Rozdział dziewięćdziesiąty ósmy
Katrina:
- I tak nie jestem pewna, czy życie w Darville będzie mi odpowiadać. - stwierdza Lana. - Ale co mam zrobić? Zostawić mamę?
- Przecież rozumiem. - odpowiadam. Do wyjazdu z zamku rodziny Rozell i mojej brakuje jeszcze dwa dni. Dwa dni, w ciągu których muszę wymyśleć dobre argumenty, dlaczego powinnam zostać z Jasonem. Dwa dni, zanim coś znów wywróci moje życie do góry nogami.
- Ty i Thomas przynajmniej możecie się wymigać, a mama nie byłaby zła. - ciągnie Lana, opierając się o ramę łóżka. - A co ja mogę? Wątpię, by pozwoliła mi zostać tutaj z tobą.
- Wiesz, zawsze mogłabyś wspomnieć, że chciałabyś mnie odwiedzić. - sugeruję. - Nawet, jeśli odbywałoby się to dość często.
- Za niecały rok będę mogła argumentować moje odwiedziny chęcią pomocy przy siostrzeńcu. - stwierdza Lana, uśmiechając się do mnie.
- Tego możesz być pewna. - przytakuję, odruchowo dotykając jeszcze płaskiego brzucha. Od jakiegoś czasu ustąpiły mi mdłości, dając miejsce ciągłemu rozdrażnieniu i bezpodstawnemu zmęczoniu. Jakbym miała czymś się tutaj męczyć.
Podejrzewam jednak, że w jakiś sposób może mieć na to wpływ również zbliżająca się przeprowadzka, zamieszkanie w obcym miejscu, wśród obcych ludzi. Miałam problemy z kontaktami z członkami stada, a co dopiero mówić o zawieraniu nowych znajomości w obcym miejscu.
Bo jeśli nie znajdę naprawdę sensownych argumentów, dlaczego powinnam zostać tutaj, to jestem wprost pewna, że czeka mnie wyprowadzka w nieznane. Mama może nie komentować mojego związku z Jasonem, ale wątpię, by pozwoliła mi zostać tutaj, wśród obcych dla niej osób. W jeśli brałaby pod uwagę mój brzemienny stan, to już z pewnością chciałaby, bym była z nią, by mogła mi od razu pomóc.
- A z resztą, jeśli jej nie przekonam to do porodu dojdzie i tak w Darville. - wyrażam na głos swoje myśli, mając już dość samotnego męczenia się z nimi. - Sama chyba zauważyłaś, że mama nie bardzo jest pewna tego, że powinnam tutaj zostać, z Jasonem.
- Wydawało mi się, że nie ma nic przeciwko wam. - stwierdza zaskoczona.
Wzruszam ramionami.
- Może nie mieć nic do naszego związku, ale wątpię, że pozwoliłaby mi tutaj zostać, wśród nieznanych jej osób. I podejrzewam, że wolałaby być blisko, gdy za ponad pół roku zacznę rodzić.
- Tak, to brzmi logicznie... - przyznaje Lana, patrząc na mnie jakby zamyślona. - Ale wiesz... Może jednak dałoby się ją jakoś przekonać...
- Gdy wynajdę naprawdę logiczne i rozsądne argumenty, to będę próbować. - oznajmiam z pewnością.
Naszą rozmowę przerywa pojawienie się w pokoju Jasona, który patrzy na mnie z zadowoleniem.
- Katrino. - odzywa się, uśmiechając się do mnie. - Zastanawiałem się nad tym, ostatnio ciągle towarzyszyło nam ciągłe zdenerwowanie i stres. Czy nie chciałabyś więc choć na chwilę od tego odpocząć podczas pikniku w ogrodzie ze mną?
- Czemu nie. - odpowiadam, wstając. Zawsze to jakaś odskocznia od tego wszystkiego. Spoglądam na Lanę, która uśmiecha się jakby porozumiewawczo do Jasona. - A ty...?
- Pójdę do mamy. - odpowiada natychmiast, zrywając się do wyjścia. Przez chwilę wydaję mi się, że ona i Jason komunikują się ze sobą za pomocą samych spojrzeń, w dodatku na temat czegoś, o czym nie mam pojęcia. Albo naprawdę popadam w jakiś amok.
Ale już od paru dni wydaje mi się, że Jason i Lana knują coś ze sobą, na dodatek w tajemnicy przede mną. Jakoś przed wczoraj zdarzyło mi się usłyszeć, jak rozprawiali na temat jakiejś ścieżki ze świec. Cokolwiek to miało znaczyć.
Wszystko jedno co kombinują, podejrzewam, że nie doprowadzi to do kolejnej afery. Jakby było ich za mało w ostatnim czasie.
Pozwalam chłopakowi wyprowadzić się z pokoju. Mam jakieś dziwne wrażenie, że Jason chyba się czymś denerwuje, mimo że nie wiem, co może być tego powodem.
- Wszystko w porządku? - pytam w końcu, nie wytrzymując.
- Jak najbardziej. - odpowiada Jason, uśmiechając się do mnie. Po chwili bierze mnie za rękę, całując moją dłoń.
- Po prostu... Wydaje mi się, że czymś się denerwujesz. - stwierdzam.
Jason wzdycha, patrząc na mnie przez moment, jakby kalkulował co ma mi powiedzieć. Przechodzi mi przez myśl, że może mi się to tylko wydaje, może zaczynam wszystko odbierać inaczej.
- Chyba po prostu martwię się o wszystko na raz. - przyznaje po chwili. - Martwię się o ciebie, o Clarka... O to, co jeszcze może wymyśleć ojciec. Czy nie doprowadzi to do większych problemów.
W pełni to rozumiem. Ostatnimi czasy doszło do zbyt wielu wydarzeń, o których nie można tak po prostu zapomnieć.
- Może jednak nie wszystko pójdzie tak źle. - stwierdzam, uśmiechając się.
- Mam taką nadzieję. - przyznaje chłopak, a coś w sposobie w jaki uśmiecha się do mnie zastanawia mnie.
- A co? - pytam, zainteresowana, przeczuwając, że kryje się za tym coś więcej. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że czeka mnie kolejna niespodzianka?
- A co, jeśli powiem, że tak? - droczy się ze mną, a gdy widzi moją minę cicho się śmieje.
- Jason. - zaczynam, niepewnie. - Co ty wymyśliłeś?
- Nic, czym musiałabyś się martwić. - oznajmia jedynie, wciąż uśmiechając się do mnie z rozbawieniem.
Nie mam pewności, czy sytuacja jest warta śmiechu. Z narastającą niepewnością i lekkim stresem pozwalam wyprowadzić się z zamku, by w końcu znaleźć się w ogrodzie.
Jason wspominał o pikniku, ale nie do końca wiem, gdzie mielibyśmy go zorganizować. Spoglądam na chłopaka, który z jakiegoś powodu został w tyle, oczekując od niego pomocy.
Chłopak zbliża się do mnie, lekko popychając mnie chyba we właściwą stronę, po chwili całując mnie w policzek.
- Podążaj za światłami, Katrino. - podpowiada, ale dopiero po chwili orientuję się o co mu chodzi.
Światła. Podążanie za nimi okazuje się pójściem według ścieżki stworzonej ze świec. Zastanawiam się już, jakim cudem trawa się nie zapaliła, gdy dostrzegam, że świece umieszczone są na kamieniach, uniesione w niewielkim stopniu w górę, dzięki czemu nie stykają się z trawą.
Ale sceneria wygląda wspaniale, a gdy kontynuuję spacer, trafiam w głąb ogrodu, w końcu trafiając do celu.
Najpierw moją uwagę zwracają światła. Pełno lampek rozwieszonych po krzakach i drzewach, tworzących wyobrażenie, że w tym momencie pojawiło się mnóstwo gwiazd lub świetlików. Wrażenie to jest o tyle lepsze, bo znajdujemy się w dość oddalonej części ogrodu, i może nie nazwałabym jej zapuszczoną, ale na pewno jest tu o wiele więcej krzewów, sprawiających, że wydaje się tutaj bardziej tajemniczo, jakby prywatnie.
Jestem tym tak zafascynowana, że dopiero po chwili zwracam uwagę na główny punkt atrakcji. Jason naprawdę zorganizował dla mnie piknik.
Na trawie rozłożył koc i poduszki, tworząc coś, co przypomina mi gniazdo. Po środku znajdują się różne przekąski na zimno, owoce, słodycze. Zauważam butelkę z sokiem owocowym, gdy coś sobie uświadamiam.
- Mam zjeść to wszystko sama? - pytam, przypominając sobie, że Jason może spożywać jedynie krew.
- A czy to byłby problem? - również pyta chłopak, patrząc na mnie.
- Nie, ale... - odpowiadam, wahając się. Bo może tylko w moich oczach wygląda to dziwnie, że Jason zorganizował poczęstunek, który tylko ja spróbuję.
- W porządku Katrino. - oznajmia Jason. - Możesz tak zrobić. Uznajmy, że będzie to idealne podziękowanie za moje trudy wykonania tego.
Chłopak prowadzi mnie do tego rozgardiasza poduszek, a gdy siadam, naprawdę czuję się jak w ptasim gnieździe. Ale pomimo tego wrażenia okazuje się tutaj dość wygodnie.
- No dobra. - zaczynam, patrząc na Jasona podejrzliwie. - Co to wszystko znaczy? Naprawdę mam uwierzyć, że zorganizowałeś dla mnie piknik tylko po to, abyśmy odpoczeli od ostatnich wydarzeń?
- A czy wygląda to aż tak podejrzliwie? - pyta chłopak, starając się opanować niepokój w głosie, przez co mam ochotę walić głową w ścianę za to, że w ogóle podejrzewam go o jakiekolwiek niecne zagrania.
- Nie, oczywiście, że nie. - odpowiadam natychmiast, starając się opanować. - To... To chyba ja mam jakieś problemy...
Urywam, nie do końca jestem pewna, czy chcę się do tego przyznać. Ale od jakiegoś czasu zauważyłam, że reaguję na wszystko jakby lękliwie, spodziewając się najgorszych przeszkód.
- Problemy? - powtarza Jason, zaniepokojony. - Co masz na myśli? Czujesz się jakoś gorzej?
- Nie, nic z tych rzeczy. - uspokajam go natychmiast. Przez chwilę oboje patrzymy na siebie - Jason z lękiem, a ja z powątpieniem, czy na pewno chcę się do tego przyznać.
- Od jakiegoś czasu czuję się tak, jakbym oczekiwała najgorszego. - wyznaję po chwili, zaskakując go. - Chyba zaczęło się to jakoś po balu... Tak jakbym po każdej sytuacji spodziewała się problemów... Albo, że coś do nich doprowadzi...
- I mówisz, że masz tak od balu? - powtarza Jason, jakby zaskoczony, że ukrywałam to przed nim przez tyle czasu.
Potakująco kiwam głową. Może to właśnie tam coś się stało, może naprawdę któraś z czarownic zaklęła mnie...
- A oprócz tego? - dopytuje Jason, jakby doszukiwał się oznak choroby. -Czy czujesz się jakoś inaczej? Jakieś inne, dziwne symptomy?
- Nic. - odpowiadam mu. - Tylko ciągłe podejrzenie katastrofy...
Jason patrzy na mnie z zamyśleniem, a po chwili uśmiecha się tak, jakby nagle odkrył co mi jest.
- Katrino, to nie jest choroba. - stwierdza wyciągając do mnie ręce. Ufnie łapię je, pozwalając mu ucałować swoje dłonie. - Przeszłaś... Oboje przeszliśmy naprawdę wiele w ostatnim czasie, więc nie dziwi mnie to, że nie potrafisz oswoić się z nagle zaistniałym spokojem. Najwyraźniej wciąż nie dotarło do ciebie, że już jest po wszystkim i wciąż oczekujesz ataku...
Słysząc to z jego ust wydaje mi się to takie logiczne i proste do rozwiązania. Ale przecież tak nie jest. Nie mogę z dnia na dzień pozbyć się lęku o najbliższych, o to, czy na pewno są bezpieczni. Widok czarownicy już zawsze będzie wzbudzał we mnie podejrzenie, że ta może mnie skrzywdzić. Podejrzewam również, że już nigdy nie przemienię się, bo moja prawdziwa natura będzie kojarzyć mi się ze zbrodniami Petera.
- Ale jesteś już bezpieczna. - zapewnia mnie Jason. - Nie ma już nikogo, kto ci zagraża. A nawet jeśli ktoś by o tym pomyślał, to będę gotów stanąć do walki, by zapewnić ci ochronę.
Z jakiegoś powodu rozbawia mnie to, jak bardzo Jason byłby gotów bić się z kimkolwiek, kto stanowiłby dla mnie zagrożenie.
- Chyba więc powinnam cieszyć się z tego, że nikomu nie zagraża zemsta z twojej ręki. - komentuję, zbyt dobrze wiedząc, że chłopak byłby zdolny do zrobienia tego. - Chyba nie potrzebujemy w tym momencie kolejnego konfliktu.
On potakująco kiwa głową, trochę niespokojnie dotykając kieszeni spodni. Denerwuje się czymś, ale nie mam pojęcia czym. Albo może tylko mi się wydaje. Może doszło do tego, że źle odczytuję zachowania innych.
- Katrino. - Jason wierci się jakby nerwowo, ostatecznie klękając przede mną. - Kocham cię. Jestem tego całkowicie pewien, i mógłbym ci to udowadniać jeszcze przez wiele lat. Jestem również pewien tego, że nie zostawię cię samej z dzieckiem, będę w stanie zadbać o was, dać wszystko co najlepsze. Dlatego też jestem gotów wykonać krok w stronę tego, by nasz związek zyskał bardziej formalne znaczenie.
Dopiero po chwili uświadamiam sobie co to dokładnie znaczy, w momencie gdy wyciąga z kieszeni niewielkie pudełeczko.
- Katrino. - kontynuuje Jason, śmiejąc się z mojej miny. - Moja kochana. Wiem, że nie znamy się długo, ale jestem pewien, że to z tobą chcę spędzić wszystkie te lata, które są nam pisane. Dlatego pragnę w końcu zadać ci to jedno pytanie, bo sądzę, że to już najwyższy czas. Katrino, byłbym wielce szczęśliwy, gdybyś uczyniła mi ten zaszczyt i została moją żoną. Czy zgodzisz się wyjść za mnie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro