6 -Joseph... Nazywa się Joseph
Odeszłaś z przyjaciółką kawałek na bok. Zauważyłaś, że coś ją trapi.
- Co się dzieje? Kim jest ten mężczyzna? Dlaczego do niego popłynęłaś? Wiesz jak Will się o ciebie martwi?
- Ja... Kiedy go zobaczyłam, poczułam... strach. Dawno go nie widziałam i miałam nadzieję, że tak zostanie... - po jej policzkach zaczęły płynąć leniwie łzy. - On miał zostać moim.. mężem.
Nie mogłaś uwierzyć w to co właśnie powiedziała. Mężem?! A co z Willem?! Poczekałaś chwilę zanim coś odpowiedziałaś. Musiałaś ochłonąć.
- To dlatego odeszłaś z Port Royal, prawda? Przez małżeństwo?
- Co innego miałam zrobić? Przecież kocham Willa. Jak mogłam poślubić kogoś innego? Nie wiesz jak to jest, kiedy ojciec każe wyjść ci za osobę, której nie kochasz. Byłam zmuszana do odejścia od mojego ukochanego. Byłam zmuszana do całkowitej zmiany w moim życiu. Wydawało mi się, że ucieczka to w tamtym czasie jedyna słuszna decyzja. Od początku wiedziałam, że go nie poślubię. Jednak on tego tak łatwo nie dopuścił. Po dziś dzień szuka zemsty. Właśnie dlatego tutaj przypłynęłam...Mój ojciec uważa, że to on jest dla mnie odpowiedni...
Zupełnie nie wiedziałaś co powiedzieć przyjaciółce, a tak bardzo chciałaś ją pocieszyć. Elizabeth rzuciła ci się w ramiona i zaczęła płakać.
- Boję się tego, co on może mi zrobić... - szepnęła ci do ucha. W tym momencie poczułaś złość. Jak mężczyzna, który ją uderzył ma być dla niej odpowiedni? Jak miał zostać jej mężem?! Widać gubernator nie poznał go na tyle. Chyba, że aż tak się zmienił...
- To w takim razie co powiedziałaś Willowi?- zapytałaś zainteresowana.
- Tylko tyle, że się do mnie przyczepił kilka dni temu. - odpowiedziała nieco spokojniej
- Rozumiem... Mam do ciebie jeszcze jedna sprawę. - Tak?- Obiecałam Willowi, że nie dowiesz się naszej rozmowie na twój temat. Dochowasz tajemnicy? - Pewnie. Dziękuję. zdobyła się na mały uśmiech.
- Od tego są przyjaciółki. - uśmiechnęłaś się do niej pogodnie. - Lepiej wracajmy już do Jacka. Nie jest zbyt przyjaźnie nastawiony do...- Joseph. Nazywa się Joseph... - dokończyła.
Wróciłyście do kapitana. - Co tak długo? Rum mi się kończy! - krzyknął poirytowany.
- To zabierz butelkę jemu. - wskazałaś na Josepha.
- Chyba żartujesz! On od miesięcy nie mył zębów! Mam trochę lat, ale do grobu mi się nie śpieszy!
- Wybacz kapitanie - powiedziałaś teatralnym tonem i lekko się ukłoniłaś.
- Skoro już skończyłyście swoje babskie pogaduszki, możemy wracać na statek? Elizabeth, możemy? - zapytał wyraźnie zmęczony.
- Jack, jesteś niemożliwy.
- Tak, to jedna z wielu moich zalet - uśmiechnął się pokazując złote zęby. Szarpnął mężczyznę za ramię i pociągnął w stronę portu. Wzrok Elizabeth cały czas był wbity w ziemię. Chciałaś jej jakoś pomóc się z tego otrząsnąć, ale nie za bardzo wiedziałaś jak.
- Mam do ciebie jedno pytanie. Will powinien się o tym dowiedzieć?
- Sama nie wiem. Boję się jego reakcji.
- Rozumiem, że się boisz, ale trzeba mu będzie wytłumaczyć kto to jest, kiedy wejdziemy z nim na pokład. Lepiej, żeby dowiedział się o tym od ciebie.
- Nie możemy na razie czegoś wymyślić? Powiem mu jak będę na to gotowa.
- Elizabeth, nie uważasz, że Will bardziej się zdenerwuje, kiedy dowie się, że cały czas go okłamywałaś? Powiedz mu prawdę. Zaufaj mi. To będzie lepsze rozwiązanie.
Przyjaciółka przytaknęła i delikatnie się uśmiechnęła, jednak widziałaś, że bardzo obawia się rozmowy z ukochanym. Powolnym krokiem zbliżałyście się do szlup. Po kilkunastu minutach wiosłowania, miałyście Czarną Perłę i Holendra na widoku.
Weszłyście na statek, a Jack zaprowadził Josepha pod pokład. Od razu podszedł do was zdenerwowany Will.
- Dlaczego uciekłaś? Co ci strzeliło do głowy? I co on tutaj robi?!
- Will, proszę cię. Elizabeth wszystko ci wyjaśni, ale musisz się uspokoić. To nie jest dla niej łatwy temat. - zwróciłaś się do przyjaciółki i mocno ją przytuliłaś - Dasz radę. Będę pod pokładem. - po tych słowach odeszłaś i udałaś się do Jacka, który usiłował posadzić Josepha na jednej skrzyni.
- Nie radzę ci się z nim szarpać - powiedziałaś do mężczyzny i usiadłaś na przeciwko niego. - Możesz mi wyjaśnić parę spraw?
- Niby dlaczego miałbym z tobą rozmawiać?
W tym momencie Jack przyłożył mu spluwę do szyi.
- Właśnie dlatego. - powiedział kapitan.
- I tak wiem, że masz tam tylko jedną kulę. Jesteś najgorszym piratem o jakim słyszałem.
- To nie moja broń i zapewniam cię, że mam w niej o wiele więcej kul. Nie tylko w magazynku. Naprawdę nie szkoda mi ich na ciebie.
- Niech ci będzie. Co chcesz wiedzieć? - przewrócił oczami i spojrzał na ciebie ze złością.
- Cieszę się, że w końcu zacząłeś współpracować. Po pierwsze, kim jesteś? Czym się zajmujesz i dlaczego gubernator Swann chciał, żebyś poślubił Elizabeth?
Mężczyzna poprawił swoje brązowe włosy i przez chwilę ci się przyglądał. Starałaś się wyglądać poważnie.
- Zaczniesz w końcu gadać?- krzyknęłaś. Traciłaś do niego cierpliwość. Denerwował cię jeszcze bardziej niż Jack. Przynajmniej w niektórych momentach.
- Dobrze, dobrze. Jestem Joseph, ale to pewnie już wiesz. Mieszkałem od dziecka na Tortudze. Jakieś trzy lata temu przeprowadziłem się do Port Royal. Nie będę kłamał. Nie jestem jakimś zapitym chłopem, który żebra o marnego szelinga. Stanem społecznym jestem na poziomie Elizabeth i gubernatora Swann. Jestem zasłużonym marynarzem. Spędziłem na morzu więcej dni niż ten tutaj, od którego czuć rum na kilometr. Dziwisz się, że gubernator chciał, żebym poślubił jego kochaną córeczkę? Pewnie sama chciałabyś być na jej miejscu.
- Z tego co wiem, to nie za bardzo była uradowana na ta wiadomość.
- Sam nie wiem dlaczego. Nie rozumiem kobiet. Ma do wyboru mnie i faceta, którego nawet nie można nazwać piratem.
Jack podszedł do niego chwiejnym krokiem i przykucnął.
- Z tym się zgodzę.
Czemu nie poprosiłam o pomoc Gibbsa?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro