𝘧𝘰𝘶𝘳
Białołęka słynęła z zieleni, jaka ją wokół otaczała. Większość warszawiaków uważała ją za dzielnicę nudną i niemającą nic do zaoferowania, z czym Kania bynajmniej nie mógł się zgodzić. Uwielbiał rankiem spacerować po lesie, a następnie przesiadywać w opuszczonym domu (a raczej jego resztkach), który znajdował się w centrum tego gąszczu. Budynek ten miał ciekawą aurę, prawdopodobnie ze względu na swoją historię — przed laty spłonął on w pożarze wraz z rodziną tam zamieszkującą.
Dzielnica, w której mieszkał, pozwalała mu chwilami odpocząć od hałaśliwej Warszawy. Kochał swoje miasto, jednak był też człowiekiem lubującym się w spokoju i ciszy. Dlatego uważał, że poszczęściło mu się w życiu dzięki temu, że był w stanie połączyć oba te światy.
Ostrożnie zszedł po pozostałości schodów, po czym strzepał z wczorajszej sukienki resztkę brudu, która się jakimś cudem ostała. Wyszedł z lasu i odetchnął z ulgą na myśl, że już prawie dotarł z powrotem do domu. Mieszkał na dość nowym osiedlu, z bardzo dobrą ochroną, a więc nie musiał się bać pójścia do windy w swoim ubraniu.
Mimo że normalnie nie miał tego w zwyczaju, zamknął za sobą drzwi. Miał tego pecha, że obok niego mieszkała starsza pani posiadająca problemy z pamięcią, przez co czasem wchodziła do jego mieszkania, zamiast do własnego. Uwielbiał panią Sokołowską, tak więc nie miał z tym wielkiego problemu, jednak tym razem planował pracę w swoim ministudiu, przez które nie mógłby usłyszeć wchodzącej sąsiadki.
Zdjął z siebie sukienkę, rzucił ją w kąt pokoju i złapał za gotowe ubranie leżące na kanapie. Uwielbiał do pracy zakładać rzeczy wygodne i lekkie, tak więc tego dnia padło na biały crop top i czarne przezroczyste spodnie, które były na tyle duże, że zmieściłaby się w nich jeszcze jedna osoba.
Nim zdążył zrobić cokolwiek, The (Shipped) Gold Standard Fall Out Boya zaczął lecieć z jego telefonu. Połączenie przychodziło od nieznanego numeru, więc zawahał się przez chwilę. Jeszcze nie tak dawno temu słyszał o tej nowej metodzie złodziejów i bał się odebrać. Mimo to westchnął i nacisnął zieloną słuchawkę.
— Dzień do...
— Kania?! — Fasar brzmiała na przeszczęśliwą z jakiegoś powodu. Chociaż mógł się mylić przez jej ciężki oddech. Zastanawiał się, co takiego porabiała, że tak się zmęczyła. — Co teraz robisz?!
— Właśnie miałem pracować w studiu. — Dziewczyna natychmiast zauważyła u rudzielca zmianę końcówki. Uśmiechnęła się na myśl, że niebinarność Kani wcale nie była taka kłopotliwa, jak z początku myślała, i że już zaczęła to wszystko rozumieć. — A co?
— A to, że dzisiaj mamy wtorek... — zagaiła podekscytowana, licząc, że załapie aluzję. Kiedy tego nie zrobił, westchnęła ciężko. — Miria właśnie zaczęła grać na Patelni. Chcę jej zrobić małą niespodziankę. Chcesz się może przyłączyć?
Zdezorientowany, rozejrzał się po mieszkaniu, aż doszedł do wniosku, że nie miał na tamten dzień nic zaplanowanego. Studio mogło przecież poczekać.
— Ile mam czasu? — zaśmiał się.
— Niewiele — odparła, kiedy nagle w słuchawce rozległ się głośny huk. — Sorry, latam po domu w tę i we w tę, by się szybko ogarnąć.
— Mogę być za jakieś czterdzieści minut — powiedział, wpierw sprawdziwszy godzinę i rozkład jazdy pobliskiego tramwaju. — Zdążę? Ile Miria będzie grać?
Lecz Fasar już się rozłączyła. Skonfundowanie zagościło na jego twarzy, bowiem to ona zadzwoniła, wtem jednak dostał od niej wiadomość z jakimś linkiem. Kliknął w niego, a na ekranie telefonu ukazało się nagranie na żywo z gry Mirii. Zaśmiał się pod nosem, nie wierząc w Fasar, a raczej jej umiejętności stalkerskie.
Zrzucił z siebie dotychczasowe ubranie i ubrał na szybko różową, przewiewną koszulę, której jedną stronę wsadził do czarnych rurek. Gotowy, wybiegł, dziękując niebiosom za to, że tego dnia nie było tak gorąco, jak poprzedniego.
***
Pot spływał po jej czole jak szalony, jednak przez brak długiego rękawa nie mogła się wytrzeć do końca utworu. Wtedy dopiero mogła jej pomóc i tak już mokra góra bluzki. Myślała przez chwilę o skorzystaniu z dołu, ale wtedy odsłoniłaby swój stanik, a niestety tym razem było dużo starszych osób wokół, zwłaszcza mężczyzn. Polskie społeczeństwo nie było za bardzo przystosowane do takiego widoku, więc nie chciała wzbudzać kontrowersji.
Spojrzała na kartkę, którą miała pod jednym z butów, i uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła, że został jej ostatni kawałek. Uwielbiała grać, jednakże gra na kartonach i butelkach nie równała się grze na prawdziwej perkusji, którą miała w domu, ale nie miała możliwości jej zabierać na tego typu występy.
Do ostatniej piosenki, jaką było Ma Chérie jej ulubionego zespołu — Palaye Royale, potrzebowała włączyć podkład z telefonu. Gdy go chwyciła i odblokowała, wytrzeszczyła oczy i natychmiast zaczęła się rozglądać po tłumie, trochę zdenerwowana, a trochę podekscytowana. Kiedy już ujrzała dwójkę ze swojego zespołu, nerwowo się zaśmiała i przewróciła oczami.
Fasar i Kania przeszli do pierwszego rzędu, cały czas klaszcząc. Miria bezzwłocznie podeszła do nich i sprawiła im przyjacielskiego przytulasa.
— Zdążyliście na końcówkę, moi drodzy — rzekła, nie mogąc pohamować się od ciągłego uśmiechania. — A skoro już tu jesteście, to chętnie skorzystam.
Wokaliści spojrzeli po sobie nawzajem, aż w końcu Miria ich złapała za nadgarstki i przeciągnęła na środek. Poprosiła Kanię o wpisanie kodu do telefonu, żeby mogła mu wyszukać tekst do piosenki. Już miała to samo zrobić z Fasar, która jednak tego nie potrzebowała, bo znała ten utwór na pamięć. Zanim odeszła, położyła dłoń na ramieniu Kani i puściła oczko.
Włączyła podkład i zaczęła grać. Była cały czas zapatrzona na dwójkę stojącą przed nią, a raczej na Fasar próbującą uspokoić Kanię. Po chwili szepnęła mu coś na ucho i szybko nabrała oddechu, bo zaczynał się tekst.
— I can't seem to make you smile anymore — rozpoczęła. Gestykulacją wskazała mu, kiedy miał zrobić chórki. — What happened to the dresses you wore before?
Fasar wskazała na jego nowy outfit, na co Kania się niekontrolowanie zaśmiał. Spojrzał do tyłu na Mirię, która tak samo dobrze się bawiła. Zaczął powoli łapać rytm, czując się przy tym coraz bardziej pewnym siebie.
— Well I see, I see you dancing tonight... — Fasar chwyciła go za rękę i zainicjowała obrót. — ...under, under his street light.
— I see, I see you drifting away from me, baby! — dołączył do niej, na co tłum zaczął lekko klaskać.
Ich głosy komponowały się idealnie, wręcz jakby były stworzone dla siebie. Ona posiadała tego kopniaka, pazura, zaś jego głos przepełniony był delikatnością i lekkością. Fasar zaczęła rozumieć, dlaczego wytwórnia połączyła ich razem, i dziękowała im w myślach za tę decyzję.
— Ma Chérie, time won't be enough to make you even fall in love with me — zaczęła refren, widząc, że Kania nadal miał lekkie problemy z podłapaniem melodii. Wobec tego zdecydowała mu się pomóc za pomocą aktorstwa. Zaczęła do niego podchodzić w rytmie muzyki, jednocześnie śpiewając: — Prefer the needle to me, want to hold you in my arms... — Dramatycznie rzuciła mu się rękoma na szyję, przy okazji korzystając z okazji, by przekazać mu, że będzie zaczynał drugą zwrotkę. Tak szybko, jak się pojawiła w jego ramionach, tak równie szybko z nich zniknęła, kontynuując: — ...but you want nothing to do with me, Ma Chérie...
Jego dusza się radowała, widząc odchodzącą od niego teatralnie Fasar. Sprawiła, że wszystkie problemy i zmartwienia nagle zniknęły z jego głowy. Pierwszy raz zresztą nie miał blokady językowej, która mu towarzyszyła na co dzień. W tamtym momencie miał to wszystko gdzieś, chciał jedynie wczuć się w piosenkę i dać ze swoimi nowymi kumpelami taki występ, aby nikt z tłumu nie mógł go na długo zapomnieć.
— Well, I can't seem to make you love me today — zaczął, odwracając się w stronę tłumu, gdzie zastał same uśmiechy. — I just want to see that frown go away! — zakończył mocno wers, wyczekując chórkowej odpowiedzi Fasar.
— See that frown go away!
Chodzili w kółko, śpiewając przedrefren do siebie nawzajem, jakby zapomnieli o istnieniu pozostałych. Zauważyli to wszyscy obecni, w tym Miria. Nie mogąc wierzyć własnym oczom, wpatrywała się w nich bez jakiegokolwiek mrugnięcia. Dopiero gdy przegapiła jedno uderzenie, otrząsnęła się, tym samym rujnując moment wokalistów.
— Oh, when you walked away... — zaczęła most, pokazując Kani, żeby przygotowywał się powoli na wielkie zakończenie. — I'll always remember that day you couldn't love me anymore. You just walked out the door...
Zdziwiony, Kania zaczął przewijać tekst w tę i z powrotem, myśląc, że coś mu się przywidziało, jednak po którymś sprawdzeniu zrozumiał, co właśnie zaszło — Fasar zmieniła zaimki w piosence, aby były one neutralne. Stał jak wryty, bo się tego kompletnie nie spodziewał. Nie wymagał od zespołu aż takiego wsparcia, nawet nie wspominał o takich sytuacjach, a mimo to dziewczyna stojąca przed nim, szczerząca do niego swoje zęby, z płomieniem w oczach, pełna radości i beztroski właśnie zrobiła coś, co sprawiło, że poczuł, jak serce mu szybko biło, a w brzuchu pojawiły się nagle motyle.
— I just need them to stay, baby — zakończyła swoją część, wskazując na Kanię, by dołączył do niej na końcówkę.
Ze łzami wzruszenia w oczach złapał ją za rękę. Przejeżdzał po niej palcem, aż do ich rozłąki. Kania poszedł do tłumu w lewo, Fasar w prawo. Mimo to nadal śpiewali prosto w swoje twarze, kompletnie nie zważając na dzielące ich kilka metrów.
Kiedy piosenka zaczęła zwalniać, ponownie do siebie podchodzili, pełni gracji i pasji. Zatrzymali się na środku, z daleka od tłumu i bębnów Mirii. Nie dzieliło ich wiele we wzroście, zaledwie pięć centymetrów różnicy, jednak Kania poprzez swoje buty na obcasie dodał sobie drugie tyle. Miał głowę schyloną, by móc wpatrywać się w oczy dziewczyny. Chciał, by wiedziała, że to, co właśnie śpiewał, miał naprawdę na myśli.
— Ma Chérie, oh, time won't be enough to make you fall in love... — Kompletnie zignorował następny wers i użyczył głosu jedynie jeszcze kolejnemu, który naprawdę czuł sobą: — Want to hold you in my arms...
Fasar zaśpiewała ostatni wers sama, tym samym zakańczając piosenkę. Tłum zaczął wręcz wariować, prócz oklasków można było usłyszeć krzyki i gwizdanie. Kilka osób nawet uroniło łzę czy dwie. Nie dowierzając, spojrzała na Kanię i rzuciła się mu w ramiona.
— Dziękuję — wyszeptała mu do ucha, a następnie pobiegła po Mirię, by razem z nią świętować.
Ze spokojem i spełnieniem na twarzy ukłonił się i odwrócił w oczekiwaniu na dziewczyny, choć jego wzrok gościł tylko na jednej z nich.
***
Remik miał to szczęście, że w sąsiedni do niego budynek wbudowany był optyk. Uwielbiał eksperymentować ze swoim wyglądem, a soczewki były jednym z elementów do ciekawego wizerunku. Patrząc na niego, mogłoby się wydawać, że nie przejmował się jakością produktów, ale było dokładnie na odwrót. Chłopak miał ogromny szacunek do swojej twarzy, tak więc używał jedynie sprawdzonych kosmetyków i dodatków.
Kiedy zaczynał swoją przygodę, nie mógł nigdzie znaleźć optyka, który sprzedawał kolorowe soczewki. Tak więc gdy lokal fryzjerski obok niego przejął pewien młody mężczyzna w białym fartuchu, był podekscytowany. Wiedział, że liczył na cud, lecz mimo to wszedł pewnego dnia do środka z podniesioną głową.
Mężczyzna co prawda musiał przekazać mu przykrą wiadomość, lecz wtedy coś się stało. Zauważył u Remika koszulkę zespołu Bring Me The Horizon, a w jego oczach nagle pojawiły się iskierki. Okazało się, iż obaj byli wielkimi fanami grupy. Zaczęli rozmawiać, nie zauważając nawet, że nastała godzina zamknięcia lokalu.
I gdy gitarzysta spoglądał na dłoń szukającą odpowiedniego klucza, nagle go olśniło. Nadzieja i radość do niego powróciły w okamgnieniu, że nawet nie zauważył, jak upiornie się uśmiechał, wprawiając nowego znajomego w niemałe zakłopotanie.
— No elo, Marcin — rzucił, siadając przy biurku mężczyzny. — Dostałem wiadomość. Gdzie moje skarbeńka?
Minęły dwa lata od ich pierwszego spotkania, w ciągu których zdążyli się zaprzyjaźnić. Remik nigdy by nie pomyślał, że jego najlepszym przyjacielem stanie się hetero brodacz, uwielbiającym sport oraz naukę. Gdyby nie muzyka, to nie mieliby ze sobą bynajmniej nic wspólnego.
— Uważaj sobie, młody — zaśmiał się i wyjął spod lady małą paczkę, którą specjalnie dla niego zamówił. — I oddawaj kasę.
Remik chwycił za telefon, by wysłać przyjacielowi przelew pod tytułem dostałem się do konkursu. Czekał z tą wieścią do ich spotkania twarzą w twarz, ponieważ chciał zobaczyć zaskoczenie, ale zarazem podekscytowanie i dumę na twarzy mężczyzny.
— Kwota się zgadza? — zapytał, zmuszając przy tym Marcina do spojrzenia w telefon.
Mina optyka była bezcenna. Usta otwarte na maksimum, ręce położone na głowie. Stał tak chwilę, patrząc na roześmianego chłopaka, aż w końcu rzucił się na niego, by go wyściskać ze szczęścia.
— Ale się cieszę, mordo! — Podniósł jego sto siedemdziesiąt siedem centymetrów i kręcił nim we wszystkie strony świata, aż zaczęło mu się robić niedobrze. Postawił go w końcu i dodał: — Czemu wcześniej nie mówiłeś? I kto jest w zespole? Musisz mi wszystko powiedzieć!
— O mój Szatanie, weź ty wyluzuj — śmiał się nadal. — Łącznie ze mną jest sześć osób. — Marcin wytrzeszczył oczy. — Mamy dwóch wokalistów, to dlatego.
— O ty kurde, a to ciekawe — wtrącił. — Już samo to was plasuje na dobrym miejscu, serio.
— Nie wiem, czy kojarzysz, ale jest taka dziewczyna, co na Patelni gra na kartonach i butelkach — kontynuował. — Tak więc ona też jest w moim zespole.
Remika przepełniała duma. Naprawdę cieszył się ze składu, jaki aktualnie jego drużyna liczyła. Był realistą, ale od dwóch dni patrzył na przyszłość jedynie w pozytywny sposób. Nie wyobrażał sobie innego scenariusza niż tego, który znajdował się w jego głowie.
— Że Miria? — spytał Marcin, na co przytaknął. — Wczoraj właśnie grała i jej występ jest wszędzie — dodał pod wrażeniem. Widząc minę swojego przyjaciela, która wskazywała na to, iż nawet o tym nie wiedział, szybko poszukał nagrania na Twitterze. Wystarczyła chwila, a je znalazł, a następnie podał mu telefon do ręki. — Zaprosiła na ostatnią piosenkę jakąś dwójkę i, kurczę pieczone, to było złoto, mordo.
Wpierw myślał, że mu się jedynie przywidziało, lecz po ponownym bliskim spojrzeniu zrozumiał, że to, co właśnie widział, wydarzyło się naprawdę. Fasar i Kania wraz z Mirią tworzyli niemałe przedstawienie przed widownią, która wpatrywała się w cały ten występ zachwycona.
Nagranie powoli dochodziło do końca, a w związku z tym kopara Remika opadła, widząc spojrzenie rudzielca, jakie posyłał swojej partnerce. Był pewien, że nie była to część ich gry aktorskiej. Ten wzrok nie mógł być nieprawdziwy, ponieważ sam go doskonale znał i nieraz doświadczył.
— Widzę, że Kania dobrze się bawi — skomentował, oddając telefon. — Niech tylko tego nie spartoli.
— Znasz go? — zapytał zdziwiony Marcin.
— Kania i Fasar, których teraz widzieliśmy na nagraniu, to właśnie nasi wokaliści — odpowiedział, jednak nie tak samo, jak ostatnio. Wiało od niego obojętnością. — Przepraszam, że tak nagle, ale Britta i Ancymon na mnie czekają w domu.
Pożegnał się z przyjacielem i poszedł do swojego mieszkania. Nie kłamał, mówiąc, że jego zwierzaki na niego czekały — można było usłyszeć, jak drapały pazurami po drzwiach, kiedy przekręcał klucz w zamku. Britta rzuciła się na niego wręcz od razu, a następnie podarowała mu jeszcze kilka skoków, cały czas merdając ogonem. Ancymon natomiast cierpliwie czekał na swoją kolej, a gdy ta nadeszła, otarł się o łydkę właściciela.
Mimo że był totalnym psiarzem, był zmuszony sobie załatwić kota — w końcu jego psina była kociarą. Jego rodzice na początku byli sceptycznie nastawieni do drugiego pupila, lecz po czasie stał się ich oczkiem w głowie. Głównie dlatego, że wszystkie rzeczy, jakie psuł, Remik szybko naprawiał bądź chował.
Pobawił się jeszcze trochę z Brittą, a następnie nasypał zwierzęcym przyjaciołom jedzenia, by mieć chwilę spokoju. Bez zastanowienia wszedł na grupę zespołu i wysłał linka do nagrania, które pokazał mu Marcin. Westchnął ciężko i nacisnął słuchawkę, by nagrać wiadomość głosową:
— No wiecie co...? — zaczął smutno, ale nadal z lekką nutką dramatu. — Jak mogliście nas nie zaprosić?! — krzyknął do mikrofonu, by zabolały ich uszy przy odtwarzaniu. Po wszystkim się zaśmiał i na koniec dograł: — Ale serio, było nas zaprosić, to byśmy odwalili jeszcze lepsze show.
Na odpowiedź nie musiał czekać długo, bowiem Iskra zaczęła Caps Lockiem komentować całą sytuację. Żartobliwie zasugerowała nawet, że wokaliści słodko razem ze sobą razem wyglądali, na co Asan zareagował śmiejącą się buzią.
— Gdybyście to tylko widzieli na żywo... — rzekła Miria poprzez głosówkę. — Poza tym, Remik, to nie była moja wina! To oni się zjawili znikąd.
Po chwili do rozmowy dołączył Kania, który był lekko zawstydzony, niczym dziecko. Nadal nie mógł uwierzyć, na co zdobył się dzień wcześniej, a teraz to wszystko krążyło po Internecie.
— Fasar mnie zmusiła, przysięgam — zaśmiał się, ignorując resztę wiadomości.
Wolał się nie ustosunkowywać co do sugestii na temat jego relacji z Fasar, zwłaszcza że ta od rana się do niego nie odezwała ani słowem mimo jego wiadomości. Obawiał się, iż również zobaczyła filmik i się po prostu wystraszyła, tak więc wzięła na chwilę wolne od telefonu i portali społecznościowych.
— No ale zrobiliście nam niezłą reklamę na sam początek, nie powiem — powiedział Remik, przeglądając komentarze pod filmem. — Ludzie was kochają.
— Możemy to wykorzystać — dołączyła w końcu Miria, na co każdy zareagował kciukiem w górę. Widząc, że każdy prócz Fasar był aktywny, zadzwoniła. — Tylko potrzebujemy wymyślić nazwę zespołu. Macie jutro czas? Moglibyśmy się spotkać.
— Na przykład u mnie — powiedział Kania. — Przy okazji moglibyśmy zacząć bawić się muzyką i naszymi stylami.
— To przyniosę gitarę — odparł Asan.
— A ja Ziółkę — powiedziała Iskra. — Znaczy bas.
Wszyscy się zaśmiali, jednocześnie doceniając, iż mieli w zespole kogoś tak słodkiego jak Iskra. Zaczęli ustalać szczegóły ich spotkania, aż nagle pojawił się problem.
— A co z Fasar? — zapytał Kania. — Nie odpowiada od rana.
— Spoko, przekażę jej — odpowiedziała Miria.
Już chciał coś odrzec, kiedy nagle do niego dotarło — Fasar wcale nie zrobiła sobie wolnego. Ona po prostu go unikała. Ale nie wystraszyła się komentarzy i tego, że była hitem Internetu.
Wystraszyła się tego, co zobaczyła na nagraniu, a czego nie dostrzegła podczas występu.
***
Miria wpatrywała się w telefon co kilka sekund, aby mieć pewność, że dobrze szła. Mieszkała na Śródmieściu, więc takie dalsze dzielnice jak Białołęka były dla niej kompletnie obce. Nigdy nie musiała do nich jeździć, bo wszystko tak naprawdę miała na miejscu. No a przynajmniej tak myślała do tego czasu.
Nabierała głębokie oddechy, ciesząc się ze spotkania z czystym powietrzem. Przy okazji doceniała fakt, że wokół niej praktycznie nie było ludzi, więc nie musiała udawać, że ktoś do niej dzwonił, za każdym razem, gdy tylko pomyliła drogę.
Nawigacja poinformowała ją, iż dotarła do celu. Spojrzała w lewo i zobaczyła osiedle, na którym najwyraźniej mieszkał Kania. Ucieszona, że udało jej się dotrzeć bez większych problemów, podeszła do ogrodzenia. Nie mogąc znaleźć furtki, zaczęła okrążać całość w jej poszukiwaniu. Kiedy jednak dotarła na jeden z końców, zobaczyła, że oprócz furtki nie było tam również żadnego przejścia. Zdenerwowana, napisała do Kani z pytaniem, dokąd miała się udać. Zaczęła się stresować, kiedy po kilku minutach nie dostała odpowiedzi, bowiem powoli dochodziła godzina ich spotkania, która sama zresztą zorganizowała. Głupio było jej się spóźnić, tak więc napisała z takim samym pytaniem do Remika.
Słysząc powiadomienie, ucieszyła się niczym małe dziecko i otworzyła wiadomość. Szybko humor znikł jej z twarzy, kiedy zobaczyła jedynie śmiejące się buźki od chłopaka.
Poirytowana, podjęła się ostatniej próby i tym razem wiadomość wysłała Iskrze. I dzięki Bogu, bo ta od razu jej odpowiedziała. Okazało się, że furtka znajdowała się po drugiej stronie, a ona poszła tam, gdzie znajdowały się jedynie balkony, czyli tyły bloków.
Cały czas spoglądając na godzinę, szła tak szybko, jak tylko mogła. Gdy zauważyła, jak jakaś kobieta akurat wchodziła na osiedle, natychmiast zaczęła biec, aby zdążyć z nią wejść.
— Dziękuję — rzekła, próbując złapać oddech.
— No spoko, Miria — odparł znajomy jej głos.
Fasar wyglądała inaczej niż zwykle. Zamiast długiej bluzki z logiem jakiegoś zespołu i dziurawych spodni, miała na sobie czarny golf z długimi ramionami i krótką biało-czarną spódniczkę w kratę. Jej makijaż też był inny — nie był tak mocny jak poprzednio. Włosy natomiast miała uczesane w dwa małe koki, co chyba głównie zmyliło Mirię, ponieważ dotychczas widziała dziewczynę jedynie w rozpuszczonych włosach — czy to na żywo, czy na zdjęciach.
— Fajna fryzura — skomentowała niepewnie.
Fasar skrzywiła się i poprawiła jednego z koczków.
— Gorąco jest — odpowiedziała, chcąc się wytłumaczyć.
— Dlatego masz na sobie golf?
Przewróciła oczami, po czym zaśmiała się niekontrolowanie. Nie była w zbyt dobrym humorze, bo wcale nie chciała tu przychodzić, jednak Miria natychmiast wyczarowała uśmiech na jej twarzy.
— Nie będę się kłócić. — Złapała dziewczynę za rękę i pociągnęła ją w stronę jednej z klatek. — Poza tym jesteśmy i tak spóźnione.
Miria przeklęła pod nosem na tę informację, lecz szybko o niej zapomniała, śmiejąc się wraz z Fasar z całej sytuacji. Po chwili dotarły na wyznaczone przez Kanię piętro i znalazły właściwe drzwi. Niechcący dały znak na swoją obecność w tym samym momencie — Fasar zapukała do drzwi, zaś Miria nacisnęła dzwonek.
— Widzę, że jednak dotarłaś — powiedział Remik, otwierając dziewczynom drzwi. — Hej, Fasar.
Niezręcznie uniosła rękę i weszła do środka, ciągnąc za sobą przy okazji Mirię. Zauważyła, że już się coś święciło między nią a Remikem, tak więc postanowiła ją poratować. Wchodząc w głąb mieszkania, udało jej się zauważyć Iskrę i Asana siedzących na kanapie i zażarcie o czymś rozmawiających. Żadnego śladu natomiast po gospodarzu.
Wzięła głęboki oddech i udała się do znajomych na kanapie, przy okazji się z nimi witając. Poczęstowała się jednym z paluszków, które leżały na talerzyku, i nie wiedząc co robić, zaczęła się nerwowo rozglądać po pomieszczeniu.
Poczuła się jeszcze bardziej niepewnie, gdy Iskra i Asan poszli się przywitać z Mirią. Spoglądała na wgłębienie, jakie po sobie pozostawili, gdy nagle ktoś inny je zajął.
— Hej — rzekł nieśmiało. — Wszystko w porządku?
Kania ubrany był w zwykłą białą bluzkę i jeansy, a mimo to nie mogła od niego odciągnąć wzroku. Odkąd tylko myśl o ich dwójce pojawiła się w jej głowie po obejrzeniu tego głupiego filmiku, nie była w stanie spojrzeć na niego w inny sposób, mimo że bardzo tego pragnęła. Nie żywiła do niego żadnych uczuć, co w sumie było czymś zrozumiałym, bo dopiero co się poznali tak naprawdę, ale nadal czuła się dziwnie. Była też mocno zdezorientowana, bo co chwilę też pytała siebie, czy przypadkiem niczego nie wymyślała bądź wyolbrzymiała.
— Co? — zaśmiała się. — Jasne, dlaczego miałoby być inaczej?
Rudzielec ciężko westchnął i wstał, zostawiając ją samą. Nie mógł znieść myśli, że czuła potrzebę kłamać w jego obecności. Wiedział, że to, co zrobił, jakoś na nią zadziałało, ale nie sądził, że aż na tyle, by nie mogła z nim normalnie o tym porozmawiać.
Skrzywiła się, bowiem wiedziała po części, o co mu chodziło, ale nie chciała się do tego przyznawać. Nie była na to wszystko gotowa. Potrzebowała jeszcze trochę czasu, by jej przeszło, a wtedy wszystko mogłoby w końcu wrócić do normalności.
Miria stanęła na środku, prosząc o uwagę i zapraszając wszystkich do zajęcia jakichś miejsc. Iskra i Asan powrócili na kanapę, natomiast Kania zajął fotel na drugim końcu pokoju. Fasar nie chciała sobie dopowiadać nie wiadomo czego, ale gdy zrozumiała, że Kania się w nią wpatrywał, wiedziała, że nie przesadzała. Czuła się potwornie, raniąc jego uczucia jakby nie patrzeć, a mimo to była w stanie zrobić nic innego niż tylko odwrócić wzrok.
— Mamy dzisiaj wiele do roboty — zaczęła. — Można uznać, że dzisiaj ma miejsce nasza pierwsza próba. — Wszyscy entuzjastycznie krzyknęli, a następnie się zaśmiali. — Ja niestety nie...
— Dobra, wy tu gadu-gadu, a ja idę odebrać ważny telefon — wtrącił Remik.
Przed zniknięciem do ministudia pomachał im z uśmiechem, na co reszta jedynie spojrzała po sobie nawzajem skonfundowanym wzrokiem. Nastała na chwilę niezręczna cisza, podczas której spojrzenia Fasar i Kani znowu się spotkały.
— To co ja mówiłam? — zaśmiała się nerwowo Miria.
— Chciałaś wspomnieć o swojej perkusji — odpowiedział jej gospodarz.
— A, no tak, dzięki. — Uśmiechnęła się do niego z wzajemnością. — Ja niestety nie mogłam wziąć tu mojej perkusji, ale to tylko dlatego, że nie dałabym rady jej sama przytargać. Na całe szczęście to tylko dzisiejszy problem, bo Kania zaproponował mi jutro pomoc.
— Jutro? — Iskra nie ukrywała swojego zdziwienia. — Ale po co?
— Nie umawialiśmy się na jutro — dodał Asan.
— Spokojnie — zaśmiała się. — Po prostu nie widzę sensu w targaniu jej w tę i z powrotem, więc postanowiłam ją dać do Kani na najbliższy czas.
Wszyscy pokiwali głowami, na co Miria klasnęła ucieszona. Odwróciła się do Kani i wymieniła się z nim miejscami.
— Tak więc myślę, że możemy zaczynać — powiedział, spoglądając po wszystkich. Gdy jego wzrok zatrzymał się na Fasar, dodał: — Wypadałoby w końcu się poznać.
— A co z nazwą zespołu? — zapytał Asan. — Może najpierw...
Głośne wejście Remika sprawiło, iż wszyscy znowu ucichli. Chłopak wydawał się z jakiegoś powodu wyraźnie szczęśliwy i podekscytowany. Miria i Asan spojrzeli po sobie nawzajem, próbując uzgodnić, kto go zapyta o nowinę, lecz Fasar, chcąc przestać czuć się tak niekomfortowo, ich uprzedziła:
— O co chodzi, Remik?
Remik podszedł do niej w podskokach, a następnie przystawił do jej twarzy telefon, którego jasność ustawiona była na maksimum. Przymrużyła oczy i wzięła od niego urządzenie, by przeczytać to, z czego chłopak tak bardzo się cieszył.
Zamarzła i spojrzała Remikowi głęboko w oczy, który jedynie uśmiechał się od ucha do ucha. Nie mogąc wytrzymać tego cyrku, Miria podeszła do nich i wyrwała Fasar telefon z ręki. Zanim jednak zdążyła przeczytać całość, gitarzysta postanowił wyjawić wszystkim swoją nowinę.
— Załatwiłem nam występ w baro-kawiarni.
Iskra i Asan zaczęli się klepać po udach z podekscytowania, a Kania stał jak słup soli z otwartą buzią, podczas gdy Fasar i Miria cały czas wyglądały tak, jakby zobaczyły ducha. W końcu jednak Miria westchnęła ciężko i uśmiechnęła się sarkastycznie.
— Za tydzień — syknęła. — Za pieroński tydzień.
Wszyscy, bez wyjątku, spojrzeli na Remika z wybałuszonymi oczami. Ten natomiast z taką samą radością jak wcześniej zaczął grzebać po kieszeniach swoich spodni. Gdy już znalazł to, czego szukał, spojrzał na wszystkich po kolei, a następnie wyjął kolorową trąbkę ukradzioną kiedyś z czyichś urodzin i dmuchnął w nią tak mocno, że aż sąsiedzi mogli go usłyszeć.
_______________________
Przyznam szczerze, że na razie jest to mój ulubiony rozdział. W związku z tym mam nadzieję, że Wam się on podobał! Jak zawsze będę czekać na Wasze komentarze, by z uśmiechem na twarzy móc na nie odpisywać. Tak więc widzimy się!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro