Rozdział 7
Draco spojrzał na nią, marszcząc jasne brwi.
-Wszystko dobrze- skłamała gładko Pansy, zaciskając mocniej palce na trzymanych pod pachą podręcznikach.- Czemu myślisz, że coś się stało?
Młody Malfoy wzruszył lekko ramionami, wbijając wzrok z posadzkę. Miał na sobie zwykłą, szkolną szatę, jak zwykle nieskazitelnie czystą i prostą.
Ruszył przez siebie opuszczając Pokój Wspólny, a Pansy, nieco zdziwiona tym nagłym ruchem, podreptała za nim. Kiedy wyrównali kroku, Draco zagadnął ją z ciekawością, wbijając oczy gdzieś w punkt przed sobą:
-Lubisz Zabiniego?
Pansy uniosła brwi i popatrzyła na niego z zaskoczeniem.
-Nie wiem, co ci się pojawiło w tej tlenionej głowie- na te słowa Draco prychnął cicho pod nosem z uśmiechem,- ale między nami nie ma żadnego... podtekstu... romantycznego. Czemu pytasz?
Zatrzymała się gwałtownie.
-Ty chyba się nie...?-zawahała się.- We mnie? W sensie, jesteś fajny, ale... wolę szatynów.
Draco przewrócił oczami, nie przestając się uśmiechać.
-Nie!- zaprzeczył.- Po prostu... Odkąd Granger i Wiewór się spiknęli, Potter jest trochę... odsunięty, jeśli wiesz, o co mi chodzi. Po prostu- zaśmiał się sztywno.- nie chciałbym w żadnym aspekcie go przypominać.
Oczy Pansy szerzej się otworzyły, a usta ułożyły się w ten specyficzny uśmiech, nazywany w przyszłości "atakiem fangirlu". Skoczyła z otwartymi ramionami na Ślizgona, nogami oplatając go w pasie, przez co chłopak się zachwiał.
-Ojoj, Dracuś!- zapiszczała, a Malfoy miał ochotę ją zamordować rękoma za użycie tego idiotycznego przezwiska, które wymyśliła pod koniec czwartej klasy.- To takie słodkie! Nie chcesz być samotny...!
Draco stęknął cicho, uginając się pod jej ciężarem.
-Powinnaś schudnąć- wymamrotał.
Parkinson momentalnie z niego zeskoczyła i spojrzała na Dracona z urazą, prostując odruchowo swoje ubrania.
-Zepsułeś magię chwili- zarzuciła mu.
-W życiu nie dojdziemy do biblioteki- zauważył Draco, wymownie spoglądając na leżące na ziemi podręczniki.
Pansy szybko je zebrała, po czym wzruszyła ramionami.
-To po cmi tu takie filozoficzne przemowy wygłaszasz?- zarzuciła mu. Malfoy miał ochotę zaprotestować "Ja?!", ale dziewczyna dodała.- Spowalniasz nas, DRACUŚ.
Draco zacisnął usta i odwrócił wzrok.
-Och, Boże, nie obrażaj się- jęknęła Ślizgonka.
Oczy Malfoy'a uparcie były skierowane na ścianę.
-Jak chcesz!...- poddała się.
Pansy ruszyła szybkim krokiem do biblioteki, zgrabnie wymijając Dracona. Bez problemu dotarła do celu zauważając ze zrezygnowaniem, że Draco nawet nie próbował jej dogonić.
-Dzięki...- mruknęła.
Powoli otworzyła drzwi i skinęła głową do pani Pince, która patrzyła na nią surowo. Usłyszała, że przejście za nią się zamknęło.
Weszła między regały pełne zakurzonych i poniszczonych książek, bez trudu odnajdując wzrokiem Notta i Zabiniego; oboje wyglądali na nieco zirytowanych.
Podeszła do nich widząc, że Theo rzednie mina na jej widok. Czyżby jeszcze nie unicestwili zaklęcia?
-Hej- przywitała się, przysuwając sobie krzesło do stołu chłopaków.-Nie uczycie się?
-Nie ma warunków- warknął pod nosem Zabini i dodał głośniej.- Zdejmij z niego ten przeklęty urok, bo już dłużej nie wytrzymam.
Pansy uniosła brwi i przeniosła wzrok na Theodora.
-Serio? Po prostu Finite Incantem, to słabe zaklęcie. Nie wierzę, że nawet tego nie wypróbowaliście.
-Naprawdę?!- Blaise spojrzał w sufit z irytacją.- Ja się z nim męczę, a to po prostu...-pokręcił głową, wyjął różdżkę i wypowiedział przeciwzaklęcie.
Nott ukrył twarz w dłoniach z zrezygnowaniem.
-Jakie sieroty z nas!- wykrzyknął na tyle cicho, by bibliotekarka ich nie usłyszała.-Dobra, to niech się wreszcie dowiem, kim są reprezentanci Slytherinu.
Pansy usiadła na twardym, szkolnym krześle, położyła podręczniki na blacie i odparła spokojnie:
-Ja i Jack Point.
Theo zmarszczył brwi i zblednął, najwyraźniej o czymś zastanawiając.
-Ten zakrwawiony?- upewnił się na wszelki wypadek.Pansy przytaknęła, otwierając książkę z Historii Magii.- Myślałem, ze Malfoy wygra.
-Ja też- przyznała Pansy.- Ale prześcignął go dosłownie o cal. Abbiton musiała sprawdzać zaklęciami, kto wygrał.
Zabini westchnął ciężko, już i tak dawno pogodzony z własną straconą szansą, i wstał, ruszając do jakiegoś działu.
-Może oszukiwał?- podsunął, zanim jeszcze znikł za regałami.
Parkinson poczekała, aż wróci z księgą, która, jak ze zdziwieniem zauważyła, miała tytuł "Transmutacja dla naprawdę opornych", po czym przypomniała mu:
-Zoe sprawdzała wszystkie zaklęcia czy eliksiry. Po prostu... Draco był gorszy. Może się stresował czy coś, nie wiem.
Wzdrygnęła się, bo przed oczami właśnie w tym momencie stanął jej obraz Jacka, poturbowanego przez Dracona.
-Oszukiwał- wtrącił Malfoy, podchodząc do nich od tyłu.-Inaczej nie mógłby wygrać. Musiał oszukiwać...
Pansy popatrzyła na niego ze złością.
-Ty po prostu nie umiesz przegrywać- prychnęła.
-Ja NIGDY nie przegrywam- syknął Draco.
Blaise i Theo, czując się nieco niezręcznie, w milczeniu przysłuchiwali się kłótni tej dwójki.
-Cały czas przegrywasz- wytknęła Malfoy'owi Parkinson.- Z Potterem, w Quidditchu, z Granger, we wszystkich przedmiotach, nawet z Weasleyem w kwestii charakteru.
-Weasley ma inteligencję na poziomie talerza!- zawołał oburzony Draco.
-CHARAKTEREM- uściśliła Pansy.- Nie inteligencją. Nie skończyłam. Wiesz, co? Czasem wolałabym być w Gryffindorze. Bo to tego domu najwyraźniej nie pasuję, nieoślepiona żądzą krwi do mugolaków, samych mugoli i ludzi, którzy są rudzi.
Draco zmrużył oczy.
-Wiesz dobrze, że do nie do końca tak wygląda, Pansy.
-Czyżby?!- wybuchnęła dziewczyna.- Dajesz temu wspaniały przykład!
Malfoy otworzył usta, by coś dodać, ale przerwał mu Zabini, wchodząc między nich.
-Ej, nie zachowujcie się jak dzieci!- zaprotestował.- Wstyd mi za was normalnie... No, podajemy sobie rączki i mówimy "przepraszam".
Draco i Pansy przewrócili oczami, jednak po chwili lekko się uśmiechnęli.
-No, może nie podaliście sobie rączek, ale sukces uznaję za osiągnięty- skwitował Blaise.- Możemy dyskutować dalej.
-Może lepiej zmieńmy temat?- wtrącił się Theo, czując, że następna kłótnia może niewątpliwie nadejść.
Draco wzruszył ramionami, starając się unicestwić resztki złości w sobie.
-Na co?- zapytał beznamiętnie.
-Wiem- wyszczerzyła się Pansy, jakby zapominając o ostrej wymianie argumentów.- Możemy zrobić te eseje z Transmutacji, bo samej mi się później nie będzie chciało. A tak to będzie już z głowy...
-Albo- zastanowił się Malfoy.- Możemy sobie wyjaśnić to, co się stało, gdy byłaś w swoim dormitorium.
Nott i Zabini zmarszczyli brwi i spojrzeli na niego ze zdziwieniem, przysuwając się bliżej.
-O co chodzi?- zaniepokoił się Theo, patrząc to na Dracona, to na Pansy.
-O nic- warknęła Parkinson, jednak ciało ją zdradziło; przystępowała z nogi na nogę. Nie umknęło to uwadze trójki towarzyszących jej Ślizgonów.
Blondyn spojrzał na nią z irytacją.
-Kiedy czekałem na Pansy w Pokoju Wspólnym- zaczął wyjaśniać- wyjątkowo się guzdrała. Właściwie to niezbyt się tym przejmowałem, dopóki z jej pokoju nie wybiegła panicznie Lindsey z papierową torbą na głowie. Pomyślałem, że chyba miała miejsce jakaś naprawdę porządna kłótnia; Lindsey się bała?- zamilkł na chwilę i popatrzył na Pansy, która wpatrywała się w niego, przerażona.- Pansy, co jej zrobiłaś?
Pansy pokręciła wolno głową z niedowierzaniem i po prostu wyszła z biblioteki, zostawiając leżące podręczniki na stole. W pomieszczeniu nastała okropna cisza.
Rozdział krótki, po tylko nieco ponad 1000 słów. I właściwie nie mam nic na swoją obronę, biorąc pod uwagę, że nowego rozdziału nie było bardzo długo, więc po prostu... Przepraszam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro