Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter 4 - Małżeństwo z piekła rodem

Minął tydzień od ślubu Seijuro i Jun. Zamieszkali razem w nowym domu, wykupionym przez chłopaka właśnie dla nich. Nie zamierzali mieszkać pod dachem swoich kontrolujących ojców. Czerwonowłosy traktował to jako idealną szansę, aby móc spokojnie zajmować się swoimi sprawami i kontraktami, bez ingerencji pana Akashi'ego. Początkowo uważał, że jego małżonka również będzie utrudniać mu życie. Ku jego zaskoczeniu od tygodnia siedziała w swojej sypialni, podkreślając, że nie ma zamiaru z nim sypiać i dzielić łóżka. Na dół schodziła tylko, aby coś zjeść. Nie jego interesem były kaprysy dziewczyny, lecz wbrew sobie nie mógł pozwolić, aby zaniedbała siebie. Była jego żoną i musiała się godnie reprezentować.

Od godziny siedział w salonie, przeglądając umowy od potencjalnych partnerów handlowych. Otulająca go cisza była wręcz kojąca. W kominku palił się jaskrawy ogień, nadając temu spokojowi jeszcze więcej uroku.

Nie jadała z nim, nie rozmawiała, a dzięki temu Akashi nie czuł takiego zmęczenia. Mimo, że kobieta była już pełnoletnia, to bardziej czuł się jak ojciec nieswornej nastolatki, aniżeli mąż rozsądnej dziewczyny. Spojrzał na zegarek na nadgarstku, wzdychając, dochodziła godzina czternasta, zbliżał się czas obiadu. Kilka minut później zjawiła się przed nim służąca, zwiastująca gotowy posiłek. Chłopak odłożył wszystko na elegancki stolik kawowy i podążył do jadalni urządzonej w nowoczesnym stylu z użyciem bieli i kremowego koloru. Nie zdziwił go widok jednego nakrycia, więc posłał długie spojrzenie służącej, na co ta skuliła się w sobie.

- Pani odmówiła jedzenia... - odparła, wiedząc, na co czeka Akashi. - Śniadania też nie jadła.

Seijuro westchnął, wplątując długie palce w swoje czerwone włosy. Odwrócił się na pięcie i pognał na piętro, aż pod duże podwójne drzwi. Zawahał się przed zapukaniem, ale wolał uniknąć oskarżeń, że głodzi tę idiotkę. Wyjątkowo przełamał się i zapukał głośno, długo na odpowiedź czekać nie musiał.

- Nie jestem głodna!

- Czy możesz przestać się dąsać i zejść na obiad? - Ku jego zdziwieniu nie odpowiedziała mu. - Otwórz drzwi. - Cisza. - Otwórz - powtórzył ostrzej. - Znowu uderzył mocno w drzwi.

W końcu te stanęły otworem ukazując zgarbioną postać dziewczyny ubraną w jedwabny szlafrok. Włosy żyły swoim życiem, zupełnie jakby nigdy nie miały styczności ze szczotką. Największą uwagę przyciągała twarz Jun. Akashi zmrużył oczy na widok licznych czerwonych kropek okalający twarz żony. Ta przyłożyła zaciśniętą pięść do ust i zakasłała głośno. Niepokój budziły także pogłębione cienie pod oczami.

- Tak? - jęknęła dziewczyna, chwiejąc się na nogach. - Och, to ty, mężu... Przepraszam nie czuję się najlepiej i...

- Skończ ten cyrk - przerwał jej zirytowany. Chwycił za jej podbródek, ścierając kciukiem czerwoną plamę z brody. - Zmyj z siebie to i zejdź na obiad. Wyglądasz jak klaun - prychnął.

Jun zmarszczyła brwi.

- Skąd ty...?

- Proszę cię, naprawdę uważasz mnie za takiego głupca? Mnie nie można oszukać, widzę wszystko. Symulacja choroby to tylko dziecinna rozgrywka. - Jun stała jak sparaliżowana, gdy chłopak przed nią rozcierał jej starannie przygotowany pod udawanie chorej makijaż. - W dodatku pod szlafrokiem masz spodnie.

Jun cofnęła się gwałtowanie, nie chcąc czuć na twarzy jego zimnych dłoni. Jak śmiał jej dotknąć! Wypchnęła go na zewnątrz i zamknęła przed nim drzwi, dodatkowo je zakluczając. Oparła się plecami o drzwi, dzwonił dziś do niej ojciec, ale nie chciała z nim rozmawiać. Skazał ją na małżeństwo bez miłości. Dzień, na który czekała od dziecka, by poślubić kiedyś swojego księcia z bajki, skończył się poślubieniem tyrana. Usłyszała oddalające się kroki, więc skapitulował. Tym razem. Następnym razem tak łatwo mogło by jej nie pójść.

Zmyła maskaradę, przebrała się i usiadła na parapecie, podziwiając widok za oknem. Zbliżała się zima, drzewa już dawno zostały ogołocone z liści, powykręcane gałęzie pokrywał delikatny szron. Przykleiła się czołem do szyby, widząc czerwoną czuprynę wsiadającą do czarnego samochodu i wyjeżdżającego z posesji. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, poczuła napływ sił. Wybiegła z pokoju do salonu, gdzie zastała dwie pokojówki. Te powitały ją skinieniem głowy i zajęły się dalszym sprzątaniem. Jun przeszła do kuchni, czując już jak kiszki grają jej marsza.

- O pani... Pan pojechał na spotkanie służbowe, zostawiłam dla pani obiad, czy jest pani głodna? - zapytała otyła kucharka z rudymi lokami.

- Jak wilk - zaśmiała się, siadając przy wyspie kuchennej. - Czy Akashi powiedział, kiedy wróci?

Kucharka spięła się słysząc jak dziewczyna używa nazwiska męża, zamiast jego imienia. Nałożyła na talerz tłuczone ziemniaczki z groszkiem i stekiem. Jun nie zaskoczyła europejska kuchnia. Już na ślubie pokazał, że nie interesuje go japońska kultura, ją wręcz przeciwnie. Uwielbiała swoje korzenia.

- Pewnie późno wieczorem, jeżeli tęskno już pani...

- Tęskno? - powtórzyła oschle. - Tęsknić można za wschodami słońca, wakacjami, wiosną lub ulubionym pieskiem, ale za nim? Nigdy. - Wsadziła do ust kawałek ukrojonego steku, delektując się nim. - Mm pyszne. Skoro mojego koochanego męża nie ma w domu, wychodzę, postaram się wrócić przed nim.

- A-ale jak to?! Pan będzie zły, jeśli się dowie. - Kucharka pobladła, nerwowo machając rękoma.

Na oko była to trzydziestoletnia kobieta o potężnej tuszy, lecz dziewczęcej twarzy. Masa piegów zdobiła jej nos oraz pulchne policzki. Choć wyglądała, jakby nic nie mogło ją przerazić, tak Akashi budził w niej pewien lęk. W sumie nie tylko w niej. Kobieta zacisnęła dłonie na swoim fartuchu, mieląc go między krótkimi palcami. Jun przypatrywała jej się uważnie, dokańczając posiłek. Nie chciała nikomu utrudniać życia, tylko zrobić na złość Seijuro. Tylko obiecywała, że wróci przed nim, lecz zamierzała pozwolić mu odkryć jej zniknięcie, zdenerwować się i pomartwić, a potem może z łaski by wróciła.

- Muszę tylko coś załatwić - odparła. - Niedługo wrócę.

Wstała od wyspy i udała się do głównego wyjścia. Założyła swój biały płaszczyk i opatuliła się brązowym szalikiem, który kiedyś podarował jej Kise. Gdyby wtuliła mocniej nos w szal, poczułaby jego wodę kolońską jakiej używał na co dzień. Ten zapach ją uzależniał od ich pierwszego spotkania. Na zewnątrz uderzył ją chłodny powiew wiatru, ale to nie przeszkodziło w planowanym spacerze.

Nie wiedziała, gdzie pójść, ale siedzenie w domu tylko by ją dobiło. Ostatni tydzień spędziła jak więzień i więcej tego nie chciała. Choć żyła i mieszkała w Kioto od urodzenia, mało znała to miejsce. Pamiętała, gdy jeździła do ciotki do Tokio, a tam poznała swoją wielką miłość. Spacery, wspólne wyjścia. Jak jej tego brakowało... I gdzie niby miała się udać? Nie znała tak dobrze tego miasta, jakby chciała, a potrzebowała się odstresować. Sprawa wyglądałaby inaczej, gdyby miała jakichś przyjaciół, lecz jeszcze w latach szkolnych wszyscy odsunęli się od niej przez plotki, że jest straszną snobką. Nogi poprowadziły ją mimowolnie do parku, tu najlepiej myślało się ludziom - na świeżym, nieco mroźnym powietrzu. Chuchnęła w dłonie, chcąc je lekko ogrzać, a je otoczyła cienka chmurka ciepła. 

Największym dylematem... była zemsta. Musiała utrudnić życie swojemu mężowi na tyle, by sam postanowił wziąć z nią rozwód, bo wiedziała, że jeśli podesłałaby mu papiery rozwodowe, to nawet pod wpływem środków odurzających nie pospisałby ich. Za dużo straciłby na tym, nie mówiąc już o wpływach rodziny Takinawa. Rozsiadła się wygodniej na ławce, nasłuchując otoczenia. Gdzieś nieopodal siedziało starsze małżeństwo, czule trzymając się za dłonie. W swej miłości dożyli sędziwego wieku. A ile żyłby Akashi? Ile lat żyją żmije? Kobiecy pisk sprowadził Jun na ziemię, zrywając ją z ławki. Rozejrzała się dookoła, szukając źródła dźwięku. Przeszła parę kroków, zbliżając się do niewielkiego boiska do koszykówki. Stała na nim dwójka ludzi - dziewczyna i chłopak. Kłócili się o coś, ale na widok niebieskowłosej zamilkli.

- Och, mamy widownię - parsknął wysoki chłopak o ciemnej karnacji, ignorując swoją towarzyszkę i kontunuując rzucanie piłką do kosza.

- N-nie przeszkadzajcie sobie... - mruknęła Jun. Chciała odejść, ale celny strzał ciemnowłosego zatrzymał ją. - Niesamowite...

- Robi wrażenie, nie? - Uśmiechnął się szeroko.

Może nie wpisywał się w kanon piękna Takinawy, ale nie można było powiedzieć o nim, że nie jest atrakcyjny i przystojny. W dodatku poruszał się, jakby coś go opętało. 

- Eh! Dai-chan! - pisnęła dziewczyna, a spod kaptura wyłoniło się parę różowych kosmyków włosów. - Nie mam do ciebie siły! Niedługo masz mecz! Jeszcze nabawisz się kontuzji i co wtedy?!

- To nie zagram. - Wzruszył ramionami, kozłując swobodnie piłkę.

- Ano... przepraszam - wtrąciła się Jun. - Czy wiecie może, gdzie jest dworzec albo coś? Nie bardzo znam okolicę i miasto...

- A skąd jesteś? - zapytała dziewczyna, krzywiąc się, gdy piłka ponownie trafiła do kosza. - Możesz przestać?!

- Uspokój się, bo ci cycki odpadną.

- Co ja z tobą mam! - jęknęła. - To skąd jesteś?

- No... z Kioto.

Dziewczyna i chłopak popatrzyli na nią w niemym zdziwieniu, nie spodziewając się takiej odpowiedzi. O ile ciemnowłosy koszykarz to zignorował, dalej grając sam ze sobą, dziewczyna zbliżyła się szybko do Jun, łapiąc ją za dłonie. Jej różowe oczy wydawały się iskrzeć jak dwie gwiazdy.

- Ty moja biedna! Nie martw się, pomożemy ci wrócić do domu i...

- Nie!

Jun wyrwała rękę, odsuwając się. Rzucający piłką chłopak zatrzymał się, zaalarmowany dziwnym zachowaniem. Podszedł bliżej swojej towarzyszki, gotowy w razie czego ją chronić przed potencjalnym zagrożeniem.

- To znaczy... nie chcę wracać do domu... chcę coś zobaczyć. Coś nowego.

Chłopak wyciągnął ku niej swoją dłoń, co zaskoczyło Jun.

- Aomine Daiki, pokażę ci coś niesamowitego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro