Ból i smutek.
POV. Paweł.
Stoię na przeciwko Michała. Na tym samym parkingu.
Podjeżdża samochód, on się tym nie przejmuje.
Patrzy na mnie z pogardą. Śmieje się mi prosto w twarz. W końcu jednak się odzywa.
- Ty naprawdę myślałeś że mi zależy?
Powiem ci jak brzmi prawda. Nigdy mi na tobie nie zależało, znienawidziłem Cię już na początku.
W każdym bądź razie byłeś tylko moją zabawką, zabawką która była na każde moje zawołanie.
- Nie mów tak!! - powiedziałem a łzy, słone krople spływały z mych oczu, prosto do jamy ustnej, gdzie znikały przez uchylone usta. Krztusiłem się nimi lecz ty mi niepomogłeś.
- Ojojoj, myślałem że jednak używasz tego swojego mózgu. Jak widać, pomyliłem się. A teraz wybacz rodzice mnie wzywają. Mam nadzieję że się już nigdy nie spotkamy.- odrzekłeś i pobiegłem w stronę rodziców, bezczelnie machając mi ręką na pożegnanie.
Padłem na kolana i zacząłem szlochać nie ze smutku lecz wściekłości na Ciebie...
Poczułem mocne szarpanie. Aha czyli już wszystko jasne.
- Paweł. Jak nie wstaniesz to ci nogi z tyłka powyrywam. - powiedziała, przepraszam powiedział Marcel.
Marcel był wysokim szatynem, miał krótkie za ucho włosy, długie nogi i wielkie piersi. Czyli ideał każdego faceta. Jednakże ten ideał miał swoje wady. Jeden. chciał być chłopakiem. A dwa. ma gorzej w mózgu niż ja.
- Już, już wstaje.- wymamrotałem podczas pocałunku z poduszką.
-Wiesz jak się martwilismy? Tym razem tak płakałes, wręcz się nimi dusiłes.- tym razem odezwał się Mikołaj.
Mikołaj w przeciwieństwie do Marcela miał delikatne rysy twarzy, był blondynem a jego włosy sięgały mu do ramion. Nie był transwestytą jak Marcel. On był gejem, po resztą tak jak ja. Nie byliśmy razem. To znaczy narazie.
Wracając pewnie się ciekawicie dlaczego tak mówią, otóż mówią tak ze względu na moje sny. Zawsze kończą się tak samo, a pomimo tego ja dalej je przeżywam.
- Co dzisiaj będziemy robić? - zapytał Mikołaj.
- Nie wiem- odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- No wiecie co chłopcy, ja już będę musiał iść. - odpowiedziała Marcelina. Poprawka Marcel.
-Paaaa- pozegnalismy się z przyjacielem.
........Time Skip..........
Cały dzień minął mi świetnie.
Przychodzi dziś do mnie tata z moją siostrzyczka Julcią. Julcia ma pięć lat, jest niską bladynka z brązowymi oczkami. Jeździ na wuzku inwalidzkim, co prawda chodzi na terapię i to dość drogą. Jednak nawet ona jej nie pomaga. Szkoda że nie jestem cudo twórcą.
Około osiemnastej usłyszałem jak do "mojej" sali ktoś wchodzi. Jak się okazało byli to mój tata i Julia. Z początku nie zauważyłem postaci trzeciej, dopiero gdy ojciec zapytał się mnie czy poznaje go, Michała. Oniemiałem to był on. Wyglądał na przerażonego, mną, moim stanem.
- Michał?- zapytałem nadal nie mogąc uwierzyć ze jest tu, ze mną. W odpowiedzi pokiwał głowa w twierdzący sposób- Błagam nie patrz na mnie kiedy jestem w takim stanie. Proszę.- Błagałem nie dla tego ze sie wstydziłem swojego wygladu, lecz dlatego że widziałem jaki sprawia mu to ból.
Zaczął płakać, poprawka on wręcz szlochał. Jedyne na co w tamtym momecie było mnie stać, to przytulnie jego osoby.
Nawet nie wie co zrobił. Teraz be de musiał mu wszystko wytłumaczyć, mam nadzieję ze mi wybaczy. Dlaczego to tak stasznie boli?!
Cześć, hej, siema.
Przepraszam że rozdział dopiero dziś ale cóż. W każdym bądź razie dziękuję, za to że jesteście ze mną, za to że mnie wspieracie, to naprawdę poprawią mi chumor.
Żegnam Ikis
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro