ciosu, od które Draco zgrabnie się uchylił. -Myśleliśmy, że umarłeś, że cię porwano! Zostawiłeś babeczki na podłodze! Ty nigdy nie zostawiasz babeczek na podłodze!
Blondyn był lekko zdezorientowany.
-Miło, że się martwisz- wymamrotał.- Ale naprawdę nie trzeba. Jestem genialny.
Zza pleców Ślizgonki niespodziewanie wychylił się Zabini, z niezwykle zdumioną miną.
-Że co?
-Rozumiem, że to dla ciebie nowe słowo, naprawdę. Ale uwierz mi, nie zauważyłbyś genialności, nawet, gdyby cię pstryknęła w nos- odpalił Malfoy, pstrykając go w nos.
Zabini wyglądał na lekko urażonego. Mimo tego bez problemu odparł:
-Nie wiem, może nie. Jeszcze żadna mnie nie pstryknęła.
Pansy przypatrywała się tej dyskusji z narastającym rozbawieniem. Ku swojemu własnemu rozczarowaniu stwierdziła jednak, że musi zacząć się rozpakowywać, bo jej współlokatorki zdolne są do podrzucenia jej kufra pod wieżę Gryffindoru, jak w zeszłym roku. Lub do wrzucenia go do jeziora, w błoto, jak dwa lata temu.
Zdecydowanie nie mieszkała z osobami pokojowo nastawionymi.
Z wielkim bólem serca opuściła dalej miażdżących się argumentami chłopaków i szybkim krokiem ruszyła w stronę lochów, z nadzieją na spotkanie swoich rzeczy jeszcze w Pokoju Wspólnym. Niestety przeliczyła się. Gdy zdyszana wpadła do swojej sypialni, były tam tylko dwa największe utrapienia jej życia z zarozumiałymi minami malujące sobie paznokcie bez cienia gustu i ich bagaże. Po za tym, pokój świecił pustką. Jedynie lekko zaróżowione policzki dziewczyn świadczyły o tym, że nie do końca cały czas siedziały na łóżkach.
-Gdzie?...- wywarczała, starając się na nie stracić nad sobą kontroli. Jedna krowa podniosła na nią wzroki i nonszalancko zapytała:
-Ale o co ci chodzi, kotku?
"Kotek" miał wrażenie, ze zaraz go szlag trafi. Za co ją świat pokarał takim koszmarem śpiącym przez większość roku kilka metrów od niej?!
-Doskonale wiesz, o co mi chodzi, Lindsey- wycedziła chłodno. Lidnsey, ciemna blondynka z zielonymi oczami i masą piegów na twarzy, wywróciła z pogarda oczami. Spojrzała z wyrazem twarzy mówiącym "Merlinie, weź stąd tę idiotkę", tym samym, który Parkinson widziała już tysiące razy, na swoją głupią przyjaciółeczkę, nawiasem mówiąc o równie głupim imieniu, Kitty. Wreszcie, z miną, jakby zdobywała się właśnie na największą hojność w jej życiu (może naprawdę się zdobywała, Pansy wątpiła, by dokonała wielu hojnych czynów), szepnęła irytującym tonem:
-Chyba się zapodział gdzieś na błoniach.
Pansy zmarszczyła brwi i podbiegła do okna, by sobie zaraz przypomnieć, że przecież nic nie zobaczy. Ignorując donośne chichoty wyszła z lochów Slytherinu, nie pierwszy raz żałując, że nie ma jakiś drzwi, by sobie potrzaskać.
Jest i oto rozdział pierwszy- na wypadek, gdyby ktoś to jednak czytał ;) Rozdziały będą zwykle tej długości. Może szału nie ma, ale przynajmniej nie jest źle. Chyba.
Pozdrawiam!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro