Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Przychodziłeś nocą

⨌⨌⨌⨌⨌
Dedykowane dla hopefullocket                  ❤❤
A w mediach macie piosenkę, którą się inspirowałem
⨌⨌⨌⨌⨌

Przychodził nocą.
Nie każdej nocy, na to nie miał czasu. Najczęściej, kiedy miało się coś wydarzyć, chociaż to też nie była reguła. I nie sprawiał wrażenia obrażonego tak jak wtedy, kiedy się rozstaliśmy. 
Wyglądał jak anioł. Skórę miał bledszą niż zwykle, ale nie tak chorobliwie bladą, jak mają niektórzy ludzie. Nie, jego skóra była blada w piękny, pasujący do niego sposób. Policzki miał rumiane, kolor jego ust był intensywniejszy. 
Jednak za każdym razem miałem wrażenie, że pomimo braku zmian wyglądał odrobinę inaczej. 

Przychodził nocą, a każdego ranka, gdy budziłem się po jego odwiedzinach, myślałem, że był tylko ułudą, snem wytworzonym przez rozpaczliwą tęsknotę. 

Pierwszy raz zobaczyłem go niedługo po tym jak zaręczyłem się z Lily. Mieszkałem jeszcze wtedy u rodziców. Leżałem na łóżku wgapiając się w sufit i nie mogąc zasnąć, zbyt wiele myśli było w mojej głowie.
Usłyszałem kroki, poderwałem się do siadu i rozejrzałem. Zobaczyłem go jak powoli przechadzał się w tę i z powrotem po moim pokoju, a kiedy mnie dostrzegł odrobinę zwolnił. Mimo że nie zatrzymał się to już nie słyszałem jego kroków. Tak, jakbym mógł je słyszeć lub nie w zależności od tego jak mu się podobało. 

- Wiedziałem, że tak będzie. - Powiedział i nagle stał już w miejscu oparty o moje biurko. - To musiało się tak skończyć. 

- To ty. - Stwierdziłem, zamiast cokolwiek mu odpowiedzieć. Zupełnie tak, jakby całkiem normalnym było to, że rozmawialiśmy. Jakby nie było w tym nic dziwnego. 

- To ja. - Potwierdził. - To mogliśmy być my. Ale każdy tak naprawdę wiedział, że to będziesz ty z nią. Chyba każdy to wiedział. Ja wiedziałem. Inni  wiedzieli. Tylko ty tego nie widziałeś. 

Mówił tak jakby to było oczywiste. Ale czy rzeczywiście było, skoro nawet ja nie znałem odpowiedzi? 
Usiadł na biurku i rozejrzał się. 

- Ale minęło dopiero kilka miesięcy. To krótko. Dla was wszystkich to krótko. - Powiedział tak jakby to było dla niego bardzo odległe. Bo było. Był blisko i jednocześnie bardzo daleko. 

- Miałem żyć w wiecznej żałobie? Wiecznie ubrany na czarno i przygnębiony? - Uśmiechnął się tylko i pokręcił głową. Zacisnął palce na skraju biurka.

- Nie powiedziałem tego. Kochasz ją przecież. - Rozejrzał się i znowu utkwił wzrok we mnie. Wyglądał tak spokojnie. Tak jakby szczerość wypływała z jego ust. Tak jakby nie mógł kłamać. - Więc bądź szczęśliwy. - Podszedł powoli do mojej szafki nocnej. - Nie lubię tego pokoju. To w nim wszystko się zepsuło.

Miał rację. Czasem, w gorszych chwilach miałem wrażanie, że dźwięki tamtej kłótni nadal odbijały się od ścian. W tym pokoju spędziliśmy wiele dobrych chwil, mnóstwo nieprzespanych nocy, ale wystarczyła tylko jedna, by to wszystko przekreślić. 
Postrzegałem go jako tego złego. Szkoda, że nie wiedziałem wszystkiego. 

- Ale jednak, mimo tego, że powiedziałeś wtedy jak bardzo mnie nienawidzisz, a nawet oboje to sobie powiedzieliśmy, to dalej masz tu moje zdjęcie. Oprawione w ramkę. - Powiedział i wykonał gest, jakby chciał wziąć je w rękę i dokładnie obejrzeć, ale w ostatniej chwili odpuścił. 

- Mówiłem to w złości. - Tłumaczyłem się. Pokiwał głową.

- Wiem. Przecież ja też. - Przysiadł na skraju łóżka i spojrzał na mnie. - Przecież nikt by się nie spodziewał, że to były ostatnie słowa, które do siebie powiedzieliśmy. 

Nie pamiętam co było dalej. Usnąłem? A może wręcz przeciwnie? Może się obudziłem? Nie miałem pojęcia, do dziś wydaje mi się jednak, że Regulus po prostu zniknął. 

Starałem się nie myśleć o tej sytuacji, wmawiałem sobie przywidzenia, nawet szaleństwo. Nikomu o tym nie powiedziałem. 

Tylko, że on pojawił się znowu, w najmniej oczekiwanym momencie.
To był dzień mojego ślubu. Mojego i Lily. Było już ciemno, wszyscy bawili się, tańczyli i jedli, a ja wyszedłem na chwilę, żeby złapać trochę świeżego powietrza.
Stałem przed budynkiem chowając ręce do kieszeni i patrząc się przez siebie, a nie obróciłem głowy nawet wtedy, kiedy usłyszałem kroki. Obróciłem ją dopiero wtedy, kiedy kroki ucichły. Wyglądał tak jak ostatnio, jedynie coś w wyrazie jego twarzy uległo zmianie. 

- Witam pana młodego. - Powiedział pogodnie. Byłem pewny, że zaraz doda, że to mogliśmy być my, ale nic takiego nie nastąpiło. Mimo wszystko gdzieś w głowie miałem ten fakt. 

To moglibyśmy być my, gdyby nie twój znak.
To moglibyśmy być my, gdyby nie nasza wspólna złość. 
To moglibyśmy być my, gdybyśmy szukali wyjścia zamiast palić mosty.
To moglibyśmy być my, gdyby życie było prostsze.
To moglibyśmy być my, ale życie okazało się zbyt skomplikowane.
Życie okazało się zbyt skomplikowane dla nas razem.

- Przychodzisz, żeby budzić we mnie wyrzuty sumienia? - Spytałem opierając się o ścianę. Pokręcił głową i podszedł bliżej. 

- Być może nie pamiętasz, ale przed tym jak wyznaliśmy sobie nienawiść obiecaliśmy coś sobie. Obiecaliśmy sobie, że nie ważne co się stanie będziemy się cieszyć swoim szczęściem. I być może to była tylko obietnica, zwykłe słowa, nic zobowiązującego. To jednak nie znaczy, że nie możemy jej dotrzymać. Zwłaszcza, że mnie już i tak nie ma na tym świecie. Więc dlaczego miałbym nie chcieć, żebyś był szczęśliwy? Zastanawiało cię kiedyś dlaczego tak często jest tak, że niektórzy ludzie cierpią widząc szczęście innych? 

Wzruszyłem ramionami.

- Niespecjalnie. To chyba po prostu jeden z elementów bycia człowiekiem. - Powiedziałem i wyciągnąłem paczkę papierosów. Zapaliłem. 

- Wiesz, ja myślę, że oni tak naprawdę nie cierpią. - Powiedział, a ja spojrzałem na niego unosząc brew. - Są po prostu do bólu zazdrośni, że to nie oni ułożyli sobie życie, tylko ktoś inny. 

Zastanowiłem się przez chwilę nad jego słowami patrząc przed siebie, w stronę drogi, po której co jakiś czas przejeżdżały auta. W końcu pokiwałem głową.

- Tak, może i racja. - Przyznałem. 

- Ostatnio to zrozumiałem. I dopiero kiedy to zrozumiałem to nawet zacząłem cieszyć się razem z tobą, wiesz? Widać, że jesteś szczęśliwy. Czasem myślałem o tym, że gdybym jeszcze żył, to próbowałbym naprawić wszystko między nami. Ale teraz wiem, że nawet gdybym jakiś cudem miał drugą szansę, nawet gdybym jakimś cudem żył, nie próbowałbym. Nie odebrałbym ci twojego szczęścia. - Zdawał się posmutnieć i ja też posmutniałem. Nie ważne co się między nami wydarzyło. Nie ważne, że był już martwy. On i tak chciał dla mnie dobrze. 

Tamto spotkanie tłumaczyłem sobie jako skutek zbyt dużej ilości wypitego alkoholu.
Ale mogłem to sobie tłumaczyć jak chciałem i ile chciałem, a i tak gdzieś w głębi duszy czułem, że to nie były zwidy. On był i patrzył. Czuwał. 

Później zjawił się jeszcze kilka razy. Kiedy miałem złe chwile przychodził i mnie pocieszał. Kiedy Lily była w ciąży zapewnił, że dziecko urodzi się zdrowe. Przyszedł nawet jakiś czas po porodzie, kiedy lekarze już wyszli, Lily spała, a ja trzymałem syna na rękach. 

- Mówiłem, że będzie zdrowy. - Powiedział ze słabym uśmiechem na ustach. Uniosłem głowę i na niego spojrzałem. Byłem szczęśliwy.

Ale nie byłem szczęśliwy dlatego, że przyszedł.
Byłem szczęśliwy dlatego, że miałem syna na rękach i żonę obok. Właśnie to sprawiało, że byłem szczęśliwy. 

- Jak się nazywa? - Spytał patrząc to na mnie to na mojego synka. Spojrzałem na dziecko.

- Harry. - Odparłem. Pokiwał głową.

- To ładne imię. - Popatrzył prosto na mnie. - To trochę smutne, kiedy ma się świadomość, że nie można już nic zrobić. Zawsze pozostanę taki, nigdy się nie zestarzeję. Tymczasem tutaj ludzie dojrzewają, zakładają rodziny, powstaje nowe życie. A ten, kto już odszedł z tego świata odejdzie też w końcu w zapomnienie. 

Pokręciłem stanowczo głową.

- Nie myśl, że o tobie zapomnę. Byłeś dla mnie ważny i mimo wszystko nadal jesteś. - Zapewniłem, bo wtedy naprawdę czułem, że tak było. Ale on tylko uśmiechnął się pobłażliwie. 

Miał rację. Zapomniałem. Zająłem się własnym szczęściem. Zająłem się rodziną. Przestałem o nim myśleć. Tak jakby nigdy nie istniał.
A i on już nie przychodził, być może właśnie dlatego, że nie podtrzymywałem pamięci o nim. 
Zapomniałem o nim, więc on sam też wymazał się z mojego życia. 

Spotkaliśmy się dopiero rok później. Złe przeczucia, które miewałem niemal każdej nocy nie pozwalały mi spać, więc zszedłem do kuchni zrobić sobie coś do picia. Zapaliłem światło i zmrużyłem oczy, które dopiero dostosowywały się do tego, że tak nagle zrobiło się jasno. 
A on jak gdyby nigdy nic siedział sobie na blacie stołu wbijając we mnie szare oczy. Na początku przyglądałem mu się, jakbym go nie poznał, ale tak naprawdę to po prostu moja pamięć musiała się odświeżyć.

- Dawno się nie widzieliśmy. - Powiedziałem zaczynając robić sobie herbatę. 

- Jestem tu, bo wiem, że się boisz. - Powiedział zeskakując z blatu. 

Oczywiście, że się bałem, mało kto na moim miejscu by się nie bał. Była wojna, a ja musiałem ukrywać się z żoną i z dzieckiem, bo jeden zły ruch mógłby sprowadzić śmierć na nas wszystkich.

- Niedługo wszystko się ułoży. - Zapewnił. Już nie raz miałem okazję się przekonać o tym, że jego zapewnienia były słuszne. - Nie będziesz musiał się bać. Wystarczy, że wytrzymasz jeszcze trochę. 

Wrzuciłem saszetkę herbaty do kubka i zalałem wrzątkiem. Spojrzałem na niego. 

- Muszę iść. - Powiedział nagle, co wydało mi się tym dziwniejsze, że nigdy nie mówił o tym, że odchodził. Zazwyczaj po prostu znikał, rozmywał się. 

- Poczekaj. - Powiedziałem, bo nagle miałem do niego mnóstwo pytań.

- Niedługo się spotkamy. - Obiecał i zniknął.

Kiedy mówił, że wszystko się ułoży, kiedy mówił, że nie będę musiał się bać nie miałem pojęcia, że miał na myśli koniec tego wszystkiego. 
Nigdy bym się nie spodziewał, że beztroska zabawa z dzieckiem mogłaby być ostatecznie taka nieszczęśliwa. Usłyszałem jak ktoś wchodzi do domu, wybiegłem na korytarz, krzyknąłem do Lily, żeby uciekała razem z Harrym. Miałem ich uratować, jakkolwiek byłem w stanie, chciałem chociażby spowolnić Voldemorta. Błysk zielonego światła.

Ale dlaczego zaraz po tym, jak ugodziło mnie w pierś zdołałem się podnieść?

Nie, nie zdołałem. Moje ciało pozostało na ziemi. Rozejrzałem się przerażony, zagubiony, zdezorientowany. Wszystko wokół mnie się zamgliło. Zobaczyłem Regulusa stojącego kilka kroków ode mnie. Na jego twarzy nie malował się spokój tak jak zawsze, była zapłakana. 

- Mówiłem ci, że się spotkamy. - Powiedział. 

- Czemu jeszcze za życia mogłem cię widzieć? - Zadałem pytanie, którego przez te wszystkie lata nie udało mi się zadać.  Zrobił krok w moją stronę.

- Bo mimo, że nigdy tego do siebie nie dopuściłeś to chciałeś spotkać mnie tak bardzo jak ja chciałem spotkać ciebie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro