𝘧𝘪𝘷𝘦
Remik zatrąbił raz jeszcze, aż w końcu Miria zabrała mu zabawkę z ręki. Przewrócił oczami i udał się w stronę kanapy, żeby usiąść między Iskrą i Asanem. Objął ich ramionami mimo ich wcześniejszej próby ucieczki. Założył nogę na nogę i uśmiechnął się szeroko do Mirii, która już zdążyła przed nim stanąć.
— Wiesz, jakie to niepoważne? — warknęła. — To niemożliwe, żebyśmy mieli wystąpić już za tydzień.
— Za tydzień i jeden dzień — poprawił ją.
Walnęła się ręką w czoło, nie mogąc uwierzyć w to, co się właśnie działo. Nie rozumiała, dlaczego Remik nie skonsultował z nikim swojego pomysłu. Byli zespołem, nie samym chłopakiem.
— Miria ma rację — rzekła Fasar. — Nie jesteśmy gotowi.
Usłyszeli śmiech, który, o dziwo, nie należał do Remika. Kania podszedł do pozostałych i podał rękę gitarzyście, by pomóc mu wstać z kanapy. Następnie poczochrał go po włosach i zaśmiał się raz jeszcze.
— Co cię tak bawi, Kania? — zapytała przerażona Iskra. Kompletnie nie rozumiała, co się właśnie działo. — O co chodzi?
Rudzielec spojrzał na Fasar i uśmiechnął się do niej przyjaźnie. Zdziwiona, rozejrzała się po twarzach wszystkich, którzy podzielali jej uczucie.
— Mam coś na twarzy? — zapytała, śmiejąc się nerwowo.
— Wszyscy widzieliśmy, jak ja, Miria i Fasar sobie poradziliśmy na kompletnym spontanie — podjął. — Nie widzę więc problemu z wystąpieniem za tydzień. — Remik już powoli podnosił rękę, by go poprawić, ale Kania go uprzedził: — Za tydzień i jeden dzień, tak, tak. W każdym razie uważam, że to nasza szansa na przejęcie prowadzenia.
Wpatrywali się w siebie nawzajem, próbując znaleźć odpowiedzi na swoich twarzach. Iskra i Asan szeptali w dodatku coś do siebie, co chwilę spoglądając na Remika bądź Kanię. Fasar natomiast przyglądała się Mirii, której wzrok skupiał się na źródle ich aktualnego problemu. W końcu przełamała się i spojrzała na Kanię. O mało nie zeszła na zawał, kiedy zauważyła, że ten też się w nią wpatrywał. Na jego twarzy gościł spokój, ale jednocześnie była w stanie wyczuć mnóstwo emocji, które chował w środku. Przełknęła gulę w gardle i uszczypnęła jedną ze swoich rąk, by dodać sobie trochę odwagi.
— Co masz na myśli? — zapytała w końcu.
— Czy słyszeliście o jakichkolwiek innych zespołach z konkursu? — Dał im chwilę na zastanowienie. Widząc, że nikomu nic nie przychodziło do głowy, postanowił kontynuować: — No ja też nie.
— Poza tym odwołaniem możemy sobie wyrobić złą opinię — dodał Asan. — Cóż, stało się. Myślę, że powinniśmy po prostu to przyjąć na klatę i zacząć ćwiczyć.
Miria westchnęła ciężko i uśmiechnęła się do nich. Cieszyła się, że mieli w zespole też optymistów, dzięki czemu łatwiej było jej się zrelaksować. Poza tym zdawała sobie sprawę, że Kania był osobą, która nie rzucała słów na wiatr.
— Niech będzie — odpowiedziała, po czym posłała Remikowi mordercze spojrzenie. — Ale my sobie jeszcze pogadamy.
Remik zaśmiał się głośno, choć w środku czuł, jak ostatni posiłek mu się przewracał w żołądku. Nie przypuszczał, że ktokolwiek mógł się aż tak o to wkurzyć, zwłaszcza że jego intencje były dobre. Po prostu zapomniał, że nie każdy był taki, jak on — energetyczny i gotowy do grania na zawołanie.
— Dziękuję — powiedział, na co Miria się skrzywiła. — Serio, Miria. I prze...
— Na przeprosiny będzie czas później — przerwała mu. — Czas na próbę.
***
Członkowie, którzy nie śpiewali, przygotowywali sobie miejsce do pracy i sprawdzali brzmienie swoich instrumentów, podczas gdy Kania i Fasar siedzieli w kuchni, szykując sobie i reszcie napoje.
Fasar znalazła w jednej z szafek ciekawe smaki herbat, tak więc postanowiła się nimi pobawić, zaś Kania próbował się uporać z blenderem, który ostatnio sobie sprawił. Nie mogąc znaleźć instrukcji, zdecydował się powołać na swoją intuicję.
— Będę tego żałować — szepnął i zakrył truskawki polane mlekiem i jogurtem za pomocą pokrywki.
Nieśmiało włączył guzik startu, a blender zaczął szaleć. Fasar nie była w stanie się powstrzymać od śmiechu. Na początku hałas spowodowany urządzeniem pomógł zatuszować jej uciechę, lecz w końcu dziewczyna stała się głośniejsza od samego blendera. W związku z tym ruszyła na ratunek rudzielcowi i szybko zatrzymała tę katastrofę.
— Żałujesz? — zaśmiała się, na co wytrzeszczył oczy. Nie sądził, że go słuchała. — Jejku, coś ty narobił?
Nie wiedząc, o co jej chodziło, podszedł bliżej i nachylił się nad różową mazią. Niespodziewanie Fasar uruchomiła urządzenie na sekundę, przez co na twarzy Kani pojawiło się kilka plamek. Dziewczyna głośno się zaśmiała i szybko zasłoniła pojemnik, aby jej towarzysz nie mógł powtórzyć jej wyczynu.
— Do twarzy ci z koktajlem we włosach — wydukała, próbując zachować poważną twarz. — Jeszcze ten kolor podkreśla ci oczy.
Mimo że jego relacja z Fasar była aktualnie skomplikowana, wybuchnął śmiechem. Zebrał palcem jedną plamkę i włożył go do buzi, na co się skrzywił. Napój był zdecydowanie za kwaśny na jego kubki smakowe.
— Dodałeś cukru? — Pokręcił przecząco głową. — I wszystko jasne.
Dziewczyna zabrała się bez dalszego słowa za naprawianie pracy gospodarza. W międzyczasie jedynie wskazała mu skinieniem głowy na czajnik, który właśnie oznajmił, że woda się zagotowała. Kania wyłączył urządzenie i zaczął nalewać wrzątek do kubków z torebkami herbaty, które Fasar wcześniej przygotowała.
Już wziął w ręce dwa z nich, by zanieść pozostałym, gdy nagle odstawił je z powrotem. Podszedł do dziewczyny, której serce zaczęło szybciej bić.
— Fasar? — podjął.
— Tak? — odpowiedziała, nie patrząc na niego.
— Możemy porozmawiać?
— Właśnie rozmawiamy — rzuciła, a następnie kliknęła przycisk start na blenderze.
Kania westchnął i cierpliwie poczekał, aż skończy swoją robotę. Gdy to uczyniła, odsunęła się od niego, by nalać koktajl do szklanek, które czekały po drugiej stronie kuchni.
— Przepraszam — powiedział po dłuższej chwili.
— Za co?
Położyła dłoń na biodrze i odwróciła się w jego stronę. Nie bała się już kontaktu wzrokowego z rudzielcem. Miała szczerze tego wszystkiego już dosyć. Chciała jedynie zapomnieć o całej tej sprawie i wrócić do tego, co było wcześniej. Najwyraźniej ignorowanie tematu nie działało tak, jak tego chciała, tak więc była zmuszona w końcu spojrzeć sprawie w oczy.
— Sprawiłem, że czujesz się niekomfortowo — wyjaśnił. — I ostatecznie obrywa się nie tylko mi, a całemu zespołowi.
Fasar wywróciła oczami, a następnie zgarbiła się. Spojrzała ponownie Kani w oczy i uśmiechnęła się ciepło. Nie chciała, by tak się przez nią czuł, bowiem nie zrobił nic złego.
— Już jest okej — odparła i wystawiła rękę do rudzielca. — Po prostu zapomnijmy o tym wszystkim.
Kania uśmiechnął się i potrząsnął jej dłoń. Fasar w końcu prychnęła pod nosem i wyrwała rękę, by go przytulić. Cieszyła się, że mogła w spokoju znów poczuć jego twarz na swoim ramieniu. Jeśli chodziło o niego — co prawda nie tego chciał, ale nie mógł też wybrzydzać. Z najgorszego położenia przeszedł nagle na znośne, gdzie mógł ponownie zażyć aury, jaką się otaczała.
Poklepała go po przyjacielsku po plecach, a następnie, łapiąc go za barki, przypatrzyła mu się uważnie, spojrzeniem, które przypominało te, które posyła swojemu dziecku dumna matka. W końcu zostawiła jego ciało w spokoju i złapała za szklanki z koktajlem. Kania uczynił to samo z kubkami, które wcześniej kompletnie zignorował.
Nie mając wolnej ręki, Fasar podniosła nogę na wysokość klamki, przy okazji modląc się w duchu, aby niczego na siebie nie wylała. Gdy jej się to udało, kopnęła drzwi, by otworzyły się na oścież, czemu Kania przyglądał się z bólem w oczach. Mimo to nie odezwał się ani słowem, ponieważ czuł, że jako gospodarz nie mógł sobie pozwolić na wprowadzanie złej atmosfery.
— Mamy wasze... — zaczęła wokalistka, jednak widok, jaki zastała, skonfundował ją mocno. — Co wy robicie?
Asan, Remik i Iskra spojrzeli niewinnie na dwójkę, która właśnie do nich dołączyła. Po chwili zaczęli się śmiać, nie odpowiadając dziewczynie na pytanie. Asan i Remik wzięli do rąk Ziółkę — gitarę basową należącą do Iskry — i rozpoczęli jej studiowanie. Instrument był koloru pastelowego różu, co idealnie pasowało do osobowości Iskry. Z przodu za pomocą czarnej taśmy znajdowało się kilka krzyżyków. Tył natomiast był cały w brokacie, co najbardziej imponowało chłopakom, sądząc po ich okrzykach radości.
— I ja muszę tego słuchać od kilku minut — rzuciła ironicznie Miria, siedząc na drewnianej szafce, którą znalazła w sypialni Kani. Widząc zaskoczenie rudzielca, kitkowata dodała: — Długo was nie było, okej?
Fasar i Kania spojrzeli na siebie nawzajem, po czym wzruszyli ramionami. Usiedli obok gitarzystów, którzy tym razem za cel obrali gitarę Remika. Podczas gdy Iskra i Asan ekscytowali się designem, chłopak siedział dumnie z założonymi rękami. Pamiętał wyraźne jego zaskoczenie, gdy rodzice na jego szesnaste urodziny sprawili mu taką gitarę, jaką od zawsze rysował w swoim zeszycie — czarną, z ostrymi końcami i, przede wszystkim, posiadającą stroiki w kolorach odpowiadającym tęczowej fladze, której był reprezentantem.
To był pierwszy raz, gdy poczuł się zaakceptowany przez swoich bliskich. Dorastał w religijnej rodzinie, która zawsze na wszystko patrzyła wyłącznie za pomocą tego jednego narzuconego poglądu, którego tak nie znosił. Doszedł kiedyś do wniosku, że wyrósł na kogoś, kto zaprzeczał wszystkiemu, czego tak bardzo pragnęli jego rodzice. Tak więc myśl, że to właśnie dzięki niemu zmienili nastawienie, powodowała w nim natychmiastowe wzruszenie.
— Najlepszy gitarzysta musi mieć najlepszą gitarę — zażartował, na co Asan wybałuszył oczy. — Chcesz się zmierzyć, że nie wierzysz?
— Nie uważam, byś miał najlepszą gitarę z naszej trójki — odparł i wyciągnął swoją. — Nie widziałeś jeszcze mojej.
Iskra i Remik nie ukrywali swojego zdziwienia, widząc zwykłą zieloną gitarę, na której jedynie widniały namalowane białym markerem dłonie. Jedna ukazywała pięść, inna coś podobnego do pistoletu, a jeszcze inna liczbę trzy.
— Ręce? — zapytał Remik.
Miria nie była w stanie się pohamować przed walnięciem głową w ścianę.
— To język migowy, kretynie — wyjaśniła. — Dokładniej litery jakieś.
— Nie jakieś. — Uśmiechnął się. — Siostra narysowała moje imię za pomocą znaków.
Fasar od razu położyła dłonie na piersi, dostając cukrzycy. Zazdrościła im tak bliskich i dobrych kontaktów z rodziną, bo ona niestety takich nie miała. Jej ojciec był alkoholikiem, który od własnej córki wolał siedzenie wieczorami przed telewizorem. Matka wcale nie była lepsza — była rodzicem, którego nie obchodziło szczęście i zdrowie dziecka. Kobieta skupiała się jedynie na jej osiągnięciach szkolnych, wyglądzie i wadze. Wykorzystywała Fasar, żeby móc chwalić się na lewo i prawo przed swoimi bogatymi znajomymi.
Pewnego razu nie wytrzymała presji i postawiła się matce, co przypłaciła zdrowiem. Kobieta wpadła w furię i pobiła Fasar do nieprzytomności. Kiedy dziewczyna obudziła się w szpitalu, jej matka znajdowała się obok, nie mogąc przestać płakać. To był pierwszy raz, gdy widziała ją w takim stanie. Poruszyło to ją na tyle, że była nawet skłonna wybaczyć rodzicielce, aż nagle usłyszała coś, czego nie była w stanie zapomnieć.
Nie pozywaj mnie.
Wtem wszystko w niej pękło. Jakakolwiek nadzieja na normalne życie prysnęła jej przed oczami. Zrozumiała, że jedyną osobą, jaką kochała jej matka, była ona sama. I nic nie było w stanie tego zmienić.
Ostatecznie zgodziła się. Postanowiła przestać kulić ogon i zażądała możliwości mieszkania w jednym z jej biur i opłacania za nią rachunków przez kolejne siedem lat. Może i nie było to obiektywnie właściwe, ale nie miała w związku z tym żadnych wyrzutów sumienia.
Z transu wyrwało ją pstryknięcie palcami przez Remika. Nie wiedziała, kiedy zdążył zjawić się tuż obok niej, ale nie tym przejmowała się na tamten moment. Zrozumiała, że zamyśliła się jak głupia przy wszystkich.
— Ziemia do Fasar — powiedział, machając przed nią rękoma w tę i we w tę. — Masz jakieś skończone piosenki?
Świetnie, dopiero co przypomniała sobie o traumatycznych latach, jakie musiała przeżyć, a teraz jeszcze została spytana o piosenki, w których głównie opisywała to, jak jej własna matka ją zniszczyła. Co mogło pójść nie tak?
— No mam — odparła przestraszona. — Ale po co ci one? Chyba nie będziemy ich grać?
— Dlaczego niby nie?
Kania zaczął żałować tego, że wcześniej poparł chłopaka przy wszystkich. O ile mogliby zdążyć się przygotować na występ za tydzień, tak uczenie się kompletnie nowych piosenek nie miało sensu. Pomijając absurd samego pomysłu Remika, ich grupa była mimo wszystko amatorami, którzy w dodatku nie znali nawzajem swoich stylów.
Wszyscy, bez wyjątku, ożywili się i podnieśli głos na gitarzystę. Ten, przestraszony, jedynie schował głowę w ramiona, próbując jednocześnie zakryć sobie uszy, i krzyczał, że to był żart. Wrzaski ucichły, lecz wściekłość na ich twarzach pozostała i miała się lepiej niż zwykle.
Remik pozwolił sobie na podniesienie głowy i spojrzeniu im wszystkim w oczy. Kiedy zobaczył, że każdy po kolei odpuszczał, odetchnął z ulgą. Obawiał się, że to, co miał zaraz powiedzieć, mogłoby źle zostać zrozumiane przez zezłoszczonych ludzi.
— Mimo wszystko nadal uważam, że powinnaś nam pokazać jedną czy dwie piosenki — wymamrotał pod nosem. Fasar odwróciła się na pięcie, a w jej oczach znów pojawiła się chęć mordu. — Po prostu chcę, żebyśmy poznali twój styl, bo to jednak do ciebie musimy się głównie dostosować.
Fasar niepewnie spojrzała na wszystkich, czując pewnego rodzaju poczucie winy. Nie chciała być twarzą ich zespołu. Pragnęła, by każdy był widoczny, a każdego rola równie ważna. Widząc jednak, że muzycy zgadzali się z Remikiem, nie miała za wiele do powiedzenia.
Kania spuścił lekko wzrok, by móc podziwiać swoje czarne, najzwyklejsze w świecie skarpetki. Zdawał sobie sprawę, że Fasar była bardziej przebojowa od niego, a więc lepiej się nadawała niż on, by tworzyć muzykę pod nią i jej głos, jednakże nadal czuł smutek, bowiem poczuł się mniej wartościowy.
Fasar skinęła głową i pobiegła szybko po telefon, w którym trzymała większość swoich piosenek. W drodze powrotnej zaglądała do wielu z nich, by znaleźć tę, za którą nie musiałaby się później wstydzić. Nawet nie zauważyła, kiedy dotarła do reszty, a Remik zdążył zabrać jej urządzenie z ręki z otworzoną losową piosenką.
— Ciekawy tytuł — stwierdził, widząc tytuł. — I w dodatku piosenka po angielsku, Remik dziękować.
Iskra i Asan prychnęli pod nosem, podczas gdy Kania zaczął się nerwowo drapać po karku. Jego angieski nie był słaby, jednak nie czuł się z nim na tyle pewnie, by w nim śpiewać. Sytuacja z Patelni była wyjątkiem, bowiem dzięki Fasar kompletnie zapomniał o ludziach wokół. W tej chwili natomiast nie był w stanie tego uczynić.
— Masz nuty? — zapytała Miria wokalistkę.
— Są pod tekstem — odparł za nią Remik. Chwycił za kartki i długopis leżące na podłodze i zapisał trzy z nich. — Melodia jest bardzo prosta, więc możemy nawet teraz szybko zaimprowizować. — Podał po kartce Mirii i Iskrze, na co Asan spojrzał na niego skonfundowanym wzrokiem. — My wspólnie.
Asan nawet nie ukrywał swojego przerażenia, co bardzo rozbawiło żeńską część zespołu. Przerażenie Kani natomiast już do zabawnych nie należało. Rudzielecowi pociły się dłonie tak strasznie, że musiał je co chwilę wycierać o ubrania. Gardło zamieniało mu się w istną pustynię, zaś nogi wydawały się jak z waty. Czuł, jakby miał zaraz zemdleć z gorąca, którego jeszcze wcześniej tam nie było.
Omal nie potknął się o własne nogi, kiedy to Fasar stuknęła go swoim telefonem. Zdziwiony, spojrzał na urządzenie, a następnie na dziewczynę, nie wiedząc co robić.
— Znasz tekst? — zapytała ironicznie, jeszcze raz próbując mu wręczyć smartfona. — Tylko się nie śmiej — dodała.
Kania odsunął od siebie rękę Fasar, na co ta posmutniała z niewiadomej dla niej przyczyny.
— Odpuszczę sobie śpiewanie, okej? — wyjaśnił, nieszczerze się uśmiechając. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, był smutek na jej twarzy.
— Okej — odpowiedziała, lekko zawiedziona. — Ale czytać i tak możesz.
Westchnął, a następnie w końcu wziął telefon do ręki. Postanowił jeszcze nie czytać tekstu i poczekać, aż reszta się przygotuje do zagrania. A przynajmniej tak to sobie tłumaczył. W rzeczywistości chciał po prostu poznać słowa tej piosenki z ust Fasar. Pragnął poczuć to, co ona czuła podczas pisania tego tekstu.
— Gotowi? — zapytała Miria, na co wszyscy pokazali kciuki w górę. — Raz, dwa, trzy, cztery...
Miria zaczęła delikatnie uderzać w szafkę, na której siedziała. Kompletnie ignorowała kartkę, która znajdowała się pod jej prawą stopą. Była zdania, że jeśli się pomyli, to się pomyli. Nie znosiła grać podręcznikowo, zaś za pomocą serca. Wobec tego kiedy reszta stroiła swoje gitary, ona upewniła się, że zapamięta wszystkie nuty na pamięć, by później nie musieć już na nie zerkać.
Po kilku taktach włączyła się Iskra wraz z basem. Dziewczyna wyglądała kompletnie inaczej niż zwykle. Była skupiona, ale jednocześnie widać było tę małą, rozanieloną iskierkę w jej oku.
Fasar i Remik wpatrywali się w siebie, czekając na swoją kolej. Mieli wejść razem, co strasznie ich stresowało. Żadne z nich nie chciało zepsuć pracy Mirii oraz Iskry poprzez wejście za wcześnie czy późno.
W końcu jednak nadeszła ich chwila. Fasar złapała powietrze i zamknęła oczy. Siedząc po turecku, oplotła rękoma nogi i zaczęła lekko ruszać głową do rytmu.
— I no longer know who I am — zaczęła z lekkim zdenerwowaniem w głosie. Uśmiechnęła się od razu, kiedy zdała sobie sprawę, że jej i Remikowi udało się wejście. — I feel so fenceless, just like a lamb.
Kania nie mógł oderwać od niej wzroku. Zauważył coś innego; coś, czego dziewczyna nie pokazała podczas poprzedniego występu. Miał wrażenie, jakby Fasar po prostu wyciągnęła te słowa ze środka, gdzie leżały na dnie nieodnalezione przez nikogo aż do tego dnia.
— I'm so damaged I became a wreck — kontynuowała, nadal żyjąc w swoim świecie. — I won't even feel if you cut my neck.
W końcu otworzyła oczy, czując ulgę, że dała radę z pierwszą zwrotką. Posłała Mirii uśmiech, który przypominał ten u dziecka, kiedy rodzice pozwolili mu wyjść na dwór. Perkusistka rozproszyła się przez szczęście, jakim emanowała Fasar, i zgubiła rytm. Nerwowo się zaśmiała, spoglądając na wszystkich, i natychmiast zaczęła ponownie grać wraz z nimi.
Wypuściła powietrze z buzi, a tym samym wszystkie nerwy, które się w niej znajdowały, i próbowała ponownie się wczuć w muzykę, bowiem zaraz miała zacząć refren.
— My mind is slowly dying — zaśpiewała z trudem, przymykając oczy. By się rozluźnić, zaczęła uderzać ręką po udzie w rytm. — I feel sick and tired of fighting.
Zacisnęła dłoń w pięść, ponieważ kolejny wers wymagał od niej totalnego wypuszczenia wszystkich emocji, jakie nagromadziła przez ostatnie lata. Całkowacie zamknęła oczy i pochyliła się, gotowa wyśpiewać to wszystko, co powinna była zrobić już dawno temu.
— How can I win with a weedy sword — wydarła się, omal nie powodując zawału połowie z obecnych — against my mind that is a warlord? — Podczas gdy wszyscy mieli skupione bądź przestraszone miny, Kania nie mógł przestać się uśmiechać. Zdawał sobie sprawę, że ledwo znał Fasar, ale był pewny, że to, czego właśnie dokonała, było dla niej sporym wyzwaniem. Nie potrafił ukryć dumy, jaką dziewczyna w nim wzbudziła. Tak więc gdy spojrzała na niego, solidnie się zdziwiła. Była na tyle w szoku, że lekko się spóźniła z kolejnym wersem: — It's just me, myself and I. I wanna boost me... — Coś w niej pękło, gdy rudzielec pokazał jej kciuka do góry. To nie była zwykła zachęta czy pochwała, że dobrze sobie radziła. Mogła wyczytać z jego oczu, że oczekiwał na coś więcej. Na coś, czego jeszcze nie była gotowa. Na coś, co i tak uczyniła pod wpływem emocji, nie potrafiąc siebie zahamować. — ...but I cannot lie.
Z jej oczu płynęły pojedyncze łzy, co widział jedynie on. Nawet nie chodziło o to, że nie chciała pokazać się w takim stanie reszcie, bo w końcu i tak usłyszeliby, że coś było nie tak, po jej głosie. Fasar nie potrafiła odwrócić wzroku od Kani, który jedynym, co robił, było intesywne myślenie o czymś, jednocześnie nadal posiadając na twarzy ten lekki uśmiech. Mimo to ani na sekundę nie spojrzał na nic innego niż czerwona twarz Fasar.
Opuściła już kompletnie gardę i skuliła się, by w spokoju skończyć refren piosenki.
— So how can I win with a weedy sword against my mind that is a warlord? — zaśpiewała cicho. Był to niemal szept, jednak równocześnie przypominał on krzyk dziewczyny.
Miria przestała natychmiast grać i rzuciła się w stronę Fasar, co skonfundowało Remika oraz Iskrę, którzy byli tak bardzo skupieni, by nie nawalić, że nawet nie zauważyli, co się działo wokół nich. Przytuliła ją mocno, szepcząc jej do ucha już dobrze w kółko. Gitarzyści szybko się do niej dołączyli, podczas gdy Kania stał jak słup soli, nie wiedząc, jak miał się zachować. Z jednej strony czuł poczucie winy, że stawił Fasar w niewygodnej dla niej sytuacji, lecz z drugiej miał przeczucie, że zrobił dobrze, a Fasar nie będzie o to zła. W związku z tym, gdy tylko zauważył jej oczy skierowane w jego stronę zza ramion reszty zespołu, odwzajemnił wzrok.
I w momencie, kiedy Kania nie potrafił odczytać z nich odpowiedzi na swoje pytanie, Fasar jedynie myślała o tym, jak bardzo chciałaby w tamtym momencie, by przytulał ją kto inny.
— Może faktycznie lepiej będzie, jak skupimy się na coverach — powiedział Remik, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem.
***
Nienawidził jeździć po Śródmieściu. Człowiek skręci raz źle i będzie musiał to naprawiać przez kolejne dwadzieścia minut. Ale istniała jeszcze gorsza rzecz — gdy już się nawet udało dojechać do celu, trzeba było zaparkować. Niemal zawsze oznaczało to bitwę między kilkoma samochodami naraz o to, komu pierwszemu uda się zająć to jedno wolne miejsce.
Westchnął ciężko, będąc zmuszonym znowu jechać naokoło tylko po to, by za kilka minut wrócić tam, gdzie przed chwilą był. Postanowił więc zadzwonić do Mirii z prośbą, by sama przyszykowała perkusję, a raczej jej części, do wzięcia na dół. Odetchnął z ulgą, gdy ta się zgodziła, a następnie podjął ponowną próbę w szukaniu miejsca do zaparkowania.
Mrugnął szybko kilka razy, nie dowierzając temu, co widział. Puste miejsce, którego samochody przed nim nie mogły zająć, bowiem były już za daleko. Zdeterminowany, docisnął gazu I podjechał bliżej swojego celu. O mało nie dostał zawału, dostrzegając, że to jego upragnione wolne miejsce wcale wolne nie było. Jego przestrzeń zajmowała jakaś dziewczyna z długimi, brązowymi włosami i w białym podkoszulku. Kania natychmiast otworzył szybę i wychylił się zza niej, by dokładniej się przyjrzeć osobie siedzącej tam.
— Miria?! — zawołał, próbując być głośniejszym niż uliczny hałas.
Dziewczyna rzuciła się ciałem do tyłu w taki sposób, że omal nie rozbiła sobie głowy. Spoglądała na niego do góry nogami i zaczęła się śmiać, jakby usłyszała najlepszy żart na świecie. W końcu wstała z asfaltu, ustępując miejsca rudzielcowi.
— To chyba nie jest legalne — powiedział po udanym zaparkowaniu. Wyłączył radio i wysiadł z pojazdu. — Co ci przyszło do głowy? — Westchnął i przytulił perkusistkę na powitanie. — Remik? — dodał żartobliwie.
— Weź mnie z nim nawet nie porównuj — odparła. — Stwierdziłam, że ci pomogę, bo czekanie samej na górze kolejne pół godziny nie zapowiadało się ciekawie.
Już miał przepraszać za to, że tak długo musiała na niego czekać, kiedy nagle jakiś mężczyzna zaczął się śmiać.
— Kogoś natura dobrze obdarzyła — powiedział, na co Miria od razu skrzyżowała ramiona na piersi.
Samo wyjście bez bluzy było dla niej czymś niekomfortowym, tak więc durne komentarze na temat jej wyglądu, przed którymi tak bardzo starała się bronić na co dzień, tylko pogarszały wszystko.
Miria w końcu nie wytrzymała wzroku nieznajomego na sobie i postanowiła schować się za rudzielcem. Miała nadzieję, że mężczyzna da sobie spokój za kilka sekund i odejdzie, jednak zamiast tego ten zaczął się wychylać w prawo i lewo, by móc ponownie spojrzeć na dziewczynę.
— Coś ty do niej powiedział? — Kania był przepełniony gniewem i obrzydzeniem. Nie potrafił zrozumieć, co takie osoby w ogóle miały w głowie. Przez takich ludzi jak on Miria i jej podobne osoby zakładały właśnie bluzy w upały, chcąc uniknąć tego typu sytuacji. — Oświeć mnie, proszę.
— No niezła z jej dupa — odpowiedział. — Niech to wie — dodał, puszczając do dziewczyny oczko.
— Jest ona osobą, nie dupą — zaczął ze zirytowaniem w głosie. — I tak, jest ona piękną dziewczyną, która zasługuje jak wszyscy inni na odrobinę szacunku. A skoro nie masz w sobie ani trochę kultury, to polecam wycieczkę do twojej matki, która może cię nauczy, jak dobrze traktować kobiety.
— Wyluzuj, ja...
— Nie skończyłem — przerwał mu, coraz bardziej gotując się ze złości. — Za kogo ty się w ogóle uważasz, żeby sądzić, że twoje zdanie na temat wyglądu jakiejś osoby ma jakiekolwiek znaczenie?
Mężczyzna nawet nie szykował odpowiedzi na pytanie rudzielca, zwyczajnie zacisnął mocno pięść, mając jeden cel w głowie. Kania zdawał sobie sprawę z tego, iż istniał scenariusz, w którym dostałby raz czy dwa w twarz. Mimo to myśl ta nie powstrzymała go przed postawieniem się definicji okropnej fryzury.
Zamknął oczy, oczekując uderzenia, jednak nagle poczuł, jak ktoś go odepchnął w bok. Okazało się, iż była to Miria, która właśnie stała twarzą twarz z jej problemem. W jej oczach widoczny był strach, lecz dziewczyna nie dawała mu zapanować nad jej ciałem. Wyprostowała się i przystawiła nieznajomemu butelkę gazu pieprzowego przed oczy. Ten natychmiast się wystraszył i odszedł od narzędzia obrony perkusistki. Bojąc się wystrzału, zdecydował odejść bez słowa, co chwilę odwracając się w stronę muzyków, aby upewnić się, że za nim nie szli.
— Skąd ty wytrzasnęłaś gaz pieprzowy? — zapytał przerażony Kania.
Miria złapała za kieszenie swoich czarnych dresów i z dumą wypisaną na twarzy pokazała rudzielcowi ich pojemność.
— Zawsze noszę go przy sobie — odparła, chowając buteleczkę do prawej kieszeni. — Takie sytuacje zdarzają się niemal codziennie — wyjaśniła i zaprosiła dłonią wokalistę do środka budynku, w którym mieszkała.
Kania zapłacił w okamgnieniu za parking i poleciał za dziewczyną. Zdążył do niej dobiec, gdy ta wsiadała do windy, która na pewno miała już swoje lata. Wydawała odgłosy tak straszne, że Kania modlił się w środku, by już dojechali do mieszkania Mirii i uciekli od tego koszmaru. Dotarli na piętro trzecie, gdzie znajdowało się mieszkanie dziewczyny.
— Rodziców nie ma w domu, więc mamy luz — powiedziała, otwierając na oścież drzwi z numerem siódmym. — Perkusję już rozebrałam na kawałki, jest w moim pokoju.
Poszedł za Mirią i wkrótce znalazł się w pokoju, którego ściany były pokryte brunatnymi cegłami. W związku z tym pomieszczenie wydawało się małe, mimo że liczyło sobie ponad dwadzieścia metrów kwadratowych. W jednym z kątów dostrzegł wielką kupę czarnych ciuchów, które najprawdopodobniej nadawały się już do prania, jednak nadal z jakiegoś powodu przytulały róg.
Dziewczyna wyjęła wszystko ze swoich kieszeni na biurko, aby nie musieć się martwić o to, czy zaraz jej coś znowu wypadnie przy noszeniu. Złapała za studnię, czyli średni bęben, który zawsze gościł na ziemi. Jako że jego średnica nadal wynosiła dobre osiemnaście centymetrów, miała niemałe trudności z trzymaniem go w rękach.
— Możesz mi podać swój klucz do samochodu? — zapytała Kanię, który wpatrywał się w bębny, zastanawiając się, czy wziąć wpierw największy czy może dwa małe. — Lecę już zanieść pierwszy.
— Jasne — odparł i wręczył jej go do dłoni.
Perkusistka wyszła z mieszkania, zostawiając za sobą otwarte drzwi z myślą o rudzielcu, który miał zaraz do niej dołączyć na dole. Kania już kucnął, gotów, aby podnieść tzw. stopę, czyli bęben wielki, gdy nagle usłyszał melodię z telefonu. Wstał i nawet nie zauważył, że chwycił za telefon Mirii, która miała ustawiony taki sam dzwonek jak on.
Widząc kontakt podpisany Fasar uśmiechnął się i zaakceptował połączenie. Mimo że poprzedniego dnia naprawił swoje relacje z dziewczyną, ta nadal się do niego nie odzywała, chyba że było to konieczne.
— Halo? — podjął radośnie, zastanawiając się, dlaczego Fasar do niego dzwoniła.
— Kania? — W jej głosie słychać było zdziwienie. Przez następne kilka sekund panowała cisza, bowiem czarna piękność próbowała zrozumieć, jakim cudem wybrała zły numer. — Dlaczego masz telefon Mirii?
Odsunął smartfona od ucha i zauważył, iż był to inny model niż jego. Sprawdził, czy Miria przypadkiem już nie wróciła, a następnie westchnął. Jego uciecha zamieniła się szybko w przygnębienie, kiedy zrozumiał, że to nie do niego kierowane było połączenie.
— Pomagam jej w transporcie perkusji — wyjaśnił. — Nie pamiętasz?
Gdyby ktokolwiek był świadkiem tej rozmowy, odczuwałby niemały dyskomfort. Ani jedna, ani druga strona nie chciała nic powiedzieć, jednocześnie nie rozłączając się, co spowodowało ciągnącą się w nieskończoność ciszę.
— To... — zaczęła, drapiąc się po karku — powiedz Mirii, że dzwoniłam, okej?
Mruknął pod nosem smętne okej i pozwolił dziewczynie się rozłączyć. Kiedy to nastąpiło, dostrzegł, że w skład nazwy kontaktu nie wchodziło jedynie imię wokalistki, zaś też trzy serduszka obok. Zdziwił się, ale postanowił przestać o tym myśleć i wreszcie odłożyć telefon z powrotem na biurko.
— Co robisz? — zapytała się Miria, stojąc w przejściu. — Czekałam na ciebie na dole — dodała, podchodząc bliżej. W końcu zauważyła, że tym, co rudzielec odkładał, był jej telefon. — Kania?
— Fasar dzwoniła — wyjaśnił. — Chciała z tobą rozmawiać.
Nie potrafiąc pohamować rumieńców, jakie powoli pojawiały się na jej twarzy, zakryła okolice ust dłonią. Nie wiedziała jednak, że Kania zdążył zauważyć, co jego słowa właśnie uczyniły. Nie mógł się sobie nawet dziwić, przecież sam zachowywał się dokładnie tak samo.
— A o czym? — zadała kolejne pytanie, podczas gdy Kania wziął w końcu za największy bęben. — Czy nie mówiła?
— Nie mówiła — odparł, wychodząc z pokoju dziewczyny. — Ale pewnie po prostu Remik ją wkurza i potrzebuje pomocy.
Miria zaśmiała się głośno, a Kania starał się utrzymać fałszywy uśmiech na jego twarzy. Wyszedł w końcu z mieszkania i wpakował bęben wraz ze sobą do windy. Postawił go na podłodze i oparł się o ścianę, spoglądając w górę.
I, przede wszystkim, mając nadzieję, że łzy nie zdołają opuścić jego oczu.
_____________________
Trochę mnie nie było, za co sama jestem na siebie zła. Ale w końcu wstawiam ten rozdział, który jest gotowy już od ponad miesiąca. Rozdział szósty muszę jeszcze dokończyć, ale postaram się jak najszybciej go wstawić! Życzę Wam miłego dzionka i mam nadzieję, że rozdział piąty przypadł Wam do gustu!
Do zobaczenia w komentarzach!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro