Rozdział dziewięćdziesiąty szósty
Clark:
Czuję się obserwowany przez Thomasa, staram się jednak nie zwracać na niego uwagi, doprowadzając swoją sypialnię do stanu użyteczności. Nie wychodziłem z niej od paru dni, gdy zamknąłem się w niej po balu, unikając kontaktu z wszystkimi oprócz Thomasa. Za wyjątek uważam jedną wizytę Jasona, który zerknął tu tylko po to, by sprawdzić stan mojej żywotności.
Za taką w każdym razie uważam jego wizytę, bo to, że podczas niej doszło chyba do przełomu, że Jason naprawdę mnie przeprosił, było efektem niezaplanowanym. A w każdym razie ja się tego nie spodziewałem.
Ale jednak stało się: Jason w końcu uświadomił sobie, że nie jestem współwinny zamordowania naszej matki. Jedynie nie mam pewności czy te przeprosiny nie są wymuszone, jakby pod wpływem ostatnich zdarzeń.
Na ziemię sprowadza mnie bliska obecność kogoś. Thomas niczym mój stróż wziął sobie za cel wyrywania mnie z ponurych myśli, które nachodzą mnie od czasu rozmowy z ojcem i bratem. I muszę przyznać, że idzie mu to wyśmienicie.
Chłopak tuli się do mnie, jakby sam tego potrzebował, zbyt dobrze jednak wiem, że i tak robi to dla mnie. Żebym w żaden sposób nie zapomniał się w tym, że nie wszystko jest moją winą.
- To mnie zastanawia... - zaczyna, rozglądając się wokoło, po panującym rozgardiaszu. - Jesteś księciem. Czy... Czy ktoś nie powinien sprzątać za ciebie?
- Mhm. - mruczę przytakująco, starając się nie myśleć o tym zbyt mocno. - Zauważyłeś to prawda? Zamek królewski to nie tylko zamieszkujący go władca z rodziną, ale też służba i szlachta, spełniająca ich zachcianki. Ale tutaj już od dawna tak nie jest. Prawda, ojciec ma wokół siebie osoby, które mu służą i pomagają, ale nie zapuszczają się w tą część zamku. Kiedyś pałac był bardziej zamieszkany... Gdy żyła moja matka i siostry... Gdy towarzyszyły im inne kobiety, podążające za nimi krok w krok. Ale ich już dawno tu nie ma.
Urywam na moment, zastanawiając się kiedy do tego doszło. Damy dworu, pokojówki i służące matki odeszły już dawno, oddelegowane po jej śmierci przez ojca. Wszyscy wiedzieli, że nie ma możliwości na pojawienie się nowej królowej, ojciec nie ożeniłby się ponownie. A w tamtym momencie do przejęcia korony przez Isabelle było jeszcze daleko. Zbyt dużo czasu, by zastanawiać się nad służbą dla niej.
Moje siostry co prawda miały własne damy dworu, chociaż w przypadku Ariany obejmowało to bardziej guwernantkę, nauczycielki, czy opiekunki. Za towarzystwo Isabelle służyły inne szlachetnie urodzone wampirzyce, sprawujące odpowiednią rolę doradczyń dla następczyni tronu.
- Jason nie lubi, gdy ktoś wtrąca się do jego rzeczy. - podejmuję znowu, od razu przychodzi mi na myśl właśnie ta cecha brata. - Nie pamiętam już od ilu lat to trwa, sam zajmuje się porządkowaniem pokoju i siebie. I za nic w świecie nie pozwoliłby, by ktokolwiek ze służby wtrącał się do jego spraw.
- Katrinę by to onieśmieliło. - stwierdza Thomas, patrząc na mnie z zamyśleniem. - To, że ktoś inny by jej służył, robił wiele rzeczy za nią, podążałby za nią. Naprawdę mnie to zastanawia, jak ona się w tym odnajdzie.
- Będzie miała naprawdę ciężko, zważywszy na to, że nie jest duszą towarzystwa. - przytakuję, zdając sobie sprawę z samotnictwa dziewczyny. - Ale może z czasem się do tego przyzwyczai.
Chociaż podejrzewam, że nie do końca jest to możliwe. Osobie, która nie jest przyzwyczajona do otaczającej ją służby trudno jest przywyknąć do takiego stanu rzeczy, że przy prawie każdej czynności ktoś ją wyręcza. Chyba, że wprost poprosi się, o nierobienie tego.
- Ja sam poprosiłem, by służba tu nie zaglądała. - wyznaję, odpowiadając na wcześniejsze pytanie Thomasa. - Stało się to krótko po śmierci mojej matki. Miałem dość tego, że przychodzili tutaj z niechęcią, i pomimo że nic nie mówili, patrzyli na mnie oskarżającym wzrokiem, wydając na mnie wyrok, za to do czego doprowadziłem moją matkę. Więc stwierdziłem, że nie chcę więcej nikogo tutaj widzieć, wolałem unikać tych spojrzeń, niż się bronić. Idę wynieść śmieci.
- Clark... - Thomas wzdycha, patrząc na mnie w pełni zaskoczony. Nie chcę żeby od razu pomyślał, że uciekam od tej rozmowy, całuję delikatnie jego usta, po chwili i tak wyplątując się z jego objęć.
Zabieram worki ze śmieciami i zawiniętą pościel na wymianę, starając się pamiętać o oddaniu jej do pralni. Uśmiecham się jeszcze do chłopaka, chcąc pokazać, że jednak nie jest tak źle, a po chwili wychodzę.
Przejście z jednego pomieszczenia do drugiego zajmuje mi chwilę, ale po jakimś czasie mogę śmiało przyznać, że cały syf z mojego pokoju został uprzątnięty. Jeszcze by tego brakowało, że Jason czy ojciec zaczęliby wypominać mi, że nie dość, że wyczyniam w moim pokoju istną rozpustę, to jeszcze doprowadzam go do stanu meliny.
Chociaż, może do tego nie dojdzie. Ojciec unika mojej obecności, nie ma żadnej możliwości, że pojawiłby się u mnie specjalnie tylko po to, by zwrócić uwagę na stan mojego pokoju. A z resztą, nie jestem małym dzieckiem, by zwracano mi uwagę na bałagan.
- Clark. Clark! - dopiero po chwili orientuję się, że ktoś mnie woła z końca korytarza. Odwracam się w stronę głosu, ale orientuję się, że to ojciec spostrzegł moją obecność, przyśpieszam kroku, chcąc uniknąć spotkania z nim.
- Clark, poczekaj. - ojciec nie daje za wygraną, podąża za mną, zatrzymując mnie na siłę. Obrzucam go tak pogardliwym spojrzeniem, że ten aż się krzywi. - Muszę z tobą porozmawiać.
- Ale ja tego nie chcę. - oznajmiam, odsuwając się na niewielką odległość. - Nie będę z tobą rozmawiał, dopóki tego nie odkręcisz. Dopóki nie zerwiesz zaręczyn, w które wplątałeś mnie na siłę i nie pozwolisz mi żyć po swojemu.
- Clark... - ojciec wzdycha, chyba ledwo opanowując się przez wybuchem. - Sprawa jest naprawdę poważna, i nie obchodzi mnie, czy chcesz ze mną gadać czy nie. Chodź.
Ciągnie mnie za sobą wprost na siłę, i mimo że wiem, że mógłbym mu się postawić, to coś każe mi podążyć za ojcem, jakby wierząc w to, że może tym razem nie dojdzie do kłótni.
Docieramy do gabinetu ojca, ten wpuszcza mnie w taki sposób, jakby szykował się do spotkania z radą królewską. Ale na szczęście tych szaleńców tutaj nie ma, prawdopodobnie nie zniósłbym jeszcze ich obecności.
- Proszę. - ojciec od razu podaje mi kwitek papierów. Patrzę na niego zaskoczony, odruchowo zabierając kartki.
Jednak gdy w oczy rzuca mi się napis tytułowy "umowa małżeńska" mam ochotę wyrzucić dokument.
- Co to jest? - pytam z odrazą, patrząc na ojca. - Nie dość, że pakujesz mnie w małżeństwo na siłę, to jeszcze robisz to na zasadzie podpisania kwitka?
- Clark, przeczytaj ją. - wzdycha ojciec, podejrzewam, że nie wyjdzie z tego nic dobrego. - Proszę.
Robię to tylko dlatego, że trochę ciekawi mnie treść papierów. Ale ta z każdym przeczytanym słowem zaczyna mnie szokować.
- Jeżeli dobrze rozumiem - podejmuję po chwili. - Ona zostaje moją żoną, przyjmując... Uzyskując przez to tytuł księżnej, pozycję i władzę na dworze, ale wnosi dość niedużą liczbę posagu... Tak? Tak.
Spoglądam z powrotem w papiery, sprawdzając, czy dobrze to zrozumiałem. Ale wszystko jest w porządku. Muszę stwierdzić, że jedynym powodem dla którego suma posagu Rozell jest nieliczna, jest podpisany sojusz dwustronny, gwarantujący pomoc w licznych konfliktach i problemach, zarówno dla nas, jak i dla Darville.
Osobiście sam nawet nie brałbym pod uwagę takiej umowy.
Czytam dalej, chcąc dowiedzieć się, czy są w ogóle jakieś pozytywy tego małżeństwa dla mnie. Jedynie przesuwam wzrokiem po informacji, że mam obowiązek zapewnić żonie odpowiednie warunki życia, adekwatne do zajmowanej przez nią pozycji. Co w dużym skrócie oznacza zorganizowanie komnat, służby, garderoby.
Jakbym miał do tego głowę.
Dopiero dalej znajduję poszukiwane przeze mnie informacje. Moim zobowiązaniem jest również wprowadzenie przyszłej żony w otoczenie dworu, dopilnowanie, by poznała swoje obowiązki i wykonywała je. Jakbym sam to robił.
Wpada mi w oczy jedno zdanie, w które nie dowierzam: "Na barkach pary książęcej leży przedłużenie rodu królewskiego, w miarę możliwości spełnione poprzez przyjście na świat książęcego syna".
Cholera jasna.
To już przegięcie.
Po tym średnio mnie interesuje co jest napisane dalej. To co przeczytałem, od razu mnie od tego odciąga.
Patrzę na ojca z niedowierzaniem, wciąż nie pojmując, że naprawdę to zrobił. Że na papierach podany mam wymóg, by spłodzić syna na żądanie.
- Ty chyba sobie żartujesz. - stwierdzam, kartkując strony, a mimo to widzę to, czego się spodziewałem. Ojciec i Henry to podpisali. Zgodzili się na to, jakby były to warunki sprzedaży czegoś, a nie ustalanie przyszłości ich dzieci. - Uważasz, że zgodzę się na to coś, podporządkowując się żądaniom wystawionym na papierze?
- Zasadniczo nie masz wyboru. - odpowiada mi ojciec, a spokój w jego głosie denerwuje mnie. - Tak naprawdę od balu jesteście zaręczeni. A z tego co widzę, unikasz towarzystwa narzeczonej jak ognia.
- Nie zgadzam się na to, rozumiesz? - mówię dobitnie. - Nie zgadzam się na małżeństwo z nią, na podpisanie tego dziadostwa, płodzenie syna na zawołanie, a już na pewno nie zgadzam się na jakiekolwiek ukrywanie mojej relacji z Thomasem.
- Jesteś księciem. - przypomina mi ojciec, chociaż dla mnie brzmi to jak wyrok. - Przez wiele lat pozwalałem na to, abyś wymigiwał się od swoich obowiązków, ale pora w końcu to zakończyć. Nie pozwolę więcej na to, by wszystkie twoje wybryki uchodziły ci płazem.
- Czyli po prostu nie pozwalasz mi na życie po swojemu. - podsumuję. - To chyba za bardzo nie jest sprawiedliwe wobec mnie, skoro Jasonowi pozwoliłeś na zerwanie zaręczyn i związek z Katriną. Ale cóż, czego się mogłem spodziewać. Nie pamiętam kiedy traktowałeś nas równo.
- Clark, masz do mnie pretensje jakbyś był dzieckiem i nie wiedział na czym to polega. - mówi ojciec. - Chyba już od dawna powinieneś wiedzieć, że nie będzie ci dane żyć według własnych upodobań i zachcianek.
- A ty powinieneś wiedzieć, że tego nie chcę. - czuję, że zaczyna mnie ponosić. Nie powinienem zgadzam się na tę rozmowę. Powinienem od razu wrócić do Thomasa. - Ustawiasz mi życzę tak, jakbym nie miał własnej woli. Jakbym nie miał własnego zdania.
- Twoje postępowanie według własnej woli doprowadziło do tragedii. Sprowadziłeś szpiega, który doprowadził do śmierci twojej matki, i czarownicę, która otruła twoją siostrę. - ojciec wypomina mi to z pewnością w głosie. Jakby zapomniał, że jedną winę mi wybaczył. - Jaką mam gwarancję, że nie doprowadzisz do tego ponownie?
- Bo powinieneś mi wierzyć, jako swojemu synowi. - odpowiadam, pomimo że sam już w to nie wierzę. - Mógłbyś uwierzyć w moją poprawę, nie pakując mnie w małżeństwo.
- Uwierzę dopiero, jak zobaczę. - stwierdza. - Henry za parę dni zamierza wrócić z rodziną do Darville. Pojedziesz z nimi. Wyjedziesz tam na jakiś czas, by przystosować się do życia z Rozell. Abyście przyzwyczaili się do siebie. Dopiero po tym zaczniemy myśleć o ślubie.
- Co? - jedynie wyrzucam z siebie. A zaraz potem myślę o tym inaczej. Henry wraca do Darville, zabierając ze sobą rodzinę Thomasa. I to pewne, że chłopak pojedzie z nimi. A gdybym i ja wylądował w Darville, to nikt nie sterczałby mi nad głową i nie pilnował tego co robię. Co oboje robimy. - A jaką masz gwarancję, że wróciłbym tutaj?
- Henry by tego dopilnował. - informuje mnie, co trochę przygasza moje zapędy. - Pilnowałby tego, jak się tam zachowujesz i czy nie unikasz Rozell.
- Czyli sugerujesz, że ktoś sprawowałby nade mną kontrolę. - dochodzę do wniosku, że ojciec chyba chce wykończyć we mnie jakąkolwiek wolę. - Co nigdy nie kończy się dobrze.
- Clark... - ojciec chyba zaczyna mieć dość tej dyskusji. Przeciera dłońmi oczy, znów zwracając na mnie uwagę. - Sugeruję, że pilnowano by cię, czy nie uciekasz od obowiązków. To chyba nie jest najgorsze.
- Nie, najgorsze jest to, że mój własny ojciec nie słucha tego co mówię i dyryguje moim życiem według własnych upodobań. - odpowiadam, nie mogąc powstrzymać sarkazmu. - To chyba podlega pod odebranie wolnej woli.
- Chcę tylko, byś w końcu zaczął zachowywać się jak na księcia przystało. - powtarza się ojciec. A kto powiedział, że ja tego chcę? - Clark, zostaliście mi tylko we dwóch, ty i Jason. A jeśli coś mi się stanie? Zastanawiałeś się, jak wyglądałaby sytuacja w królestwie?
- Więc przykro mi, ale właśnie straciłeś kolejne dziecko. - podsumowuję, mając już dość słuchania tego. - Nie zamierzam pozwalać na to, że traktujesz mnie jak pionka w grze, ustalając moją przyszłość według siebie.
Wychodzę, nie zważając na nawoływania ojca. I tak nie ma sensu dalej ciągnąć tej rozmowy.
Dopiero gdy opuszczam gabinet i odsuwam się od niego jak najdalej, czuję, że to ostateczny koniec. Że więcej już nie zniosę, nie wytrzymam tego, w jaki sposób ojciec mnie traktuje. A jedyną możliwością, by tego uniknąć jest całkowite zniknięcie z zamku, i to jak najszybciej i najdalej stąd.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro