Prolog
Harry czuł się oszukany... Przez tyle lat robił wszystko co dyrektor chciał, a teraz gdy dowiedział się, dlaczego w ogóle musiał to robić, wstrząsnęło nim to.
Turniej Trójmagiczny... Gdyby tylko dyrektor popatrzył na Harry'ego jako chłopca, a nie broń która ma wygrać wojnę, w której żadna ze stron nie jest taka za jaką ją uważano!
Voldemort.... jest zaczarowaną marionetką, niczym więcej, przynajmniej na razie. Przez cały ostatni rok, pomimo akcji z turniejem, Harry postanowił się nie załamywać tak do końca. Nie potrafił patrzeć na siebie w lustrze inaczej niż jak na mordercę, ale chciał wiedzieć więcej, więc uczył się na własną rękę. Przewertował całą bibliotekę, aż trafił do działu ksiąg zakazanych.
Księgi te, może były zakazane ale opowiadały o czarnej magii nie jak o przekleństwie a jak o darze, nie krzycząc też na prawo i lewo, że biała magia jest beznadziejna. Księgi miały charakter obojętny.
Wtedy Harry natrafił na zaklęcie, które pozwala na kontrolowanie osoby na którą się je rzuci, bez jakichkolwiek ograniczeń. W środku wciąż jest myślący człowiek który walczy z zaklęciem, ale na zewnątrz jest osoba, którą wykreuje rzucający zaklęcie.
Jednym ze skutków zaklęcia jest zmiana koloru oczu i wyglądu. Voldemort nie był tym zimnym facetem, był chłopcem z ambicjami. Harry widział jego widmo z dziennika.
Harry, jak to Harry iż miał zamiar odejść od Dropsa postanowił, że znajdzie sposób, aby mu pomóc. Coś mu mówiło, że wyniknie z tego coś pożytecznego i ciekawego.
Kolejną rzeczą jaką Harry nauczył się w księgach, było zdejmowanie namiary z czarodzieja. Jak tylko się o tym dowiedział wykorzystał to, teraz żaden minister ani Drops nie będzie w stanie go znaleźć, a on może czarować do woli. Harry'ego zastanawiało jednak, dlaczego takie zaklęcie znajdowało się w dziale ksiąg zakazanych, w końcu, było ono dość zwyczajne, ale uznał, że na razie lepiej nie spędzać nad tą sprawą zbyt wiele czasu.
Z rozmyślań wyrwały go ciężkie kroki jego wuja, kierującego się pewnie na spoczynek. Chłopak popatrzył przez okno uśmiechając się krzywo, do pięknego nieba. Księżyc świecił drażnią delikatnie jego wilcze zmysł, jutro pełni, przebiegł mu tylko przez myśl, zanim oparty o okno zmrużył oczy odpływając do krainy snów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro