Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27 - Tortuga

Po powrocie na Czarną Perłę zeszłaś pod pokład, i mijając Jacka usiadłaś w ciemnym kącie, po czym oparłaś się o drewnianą ścianę i schowałaś twarz w dłoniach. Jedyne co wtedy usłyszałaś to głośne westchnięcie kapitana. Starałaś się to zignorować, lecz po chwili usłyszałaś coraz głośniejsze kroki mężczyzny pirackich butach. Sekundę później dotarł do Ciebie gorzki zapach rumu.

- Śmiem twierdzić, że nie wszystko poszło po twojej myśli - odparł.

- Jack, proszę Cię - bąknęłaś i odwróciłaś głowę w przeciwnym kierunku.

- Ehh, jak chcesz słonko. Ale nie przychodź do mnie potem z żalem, że nikt nie chce z Tobą rozmawiać - rzekł i łyknął trunku.

- O to nie musisz się martwić... - mruknęłaś.

- W porządku. - Skierował się na pokład, lecz w połowie  schodków zatrzymał się i spojrzał na ciebie. - Nie zasiedź się tutaj. Za chwilę przesiadka do szalupy.

- Gdzie? - zapytałaś.

Jack uśmiechnął się szeroko, ukazując kilka swoich złotych zębów, po czym zdjął kapelusz z głowy i machnął min.

- Tortuga!

***

- Teraz ty, skowroneczku - rzekł Jack, zabierając Gibbsowi wiosła i podając je tobie. Popatrzyłaś na niego spode łba i założyłaś dłonie na piersiach.

- Chyba żartujesz - odparłaś oburzona. W szalupie było trzech mężczyzn, ostatnie i czym myślałaś to wymachiwanie cholernym drewnem, żeby cholerny Kapitan Jack Sparrow mógł sobie kupić cholerne kilkanaście butelek cholernego rumu.

- Bierz się za to i nie gadaj - dodał i rzucił ci wiosła pod nogi.

- Nie ma takiej opcji - odpowiedziałaś twardo.

- Albo zajmiesz się wiosłowaniem, albo popłyniesz na Tortugę wpław.

Uniosłaś jedna brew w niedowierzaniu na słowa pirata. Wiedziałaś, że tym razem nie dasz mu satysfakcji z tego, że poddałaś się jego rozkazowi. Obróciłaś się w stronę brzegu, aby upewnić się jaka odległość was od niego dzieli, po czym wstałaś na nogi, jednocześnie bujając nieco łódką. Nic więcej nie mówiąc wskoczyłaś do wody i zaczęłaś płynąć w stronę Tortugi. Żałowałaś tylko tego, że w tamtym momencie nie obróciłaś się do reszty załogi, aby zobaczyć wyraz twarzy Jacka.

Jack POV

Następnym razem muszę uważać co przy niej mówię! Zlustrowałem wzrokiem resztę osób siedzących w łódce i zmarszczyłem nos. Czy będę świnią, każąc Elizabeth wiosłować? Tak, wielką.

- Elizabeth, do wiosła!

Jack, ty zgrywusie.

- Chyba oszalałeś! - krzyknęła wściekła i stanęła, kiwając łajbą jeszcze bardziej niż Viktoria.

- Już dawno - odparłem i sięgnąłem po jedno wiosło, aby jej podać. Skoro nie uważa takiego poświęcenia za powód do przytargania nas do tego cholernego portu, to już nie wiem co zrobić. Jednak ta tylko popatrzyła na mnie krzywo i usiadła z powrotem, krzyżując dłonie na piersi. Kobiety...

- Wieź mi ten badyl z przed twarzy, albo dołączę do Viktorii - burknęła, a ja wywróciłem oczami na jej słowa. Kobieta na pokładzie przynosi pecha, więc była to kusząca propozycja.

- Daj mi to - odezwał się zbulwersowany Will i zabrał ode mnie wiosła, a następnie zanurzył je w wodzie. Drugi najmądrzejszy. Zaraz po mnie.

Kilka minut później zawitaliśmy do mojego ulubionego miejsca, pełnego pijaków i panienek. Z chęcią poczekałbym tutaj do nocy. Tortuga zdecydowanie bardziej podoba mi się o później porze.

- Miłe wspomnienia, co Will? - zapytałem z uśmiechem, gdy mężczyzna przeszedł obok  mnie.

- Tak - potwierdził, ale coś za mało entuzjastycznie. - Bardzo. Rozdzielmy się. Trzeba poszukać Viktorii.

- Ha! Wiedziałem, że Ci na niej zależy - zauważyłem, lecz spotkało się to tylko z jego wrogim spojrzeniem. - Stwierdzam fakt, nie ma się o co obrażać, przyjacielu - uśmiechnąłem się szerzej i poklepałem go po ramieniu, ten jednak odwrócił się ode mnie i przeszedł kilka kroków dalej.

- Bedziesz jej szukał w barze, prawda?

- A kto powiedział, że będę jej szukał? - prychnąłem rozbawiony. Myślałem, że po tak długim czasie znajomości będzie nieco bardziej ogarnięty.

- Trzeba ją znaleźć, Sparrow - kłócił się.

- Kapitan - poprawiłem go zirytowany. Jakim cudem jeszcze nikt się tego nie nauczył? Jako osobie kierującej okrętem należy mi się szacunek. I to wcale nie mały. Nie mają pojęcia jaka to odpowiedzialność i ile nerwów przez to straciłem. Uczciwie mówiąc to ja jako kapitan niesamowicie zachwycającej Czarnej Perły mam dużo bardziej męczące i wymagające zadanie niżeli taki, pożal się Kalipso, kapitańczyk Szybującego Obcokrajowca.

- Idź się utop - rzucił i odszedł, a po chwili dołączyła do niego reszta załogi. Przez pewien czas szedłem ich tropem, lecz przy okazji do zmieniania kursu pod pretekstem baru z rumem zrobiłem to, co zrobiłby każdy porządny pirat.

Poprosiłem o butelkę i usiadłam przy małym odległym stoliku. Przyznam, że zdarzyło mi się podsłuchać rozmowy paru osób i jednocześnie przy kilku z nich chować się na kolumną, gdy usłyszałem swoje nazwisko w niekoniecznie pozytywnej wypowiedzi. Zdecydowanie zbyt często je teraz słyszałem.

- A ta dziewczyna? - sapnął jeden mężczyzna pijanym oddechem. - Ta od Sparrowa...

- Angelica? - zapytał zapewne jego towarzysz o tym samym wyziewie z ust.

- Nie, nie... Jej siostra!

Wychyliłem się bliżej baru, aby lepiej słyszeć całą wymianę zdań. Postanowiłem oddać się moim zdolnościom aktorskim, aby wyglądało to jak najbardziej naturalnie.

- To jest jeszcze druga!?

- Tak! Ale... - rozglądnął się, jakby chciał się upewnić, że nikt go nie usłyszy. - Ta jest o wiele gorsza.

- W jakim sensie? Wyglądu? - zaśmiał się.

Napewno nie. Tego nie można było powiedzieć o Viktorii. Miala swój urok, ale chyba nie potrafiłbym wybrać pomiędzy nimi. Chociaż...

- Charakteru i przebiegłości! To podobno chodzące zło! Tak okrutna, że sam diabeł nie chciał jej w piekle!

Plotki szybko się rozchodzą.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro