Prolog
Draco kiwnął lekko głową, słysząc z tonu głosu Lucjusza, że przemowa już się kończy. Miał nadzieję, że ten nie zacznie go przepytywać, bowiem nie mógłby powiedzieć zbyt wiele z bardzo prostego powodu- olał go i nie słuchał. No, ale co poradzić? Koniec końców, był Ślizgonem.
-Do widzenia, ojcze- mruknął chłopak, myślami będąc już w pociągu Express Hogwart.
"Ojciec" najwyraźniej nie był zadowolony z takiej reakcji ze strony syna, jednak łaskawie, być może nie chcąc wszczynać afery przy ludziach i ryzykować pogorszenie opinii swego nazwiska, również się pożegnał i odszedł dumnym krokiem w swoją stronę.
Na co Draco tylko czekał. Złapał swój ciężki bagaż i ,starając się nie biec ze szczęścia, wszedł do pociągu. Przystanął tylko przy przedziale Pottera, by mu wystawić język, na co znienawidzony chłopak odpowiedział tym samym.
"Jak dzieci", przeszło mu przez głowę, "Choć mamy już po szesnaście lat...". Taka prawda. Zaczynali już szósty, przedostatni rok w Hogwarcie, a ich relacje w ogóle się nie zmieniły. Nie wydorośleli ani trochę? Albo, może wcale nie chcieli wydorośleć...?
Draco zdał sobie sprawę, że wcale nie chciał kończyć Hogwartu. Nie chciał być dorosły, nie chciał mieć dobrej przyjaciółki, ale nikogo więcej, za żonę, nie chciał być Śmierciożercą. Na razie chronił go fakt, że Lucjusz chciał, by się skupił głównie na nauce, na co Voldemort niechętnie przystał. Ale jak skończy szkołę, nie będzie miał wyboru. Szczególnie, jeśli cholerny Potter nie pokona Czarnego Pana...
Odgonił od siebie ponure myśli, starając się skupić na ponownej euforii powiązanej z rozpoczynaniem kolejnego roku w Hogwarcie. Walcząc z napływającymi wizjami ze wcale nie szczęśliwym zakończeniem, doszedł do przedziału, w którym czekał Zabini.
-Czujmy się spuszczeni ze smyczy! - przywitał się; na widok przyjaciela zapomniał na chwilę o przykrych przemyśleniach. Wszedł do środka i rzucił bagaże prosto przed wejściem, po czym usiadł przy stole, jak zwykle pod nosem narzekając na komfort, a raczej jego brak.
Wreszcie zauważył, cze że czegoś, a raczej kogoś, nie ma.
-Gdzie Pansy?- zainteresował się.
Blaise wzruszył ramionami.
-Znasz ją, pewnie właśnie podrywa jakiegoś chłopaka. Nie przyszła jeszcze.
Draco przytaknął, przyznając przyjacielowi rację. Parkinson cały czas z kimś flirtowała, przy czym każdego uważała za "tego jedynego", prawdziwą miłość. Kiedy w końcu zrywała z nim w dramatyczny i przesadnie teatralny sposób, miała złamane serce przez kilka dni, a potem zaczynała wszystko od nowa, z kolejnym. Dwójka Ślizgonów uważała to wręcz za jej hobby.
Zdawała się w ogóle nie przyjmować do wiadomości, że ma wziąć ślub z młodym Malfoyem.
-O wilku mowa- szepnął niespodziewanie Blaise, na co blondyn odwrócił się w stronę wejścia do przedziału. Stała tam Pansy, zdegustowanym wzrokiem patrząc na bagaże Draco leżące przed nią. Chłopak starał się nie zaśmiać, widząc jej oszołomienie. To mogłoby się dla niego bardzo źle skończyć.
-Co to tu robi?...- jęknęła. - Weź to stąd!
Draco ocenił odległość między nim, a jego kufrem, by w końcu poważnie powiedzieć:
-Za daleko.
Zabini przewrócił oczami, czując zbliżającą się kłótnię. Ta dwójka zdecydowanie nie powinna zostawać sama. Jakie szczęście, że on tu był, by w odpowiedniej sytuacji uciec do...Ekhm, uratować sytuację.
Parkinson naburmuszyła się, z godniścią przeszła po rzeczach Malfoya, powodując jego niejakie oburzenie, po czym, stękając i prychając, wtargała swoje pakunki na jego. Z dumą popatrzyła na utworzoną w ten sposób ścianę, oddzielającą ich od reszty świata. Czarnoskóry Ślizgon popatrzył na to z powątpiewaniem.
-A co, jeśli będę musiał pójść do klopa?- zapytał teoretycznie. Malfoy z Pansy popatrzyli na niego, zdumieni, jak ktoś mógłby krytykować tak wspaniały pomysł.
-To będziesz miał problem- wzruszył ramionami Draco.
-Nie waż się tego zrzucać- zastrzegła w tym samym czasie dziewczyna.
Zabini uniósł ręce w geście poddania się.
-Ja nic nie mówiłem!
Draco już miał odpowiedzieć coś bardzo ślizgońskiego, kiedy z jego walizki dobiegło miauknięcie. Wszyscy zamarli i popatrzyli się na barykadę. A zaraz potem na młodego Malfoya, który chyba pierwszy raz w życiu nie był zadowolony, że wszyscy zwracają na niego uwagę.
-To... Mój kot- wydusił wreszcie. Spowodowało to jeszcze większe osłupienie.- O rany! Już nawet kota nie można mieć?
Podszedł do barykady, rozkopał wszystko, by dostać się do swojego kufra, który otworzył z niejakim wahaniem. W końcu zaczął w nim grzebać i po chwili wyciągnął białą kulkę. Która okazała się być kotem.
-Trzymałeś kota w walizce?!- wybuchła Parkinson. Podbiegła do chłopaka i wyszarpnęła mu zwierzę, od razu je do siebie przytulając.- Sadysta.
-Musiałem- Malfoy rozłożył ramiona.- Ojciec nic nie wie.
- Samobójca, nie sadysta...- mruknął Zabini.- Albo dwa w jednym.
Pansy dalej tuliła do siebie kota, nie zwracając w ogóle uwagi na pozostałych. Być może po prostu dalej była obrażona na Draco, za trzymanie zwierzaka w bagażach.
-Zaraz założy kolejne wszy- zauważył Malfoy. Widząc pytający wzrok towarzyszy, wyjaśnił:
-To coś przeciw skrzatom. Ta szlama od Pottera to wymyśliła. Cały Slytherin się z tego śmiał w tamtym roku. Przecież musicie pamiętać!
Ślizgoni zdecydowanie nie wyglądali na to, żeby coś kojarzyli, a co dopiero pamiętali, ale na wszelki wypadek postanowili się nie odzywać. Pansy wróciła do początkowego tematu:
-Po co ci był do pełni szczęścia jeszcze kot? A właśnie, jak się nazywa?
-Z czystej, egoistycznej zachcianki- zironizował Draco.- Nie wiem, jeszcze się nie zastanawiałem nad imieniem. Puszek?
Pansy popatrzyła na niego jak na osobę chorą psychicznie.
- Głupi jesteś- stwierdziła.- To musi być... E... Skyler!-Na te słowa Malfoy zareagował zduszonym okrzykiem przerażenia.
-Kpisz sobie! Arystokrata!
-Jaki Arystokrata?! Shuffle ma być!
Draco miał zamiar zejść na zawał.
-Nie nazwę szlachetnego kot jak jakąś łopatkę! To jest Arystokrata!
-Klozet- powiedział niespodziewanie siedzący dotąd cicho Zabini. Blondyn i Pansy spojrzeli na niego ze strachem z oczach.
-Och, cicho bądź!- zawołali jednocześnie. Blaise spojrzał na nich, jakby dopiero teraz oprzytomniał.
-Nie, w sensie, do klozeta muszę.
Nikt się nie przejął.
- No to idź- zaproponował Malfoy. -Nie ma już barykady.
Zabini rzucił okiem na drzwi. Na ziemi były rozrzucone kufry, jeden otwarty z rozsypaną zawartością, wokół nich leżały torebki i plecaki. Na klamce powiewała samotnie biała, jednorazowa chusteczka.
-Pobojowisko- skomentował.- Chyba zaczekam do Hogwartu.
Malfoy rozsiadł się wygodnie i zaczął podziwiać krajobrazy.
-Trochę poczekasz. Dopiero jesteśmy za Londynem.
A więc macie prolog. Mam nadzieję, że się spodobał i będziecie na bieżąco z rozdziałami.
Od razu mówię, że rozdziały będą się pojawiały sporadycznie, za to będą w miarę długie.
Pozdrawiam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro