Podróż do Australii
English version is in the next chapter
W maju 2025 wybrałam się statkiem w podróż mojego życia - na drugi koniec świata - do Australii. Cała wyprawa miała trwać równe sześć miesięcy, po drodze mieliśmy odwiedzić kilka egzotycznych portów na trzech kontynentach. Mimo wszystko nie miała to być jednak podróż turystyczna - nasz rejs, był zorganizowany przez pewną Akademię Wojskową, której studentką byłam od dwóch lat. Obowiązywała nas wojskowa musztra i normalne wachty. W czasie wacht pracowaliśmy - malowaliśmy pokład, przygotowywaliśmy posiłki lub rozwiązywaliśmy zadania z nawigacji - wszystko zależało, od przydzielonego rekrutom - czyli nam - zadania przez bosmana.
Spaliśmy w malutkich kajutach, bo to były w zasadzie dwa metry kwadratowe. Było tam tylko łóżko, które zajmowało większość pokoiku i mały stoliczek, a w zasadzie blat, przykręcony do jasnej ściany o wymiarach mniejszych niż kartka A4. Obok stał składany taboret - równie malutki. Na ten metalowy taborecik było miejsce pod blatem, gdy się go złożyło do najmniej "miejsco-chłonnej" formy i ułożyło na specjalnie przymocowanej półeczce pod blatem to można by pomyśleć że to część, również metalowego blatu. Ściany były w kolorze pastelowej zieleni, mojej ulubionej. Zawsze marzyłam o takim kolorze ścian w swoim pokoju, teraz, na co dzień mieszkam w akademiku - tam niestety nie ma możliwości przemalowania ścian na inny kolor. Podłoga, a właściwie dywan, którym, to po czym stąpamy, było pokryte mięciusim dywanem, koloru morskiego. Nad moją pryczą miałam okrągły bulaj, czyli to małe okienko, które w czasie sztormu prawie zawsze było zanurzone pod wodą. Jedyną ozdobę kajuty, o ile to coś można było nazwać ozdobą stanowiła mapa świata, na której wymalowana została nasza trasa. Dla mnie ta mapa nie była ozdobą, dla mnie to było coś.. niezwykłego, niewidoczny przewodnik. Drzwi do pokoiku, zamykane były nie na klamkę, jak w zwyczajnym domu, lecz za pomocą specjalnego koła - czułam się przez to trochę, jakbym spała w bankowym skarbcu. Uwierzcie mi, nie jest to uczucie które chcielibyście odczuwać każdej nocy. Co noc pisałam pamiętnik, jak większość z was by pewnie powiedziała „to przecież dziecinne", jak dla mnie to odstresowanie po całym dniu wachty.
21 maja 2025 r.
Codziennie musimy wstawać o szóstej, ale dzisiaj mieliśmy pobudkę o czwartej. O godzinie piątej byliśmy gotowi na zbiórce, bo z kapitanem zaczęło dziać się coś naprawdę dziwnego. Poprzedniego dnia chodził jakoś bardzo zdenerwowany, chociaż każdy z nas stawał na głowie, aby wszystko chodziło jak w zegarku, a i przecież ciągle mówił pod nosem coś do siebie. Dzisiaj podczas posiłku który miał być obiadem, oznajmił nam, że statek jest przeciążony i konieczne jest wyrzucenie zapasów jedzenia i wody pitnej. Zdumiało to wszystkich, niedość że harujemy jak woły, to nawet jedynego ciepłego posiłu nie dadzą zjesc. Z pozostałą załogą podejrzewamy, że rum, który dostał od tego nowego marynarza, od począdku myślałam że coś jest z nim nie tak, został otruty narkotykami i stąd to szaleństwo. Najgorszy był jego kompletny brak kontaktu ze światem - na morzu niestety nie ma internetu. Jest tylko radar i radio - ale te oba urządzenia zostały przez szefa statku zamknięte na klucz przed nami w sterówce. Chcąc nie chcąc, poszliśmy do swoich prac o godzinie 14:30 (kiedy już magazyny zostały spustoszone). Nie dość że prawie nie mieliśmy co jeść i pić, to na dodatek kapitan wydłużył nam czas wachty o dwie godziny. No trudno, nie zawsze życie jest tak kolorowe jak nam się wydaje. Gdy nadszedł wieczór, poszliśmy spać
22 maja 2025 r.
Dzisiaj dosłownie wszystko stanęło na głowie, bo szaleństwo kapitana pogłębiło się tak bardzo, że przeszkodziło nam nawet zwyczajnie pracować. Wyrzucił za burtę aż 10 łóżek i wszystko co było w 10 kajutach najbliżej jego sterówki. Przydałoby się jeszcze wspomnieć że nas, rekrutów jest tu dwudziestu pięciu. Z jedzenia zachowały się ostatnie resztki, ale niestety nie udało się ocalić żadnych zapasów wody pitnej. Na nasze szczęście wieczorem niedaleko nas przepływał jakiś statek. Za pomocą mojego małego lusterka wysłaliśmy w jego kierunku sygnał SOS. Zauważyli nas i przypłynęli na ratunek. Niestety nie mieli na pokładzie potrzebnego nam lekarza i nie potrafili nam pomóc z przedziwnym zachowaniem Kapitana. Udało się nam jednak opowiedzieć o naszych problemach. Przekazaliśmy nasze obawy i powiedzieliśmy dokąd płyniemy. Dali nam jedzenie i picie, dzięki czemu byliśmy dużo bardziej szczęśliwi i spokojniejsi o własny los. Standardowo poszliśmy spać ale nie na długo, ponieważ późno w nocy usłyszeliśmy hałas. Dobiegał z okolic sterówki. Okazało się że nasz szef zaczął traktować łomem urządzenia nawigacyjne. Tego było za wiele - bosman i kilku silniejszych marynarzy obezwładnili kapitana i zamknęli go w tymczasowym areszcie.
23 maja 2025 r.
Byliśmy na morzu już około tygodnia więc nadchodził czas na złożenie raportu do naszej Akademii. Niestety uszkodzone urządzenia nadawcze nie pozwoliły na wysłanie opisu sytuacji. Bardzo liczymy na to, że zaczęli nas szukać. To nasza, tak naprawdę, jedyna nadzieja - co prawda mamy picie i jedzenie, a ten szaleniec jest zamknięty, ale nie wiemy gdzie aktualnie się znajdujemy i co mamy robić dalej. Niestety żaden z nas nie uczył się sterować takiego statku.
01 czerwca 2025
Po tygodniu trochę bardzo przypadkowego dryfowania, na horyzoncie ukazał się ląd - Przylądek Dobrej Nadziei. Byliśmy uratowani. Wpłynęliśmy do portu, od razu przekazaliśmy Kapitana miejscowej Policji i zleciliśmy naprawę naszej sterówki. Zanim afrykańczycy zdążyli z naprawami awarii, z Gdyni doleciał do nas nowy Kapitan i wyruszyliśmy w dalszą podróż. Tym razem udaną, bez nieprzyjemnych niespodzianek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro