Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział siedemdziesiąty piąty

Thomas:
   Czuję, że moje dłonie lekko się trzęsą, ale udaje mi się zapiąć do końca guziki koszuli. Nie dowierzam w to, że tego dnia mamy pochować mojego młodszego brata. Wciąż nie dociera do mnie, że dzieje się to naprawdę, że Briana już z nami nie ma, ale przecież widzę jego nieobecność. Nikt nie podąża tuż za spódnicą mamy, trzymając się jej materiału, nie próbuje zwiedzać zamkowych korytarzy wraz z Laną czy podziwiać starych zbroi rycerskich, o które zapewne wypytałby Jasona czy Clarka. Tak, bardzo dobrze wiem, że na pewno podobałyby się Brianowi.
    Wzdycham, czując, że ten dzień będzie trudny. Najważniejsze dla mnie jednak jest to, że mama jakoś sobie z tym radziła. Jak na razie zachowywała trzeźwość umysłu, nie odlatywała myślami w sobie tylko znane światy, tak jak to zapewne działo się z nią po śmierci ojca. Czuje się lepiej, widać to po niej. Katrina i Lana też zdołały poradzić sobie ze stratą naszego brata, widać było po nich, że już to zaakceptowały.
     Również jakoś sobie z tym radzę. Ciężko mi było przystosować się do tego, że Brian nie żyje, że został śmiertelnie otruty, ale gdy tylko okazało się, że Peter został zamordowany przez Veronicę, w jakiś sposób gniew w pewnym stopniu ze mnie uleciał. Alfa dostał to, na co zasłużył. Zginął z rąk kobiety, której zdecydował się zaufać, którą obdarzył uczuciem oraz dzieckiem. Ale ta kobieta nie odwzajemniła tych uczuć, wbijając mu nóż w plecy. Tak, na pewno dostał to, na co zasłużył.
   Przekładam przez swoją szyję materiał krawatu, siłując się z jego wiązaniem. Nigdy nie potrafiłem tego zrobić. Krawat jakimś cudem plącze się, doprowadzając moją cierpliwość do granic możliwości.
    Wzdycham, zaczynając już myśleć o tym,  że zapewne nikt nie obrazi się, gdy pojawię się bez krawatu. Moje siostry czy matka może trochę pogderają na temat mojego niekompletnego ubioru, ale zapewne nie będą miały mi tego za złe.
- Gotowy? - słyszę głos od strony drzwi, a gdy spoglądam tam, dostrzegam Clarka stojącego w progu.
    Nie rozmawialiśmy za dużo o tym, co między nami zaszło. Nadal zdarzało nam się oddawać między sobą kilka pocałunków, wymieniamy się również spostrzeżeniami na temat relacji z naszym rodzeństwem. Pomimo tego, jak wygląda obecnie pełna negatywnych emocji relacja Clarka i Jasona, to młodszy z nich naprawdę kochał swoje zmarłe siostry i matkę, i naprawdę nie w głowie mu było sprowadzać na nie nieszczęście. Ale przecież nie miał wpływu na to, co się stało. Naprawdę staram się, by chłopak w końcu to zrozumiał.
- Prawie. - odpowiadam, wskazując na materiał krawatu i odwracając się z powrotem do lustra.
    Czuję na sobie wzrok Clarka, który przygląda się moim poczynaniom, ale nie odzywa się. Powłoka lustrzana nie odbija jego odbicia, toteż nie widzę co robi. Nie zawracam sobie jednak tym głowy, nadal siłując się z wiązaniem krawata, które znów nie wychodzi. Co za cholerstwo.
- Mógłbyś mi pomóc z tym krawatem? - odzywam się do Clarka, wyrywając go z zamyślenia.
- Jasne. - odpowiada, ale zauważam, że jego głos lekko drży, a mimo to podchodzi bliżej, by pomóc mi w wiązaniu.
    Chwyta materiał i najpierw zajmuje się rozplątaniem supła, który wyrządziłem, po czym prawidłowo tworzy węzeł prosty krawata.
- Dzięki. - mówię cicho, delikatnie uśmiechając się do wampira. Clark   delikatnie odwzajemnia uśmiech, po czym bez zastanowienia zbliża swoje wargi do tych należących do mnie. Po chwili całujemy się bez pośpiechu, jakbyśmy mieli na to cały dzień, mimo że wcale tak nie jest. A mimo to nie myślę nawet o tym, że powinniśmy się rozdzielić.
   Ale to Clark odsuwa się ode mnie, mimo że wyraźnie widzę, że tego nie chce.
- Zamierzasz się spóźnić? - pyta, patrząc mi w oczy z pewnym siebie uśmiechem.
- Oczywiście, że nie. - odpowiadam, cmokając jeszcze raz usta wampira, czym wywołuję jego zadowolenie. - Ale przecież to nie trwa zbyt długo.
   Clark kręci głową z rozbawieniem, po czym  łapie za moją rękę i wyprowadza mnie z pokoju.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro