Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział sześćdziesiąty ósmy


Clark: 

 W ciszy i samotności trafiłem do swojego pokoju, starając się nie myśleć nad słowami brata. Nie mogłem jednak poradzić nic na to, że Jason wciąż ma mi za winne zapoznanie Madge z naszą rodziną. 

 Ale przecież ja nie wiedziałem co się stanie. Nie miałem pojęcia do czego będą zdolni jej towarzysze, nie wiedziałem o tym, że Madge została wysłana na zamek jako szpieg. Wiedziałem jedynie tyle, że kochałem tę dziewczynę i byłem w stanie wybaczyć jej to, co zrobiła.

 I właśnie to powodowało, że Jason wciąż traktował mnie jak współwinnego. Bo wybaczyłem dziewczynie to co zrobiła, bo nie potrafiłem jej nienawidzić. Bo kochałem ją tak bardzo, że nie potrafiłem dostrzec w tym jej winy.

W lekkim roztargnieniu podchodzę do łóżka i siadam na nim, rozglądając się po pokoju. Pod ścianą wciąż leżą butelki z alkoholem, tak jak porzuciliśmy jej wraz z Thomasem, gdy wybiegliśmy zobaczyć o co chodzi Veronicę. Szklane naczynia to jedyne rzeczy które psują porządek w pomieszczeniu, ale w jakiś sposób mi to nie przeszkadza, mimo iż zwykle drażni mnie wszelki bałagan. 

 Poza tym panuje perfekcyjny porządek. Ubrania nie walają się po podłodze, nie posiadam w pokoju żadnych ozdób, które i tak uznałbym za zbędne. Kiedyś Isabelle stwierdziła, że otaczający mnie minimalizm nie współgra z moją szaloną i energiczną osobowością. Ale mi to nie przeszkadza. 

 Odrywam wzrok od butelek, a moje myśli mimowolnie wracają do kłótni z bratem. Jason nigdy nie potrafił zrozumieć mojego zachowania, które tak drastycznie zmieniło się po jej śmierci. Nie potrafił zrozumieć również tego, że zachowywałem się inaczej również wobec naszych sióstr, czego teraz tak strasznie żałuję. Isabelle i Ariana potrafiły powstrzymać się od wypominania mi tego, że to ja sprowadziłem tu Madge, nigdy nie powiedziały na głos tego, że to moja wina. A mimo to traktowałem je również jak swoich wrogów, odsuwając się od nich. 

Wspomnienie moich sióstr wciąż boli, bo czuję zbierające się w oczach łzy, które po chwili spływają mi po twarzy. Isabelle, najstarsza spośród naszej czwórki, która zawsze była opanowana i odpowiedzialna, bo przecież to na niej spoczywał obowiązek objęcia władzy, w sytuacji gdyby nasz ojciec zginął. Tak jak Jason odziedziczyła rudy kolor włosów naszej matki, mimo że z twarzy bardziej przypominała ojca. Znajomość którą nawiązała z Peterem była zaskoczeniem dla wszystkich, nawet dla niej samej, bo nie poświęcała zbyt dużej uwagi chłopcom. Wiedziała, że jej małżeństwo zapewne będzie zaaranżowane, toteż uwaga i zainteresowanie którymi obdarzył ją chłopak były dla niej czymś nowym i nieznanym, przez co bardzo łatwo wkręciła się w tę relację. I, mimo że dużo osób ostrzegało ją przed zbyt szybkim zaangażowaniem w ten związek, to ona uważała, że ufa Peterowi i na pewno nic jej nie zrobi. I to właśnie zbyt szybkie zaufanie chłopakowi ją zgubiło. 

 Niestety pomimo ostrzeżeń Ariana również nie miała szczęścia. Ze względu na to, że była pół - wampirzycą ryzyko jej choroby czy śmierci było większe, mogła zginąć od wszelkiej większej rany, która u wampirów zniknęłaby w ciągu kilku godzin. Na szczęście nie była typem osoby, którą kręciły ciągłe przygody czy podróże, wolała pozostawać w zamku, wśród cichych i spokojnych ścian biblioteki. Peter doskonale wiedział w co uderzyć. Porwanie i otrucie dziewczyny wzburzyło spokój ojca, który liczył na chociaż chwilowe zawarcie pokoju z chłopakiem. Najgorsze jednak było to, że gdy pomimo zatrucia przebywała na zamku, a Ami miała jej pomóc, to istniała szansa na jej wyleczenie. Tak w każdym razie przekazała mi czarownica. A ja już do końca życia będę obwiniał się o to, że przez moje podrywanie czarownicy moja siostra straciła życie. 

 Wspomnienie tego błędu powoduje, że teraz już otwarcie płaczę, ciesząc się, że nikt nie widzi mnie w takim stanie. Nawet nie staram się powstrzymać szlochu, licząc, że nikt nie kręci się po korytarzu i nie usłyszy mnie. Moje zdziwienie jest więc ogromne, kiedy widzę, że ktoś otwiera drzwi. Po chwili do środka wchodzi Thomas, a jego zadowolony uśmiech znika mu z twarzy, gdy tylko widzi mnie w takim stanie.

 - Clark. - Thomas odzywa się niepewnie, obserwując moje zachowanie. 

 W tym momencie mam ochotę zapaść się pod ziemię. Czuję się tak, jakbym pokazał się wilkołakowi w całej swojej słabości, którą zwykle ukrywałem przed wszystkimi wkoło. Bo przecież nikt nie mógł wiedzieć o tym, że wciąż cierpię.

 Przez chwilę patrzymy na siebie, a ja widzę, że Thomas nie wie jak zareagować. Wiem, że zapewne nie spodziewałby się po mnie takiego załamania, ale kłótnia z Jasonem chyba złamała we mnie jakieś blokady, które do tej pory pozwalały mi o tym nie myśleć. 

 Thomas wiedział już co zaszło między mną a Jasonem. Tak samo jak i jego siostry. Jason mimo upływu tylu lat wciąż oskarżał mnie o sprowadzenie szpiega na zamek, przez którego zginęła nasza matka. I nadal nie potrafił mi tego wybaczyć, nawet jeśli twierdziłem, że nie miałem nic z tym wspólnego. Sytuacja nieudanego romansu z Ami również nie przynosiła pożytku, bo to przecież przez jej nieodwzajemnione uczucie czarownica zatruła śmiertelnie naszą siostrę. 

 - Clark. - powtarza trochę ciszej i delikatniej, podchodząc do mnie, chyba nie do końca wierząc w to co widzi. 

 Ale to dzieje się naprawdę. Płaczę. Czuję, jak grube łzy spływają mi po twarzy, ale nie przejmuję się nimi; powstrzymuję się jedynie od szlochu, opartą na kolanie ręką zasłaniąc usta. Spoglądam na niego, oczekując jakiejkolwiek reakcji, mimo wszystko spodziewając się słów nagany, ale gdy Thomas ściera z moich policzków łzy, jestem zaskoczony. 

 - Powinienem ją nienawidzić. - zaczynam, wiedząc, że Thomas może mnie wysłuchać i może nawet zrozumieć. - Wiem, że była naszym wrogiem, że to przez nią udało im się tutaj dostać. Ale nie potrafię jej nienawidzić. Kochałem ją. Tak bardzo ją kochałem, że nie potrafię jej za to winić. 

 - Nikt nie każe ci jej nienawidzić. - odpowiada Thomas. - I nie powinieneś przejmować się gadaniem Jasona. Nie potrafi zrozumieć, co do niej czułeś. I z tego co zauważyłem, potrafiłby oskarżyć o wszystko ciebie. 

 Uśmiecham się niemrawo słysząc ostatnie słowa wilkołaka. Czuję się o wiele lepiej, wiedząc, że wśród tyle osób jest ktoś, kto nie oskarża mnie o to, co doprowadziło do śmierci mojej matki. 

- Wiem jednak, że ma rację, co do sytuacji z romansem z Ami. - odzywam się gorzko. - Bo przecież gdybym jej nie uwiódł, ona nie wymyśliłaby sobie tego, że się we mnie zakochała i przez to nie podtrułaby bardziej Ariany. 

 - Skąd mogłeś wiedzieć co zrobi? - pyta Thomas. - Wątpię żebyś wiedział, że jest zdolna do tego. Czy potrafiłeś przewidzieć, że zabije waszą siostrę? 

 Kręcę przecząco głową. Oczywiście, że nie mogłem tego przewidzieć. Nie potrafiłem odgadnąć co chce zrobić czarownica, ale Jason tego już nie wiedział. 

 - Więc dlaczego pozwalasz, by Jason wmówił ci, że to twoja wina? - ponownie odzywa się Thomas. - Inaczej nie mogę tego nazwać. On obwinia cię o to, mimo że nie wiedziałeś co się stanie. Pozwalasz by wmówiono ci, że to twoja wina. A to z całą pewnością nie jest twoją winą. 

 I w tym Thomas na pewno miał rację. Od wielu lat pozwalałem na to, by mój brat obwiniał mnie o sprowadzenie morderców naszej matki, a teraz i siostry. A ja zgadzałem się z nim. Potwierdzałem zarzuty, którymi obrzucał mnie mój brat, i nie potrafiłem się przed nimi obronić. 

 Ale tak naprawdę nie byłem do końca temu winien. Nie byłem winien temu, że ludzie postanowili wysłać na nasz zamek szpiega, by potem móc lepiej zorganizować atak. Nie do końca byłem winien temu, że w zamian za odtrącone uczucia, Ami będzie gotowa wyrzec się magii. To, że w taki czy inny sposób zginęły członkinie mojej rodziny, było po prostu przypadkiem. Przypadkiem, na który nie miałem wpływu. 

 Ale to nie zmieni podejścia Jasona. Mój brat już do końca będzie oskarżał mnie o to co się zdarzyło, nie chcąc zapoznać się z moją wersją zdarzeń. Dla niego już zawsze będę w to zamieszany. 

 Łzy znów zaczynają spływać po mojej twarzy, ale Thomas bez żadnych sprzeciwów ściera je, wbijając spojrzenie w moje oczy, które tak jak u każdego wampira mają kolor ciemnej czerwieni. 

 - Thomas. - z moich ust ucieka imię chłopaka, czuję do czego to wszystko zmierza, ale nie jestem pewien, czy chcę to powtórzyć. 

 Ale gdy usta wilkołaka dotykają moich własnych, wszystkie niepewności znikają. Bez żadnych zahamowań oddaję pocałunek, od razu pogłębiając go, zamieniając go w coś bardziej gorętszego. Cichy jęk wydobywa się z ust Thomasa, gdy ten czuje jak do tego wszystkiego dołącza mój język, ale jemu to najwyraźniej pasuje, bo nie wyraża żadnego sprzeciwu, a jedno spojrzenie w jego oczy powoduje, że od razu zyskuję pozwolenie. Pozwala mi zrobić wszystko, zaczynając od przyciągnięcia go bliżej przeze mnie, kontynuując na opadnięciu naszych ciał splątanych w pocałunku na pościel. 

Nie jestem jeszcze do końca pewien tego, co czuję do wilkołaka. Wiem jednak, że na pewno nie jest to błędem, i nie wyniknie z tego nic złego. Już ja się o to postaram.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro