Rozdział osiemdziesiąty siódmy
Katrina:
Obserwuję jak do sali balowej schodzą się zaproszeni goście. Większość z nich to wampiry, widać to od razu po ich zbyt bladej skórze i ciemnoczerwonych oczach. Wśród nich dostrzegam również ludzi, podobno to wspólnicy ojca Rozell lub inni ważni ludzie z Darville.
Wśród nich są również czarownice, wyróżniają się swoim wyglądem. Nawet podczas takiej uroczystości stawiają na swoje tradycje, nie poświęcając swojemu wyglądowi zbyt dużej uwagi. Chyba wszystkie mają rozpuszczone włosy, nastroszone tak, jakby dopiero co wyszły z lasu.
Mogę od razu przyznać którzy z gości to wampiry, poznaję to nie tylko po ich zbyt bladej skórze, ale również po ekstrawaganckich strojach. Suknie wampirzyc odsłaniają zbyt wiele ciała, jakby wybierały się w jakieś inne publiczne miejsce.
Lana jest tuż obok mnie, przygląda się całemu wydarzeniu z szeroko otwartymi oczami, jakby chciała już na zawsze zapamiętać ten bal, bo przecież niecodziennie ma się możliwość uczestniczyć w takim zdarzeniu. Uśmiecham się do siostry, obserwując, jak z zadowoleniem kręci się w swojej jasno zielonej sukience.
Jason towarzyszy swojemu ojcu w witaniu gości, mam nadzieję, że Clark jest tam wraz z nim, bo sądzę, że chłopak nie chciałby zawieść swojego ojca.
I pomimo że nie chcę o tym myśleć, tak naprawdę nie wierzę w to, że Jason naprawdę potrafiłby nie przejmować się swoim bratem. Jego słowa wciąż ciążą w moich myślach, nie mogę o nich zapomnieć, ani w nie uwierzyć. Przecież nie potrafiłby być zdolny do takiego lekceważenia własnego brata.
Przez zgromadzony tłum przechodzi fala szemrania towarzysząca zaskoczeniu i coś jakby zachwyceniu, kiedy do sali wkraczają zaproszeni goście. Widzę, że jako pierwsza do sali wkracza królowa czarownic w towarzystwie świty. Z jakiegoś powodu spodziewałam się zobaczyć Veronicę obwieszoną klejnotami, a tymczasem ubrana jest w dość prostą suknię, granatową, a jedyną ozdobą jest błyszczący się w świetle diadem.
- Zaprosili ją tutaj? - pyta zaskoczona Lana.
- Jak widzisz. - odpowiadam jej. - Przecież i tak podpisała porozumienie z królem i ojcem dziewcząt. Można teraz ją uznać za sojuszniczkę.
Lana patrzy na czarownicę tak, jakby nie mogła w to uwierzyć.
Tuż po niej wchodzą kolejni goście, ważne osobistości w wampirzym społeczeństwie, o których nigdy nie słyszałam czy nie widziałam. Przyglądam się im wszystkim powierzchownie, ale gdy jedna twarz w tłumie wydaje mi się aż nazbyt znajoma, skupiam na niej swoją uwagę, w końcu ją kojarząc.
Cecilia. Była narzeczona Jasona.
Odwracam od niej wzrok tak szybko jak to możliwe, kryjąc się za osobami przede mną. To chyba nie byłoby najlepsze wyjście, gdyby wampirzyca mnie zauważyła.
- Co ty robisz? - pyta Lana, widząc moje dziwne zachowanie.
- Była Jasona tutaj jest. - odpowiadam od razu, dopiero po chwili uświadamiam sobie, że moja młodsza siostra nie zna całej historii tego, w jaki sposób związałam się z Jasonem.
- Co? - młodsza nie ukrywa zaskoczenia, wpatrując się we mnie z szeroko otwartymi ustami i uniesionymi brwiami. - Jak to "była"? W sensie "dziewczyna"?
- Narzeczona. - uściślam, wypatrując blondynki, która zbliża się do króla, kłaniając się przed nim, gdy anonsują ją.
- Katrina! - woła Lana patrząc na mnie i widocznie nie mogąc uwierzyć w to, co mówię. Zwraca na siebie uwagę paru osób obok, ale nie przejmuje się tym. - Co chcesz powiedzieć przez to, że Jason miał narzeczoną?
- No... Byli zaręczeni, kiedy mnie poznał. - wyznaję w końcu, ściszając głos by inni nas nie podsłuchali, co i tak wydaje się niewykonalne. - Mogę nawet przyznać, że to tak naprawdę przeze mnie Jason z nią zerwał...
- Co?! - moja siostra reaguje jeszcze głośniej, teraz inne osoby patrzą na nas z zaciekawieniem. Nie chcę ściągać na nas jeszcze większej uwagi, łapię ją za rękę chcąc uspokoić ją z dala od tłumu.
- Więc chcesz mi powiedzieć, że odbiłaś jakiejś wampirzycy ze szlachty narzeczonego, który na dodatek jest księciem?! - nie dowierza Lana. - Wiesz kiedy zauważyłam, że jest coś między wami, nie pomyślałabym nawet, że to w taki sposób do tego doszło!
Milczę, wiedząc, że to i tak nie jest cała prawda na ten temat. Jednak bardzo dobrze wiem, że gdybym powiedziała Lanie prawdę, że gdy pojawiłam się pierwszy raz na zamku po tym, jak uwolniłam Arianę, Jason podrywał mnie prawie od początku i podziękował mi w sposób, który do podziękowań się nie zalicza, to moja siostra straciłaby o mnie dobre zdanie.
- Możemy o tym teraz nie rozmawiać? - proszę, doskonale wiedząc, że wymiguję się od tematu. - Wiesz, to jednak nie jest odpowiedni moment...
Spoglądam w stronę tłumu, kolejka do prezentacji przed królem robi się coraz krótsza, podejrzewam, że bal niedługo rozpocznie się na dobre.
Wzrok Lany również leci w tamtą stronę, doskonale widzę po niej, że nie chce opuścić niczego co się tam odbędzie.
- Ale nie myśl, że potem ci odpuszczę. - ostrzega brunetka, znów mieszając się z gośćmi.
Patrzę w miejsce, gdzie zniknęła moja siostra i sądzę, że znalazłoby się jeszcze parę innych rzeczy, o których dziewczyna nie ma dotąd pojęcia. I wątpię, że nieprędko się o nich dowie.
Zaczynam lawirować między tłumem, zauważając, że goście zaczynają biesiadować nawet bez oficjalnego rozpoczęcia. W ruch poszły już szklane butelki z czerwoną cieczą, zapewne krwią, aniżeli winem.
Cudem udaje mi się dostrzec ponad tłumem, że pozostało już tylko kilka osób do prezentacji, więc bal już niedługo rozpocznie się na dobre. Goście jakby nie zważają już na prezentację, bawią się we własnym zakresie, łącząc w niewielkie grupki i plotkując.
Staram się przemieszczać tak, by nie zwrócić na siebie zbytniej uwagi. Nie byłoby to wcale komfortowe, gdyby obecne wkoło wampiry poświęciły by mi więcej zainteresowania.
- Katrino. - ktoś zwraca się do mnie i łapie za nadgarstek przyciągając ku sobie, co wywołuje u mnie szybsze bicie serca.
Lecz gdy dostrzegam Clarka wśród obcych wyrywam mu się, przy okazji niezbyt mocno uderzając go w rękę. Wampir uśmiecha się, nawet w najmniejszym stopniu nie urażony, niczym prawdziwy dżentelmen i wychowany książę całuje wierzch mojej dłoni, na co z zaskoczenia unoszę brwi.
- Nie powinieneś być... - pytam, lecz nie wiem jak określić miejsce w którym stoją Jason wraz z ojcem, więc jedynie kiwam głową w tamtą stronę. - Tam?
- Powinienem. - odpowiada Clark, patrząc po osobach wokoło, jakby ich oceniał. - Ale ojciec powiedział jedynie, że mam się tutaj pojawić i "godnie zachowywać", cokolwiek to według niego znaczy. Nie wspominał o tym, że mam wypełniać swoje obowiązki, więc na obecną chwilę z nich rezygnuję.
Kiwam głową w zrozumieniu, nie zamierzając ciągnąć tego tematu.
- Szukam Lany. - oznajmiam, licząc, że może dziewczyna mignęła Clarkowi gdzieś.
- A ja Thomasa. - odpowiada, znów się uśmiechając. - Jakaś czarownica pociągnęła go ze sobą do swoich koleżanek, twierdząc, że mają mu do powiedzenia coś, co może go interesować. Biedny Tom nawet nie miał jak jej odmówić.
- Czarownica chce mu przepowiedzieć przyszłość? - pytam, wyciągając taki wniosek po przedstawionej sytuacji. - Czy może bardziej wywróżyć fatalny los?
- A niech tylko spróbuje choćby przypadkiem go przekląć, to od razu straci życie. - oznajmia Clark, spoglądając na przechodzącą czarownicę jak na potencjalnego wroga.
- Widziałam Cecilię. - przypominam sobie o niej, gdy zauważam blondwłosego wampira towarzyszącego czarownicy.
- Oh, Cecilia. Więc jednak się pojawiła. - Clark nie jest zbyt zaskoczony tą informacją. - Spodziewałem się ją tutaj zastać. Jason mógł z nią zerwać zaręczyny i wszelki kontakt, ale to nie oznacza, że dziewczyna będzie unikać wszelkich przyjęć na zamku.
Chłopak przez chwilę mierzy mnie wzrokiem, po czym pyta:
- Unikasz jej?
- Dlaczego? - pytam, ale w moim głosie słychać lekkie przerażenie.
- Są różne powody. - stwierdza. - Ja też bym wolał unikać byłej narzeczonej swojego chłopaka.
- Na twoje szczęście Thomas nigdy nie był zaręczony. - komentuję, nie mogąc się powstrzymać.
Clark słysząc tę uwagę uśmiecha się z zadowoleniem.
- Spróbuj więc jej unikać. - radzi. - Katrino, tutaj jest ponad setka osób. Prawdopodobieństwo, że na siebie wpadniecie jest znikome. Bo jak sądzę, wcale nie chcesz jej spotkać. A po tym balu więcej już jej nie zobaczysz.
- Miejmy taką nadzieję... -wzdycham, zauważając, że przed królem prezentują się ostatni goście.
Kiedy tylko odchodzą od królewskiego tronu mężczyzna stojący przy nim z czymś w rodzaju laski uderza nią o podłogę, zwracając uwagę gości.
Król Marcus wstaje, przez chwilę mierząc salę spojrzeniem, jakby chciał sprawdzić czy zaproszeni goście nie wywołają żadnego skandalu, po czym odzywa się:
- Drodzy goście - zaczyna - miło mi was tu dzisiaj gościć, podczas tego wyjątkowego zdarzenia, jakim będzie ten bal. Nie spotykamy się tutaj jedynie po to, by się bawić, ale również po to, by świętować. Świętujemy śmierć naszego wroga. Koniec konfliktu pomiędzy nami, a wilczym stadem.
- Jakby na to nie patrzeć, reszta wampirów nie miała tutaj nic do gadania. - wtrąca Clark, ale tylko ja go słucham. - To z moją rodziną Peter miał zatargi, a nie od razu z całą rasą.
- Świętujemy również zawarcie pokoju pomiędzy nami, a ludem czarownic. - król zwraca się bardziej do Veronici. - Czyn ich królowej sprawił, że Peter stracił życie, jeszcze zanim doszło do poważniejszego rozlewu krwi.
- A zabicie Ariany i Briana to niby co miało być? - Clark znów wtrąca swoją uwagę, a ja sztywnieję obok niego, słysząc z jaką łatwością mówi o zatruciu własnej siostry i mojego brata.
Więc tak to właśnie jest, gdy już pogodzi się ze śmiercią bliskich? Czy od razu jest się w stanie rozmawiać o tym, jak umarła, czy to podejście Clarka i jego niechęć do własnego ojca sprawiają, że nie czuje żalu na wspomnienie martwej siostry?
- Bawmy się więc. - oznajmia król. - Świętujmy. Cieszmy się, że ze strony wilczego stada nic nam już więcej nie zagraża.
Rozbrzmiewa muzyka, która zachęca gości do rozpoczęcia tańców. Dobierają się w pary, mężczyźni prowadzą partnerki na parkiet, tańcząc do rytmu, którego nie znam.
Zauważam Thomasa, który oglądając się za siebie zmierza w naszą stronę.
- Wyglądasz tak, jakby cię przeklnęły. - stwierdzam, gdy mój brat podchodzi do nas.
- Co się stało? - pyta przejęty Clark. - Zrobiły ci coś?
- Nie. - odpowiada Thomas, nerwowo oglądając się za siebie. Od razu przylega do Clarka, pozwalając by ten objął go w pasie. - Zaczęły opowiadać coś o tym, że czeka mnie życie pełne podróży, a gdy próbowałem im się wymknąć, jedna z nich stwierdziła, że powinienem być milczy, przez, i tu uważajcie, przez wzgląd na pochodzenie mojej córki.
- Co? - nie potrafię ukryć szoku, a Clark gapi się na Thomasa z szeroko otwartymi oczami. - Przecież ty nie masz córki.
- Powiedziałem im to samo. - odpowiada mój brat. - Ale one zaczęły rechotać, po czym jedna z nich dodała jedynie: "jeszcze nie".
- Czarownice. - komentuję, obserwując jak jedna z nich rozmawia z czarnowłosym wampirem. Ta wygląda jeszcze bardziej absurdalnie, przez liczne blizny na gołych ramionach i szyi, jak i dwukolorowe oczy i czerwone pasemka na blond włosach. Kiedy zauważa mój wzrok jedna tęczówka jej oka zmienia kolor z niebieskiego na czerwony, a po palcach przeskakują niewielkie płomienie. - Ich nigdy nie zrozumiesz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro